Historia

Pełnia

marcinov123 11 8 lat temu 10 064 odsłon Czas czytania: ~6 minut

W barze jest wielu ludzi.

Zazwyczaj o tej porze jestem sam.

Teraz każde wolne miejsce jest zajęte przez faceta w pomarańczowej, myśliwskiej kamizelce.

Megi smaży jajka na bekonie. Cała żeliwna płyta jest zastawiona skwierczącym mięsem.

Dzisiejszym utargiem nadrobi sobie cały kiepski miesiąc- myśle sobie.

Mężczyźni żywo rozmawiają, spora część z nich pali papierosy.

W ogólnym gwarze wyłapuje fragmenty rozmów.

Siedze w najdalszym kącie sali. Przy jednoosobowym stoliku wciśniętym obok szafy grającej.

Jest wyłączona, przez myśliwych jest wystarczająco głośno.

Maczam frytkę w ketchupie, odgryzam kawałek hamburgera.

Potem piję łyk kawy.

Słucham..

„Mówie wam, to nie niedźwiedź… niedźwiedź zostawiłby ślady… moim zdaniem to zdziczały pie….”

„Gdzie w tym pieprzonym miasteczku można kupić amunicję?”

„Psy, psy…. Ma ktoś myśliwskie psy? Jakby mieć dwa polowane poszłoby znacznie szybciej”

„Cholera długo jeszcze mam czekać na te jajka?”

„Jak walniemy go we dwóch to jak się dzielimy stary?”

„Podobno był tak zmasakrowany, że jego własna żona…..”

Głosy zlewają się ze sobą…

Tytoniowy dym unosi się w powietrzu jak siwy całun.

Dwóch myśliwych gra w bilard, nie przerywając ani na chwilę dyskusji.

Na zewnątrz leje deszcz.

Idę o zakład, ze cały podjazd zmienia się w jedna wielką plamę błota.

Parking z drugiej strony zastawiony jest półciężarówkami myśliwych.

Przez okno widzę ich przynajmniej tuzin.

Dwadziesiącia tysięcy dolarów.

Tyle nagrody wyznaczyła wdowa po starym McKenzie.

Stary McKenzie zginął prawie miesiąc temu.

Atak dzikiego zwierzęcia – mówili

Wsciekły niedźwiedź- mówili.

Wdowa kilka dni temu wyznaczyła nagrodę ze jego upolowanie.

Megi twierdzi, że to na odwrócenie uwagi.

Prawie wszyscy w miasteczku wiedzieli, że młodsza od swojego męża o ponad dziesięć lat kobieta ma romans z lokalnym właścicielem tartarku.

Może tylko McKenzie o tym nie wiedział.

Zresztą był zbyt zajęty przepijaniem rodzinnego majątku.

„Rzuci dwadzieścia patoli nagrody, ludzie zajmą się ganianiem po lasach, a ona w spokoju przejmie spadek i zajmie się oficjalnie swoim gachem.. Zobaczysz Bernie.. Założymy się o pięćdziesiątke?”- mówiła dzisiaj rano Megi.

Może miała rację?

Finał był taki, że do naszej zapomnianej przez Boga i ludzi mieściny zjechało przynajmniej dwudziestu zamiejscowych myśliwych.

Szeryf na początku oponował, ale potem machnął na to ręką i zajął się swoimi sprawami.

Od trzech dni wszyscy krążyli po lasach i wracali z niczym.

Megi jest to na ręke bo ma obrót.

„Jeszcze dwa dni i wynoszę się stąd Rogers… Mówie ci, że ten niedźwiedź jest już zupełnie gdzie indziej i że nie ma szan…”

„To nie był niedźwiedź.. obstawiałbym zdziczałego psa.. mówiłem. Niedźwiedź zostawiłby….”

„…gdzie te cholerne naboje?”

Megi kursuje między stolikami dolewając czarnej jak piekło kawy.

Zauważam, ze tutaj nikt nie słodzi i nie leje do niej mleka.

Jakby wszyscy mieli niepisany układ.

W końcu podchodzi do mojego stolika w rogu sali. Jest wyraźnie zmęczona. Ma wory pod oczami i lekko nieprzytomne spojrzenie.

Z jednej strony czeka aż nieproszeni goście wyniosą się w cholerę, z drugiej bije chyba życiowy rekord w zbieraniu napiwków.

- Dolewki Bernie?

- Poproszę- uśmiecham się a ona nalewa kawy do kubka.- Jak myślisz, zastrzelą go? Tego niedźwiedzia?

Wzrusza ramionami. Cała sprawa z polowaniem średnio ją interesuje.

- Czy to coś zmieni? Wyjadą stąd tak czy inaczej za dwa czy trzy dni..i będzie spokój.

- A nie boisz się ? Wiesz, przecież często wracasz sama w nocy.. A las jest blisko.

- Mam gaz – uśmiecha się i udaje, że psika mi nim w twarz.

Jest całkiem ładna i sprytna. Może gdyby opuściła tą zapomnianą mieścinę czekałoby ja coś lepszego niż nalewanie kawy kierowcom ciężarówek.

- Stary McKenzie siedział na werandzie, a obok miał strzelbę. To mu nie pomogło…

- Stary McKenzie był pewnie pijany w trzy dupy i dałoby mu radę nawet trzyletnie dziecko.. Idę przygotować jedzenie- mówi i znika tak szybko jak się pojawiła.

Przez chwilę patrzę jak z gracją manewruje między stolikami po czym przechodzi za ladę.

Megi nie wie, że McKenzie nie był pijany.

Szeryf powiedział mi to dopiero dzisiaj- kiedy spotkałem go przypadkiem na stacji benzynowej. Znaliśmy się dobrze jeszcze ze szkoły, przynajmniej raz w miesiącu dbaliśmy o miażdżycę i zawał jedząc grillowane żeberka i pijąc morze piwska.

W ogólniaku byłem dość mocno zainteresowany jego siostrą, ale zaraz po końcowych testach dostała się do uczelni w innym mieście i wyniosła stąd w cholerę. Mi zabrakło odwagi żeby to zrobić.

Ale szeryf Roberts został- tak jak i ja.

Kiedy stuknie ci trzydziestka i mieszkasz nadal w miasteczku takim jak to, musisz liczyć się z faktem, że spędzisz tutaj już resztę życia..

„Jakieś przełomy w śledztwie stary?”- zapytałem tankując samochód

Machnął zniechęcony ręką.

„Tyle tylko, że był trzeźwy.. a lekarz sekcyjny nadal ma problem z identyfikacją zwierzęcia..”

„A ślady ugryzień? Łap?”

„Z tym jest największy problem Bernie”- odpowiedział zamykając wlew paliwa.

Zaczął iść w stronę okienka, żeby zapłacić ale zatrzymał się na chwilę.

„Zamykaj drzwi i okna na noc”- powiedział stojąc tyłem do mnie- „Dobrze ci radzę przyjacielu… zamykaj drzwi i okna”…

Kawa którą dolała mi Megie jest znacznie mocniejsza od poprzedniej.

Gorzka, czarna.

Pije duży łyk i patrzę na myśliwych.

Część z nich nie rozstaje się ze swoją bronią.

Sztucery, strzelby. .

Jak na wojnę.

Gdzieś na górze przetacza się grzmot a deszcz jakby przybiera na sile.

Biorę zimną frytkę do ust.

Słucham…

„Podobno kiedyś już był tutaj taki atak, słyszeliście coś o tym?”

„Skarbie, dolejesz mi jeszcze kawy?”

„Rok? Dwa lata”

„A ze cztery… Jakiegoś gościa na parkingu”.

„Dzikie zwierze podobno….”

„Pieprzysz, na polowaniu był”

„Na parkingu, tak mi mówił mechanik”

„Długo mam czekać na tego pieprzonego hamburgera?”

„Ale co z tamtym gościem? Przeżył?”

„Nie, podobno się wykrwa….”

„Ja słyszałem, ze tak.. Mieszka tutaj…”

„Zalewasz, tamten pijaczek mówił, ze kopnał w kalendarz”.

Megi puszcza mi oko idąc z pełnym dzbankiem kawy.

- Chcesz cos?

- Jeszcze raz to samo.

Patrzy na mnie zdziwiona.

- Gdzie ci się to mieści? Masz tasiemca czy coś?

Dolewa mi kawy.

- Nie, po prostu zgłodniałem. Wiesz, te zapachy- wskazuje w stronę kuchni, gdzie słychać skwierczący bekon.

- Też bym tak chciała… Jeść i nie tyć- wzdycha i odchodzi.

Pije trzeci kubek kawy , a mimo to jestem dziwnie ospały.

Odsuwam talerz dokładne wyczyszczony z resztek jedzenia.

Słucham….

„Dzisiaj wy pójdziecie tam, a ja z Tomem weźmiemy to miejsce od leśniczówki do rzeki…”

„Dzisiaj przyjedzie ten gość z psami.. Mogą się przydać .. Proponuje podzielić się tak…”

„Ten stary cap podobno miał oderwaną głowę czaisz? Przynajmniej tak mówili na stacji…”

„Pieprzysz, podobno tylko przegryzione gardło”.

„Widzieliście te zdjęcia w gazecie?”

„Jak w rzeźni..”

„To Remington? Ja mam Springfield’a”

„Dzisiaj będzie jasno..”

„Nie… mieszka tutaj nadal.. z tego co słyszałem… był tylko w szpitalu kilka dni”

Megi stawia przede mną talerz z hamburgerem i podwójnymi frytkami.

Uśmiecham się do niej.

Myśliwi dalej dyskutują i rozrysowują coś na mapach lasu.

Wgryzam się w hamburgera. Czuje grillowane mięso, jego zapach i smak.

Kucharz chyba się spieszył, bo w środku jest lekko niedopieczony.

Nie przeszkadza mi to.

Długo żuje kęs..

„Dzisiaj go dorwiemy… Pamiętajcie panowie! Dwadzieścia patoli! Dla najlepszego!”

„Kicha.. znowu to samo.. zobaczycie parę saren i tyle.. ja bym wracał już dzisiaj”

„Masz rację, moim zdaniem…”

„Pieprzysz… Dupa ci zmarzła i chcesz wracać do żonki”

„Mogę dolewkę kawy?”

„Dzisiaj będzie ten gość z psami?”

Biorę kolejny kęs.

Przed myśliwymi długa noc.

Okoliczne lasy są gęste i nieprzystępne.

Szeryf chyba też nie pójdzie spać- gotowy do ewentualnych poszukiwań facetów, którzy zwyczajnie się zgubią.

Pocieram bliznę na ramieniu.

Nieregularny owal, z kilkudziesięcioma wgłębieniami..

Mimo, że jest sprzed czterech lat czasami swędzi.

Tak jak dzisiaj.

Chce mi się spać.

Wiem, że dzisiaj się położę i będę spał jak dziecko.

Może znowu będę miał dziwne sny

Nie będę zaskoczony, jeśli obudzę się dopiero za dwa-trzy dni.

Wiecie, mam tak od czasu do czasu.

Nie zdziwię się, jeśli pościel będzie brudna od błota, igliwia i liści....

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Czytając Twoje pasty mam czasem wrażenie, jakbym czytała opowiadanie Pilipiuka :D
Odpowiedz
♡ Marcinie, gdzież nowe opowiadania?
Odpowiedz
Póki co zarzuciłem temat pisania :) Ale jeśli pojawi się coś nowego dam CI znać :)
Odpowiedz
Marcin Młynarczyk: och, wielka szkoda! Tak czy owak - czekam ;)
Odpowiedz
Dziwnym trafem odgadłem zakończebie przed opisem blizny. Jedyne twoje opowiadanie gdzie domyśliłem się zakończenia. Oczywiscie propsy i 10/10
Odpowiedz
Zczaiłam już przy jego wielkim apetycie. Ale w sumie fajne.
Odpowiedz
Jakby było dłuższe było by 10/10. Przy tej bliźnie już wiedziałam o co chodzi ;)
Odpowiedz
Genialnie napisane, ale przewidywalne. Mógłbyś to kontynuować. Stworzyć uniwersum tego miasteczka. Związki między bohaterami, przyjaźnie.
Odpowiedz
fajne, ale domyśliłam się końcówki :)
Odpowiedz
dobre dobre
Odpowiedz
zajebiste.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje