Historia

WSPOMNIENIA EDITH III

scaryguy 4 11 lat temu 7 606 odsłon Czas czytania: ~5 minut

Część 1: http://straszne-historie.pl/story/645

Część 2: http://straszne-historie.pl/story/660

Muszę tam iść. Muszę. Co się stanie, jeśli zostanę?

Takie myśli szalały w mojej głowie. Stałem w sypialni Edith i wpatrywałem się w oba fragmenty mapy. Było absolutnie identyczne.

Oba fragmenty schowałem do kieszeni, zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech.

Kiedy wychodziłem, spojrzałem na zegarek. 15:00. Czyli miałem dużo czasu. Dojechałbym do Bilton około 21:00. Pobiegłem do auta.

Podczas jazdy cały czas myślałem o tym, czego mogę oczekiwać po znalezieniu ulicy 22.

Musiałem znaleźć w sobie odwagę.

Zaparkowałem samochód około 20:00. Podejrzewam, że dzięki adrenalinie jechałem dużo szybciej niż normalnie. Nie ważne. Dotarłem na miejsce.

Na chodniku, wyciągnąłem z kieszeni mapy. Byłem na 22 ulicy. Przede mną widziałem bibliotekę. Wokół nie było żywej duszy. Ruszyłem w stronę drzwi.

- Dlaczego chciałaby mnie tu doprowadzić? – powiedziałem sam do siebie. – Bibliotekę zamknięto trzy godziny temu.

Mimo to sprawdziłem drzwi. Oczywiście były zamknięte.

Zajrzenie do środka było niemożliwe, było zbyt ciemno w środku, ledwie widziałem półki z książkami. Wtedy dostrzegłem postać.

Edith.

Widziałem ją, ale nie w bibliotece. Patrzyłem na jej odbicie.

Odwróciłem się nerwowo, przestraszony jej nagłym pojawieniem się.

- Aaa – krzyknąłem.

Zachichotała.

- Przepraszam, przestraszyłam pana? – zaśmiała się, kładąc mi rękę na ramieniu.

- T-tak, ale nic się nie stało – jęknąłem.

- Już miałam odchodzić – wyjaśniła. – Pomyślałam, że się pan nie zjawi.

Podałem jej mapę, próbując zachować spokój.

- Cóż, pani list nie posiadał za wiele informacji – powiedziałem.

Ona nawet nie spojrzała na moją ręką z mapą. Jej oczy wpatrywały się w moje.

- Ja...eee... nie znam nawet pani imienia – powiedziałem odwracając wzrok. Jej ręka cały czas spoczywała na moim ramieniu.

- Nazywam się Edith – odparła. – Ja pana imienia również nie znam.

Zrobiło mi się gorąco. Zimny pot spływał po moim czole.

- Moje imię? – wydukałem. – Mam na im...

„Nie mogę jej powiedzieć!”

- Niech pani posłucha – powiedziałem. – Mógłbym zapytać, dlaczego mnie pani tu ściągnęła?

Zaśmiała się, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy.

- Cóż... – powiedziała, głaszcząc teraz moje ramię. – Nie mogłam przestać myśleć o panu po tamtym wydarzeniu. Czułam, że coś nas... łączy.

Jej ręka była zimna jak lód.

- To chyba nie jest najlepszy pomysł... – zaschło mi w ustach. – Mam żonę – skłamałem.

Mimo że jej uśmiech lekko zbladł, jej niebieskie oczy nadal wpatrywały się w moje.

„Muszę się stąd wynosić. Szybko!”

- Powinienem już pójść – stęknąłem. Próbowałem się wyrwać, ale zacisnęła dłoń mocniej.

- Nie – warknęła zaciskając wargi.

- Proszę mnie puścić, nie mogę... – powiedziałem, kiedy nagle poczułem ostry ból w mostku.

Spojrzałem na to miejsce i zobaczyłem jej zaciśniętą dłoń trzymającą strzykawkę z igłą zatopioną w moje klatce piersiowej.

Odepchnąłem kobietę na bok i próbowałem biec w stronę samochodu, ale zamiast tego, potknąłem się na schodach. Ostatnią rzeczą jaką widziałem, były dłonie Edith zasłaniające moje oczy.

Obudziłem się w ciemnym pokoju. Leżałem na mokrym łóżku.

Chciałem krzyczeć, ale zdałem sobie sprawę, że mam coś w ustach. Moje ręce były związane ze sobą. Zacząłem wyciągać materiał z ust, po czym zwymiotowałem.

Otarłem łzy z twarzy. Rozejrzałem się po pokoju i zobaczyłem drzwi. Zza nich dochodziło światło.

Wstałem i chciałem iść w ich stronę. Pierwszy krok powalił mnie na ziemię. Coś krępowało moje nogi.

Moje spodnie.

„Nie, nie nie.”

Znów zwymiotowałem.

Moje oczy piekły, kiedy światło wypełniło pokój. Drzwi się otworzyły. Edith. W ręce miała nóż, w drugiej pistolet. Chichotała.

- Wyglądasz tak bezbronnie, kochanie – zaśmiała się. – Ale nie martw się, niedługo skończy się twoje cierpienie.

Zacząłem płakać. Chciałem krzyczeć, ale z moich ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Kobieta podeszła do mnie i rozcięła linę wokół moich rąk.

Kiedy miałem wolne ręce, natychmiast podciągnąłem spodnie i zerwałem się na równe nogi. Skierowała pistolet na moją twarz.

- Czy masz żonę, czy nie, zostajesz ze mną – warknęła. – Nie potrzebujesz nikogo więcej.

Drzwi wciąż były otwarte, ale bałem się tam patrzeć. Edith się uśmiechała.

„Biegnij, uciekaj przez drzwi. Schodami. Idź!”

Ona wciąż stała obok, jakby oczekiwała, że rzucę się do ucieczki. Wciąż płakałem.

„Uciekaj!”

Rzuciłem się w stronę Edith, powaliłem ją na ziemię i wybiegłem przez drzwi. Znalazłem się na korytarzu.

Skręciłem w lewo i biegłem, ale nadzieja szybko zgasła. Nie znalazłem schodów w dół, tylko na górę.

Obejrzałem się i zobaczyłem Edith idącą za mną spokojnie z wyciągniętą przed siebie bronią. Nie miałem wyboru.

Moje ciało było potwornie zmęczone, z trudem wchodziłem po schodach. Znów korytarz.

Na jego końcu było okno. Słyszałem kroki za sobą.

Rozważałem ukrycie się w jednym z pokoi. Ale co by to dało? W końcu i tak by mnie znalazła. Wziąłem głęboki oddech i rzuciłem się w okno.

Szkło roztrzaskało się, a ja spadłem dwa piętra w dół, na chodnik. Ostatni dźwięk jaki słyszałem to pęknięcie mojej czaszki.

Prawie natychmiast po upadku, znów odzyskałem świadomość. Tym razem w szpitalu.

„Co? Gdzie ja jestem?”

Rozejrzałem się i zobaczyłem pielęgniarkę. Nasze spojrzenia się spotkały, ona wyglądała na zaskoczoną.

- Obudził się pan! – wyszeptała. – On się obudził!

Lekarz stojący obok zwrócił się do mnie:

- Oczywiście!

Pielęgniarka usiadła obok mnie, kiedy lekarz wyszedł po kogoś.

Spojrzałem na kobietę przy moim łóżku i próbowałem coś powiedzieć, ale przeszkadzał mi respirator. Pielęgniarka chwyciła mnie za rękę.

Spojrzałem na swoją dłoń i prawie dostałem zawału.

Wyglądała jak ręka 80-letniego staruszka.

Wyrwałem dłoń z jej uścisku i dotknąłem swojej twarzy. Była cała pomarszczona.

- Spokojnie, spokojnie – pielęgniarka znów złapała mnie za rękę.

„Co się dzieje?!”

Złapałem za respirator i wyrwałem go. Najpierw poczułem się słabo, ale dałem radę wstać. Pielęgniarka asekurowała mnie.

Spojrzałem na okno i zobaczyłem swoje odbicie. Byłem starym mężczyzną, moje serce szalało.

Ludzie zebrali się wokół mnie, próbując mnie uspokoić. Krzyczałem, ale wydałem z siebie tylko cichy jęk.

- Edith – wychrypiałem. – Gdzie jest Edith

Nikt mi nie odpowiedział.

- Edith – powtórzyłem.

- Edith? – odezwała się jedna z pielęgniarek. – Ona od dawna nie żyje.

- Edith... nie żyje? – jęknąłem, siadając.

Pielęgniarka położyła mnie z powrotem na szpitalnym łóżku. Potem podała mi dokument.

- Edith, pana adopcyjna matka, umarła, kiedy pan miał 28 lat – powiedziała.

Poczułem ulgę. Pielęgniarka jeszcze coś mówiła, ale zrozumiałem tylko kilka słów: „śpiączka”, „paranoja”, „sen”. Po czym straciłem przytomność.

Obudziłem się ponownie na zatłoczonej ulicy. Był słoneczny dzień.

Spojrzałem na swoje dłonie. Były mniejsze, gładsze. Nie były pomarszczone – były młodsze.

Miałem na sobie niebieskie jeansy i tenisówki na stopach. Pamiętałem ten strój – miałem go na sobie w wieku piętnastu lat!

Kilka stóp ode mnie stała kobieta z mężczyzną. Obserwowali mnie.

„Pamiętam tych ludzi. Pamiętam ich!”

- Mamo! Tato! – zawołałem. Moją duszę wypełniło szczęście. Moi rodzice! Żywi! Są tu ze mną!

Poczułem gulę w gardle, kiedy walczyłem ze łzami.

- Mamusiu! Tatusiu! – wyszeptałem.

Miałem nogi jak z waty. Płakałem, ale to były łzy radości.

- Jesteście tutaj! Jesteście tutaj ze mną! – mówiłem przez łzy.

Moi rodzice wymienili się zdezorientowanymi spojrzeniami, jakby nie rozumieli dlaczego ich syn histerycznie cieszy się z ich widoku.

- Kocham cię mamo i tato! – próbowałem wstać i podbiec do nich. – Kocham...

Nagle zza zakrętu wyjechała ciężarówka, która dosłownie zmiotła z powierzchni ziemi moich rodziców.

Zamarłem, byłem jak sparaliżowany. Lubie spiesznie biegli w stronę moich rodziców, martwych rodziców.

„Nie. Proszę. Nie. Proszę. Nie znowu.”

Padłem na kolana. Łzy radości ustąpiły miejsca łzom histerycznego żalu. Jęczałem. Krzyczałem. Płakałem.

- Kochanie – usłyszałem głos dochodzący z innego pokoju.

Minęło kilka miesięcy odkąd przyjechałem do sierocińca St. Josephine. Moje życie nic już dla mnie nie znaczyło. Zakonnica uchyliła lekko drzwi i powiedziała:

- Ktoś przyszedł w odwiedziny do ciebie.

Usiadłem na brzegu łóżka i spojrzałem na kobietę, która weszła do mojego pokoju. Miała jasną cerę i intensywnie niebieskie oczy.

- To jest Edith – powiedziała siostra.

Edith się uśmiechnęła.

Koniec.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

odkąd wyskoczył przez okno trochę to straciło sens, spodziewałam się ciekawszego zakończenia :c
Odpowiedz
No fajnie, ale jak się coś pisze i NIE UMIE SIĘ zrobić tajemniczego zakończenia - czyli mimo wszystko zrozumiałego, to się nie powinno tego próbować robić. Cała historia spoko, ale co z tego, skoro potencjalny odbiorca i tak nie rozumie o co chodzi i dlaczego.
Odpowiedz
fajne, ciekawie sie czyta:)
Odpowiedz
nieźle pogmatwane :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje