Historia

Czas Z, część 7

gabriel grula 47 8 lat temu 19 639 odsłon Czas czytania: ~24 minuty

Spis wszystkich części w profilu autora:

http://straszne-historie.pl/profil/5577

---

Zaspanym wzrokiem spoglądam na zegarek. Jak na złość rozładowała się w nim bateria.

Tak naprawdę, godziny nie są teraz nikomu do czegokolwiek potrzebne.

Służą bardziej do bieżącego orientowania się w czasie, jakim mogę dysponować do zachodu słońca.

Miejsce noclegowe jest naprawdę dobre i bezpieczne. Muszę jednak powoli się stąd zbierać. Tym bardziej, że nie pozostało wiele drogi do przebycia. Cel jest blisko.

Otwieram okno.

Przed oczami rozpościera mi się tak dobrze znany, znienawidzony, post apokaliptyczny widok miasta.

Pogoda dopisuje. Dzisiejszy dzień śmiało można uznać za pierwszy typowo wiosenny.

W oczy rzuca mi się dość nietypowe zjawisko.

Wszyscy zainfekowani z okolicy zmierzają, wyraźnie pobudzeni, w jednym, mianowicie wschodnim, kierunku.

Towarzyszy im mnóstwo, zataczających szerokie łuki w powietrzu, ptaków.

Co dziwne, z sekundy na sekundę, niebo staje się coraz bardziej zasnute przez tych obecnie podniebnych królów przestworzy.

Bez wątpienia stało się, albo szykuje się, coś poważnego.

Każdą z ulic idą ich setki, co ja mówię, tysiące. Mój punkt obserwacyjny umieszczony jest jednak zbyt nisko, bym mógł zobaczyć cokolwiek więcej.

Cała okolica tonie w odgłosach jęków, powarkiwań i zawodzeń odmieńców, zmieszanych z równie, jak nawet nie głośniejszymi dźwiękami wydawanymi przez ptaki.

Mimo iż jestem w bezpiecznym miejscu, zaczynam odczuwać niepokój. Po plecach natomiast, przelatują mi serie ciarek. W końcu ciekawość bierze górę nad zarodkiem strachu.

- Co tam się dzieję? – mówię na głos.

Odnoszę wrażenie, że epicentrum całego zamieszkania, znajduje się dwa budynki dalej.

Nie ma jednak opcji, bym w jakikolwiek sposób tam doszedł. Równie dobrze, mógłbym od razu strzelić sobie w głowę.

Odmieńców jest po prostu za dużo. Zajmują całą szerokością ulicy, tłocząc się jeden przy drugim, nie wyłączając chodników, trawników i każdej wolnej przestrzeni pozwalającej iść w pożądanym kierunku. Przełażą nawet po tarasujących drogę samochodach.

Unoszący się w powietrzu fetor, doprowadza do bólu głowy.

O ile dobrze pamiętam, cały parter bloku był dość solidnie zabezpieczony. Postanawiam więc sprawdzić, co się dzieje na klatce schodowej. Jeżeli będzie panował tam spokój, spróbuję dostać się na dach.

Kamienica, w której się znajduję, jest wyższa od pozostałych, jednopiętrowych, stojących obok budynków, spokojnie więc powinienem dostrzec z jej dachu interesujący mnie teren, a przynajmniej znaczną jego część.

Zamykam okno.

Przy drzwiach wyjściowych natężenie smrodu maleje.

Staram się w jak największym stopniu opanować technikę posługiwania się węchem. Głównie chodzi mi o pełne skoncentrowanie się na wychwytywaniu interesującego mnie zapachu, natomiast odrzucaniu tych nieistotnych. Powolutku zaczynam to ogarniać.

Otwarciu drzwi towarzyszy dwukrotne skrzypniecie zawiasów oraz dominująca wszystkie inne zapachy, woń wilgoci.

Jestem niemalże pewien, że jest tu bezpiecznie. Na wszelki wypadek trzymam w ręku gotową do użycia maczetę.

Każde z pięter jest jednak puste. Nie interesują mnie poszczególnie mijane lokale.

Konsekwentnie zmierzam w stronę najwyższego z poziomów.

Na miejscu, dostrzegam umieszczoną w rogu wąską drabinę, umożliwiającą dostanie się do zamkniętego włazu prowadzącego na dach.

Jest on, co prawda zamknięty na kłódkę, lecz znajduje się w niej kluczyk.

Już mam wchodzić na drabinkę, gdy słyszę charakterystyczny szczek Asa. Dochodzi on, z któregoś, poniżej znajdujących się pięter.

Szybkim krokiem idę w stronę schodów, następnie zeskakując po dwa stopnie, zbiegam na dół.

Mój przyjaciel siedzi na posadzce, wpatrując się w drzwi lokalu, w którym spędziłem noc.

Bardzo cieszę się, że go widzę. As w tej materii nie pozostaje dłużny.

Macha króciutkim ogonkiem, skacze wokół mnie, łasząc się i usilnie domagając się głaskania.

- Gdzieś ty się szwendał? – pytam, drapiąc go po masywnym pysku.

W odpowiedzi słyszę radosne powarkiwania.

Znów musiał wdać się w jakąś awanturę. O ile poprzednie rozcięcia są już strupami, tak za lewym uchem zauważam świeżą ranę.

Od razu przyglądam się jej uważniej. Bez wątpienia powstała na skutek ugryzienia. Trochę mnie to martwi. Nie wiem czy nie ukąsił go któryś z tych zwyrodnialców. Wielkim znakiem zapytania, jest także reakcja jego organizmu na ewentualne ugryzienie.

Co prawda, nie widziałem żadnego ze zmartwychwstałych zwierząt, ale jak to by wyglądało w przypadku mojego przyjaciela? Nie chce się o tym przekonywać.

W mieszkaniu, mignęła mi przed oczami, leżącą na lodówce apteczka.

Idę więc po nią, po chwili wracając z wodą utlenioną i gazą, stanowiącymi jedyną zawartość czerwonego plastikowego pudełka z wymalowanym na nim białym krzyżem.

Przemywając ranę, staram się dokładnie jej przyjrzeć. Nie jest to łatwe. As cały czas wierci się i wyrywa.

- Uspokój się! Chcę ci pomóc, więc siadaj na tyłku i ani rusz!

Wypowiedziane zdecydowanym tonem słowa, zadziałały niczym zaklęcie.

Bulterier siada i tylko w pierwszej chwili zetknięcia się gazy z raną, nieco odchyla umięśniony kark.

Nie widzę żadnych stanów zapalnych, ropnych i tym podobnych. Odniesiony uraz wygląda na czysty. Najprawdopodobniej musiał walczyć z jakimś innym zwierzęciem.

Pięć minut później, nalewam mu do jednego ze stojących w kuchni talerzy, wody. Do drugiego zaś wkładam niedokończoną część konserwy.

Zastanawia mnie sposób, w jaki mój przyjaciel się tu dostał. Dobrze jak przecisnął się przez jakąś wąską szczelinę. Gorzej, jak gdzieś tam na dole znajduje się większa wnęka.

Chodziłem jednak wczoraj dookoła budynku. Gdyby można było wejść do niego w inny sposób niż po drabinie i linie, myślę, że pewnie darowałbym sobie nocleg tutaj.

Mimo wszystko schodzę na dół. Wolę się upewnić, co do względnego bezpieczeństwa, niż zostać nagle, w najmniej odpowiednim miejscu i chwili zaskoczonym.

Parter wygląda na w stu procentach zabezpieczony. Swoją drogą, ktoś musiał zadać sobie sporo trudu by to wszystko zrobić.

Kieruję się więc do piwnicy.

Jej drzwi są do połowy uchylone. Nie zdążyłem jednak do nich dojść, gdy już obok mnie stoi As.

Spogląda na mnie, porusza kilkukrotnie ogonem, a następnie znika w podziemiach.

Smród trupów jest intensywny, w końcu na zewnątrz są ich tysiące, lecz gdyby choć jeden z nich znajdował się w miejscu, do którego obecnie wchodzę, myślę, że byłby bardziej dotkliwszy.

No i As wbiegł tam na pewniaka. Z parapetu znajdującego się vis - a vis obdrapanych drzwi, biorę małą latarkę.

W środku jest ciemno. Wyczuwam jednak, wyraźny powiew chłodnego powietrza.

Mały snop światła, jest w tej chwili bardzo pomocny.

Ostrożnie betonowymi schodami schodzę w dół, docierając do wąskiego, biegnącego w dwie przeciwne strony korytarza.

Biały tynk ścian zabrudzony jest śladami krwi. Znaczne, zaschnięte jej plamy, znajdują się też na podłodze.

Walają się tu także nogi połamanych krzeseł, deski, listewki, kilka zgniecionych w kulkę gazet oraz zniszczona krótkofalówka. Kilka metrów dalej, stoi oparty o ścianę, blat małego stolika. Z sufitu zwisa kilka przewodów zwieńczonych rozbitą żarówką.

Ruszam w prawo.

Mijam małe pomieszczenia z wypisanymi na drewnianych, raczej prowizorycznych drzwiczkach, numerami poszczególnych lokali.

Wnętrza niektórych kanciap stoją otworem.

Włażę do jednej z nich. Światło latarki płoszy dwa szczury. Gryzonie uciekają pod kilka stojących, jedna na drugiej, skrzynek.

Wzdrygam się. Niczego raczej tu nie znajdę.

Druga z klitek, zapełniona jest kilkunastokilogramowymi workami z wapnem. Na końcu, stoją oparte o ścianę dwie łopaty.

Ostatnie z pomieszczeń, do którego zaglądam, zagracone jest słoikami, różnej wielkości plastikowymi pojemnikami, znajduje się tu także dziecięcy rowerek, hulajnoga i kilka zabawek. Rozpoznaję miedzy innymi figurkę Spidermana, Hulka i jednego z Transformersów.

Wracam na korytarz.

Mimo, iż na zewnątrz panuje zgiełk, słyszę świst powodującego przeciąg powietrza.

Musi ono dostawać się do środka podziemi z miejsca znajdującego się gdzieś tu w pobliżu.

Korytarz kończy się skrętem w prawo. Idąc przy lewej ścianie, dochodzę do narożnika.

Gasząc latarkę, ostrożnie wyglądam zza rogu.

As z nieco pochyloną głową, stoi w końcu piwnicy, powarkując na coś.

Nad nim znajduje się szczelina, przez którą wpada snop dziennego światła.

Wymiary luki między deskami, idealnie sprzyjają możliwości prześlizgnięcia się przez nią czworonoga.

Wyjaśniła się zatem sprawa dostania się do budynku psiaka. Mogę odetchnąć.

Przynajmniej jeden problem z głowy.

Nieco zbliżam się do cały czas powarkującego Asa.

Znajdując się trzy metry od niego, włączam latarkę.

Od razu jednak zatrzymuje się. Kilka centymetrów przed pyskiem psa, stoi przygotowany do ataku, duży pająk.

Nie znam się na tym cholerstwie, wygląda jak ptasznik, albo coś do niego bardzo podobnego.

Uniesione do góry dwie pary przednich odnóży, jasno dają do zrozumienia jakie są jego zamiary.

Atak może nastąpić w każdej chwili.

Nagle uświadomiłem sobie, że piwnica może być śmiertelną pułapką. Skoro są tu pająki, to równie dobrze mogą być…zamieram w bezruchu ponieważ czuje coś przełażącego mi między nogami.

Powolutku opuszczam głowę, kierując wzrok na ziemię. Obawiam się wykonać jakikolwiek ruch, dlatego położenie rozświetlającego mrok, światła latarki, nie ulega zmianie.

Stawonóg wydaje się być zdezorientowany blaskiem bateryjki, gdyż także zamiera w bezruchu.

Pod nogami widzę kontur jakiejś dużej jaszczurki. Mija mnie, idąc w stronę stojących naprzeciw siebie Asa i pająka. Teraz rozpoznaje ją, bardzo podobną, a wręcz może nawet taką samą, miał mój kolega. Tamta była jednak nieco mniejsza.

To Agama brodata.

Czworonóg powoli zaczyna wycofywać się. W razie jakby coś się miało dziać, zamierzam mu pomóc.

Wyjmuje broń, odbezpieczam ją, biorąc na celownik jaszczurkę.

Pająk w tej chwili nie stanowi już zagrożenia. Odległość między nim a Asem, jest zbyt duża by ruszył do ataku. Gdyby miał ochotę na konfrontację, już dawno by nacierał.

Mój przyjaciel zrównuje się z agawą.

Spoglądają na siebie. Nic się jednak na szczęście nie dzieje.

Po chwili gad niemalże naskakuje na pająka, próbując go pożreć w całości. Ten jednak nie daje za wygraną. Jaszczurka odskakuje. Bezczynność obydwóch drapieżników nie trwa długo, tym razem to pająk decyduje się pierwszy zaatakować.

Jest to niesamowity pojedynek.

Gdyby nie okoliczności, chętnie popatrzyłbym jak to się skończy, ale obawiam się być kolejnym z rywali, nie wspominając o ofierze, jakiegoś kryjącego się tu stworzenia.

Czym prędzej, wraz ze swym wiernym przyjacielem, wybiegamy z piwnicy.

Pierwsze co robię to zamykam drzwi, podstawiając pod nie leżące obok dwie, nieco obtłuczone cegły.

Trudno powiedzieć na ile powstrzyma, ta raczej prowizoryczna blokada, czające się wewnątrz zwierzęta, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy.

Tymczasem hałas na zewnątrz jeszcze bardziej zwiększył swoją intensywność.

Postanawiam dostać się na dach.

Po drodze zachodzę do mieszkania. Koniecznie muszę się napić.

Chwilę później, po raz drugi dzisiejszego dnia, stoję przy drabinie. Na jej szczycie znajduje się właz umożliwiający dostanie się do interesującego mnie miejsca.

Będąc na dachu nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Z wrażenia, niebezpiecznie blisko zbliżam się do jego krawędzi.

Ulicę dalej, znajduje się duży plac zabaw połączony z małym skwerkiem i orlikiem.

W skład tego ostatniego, wchodzą dwa boiska. Jedno do gry w piłkę nożną, drugie do koszykówki.

Ale nie to jest najistotniejsze. Cały teren, zajmowany jest przez stojące naprzeciw siebie dwie armie. Zmartwychwstałych z jednej strony i ptaków z drugiej.

Są ich tysiące.

Duże kruki siedzą na każdym możliwym, nadającym się do tego miejscu.

Sroki jedna przy drugiej zajęły całą przestrzeń poprzeczki bramki. Rozpoznaję jeszcze wrony, sikorki, gołębie, wróble a także kilka innych gatunków ptaków, których nazw nie znam.

Ptactwo okupuje także dachy pobliskich budynków.

Gapią się na odmieńców, hałasując przy tym niesamowicie.

Trupy równie głośno i złowieszczo warczą, charcząc przy tym.

Obok mnie lądują cztery wrony. Jakoś specjalnie się ich nie boję, ale klimat całej tej sytuacji, każe brać pod uwagę możliwość szybkiej ucieczki do środka budynku.

Ptaszyska bez najmniejszych kompleksów patrzą na mnie, po chwili wydając głośny skrzek.

Jeden z nich podrywa się do lotu, reszta natomiast, kieruje swą uwagę na przechodzących ulicami zainfekowanych.

Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Do tego skrzydlaci wojownicy, nie wykazują jakichkolwiek agresywnych, bądź bojowych, zamiarów wobec mnie. Przynajmniej na tą chwilę.

Nagle, wszystkie latające wokół pobliskich budynków ptaki lądują, zajmując miejsce na którymś z dachów. Gałęzie drzew, także uginają się pod ciężarem pierzastych braci.

Nawet nie zauważyłem kiedy wokół mnie siedziała, jeden przy drugim, co najmniej setka ptaków.

Rozglądam się. Jaka setka? One zajmują cały dach.

Delikatnie mówiąc czuję się bardzo, bardzo niepewnie.

Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale też i do wiedzy. Bez względu na mądrość tych słów, najchętniej zmyłbym się stąd jak najszybciej.

Trupy też zastygły w bezruchu. Ich zachowanie wyglądało tak jakby przełączyli się na tryb czuwania.

Każdy z nich, uniósł nieco do góry głowę, wykonując krótkie nieregularne wdechy.

Zapada absolutna cisza. Zakłócana jedynie delikatnymi, ciepłymi podmuchami wiosennego wiatru.

Ta cisza jest niesamowita. Przeraża chyba bardziej, niż ogromna wrzawa sprzed kilkudziesięciu sekund.

Nagle obydwie armie ruszają na siebie, ścierając się w śmiertelnym w przypadków ptaków, a unicestwiającym jeżeli chodzi o zainfekowanych, boju.

Wszystkie siedzące wokół mnie ptaszyska, podrywają się do lotu, kierując się w stronę walczących braci.

Obok mnie przelatuje ich mnóstwo, mijają mnie o centymetry. Boję się ruszyć, wstrzymuję oddech, mrużąc oczy.

Chcę tylko, by jak najszybciej odleciały. Mam wrażenie, że stoję w „ptasim, żywym tunelu”. Są ich tysiące.

Jestem świadkiem niesamowitej konfrontacji. Właśnie ścierają się ze sobą siły natury, z następstwem ludzkiego, powstałego być może w laboratorium, działania.

Nie wiem, co przyczyniło się do pierwszego wskrzeszenia. Pewnym jest jednak, że nie odbyło się to drogą naturalnej ewolucji.

Na każdego umarlaka przypadają minimum po trzy ptaki.

Siadają im na głowy, opętańczo wbijając w nie swe długie dzioby.

Atakują z każdej płaszczyzny, każdą część czaszki, twarzy i ciała umarlaków. Ci natomiast, machają rękoma odganiając się od szturmujących.

Kiedy jednak uda im się pochwycić któregokolwiek z przeciwników, natychmiast uśmiercają go poprzez zatopienie w nim dziąseł.

Dostrzegam kolejną zmianę, jakiej ulegli truposze.

Powypadały im wszystkie zęby, a mimo to, jakakolwiek pochwycona zdobycz zostaje wepchnięta do otworu gębowego, tam ściskana przez dziąsła, a następnie w mgnieniu oka uśmiercana.

Na pewno z tą ostatnia czynnością, ma coś wspólnego widziany przeze mnie przypominający szyszkę narząd.

Skrzydlaci wojownicy wypełniają każdy centymetr powierzchni nad głową zainfekowanych, tworząc żywy, falujący, w przeważającej większości ciemny, dywan.

Bitwa z upływem czasu, zupełnie nie traci na impecie. Wokół zaczyna unosić się mnóstwo piór. Ulice zaś spływają czarną, galaretowatą, zmieszaną z krwią substancją.

Miejscem śmiertelnej walki są także poszczególne, pobliskie ulice.

Odnoszę wrażenie, że działania ptaków są dużo bardziej sensowne i skoordynowane od tych ludzkich, podjętych pamiętnego, sądnego dla nas dnia.

Nie wiem jak sytuacja wygląda w innych miastach i krajach. Lecz gdyby nagła inwazja umarlaków została zatrzymana, na pewno do tej pory przybyłby już jakieś ekipy ratunkowe.

Atak skrzydlatych braci nieco traci na sile. Może to wynikać z faktu stopniowego wycofywania się umarlaków.

Kilkanaście sekund później, obie strony konfliktu rozdzielają się, zajmując wcześniej zajmowane pozycje.

Obok mnie, znów siada kilkadziesiąt ptaków. Niektóre z nich są ranne, lecz mimo to, cały czas wpatrują się w przeciwnika.

Odmieńcy powarkując, wymachują w ich stronę rękoma.

Znów zapada absolutna cisza.

Nie trwa ona jednak długo. Skrzydlaci wojownicy, jakby na umówiony sygnał, podrywają się do lotu za cel obierając sobie pobliski las.

Minutę później, tracę z pola widzenia ostatniego z nich.

Zainfekowani w tym czasie rozchodzą się, znikając za rogami kolejnych budynków. Poruszają się naprawdę szybko, tak jakby chcieli o tym co tu miało kilka minut temu miejsce, jak najszybciej zapomnieć.

Przed chwilą, byłem świadkiem walki zdaje się o terytorium. No tak, życie nie lubi próżni.

Trudno jednak wskazać zwycięzcę tej potyczki.

Same miejsce starcia, podobnie jak i kilka ulic oraz uliczek w bezpośrednim sąsiedztwie, zasłanych jest leżącymi zwłokami ostatecznie unicestwionych trupów. Tuż obok nich spoczywają ciała ptaków.

Ich mięso chyba nie przypada im do gustów. Odchodząc, zupełnie niezainteresowani omijają je.

Z powrotem wracam do budynku.

Zamykając na kłódkę właz. Pozostawiam wszystko w takim stanie, w jakim zastałem.

Słyszę biegającego po schodach Asa. Przez ten czas, zdążył pewnie obwąchać każdy zakamarek nowego miejsca.

Nie śpiesząc się, jem śniadanie, zabieram z miejsca noclegowego plecak i wychodzę na zewnątrz.

Większość truposzy rozlazła się już po mieście.

Spokojnie, więc mogę iść, byleby tylko niechcący nie nadepnąć na jakiś przedmiot natychmiast zwracający na mnie uwagę.

Może na pozór wydawać się to niczym trudnym, ale wokół wala się po ulicy tyle puszek, butelek jak i innych śmieci, że naprawdę wcale nie jest to czymś oczywistym.

Mijam plac, obserwowanej kilkadziesiąt minut temu, konfrontacji. Jest to kolejny z widoków mający wpisać mi się na stałe w pamięć. Czasami muszę przeskakiwać nad truchłami.

Nieco przyspieszam kroku, chcę jak najszybciej stąd odejść. Nic nie mogę poradzić na pozostawiane za sobą krwawo smoliste odciski bieżnika butów. Dla truposzy nie jest i nie będzie to żaden ślad, ale w przypadku jakiegoś zwierzęcia sprawa nieco może się skomplikować.

Śmierdziele nie zdążyły jeszcze całkowicie rozejść się po mieście. Dlatego w najbliższej okolicy, można się natknąć na ich kilkudziesięcioosobowe grupki.

Mimo, iż poruszają się szybkim krokiem, to jednak nieustannie starają się wywąchać coś interesującego.

Jestem niemalże pewien, że mnie nie wyczuwają. Jedynie mogą mnie usłyszeć.

Nawet najmniejszy odgłos towarzyszący nadepnięciu chociażby suchej, pękającej na pół gałązki, od razu jest wychwytywany.

Zwracają wtedy głowy w moja stronę, a rozszerzające się nozdrza, świadczą o namierzaniu potencjalnej ofiary.

Mimo wszystko, udaje mi się przemykać bez żadnych znaczących problemów.

Nieocenioną pomocą służy mi As. Jego akurat czują, więc to na nim koncentrują swą uwagę.

Przechodząc obok sklepu jubilerskiego, wpadł mi do głowy pomysł by zajrzeć do jego wnętrza.

Przydałby mi się jakikolwiek, byle tylko działający zegarek.

Kto wie? Może uda mi się coś znaleźć?

Przez wybitą szybę wystawową, dostaję się do środka. Od razu czuję smród ludzkiego psującego się ciała.

Planuję szybko rozejrzeć się i czym prędzej spadam stąd. Zbyt długi czas przebywania w tym miejscu, może się skończyć mdłościami i wszelkimi przykrymi jej konsekwencjami.

Wszystkie gabloty są jednak zniszczone.

Na jednej z nich, leżą z rozpostartymi rękoma, zwłoki mężczyzny.

Nie żył już od dłuższego czasu, stanowiąc bezpośrednią przyczynę nieprzyjemnego zapachu.

Witryny niestety świecą pustkami. Cały sklep był dokładnie, wielokrotnie zapewne przeczesany.

- „Nic tu po mnie” – myślę, kierując od niechcenia wzrok na zewnętrzną kieszeń, rozpiętej kurtki, w którą ubrany jest nieżyjący.

Jest ona wypchana po części wystającymi łańcuszkami, ale nie tylko. Dostrzegam także, skórzaną bransoletkę czasomierza.

Zatykam nos podchodząc na tyle blisko, by móc chwycić dwoma palcami za pasek zegarka.

Spuchnięte zwłoki leżą na brzuchu, więc na szczęście nie muszę oglądać twarzy denata.

Po chwili trzymałem w ręku nowiutkiego, oryginalnego Vacheron Constantina.

Przy okazji z kieszeni wysypało się trochę kosztowności. Nie wzbudzają one jednak jakiejkolwiek formy zainteresowania z mojej strony.

Potrzebuję tylko zegarka. Nie istotne jakiego, byleby sprawnego.

Tymczasem, całkiem przez przypadek wszedłem w posiadanie odmierzającego czas dzieła sztuki.

Niegdyś, kupiłbym za niego dobry samochód, teraz jest to jednak zupełnie bez znaczenia. Byleby tylko dobrze działał.

Natychmiast nakręcam go. Zegarmistrzowskie cudeńko ożywa, wskazując dokładny czas.

Od razu poprawia mi się nastrój.

Przebyłem, według swoich wyliczeń około pięciu kilometrów.

Dzisiaj jednak nie zdołam dotrzeć do celu. Na pewno osiągnę go jutro. Należy więc, powoli rozglądać się za jakimś miejscem noclegowym.

Cały czas trzymając się trasy przejazdu konwoju, wychodzę zza rogu jednego z budynków.

W odległości czterech metrów ode mnie, stoją, uważnie mi się przyglądając, trzy osoby.

Raczej odruchowo, każde z nas sięga po broń. Chwilę zajmuje nam wzajemne mierzenie się wzrokiem.

Ściskam niemalże z całych sił maczetę. Uzbrojeniem dwóch kobiet są w niewiele krótsze noże. Facet zaś celuje do mnie z kuszy.

Zarówno ja, jak i każdy z przypadkowo spotkanych ocalałych, nie do końca przekonany jest, co do nieomylności zmysłu wzroku.

Po chwili, skinieniem ręki proszą mnie o podążenie w ślad za nimi.

Ostrożnie pokonujemy odległość mniej więcej trzystu metrów, dochodząc do dwupiętrowego, stojącego w poprzek trawnika, autokaru.

Do jego wnętrza dostajemy się przy pomocy drabiny ukrytej pod pojazdem.

Przechodząc tędy, nie zauważyłbym zmyślnie ukrytej pod tylną parą osi metalowej drabiny.

Nowo spotkani ludzie, okazują się być mieszkańcami oddalonego o nieco ponad kilometr stąd, schronu.

Celem ich podróży jest sąsiednia dzielnica. A konkretnie fabryka zajmująca się przetwórstwem mięsnym.

Dwa tygodnie temu, odkryli tam kilkutonowy zmagazynowany zapas konserw.

Co ciekawe wygląda na to, że nikt więcej o tym nie wie. Przynajmniej na razie i najlepiej, aby tak zostało.

Nie było zbyt dużo czasu na rozmowę. Dlatego miałem do wyboru albo zaczekać tu do jutra na ich powrót, albo samemu udać się we wskazane przez niskiego, krępego bruneta, miejsce.

Po zapukaniu w masywne, pancerne wrota, mam powiedzieć codziennie zmieniane hasło.

Dzisiaj brzmi ono „Kosmodrom”.

Jutro, mamy natomiast spotkać się i na spokojnie pogadać.

Jakiś czas później idę we wskazanym kierunku, znacznie odbiegającym od pierwotnie obranej trasy.

Nowo poznani ludzie, wyruszyli natomiast w dalszą drogę.

Po dotychczasowych doświadczeniach z ocalałymi, idę tam nie bez obaw.

Przez chwilę zastanawiam się, czy aby nie darować sobie tej znajomości i iść dalej.

Wyglądali jednak na zupełnie normalnych, nie wyróżniając się niczym szczególnym. Nawet As na nikogo z nich nie warknął. Obwąchał tylko każdego, a następnie zaczął łasić się do jednej z dziewczyn.

Podejmuję decyzję by poznać się z nimi bliżej.

Do wskazanego miejsca docieram godzinę później.

Aby dostać się do schronu, muszę przeczołgać się kilkumetrowym, wąskim, biegnącym kilka metrów pod ziemią tunelem.

Z powierzchni, można się do niego dostać za pośrednictwem niepozornie wyglądającej, przypominającej grzyb, betonowej zabudowy.

Przed kataklizmem, wejście chronione było stalową siatką, jednak po upływie kilku godzin od wybuchu epidemii, została ona poprzecinana, a w bunkrze bezpieczne schronienie znalazło kilkadziesiąt osób.

Na szczęście, klaustrofobiczny wąski tunel nie jest zbyt długi.

Po doczołganiu się do masywnych, metalowych drzwi, pukam w nie, wystukując podany przez spotkanych ocalałych kod.

Następnie po usłyszeniu odpowiedzi, na którą składały się trzy uderzenia dobiegające zza drzwi, wypowiadam przewidziane na dzisiaj słowo klucz, brzmiące „Kosmodrom”.

Masywna, metalowa przeszkoda, chroniąca dostępu do wnętrza bunkra została uchylona na tyle bym mógł dostać się przez nią do środka.

Wejście znajduje się kilka centymetrów nad ziemią.

Kilka sekund później, stoję naprzeciwko kilku ocalałych, bacznie przyglądających mi się osób.

Obok mnie, stoi rozglądający się dookoła As.

Przywitaliśmy się.

Odnoszę wrażenie, że nowo poznani stosują zasadę ograniczonego zaufania. Nie dziwię się temu.

Sam także mam baczenie, na każdy ich ruch.

Prócz wcześniej spotkanej trójki, mieszkańcami tego wyjątkowego miejsca, są poznani kolejno Krzysiek, Artur, Weronika, Monika, Iwona, Michał, Rafał i Daria.

Po serii standardowych pytań dotyczących okoliczności spotkania ich pobratymców, miejsca, z którego przebywam, drogi jakiej pokonałem i celu podróży, zaczęliśmy wymieniać spostrzeżenia na temat świata w jakim przyszło nam żyć.

- Co wiesz na temat zwyroli? – zaczyna nowy temat Iwona.

- Zwyroli?

- Tak ich nazywam – odpowiada widząc malujące się zdziwienie na mojej twarzy.

- Od czasu „mglistych dni”, zmienili się nie tylko z wyglądu. Teraz cały czas są tak samo niebezpieczni - tłumaczę - Zabicie poprzez zniszczenie mózgu to już przeszłość. Teraz najczulszym ich punktem jest „szyszka” znajdująca się w dokładnie w miejscu gdzie my mamy język.

- Szyszka? – pyta Rafał.

- Mi to przypomina szyszkę.

- O mózgu wiemy, po prostu odcinamy im głowy. Ale tej „szyszki”, nigdy nie widziałam.

- Wiem o tym tylko i wyłącznie dlatego, ponieważ dwa razy zostałem przez nich zaskoczony – odpowiadam drapiąc się po skroni.

- A zauważyłeś, że jednych ludzi lokalizują szybciej niż drugich?

- Tak, nie mam pojęcia od czego to zależy, ale zauważyłem to.

Dowiedziałem się też, że zainfekowani z dużo większą trudnością wyczuwają kobiety. Zdecydowana większość męskiej populacji, stanowi magnes, przyciągający każdego z nich nawet z odległości dwustu metrów.

- Magda, ta blondyna, którą spotkałeś, jest dosłownie mistrzynią w wypadach na powierzchnię. Mija ich niezauważona niczym Ninja. Tak samo Marzena. Obie są moimi siostrami – z dumą w głosie mówi Michał.

- Marzena, to ta brunetka? – pytam.

- Tak. Mateusz też jest dobry, ale to głównie dzięki dziewczynom zdobywamy jedzenie i leki. Daria – mówiąc wskazuje dłonią filigranową szatynkę o niebieskich jak niebo oczach – cierpi na padaczkę. Bez Erudanu, ewentualnie Topiranu, ani rusz. Zanim jednak zorientowaliśmy się w predyspozycjach poszczególnych osób, zginęło mnóstwo ludzi. Na początku było nas niemalże cztery razy tyle. Ledwo się tu mieściliśmy. A teraz…

- Wiem, o czym mówisz – mówię ze smutkiem.

- Wspomniałeś o konwoju…

- Tak, wiesz coś o nim? Co to za ludzie? – przerywam Iwonie reagując z ożywieniem.

- Niestety wiem. Wątpię, aby w ogóle chcieli z tobą rozmawiać.

- Co tu pieprzyć, to skurwiele! – wtrąca się Monika – Wiesz, co te pały robili w chwili, gdy setki ludzi próbowały znaleźć u nich schronienie?

Pokiwałem przecząco głową.

- Oni kurwa robili selekcję! Pierdolony casting. Wybierali tylko ładne dziewczyny. Pieprzone świnie. W ogóle wiesz, kto to jest?

- Nie mam pojęcia – odparłem.

- Musiałeś słyszeć o panu Kowalkowskim.

- Tym miliarderze?

- Tak. Staruszek przy okazji braku pomysłów na wydawanie milionów, popadł w manię prześladowczą. Przekonany był, że ktoś dybie na jego życie. Dlatego każdy z budowanych przez niego domów przypominał fortece. Facet był przykładem twierdzenia „pieniądze szczęście nie dają”. Do tego nie ruszał się bez kilkunastoosobowej obstawy.

Wybudowana na Zalesiu* hacjenda, niczym nie odbiegała od jego nowych standardów. Trzymetrowe ogrodzenie, wszędzie kamery, uzbrojona straż, jednym słowem koszmar.

Staruszek, sam z siebie nie był jednak szkodliwy. Dużo gorszy jest jego zmanierowany synek i jego równie beznadziejni koledzy. Oni potraktowali apokalipsę jak przygodę. Byli niemalże pewni, że za chwilę się ona skończy, przyjdzie wojsko i będzie po sprawie. Schronienie oferowali tylko dziewczynom będącym w ich guście. Nie wiem jak to wygląda teraz, ale…

- Byłaś tam?

- Dwa dni. Dopóki nie zorientowałam się, o co tam chodzi i jak postępują z ludźmi. Wiesz, że niektórym błagającym o wpuszczenie grozili śmiercią.

- Wszystkich uszczęśliwić się nie da. To przykre, ale wpuszczenie wszystkich, a potem zapanowanie nad nimi…

- Wiem, o czym mówisz, ale to, co oni robili… Miarka przebrała się jak dwóch z nich chciało mnie zmusić…no wiesz?

- Domyślam się.

- Załatwiłam ich i uciekłam. Wolałam śmierć niż przebywanie z tymi zbokami. Wychowałam się tu niedaleko, wiedziałam o tym schronie. Mając osiem lat, często próbowaliśmy się do niego dostać. Raz nawet nam się udało.

Monika jest posiadaczką zabójczo zgrabnych nóg, brązowych oczu, delikatnie zaznaczonych brwi i nieco dłuższych jasnych włosów. Bez dwóch zdań, mogła się podobać zdecydowanej większości męskiej populacji.

Usłyszana historia nie napawała mnie optymizmem. Zacząłem jednak, doszukiwać się w niej być może jakiegoś drugiego, ukrytego dna.

Nie schlebiając sobie, może celowo chcą mnie zniechęcić do dalszej wędrówki chcąc bym pozostał z nimi. W obecnych okolicznościach, każdy komu udało się zachować zdrowy rozsądek, a przy okazji opanował nieco techniki poruszania po miejskiej, niebezpiecznej dżungli jest bezcennym nabytkiem.

Raczej pewny jestem pokojowego i jak najbardziej normalnego zachowania mieszkańców bunkra. Jednak nie zamierzam rezygnować z dotarcia do celu. Doświadczenie życiowe podpowiadało mi by bez względu na niesprzyjające okoliczności, konsekwentnie dążyć do realizacji obranego celu. Zawsze przecież mogę tu wrócić. Myślę, że nie będzie problemów z ponownym przyjęciem.

Monika kilkukrotnie, uśmiechnęła się do mnie. Jest to specyficzny rodzaj uśmiechu. Trudno to opisać słowami, ale wiem, że wykracza on poza granice grzecznościowego. Całkowicie jednak ignoruję ją.

Cały czas mam przed oczami twarz Natalii. Ona była miłością mojego życia. Nie wyobrażam sobie jakiejkolwiek kobiety na jej miejscu. Zresztą, o czym w ogóle mówimy? Nie mam pojęcia czy przeżyje jutrzejszy dzień.

Poza tym, nigdy, przenigdy, nie chcę po raz drugi przeżywać odejścia najbliższej, ukochanej osoby.

Postanawiam zostać z nowo poznanymi ludźmi parę dni.

Zregeneruję nieco przez ten czas organizm. W końcu spokojnie się wyśpię. Odpocznę także od ciągłego napięcia.

Okazuje się, iż mieszkanie, w którym spędziłem ostatnia noc, stanowi jedną z ich miejscówek przygotowanych właśnie na okoliczność noclegu, schronienia się, bądź przerzutu jakiejś większej partii zaopatrzenia.

Opowiedziałem im o przygodzie z pająkiem i jaszczurką.

- Wszystko się zmienia. Ostatni raz byłam tam w zeszłym tygodniu. Szczury były, ale reszty nie widziałam. Czeka nas jeszcze wiele nieprzyjemnych niespodzianek – podsumowuje Monika.

Tym razem dopisało mi szczęście. Nowo poznani są porządnymi ludźmi, zanim wyruszę w dalszą podróż, wybiorę się wraz ze spotkaną najpierw trójka, na jeden z „miejskich wypadów”. Jakoś postaram się im odwdzięczyć za gościnę, a przy okazji uzupełnię zapasy.

W międzyczasie, Daria ogląda powstałą za uchem ranę Asa.

- Rano obawiałem się, czy aby nie ugryzł go któryś z odmieńców – zagaduję podchodząc do niej.

- Nie, nie jest to ukąszenie w wykonaniu mutantów. Wygląda jak ugryzienie przez jakiegoś innego psa. Na pewno jednak jego rywal musiał być znacznych rozmiarów. Przemyłam mu ranę spirytusem. Za chwilę posmaruje maścią z antybiotykiem. Za trzy dni, twój przyjaciel powinien być w pełni zdrów.

Daria w poprzednim świecie pracowała w gabinecie weterynaryjnym. Doskonale więc zna się na zwierzętach.

Zacząłem dopytywać się o możliwość ewentualnego przeistoczenia się któregokolwiek ze ssaków, ptaków, płazów czy gadów, w piekielną bestię.

- Z tego, co wiem, to nikt z naszych jeszcze czegoś takiego nie widział – mówi, po chwili zastanowienia dodając – aby jednak móc odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by przeprowadzić dokładne badania. A sam wiesz, że teraz nie ma takiej możliwości. Jednak gdyby coś takiego miało występować, już byśmy zapewne mieli z tym do czynienia. DNA zwierząt może gwarantować im odporność przed tą zarazą. W każdym bądź razie miejmy taką nadzieję.

As polubił Darię. Od tej pory chodził za nią krok w krok, non stop domagając się pieszczot.

Dużym zainteresowaniem cieszy się przyniesiona przeze mnie gazeta. Nie tyle chodzi o jej z oczywistych powodów przeterminowaną treść, co o samą przyjemność czytania, a tym samym obcowania z tekstem.

Od Moniki dostaje tymczasem, jedną ze znalezionych przez nią książek.

Znajdowała się ona w dużej, stojącej w rogu pomieszczenia skrzyni.

Zapewnia mnie, że dzięki niej, choć na chwilę zapomnę o otaczającej z każdej strony śmierci.

- Zawsze kochałam czytać. To tak jakby żyć w kilku światach równocześnie – mówi z uśmiechem.

Zarówno tytuł „Szmaciane Lalki” jak i autor „Gabriel Grula” nic mi nie mówią.

Jednak przy najbliższej sprzyjającej chwili na pewno zapoznam się z jej treścią.

Po raz pierwszy od opuszczenia swojego mieszkania, mam okazję wykąpać się. Co prawda pod lodowatą wodą, ale to nieistotne. W malutkim pomieszczeniu z umieszczonym w podłodze odpływem, oddaje się tak przyjemnej, niegdyś standardowej czynności.

Jeżeli chodzi o szampony, balsamy i wszelkiego rodzaju mydła, mają tu ich w bród.

Po wszystkim, czuję się tak jakbym był lżejszy o dobrych parę kilogramów.

Co ciekawe, znajdująca się tutaj pompa, udostępnia wodę z płynącego kilkadziesiąt metrów pod ziemią, źródła oligoceńskiego. Aby była zdatna do picia, trzeba ją na wszelki wypadek przegotować, lecz do kąpieli nadaje się od razu po wytryśnięciu z kranu.

Iwona bierze ode mnie wszystkie ubrania, dając mi w zamian bawełnianą koszulkę i dresy.

- Później ci je wypiorę. Do jutra powinny wyschnąć – mówi.

Jestem jej naprawdę wdzięczny.

- Musisz być dobry, skoro udało ci się do tej pory przeżyć – stwierdza przy obiedzie Artur.

- Jakoś sobie radzę. Myślę jednak, że mam więcej szczęścia niż rozumu.

- To tak jak każde z nas.

Niemałym zainteresowaniem cieszy się też mój miecz samurajski.

Historii wejścia w jego posiadanie, wszyscy słuchają z zapartym tchem.

Nowo poznani, też mieli do opowiedzenia kilka ciekawych przygód.

Po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu, poczułem wewnętrzny spokój.

Wraz z błogim uczuciem relaksu, zmęczenie daje o sobie znać z niemalże trzykrotnym nasileniem. Spoglądam na zegarek wskazujący dziewiętnastą piętnaście. Uznaję tą porę za odpowiednią do upragnionego położenia się na jednym z leżących w sąsiednim pokoju materacy.

Pięć sekund później, już śpię.

*Zalesie – dzielnica miasta będąca celem podróży bohatera.

Chcesz być na bieżąco z Czasem Z? Polub fanpage:

http://on.fb.me/1b3zWgx

Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/10592-Czas-Z-Czesc-8

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Naprawdę super opowiadanie w jeden dzień przeczytałem naradzie wszystkie części i czekam na następne. Masz wielki talent takiej wciągającej historii jeszcze nie czytałem a było ich wiele.
Odpowiedz
Super opowiadania! Naprawdę takiej serii nie czytałem od roku. Kiedy następna część?
Odpowiedz
Ósemka już jest.
Odpowiedz
Gabriel Grula wiem, czytałem :D
Odpowiedz
I ja też posypię trochę cukrem ;) Są tylko dwa opowiadania, na które czekam z niecirpliwością - Czas Z i opowiadanie Mrocznego Wilka "Moje Boże Narodzenie". Obydwoje jesteście genialnymi pisarzami z Wielkim Talentem. Oby tak dalej :) Poprostu Boskie ;) Czekam na nastepna czesc, mam nadzieje, ze również sie mile zdziwie jakimś niespodziewanym pomysłem. Ile jeszcze cześci przedwidujesz Czasu?
Odpowiedz
Nie wiem ile będzie wszystkich części. Myślę, że około piętnastu na pewno.
Odpowiedz
Gabriel Grula To świetnie ;) im wiecej tym lepiej, a potem wydaj to jako książkę ;) Napewno dam Ci zarobic, kupując egzemplarz ;)
Odpowiedz
Ola Szynal Dzięki :) Pozdrawiam.
Odpowiedz
Mała reklama nie zaszkodzi:) A jeśli chodzi o tekst to jest właśnie to!! Motyw ptaków i walki natury z tym co od niej nie pochodzi istotnie godny podziwu. No i w końcu jacyś normalni ludzie się trafili( mam nadzieje,że się nie mylę). A i zapomniałbym o Asie świetnie dobrany tylko czasem odnoszę wrażenie, że trzyma go tylko dlatego, bo pomaga przemierzać miasto. Ale to jest przecież apokalipsa i nikt nie wie jak by się zachowywał, no nic pozostaje czekać na kolejne części, oby nigdy się nie skończyły. Życzę wytrwałości w pisaniu oraz kolejnych ciekawych pomysłów :)
Odpowiedz
As jest dla Feliksa (bohatera), prawdziwym przyjacielem. W kolejnych częściach postaram się to unaocznić. Dzięki za komentarz. Pozdrawiam.
Odpowiedz
A oto narodziny wielkiego pisarza zobaczysz będziesz sławny! Ludzie będą się do ciebie porównywać , a uczniowie uczyć w szkołach! gdy będziesz znany przypomnij sobie o mnie który ci to powiedział. pozdrowienia ps. Książka jest świetna
Odpowiedz
Dziękuję. Postaram się, abyście nie nudzili się czytając jakąkolwiek z moich prac. Ogólnie raczej krytycznie podchodzę do swojej twórczości, pozostawiając ją do oceny wam, czytelnikom. Nigdy nie zapomnę zarówno o Tobie, jak i każdym innym. Niesamowitą przyjemnością jest pisanie, lecz w równie wielkim stopniu przyjemnie jest wiedzieć, że moje historie dostarczają tak wiele przyjemności i rozrywki. Pozdrawiam.
Odpowiedz
Ludzie...nie czepiacie się że jest motyw z gry,filmu czy książki po prostu niemalże wszystko było już użyte,a seria genialna czytam co tydzień od początku :D
Odpowiedz
Jeszcze dodam nie spiesz się :)
Odpowiedz
Tak to już jest z takimi mocno eksploatowanymi tematami. Osobiście, do każdej książki, czy filmu o zombi, wampirach, wilkołakach czy demonach, podchodzę jak do pewnej wizji, w której cenię realność i umiejętność, czy to pisarza, czy reżysera połączoną oczywiście, z grą aktorską, do "wkręcenia" odbiorcy w klimat. Zawsze będą się pojawiały zarzuty, że coś tam spisałem, zerżnąłem, ale cóż. Każdy ma prawo do wyrażenia swojego zdania i opinii. Myślę, że historię przedstawiam w sposób obrazowy, działający na wyobraźnię i o to mi właśnie chodzi. Pomysłów też jeszcze kilka mam, wiec piszę dalej. Pozdrawiam.
Odpowiedz
Tak jak myślałam :) z każdą częścią dzieje sie więcej :D i te pająki brrr nie mogę sie doczekać następnej części ^^
Odpowiedz
Następna część, już niebawem :)
Odpowiedz
Gabriel Grula plis rób ją szybciej bo nie wytrzymie xD
Odpowiedz
Adrian Siudym Ukaże się, tylko z delikatnym opóźnieniem.
Odpowiedz
Może nie doczytałem, ale skoro potrzebowal zegarka, to skąd wiedział jaką godzinę ustawić po nakręceniu?
Odpowiedz
Zegarek nastawił się sam. Widziałem jeden z japońskich zegarków, który wyposażony był w funkcję "Auto Relay". Ma ona za zadanie po upływie 24h, od chwili odłożenia czasomierza na półkę, wprawić go w stan uśpienia, a następnie po poruszeniu, samoczynnie nastawić cacko na odpowiednią godzinę. Jeżeli do tego zegarek wyposażony jest w "Perpetual Calendar", pozwalający na rozpoznanie daty w ciągu roku, wskaże nam także dokładną datę. Uwaga jest trafna, nie każdy musi o tym wiedzieć. Mogłem kazać bohaterowi spojrzeć na wiszący nad wejściem zegarek elektroniczny, wskazujący dokładną godzinę i byłoby po problemie. Niestety zasugerowałem się, wyposażonym właśnie w "Auto Relay", zegarkiem. Pozdrawiam.
Odpowiedz
Gabriel Grula Panie Gabrielu czy będzie następna część tej świetnej historii ? Jeśli tak to kiedy ?
Odpowiedz
Dawid Cieszkowski Następna część będzie. Może jednak ukazać się z małym, wywołanym Świętami opóźnieniem. I proszę zwracajcie się do mnie po imieniu :)
Odpowiedz
powiem krótko... ZAJEBISTE!!! z tego byłaby świetna gra albo serial
Odpowiedz
No i następna świetna część :) Trzymaj taki poziom dalej ;)
Odpowiedz
Nie no, po prostu rewelacja :) Mistrzu, jesteś świetny :)
Odpowiedz
Dziękuję, staram się :)
Odpowiedz
Gratuluję talentu!Pozdrawiam :D
Odpowiedz
Hubert Leszczyński Dzięki, również pozdrawiam.
Odpowiedz
Boże, teraz to już naptawdę nie mogę się doczekać następnej części.
Odpowiedz
Coś mam wrażenie, że wcześniej pościągałeś trochę z „Jestem legendą”. Ale i tak jest fajnie. Taka podpowiedź: w rodzaju żeńskim w bierniku nie piszemy „tą”, ale „tę”. W mowie jest poprawna także pierwsza wersja, aczkolwiek nie w piśmie. Widzę także, że robisz błędy interpunkcyjne przy zdaniach złożonych współrzędnie. Mianowicie: nie wstawiasz przecinków, które mają oddzielać czasowniki kończące się na „-ąc” od reszty. Taki przykład, który powinien Ci pomóc: „Czytałem Twoje opowiadanie, jedząc kolację.”. Pozdrawiam
Odpowiedz
Dziękuję za podpowiedzi. Już sobie wszystko zapisałem. "Jestem legendą", jeżeli chodzi o klimat to rewelacja. I taki właśnie klimat chciałem ukazać. Niesamowite są też zdjęcia z Czarnobyla. Te opuszczone budynki, place zabaw, szkoły, robią na mnie spore wrażenie. Dzięki. Pozdrawiam.
Odpowiedz
wszystkie części "Czas Z" w wersji audio dostępne tutaj: https://www.youtube.com/user/1mysterytv
Odpowiedz
Gorąco polecam! Bardzo dobre!
Odpowiedz
Ja również gorąco polecam cały kanał Mystery.tv. Świetne creepypasty i całe serie fabularne z profesjonalnym lektorem.
Odpowiedz
Koleś... TO JEST ZAJEBISTE, jakbyś napisał jakąś książkę to bym kupił. Po prostu to tak wciąga.
Odpowiedz
http://zaczytani.pl/ksiazka/szmaciane_lalki,druk Przecież już napisał...
Odpowiedz
szmaciane lalki gabriel grula ? :D
Odpowiedz
To jest właśnie tytuł mojej książki, będącej debiutem literackim.
Odpowiedz
JEZU JAKIE TO GENIALNE , SPRAWDZAM CODZIENNIE CZY JEST NOWA CZĘŚĆ , ZDECYDOWANE 10/10 GDYBYŚ NAPISAŁ KSIĄŻKE TO KUPIŁ BYM W CIEMNO , BARDZO WCIĄGA motyw ze znalezieniem innych ocalałych i uspokojeniem psychiki kojarzy mi się z grą this war of mine i jest genialny :D czekam na więcej i tak jak wszyscy proszę o szybsze pisanie bo to jest genialne
Odpowiedz
Super kurczę fajnie by było jakby coś z tego wyszło Monika i nasz główny bohater. Ale chyba nie ma szans. Mam nadzieje, że rozczaruje jak dotrze do tego konwoju i czym prędzej wróci do tej grupy. Jedno mnie ciekawi co stało się z Wojtkiem?? Jakoś nasz główny bohater o nim nie wspomniał albo ja zapomniałem. W końcu to dzień przed tą apokalipsą pił z nim piwo oraz z Markiem ale jego losy już znamy Nie mniej jednak czekam na kolejną część z niecierpliwością :D
Odpowiedz
Wojtek widocznie gdzieś przepadł, tak jak większość kolegów i znajomych bohatera. Niemniej jednak jest to dobra uwaga, podsuwająca mi pewien pomysł. Dzięki. Pozdrawiam.
Odpowiedz
Uwielbiam tą serię :D
Odpowiedz
Świetne opowiadanie, gratuluję :) Dla zainteresowanych: http://zaczytani.pl/ksiazka/szmaciane_lalki,druk
Odpowiedz
Codziennie sprawdzam czy wrzuciłeś kolejną cześć.Mam każdą poprzednią ustawioną jako stronę startową by szybciej sprawdzić. Kocham tę serię! I kupuję twoją książkę.
Odpowiedz
Wreszcie
Odpowiedz
Kolejna genialna kontynuacja, brawo!;) I ta auto reklama ksiazki tez niezle ci wyszla xd gratuluje ;)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje