Historia

Zaginiona

kukunamuniu1 1 8 lat temu 1 336 odsłon Czas czytania: ~9 minut

To stało się tamtego dnia. Był koniec lutego. Wiosna nie przyszła jeszcze do nas, ale zima pozostawiła po sobie jedynie chłód ziemi, wszędobylskie śmieci i gołe drzewa. Szłam na dworzec autobusowy po męczącym dniu na uczelni, wdychając znajomy zapach spalin i brudnych pojazdów. Aura tego dnia była niesamowita. Zupełnie nie wiem dlaczego. Minęłam okolicznych handlarzy, ich brudne stragany pełne ubrań i budy z kebabem, by znaleźć się na stanowisku, z którego odjeżdżały autobusy do mojego miasteczka. Zauważyłam, że stoi tam duży autobus. Był czarny, a na plakietce za oknem była nazwa mojego miasta. Ucieszyłam się, że szybciej wrócę do domu, zrobię sobie coś do jedzenia, ciepłą herbatę i wreszcie odpocznę, na co bezsprzecznie zasłużyłam. Po uiszczeniu opłaty za przejazd, autokar ruszył. Razem ze mną podróżowało tam starsze małżeństwo, oraz dziewczyna mniej więcej w moim wieku.Wnętrze było bardzo wygodne, a ja obserwowałam znajomy krajobraz za oknem. Niebo miało przyjemny, kremowy odcień. Gdy wyjeżdżaliśmy z miasta, ku mojemu zdziwieniu skręciliśmy w zupełnie inną drogę. Zjechaliśmy z głównej trasy łączącej moje miasteczko z tym większym. Pomyślałam, że to normalne, że kierowca ma za zadanie objechać okoliczne wioski. Ta myśl mnie nieco uspokoiła, a autokar kontynuował podróż. Zdumiała mnie brzydota miejsc, przez które przejeżdżaliśmy. Rude trawy, łyse drzewa, śmieci walające się niemal wszędzie.. To wszystko składało się na obleśny obraz polskiej wsi. Droga była równa, a my sunęliśmy w miejsce, które coraz mniej przypominało cywilizację. Zaczęłam się denerwować. „Super, wywiozą mnie na jakieś zadupie i będę wracać na piechotę!” pomyślałam. Do końca miałam jednak nadzieję, że nie okaże się to prawdą. Niestety, nadzieja, jak zwykle, była złudna. Zatrzymaliśmy się na przystanku na środku drogi. Starsze małżeństwo i dziewczyna zerwali się do wyjścia. Ja też zdecydowałam się wysiąść, musiał to bowiem być przystanek końcowy. Byłam zdezorientowana i wkurzona. Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie jestem. Pozostali pasażerowie zniknęli w oddali. Na tle białego nieba widziałam tylko dwa domki i kilka drzew. Autobus odjechał, zostawiwszy mnie samą. Był to dla mnie moment na podjęcie decyzji. Zdecydowałam iść w kierunku, w którym pojechał autobus – przed siebie.

Wiejska droga nie miała końca. Szłam i szłam, ale nic nie wyglądało znajomo. Żadnych znaków, żadnych drogowskazów. Jedynie kilka drzew i domy oddalone od siebie co 2-3 kilometry. Niezaprzeczalnie, byłam w ciemnej dupie. Zatrzymałam się, by jeszcze bardziej zdać sobie sprawę z beznadziejności mojej sytuacji. Spojrzałam na telefon, który wskazywał godzinę 16:52. W sinej dali, na końcu drogi, którą szłam, znajdował się zielony drogowskaz. Był jak światło na końcu tunelu. Minęło 25 minut zanim zrównałam się z nim, niestety informacja, jaką mi przedstawił była rozczarowująca. Nie pomogła mi. Znajdowałam się teraz na rozstaju dróg. W oddali w szczerym polu widziałam hangary lotniska – powinnam się tam znaleźć, stamtąd droga prowadzi prosto do mojego rodzinnego miasteczka. Natchniona nadzieją ruszyłam w lewo, by znaleźć jakąś dróżkę prowadzącą do lotniska.

Po godzinie krążenia po wyludnionej wsi zdałam sobie sprawę, że droga na lotnisko nie istnieje. Teren jest ogrodzony drutem kolczastym, a w promieniu kilku kilometrów nie ma żywej duszy. Zaczynało się ściemniać. Byłam coraz bardziej przerażona. Zdecydowałam wrócić tam, skąd przyszłam. Znowu szłam zakurzoną trasą obok zaoranych pól. Wydawało się nawet, że w domach, które mijam nie ma żywej duszy. Nie cierpię sytuacji bez wyjścia, ale nie zamierzałam spędzić nocy na szukaniu drogi powrotnej do mojego miasta. Byłam bliska płaczu. Chciałam zadzwonić do rodziców, ale do tego potrzebny mi był zasięg telefoniczny. Zatrzymałam się jeszcze raz, by desperacko ogarnąć wzrokiem całe to miejsce. Obok mnie stał stary dom umalowany wrzosową farbą, która od dawna odpryskiwała. W oddali po mojej prawej stronie były pola i las. Naprzeciwko mnie jedynie pustka, syf kiła i mogiła. Zgubiłam się na amen, a słońce chowało się za horyzontem.

Zgubiłaś się? - Spytała jakaś stara kobieta, która pojawiła się nagle obok mnie. Przysięgam, że nie potrafię wyjaśnić, jak szybko się tam znalazła i jak bardzo mnie wystraszyła. Była bardzo stara, zgarbiona, ubrana jak typowa starowinka – gruby sweter, spódnica, a na głowie chusta. Jej głos był wyraźny i melodyjny.

-Tak, jak widać. Którędy dojdę do... - Zaczęłam, ale kobieta przerwała mi.

Musisz być zmęczona, widziałam jak obeszłaś wieś kilka razy chodząc w kółko. Wejdź, mamy telefon. Może zadzwonisz do kogoś?

Zaproponowała mi pomoc, ale nie pocieszyło mnie to. Wręcz przeciwnie, poczułam jakiś irracjonalny niepokój. Jakbym była postacią z opowieści Kafki. Moja wyobraźnia jest trochę chora, a w życiu obejrzałam niemało horrorów. Niestety, jedyne co mogłam zrobić w tej sytuacji to skorzystać z pomocy tej starszej kobiety. Zaprosiła mnie do obejścia. Dom miał dwa piętra. Na posesji mieściło się kilka drzew, huśtawka, zaparkowany Fiat 126p, oraz buda z psem, który straszliwie na nas szczekał. Wnętrze domu wypełniały ciemności i zapach starości, oraz smażonego mięsa. To był typowy polski dom. W ciemnym korytarzu mieścił się stół, oraz kilka szafek. Dywan, na którym stałam mógł być starszy ode mnie. Tutaj wszystko było starsze ode mnie.

Chodź, chodź.. - Powiedziała starowinka. Przeszłyśmy przez ciemny korytarz w stronę jaśniejszej kuchni, skąd dochodziły odgłosy smażenia. Po lewej stronie wyłaniały się schody prowadzące na górę. Weszłyśmy do kuchni, gdzie lewą stronę zajmowały stare szafki i kuchenka gazowa, a prawą stół z kwiecistym obrusem, przy którym siedział wąsaty mężczyzna. Przy kuchni natomiast stała na oko 50-letnia kobieta i doglądała przygotowywanego obiadu. Na pewno byli małżeństwem. Czułam się wybitnie nieswojo, byłam w domu zupełnie obcych ludzi, zagubiona jak idiotka.

Dzień dobry.. - Powiedziała kobieta, odwracając głowę znad garnków. Miała miły ton głosu, co trochę mnie uspokoiło.

Dzień dobry, zgubiłam się mogę skorzystać z waszego telefonu? To zajmie minutkę i zaraz stąd zniknę! - Wyrecytowałam szybko. Kucharka odeszła od garnków i ujęła mnie za ręce. Jej dłonie były ciepłe i gładkie, jak... no właśnie. Miałam idiotyczne wrażenie, że to dotyk matki. Na małej twarzy tej kobiety rysowała się wielka dobroć, a w jej oczach płonęły iskierki radości.

Mój Boże.. musisz być przerażona.. Biedna.. Nie mamy tu telefonu.. - Powiedziała powoli, nie odrywając płonącego wzroku od mojej twarzy. Byłam cholernie zdziwiona. Jak to, nie mają... Spojrzałam na męża tej kobiety, który zaprzestał czytanie dziennika, by na mnie spojrzeć. Siedział dalej przy stole, złożywszy gazetę na kolanach. Wydawał się dziwnie wzruszony..

Nie macie telefonu? W takim razie.. - Zaczęłam, ale znów mi przerwano.

O nie, nie, na pewno nie powinnaś teraz włóczyć się po wsi. Jest niebezpiecznie, zapada zmrok. Zostań na chwilę, na pewno wszystko się ułoży. Zrobiłam obiad.. - Powiedziała kobieta. Byłam skołowana i zdezorientowana do granic możliwości.

Nie znam państwa.. a Wy nie znacie mnie.. - Rzuciłam bez ogródek.

Nie szkodzi! Chcemy pomóc. Jesteśmy po prostu dobrymi ludźmi. Prawda, Henryku? - Wyjaśniła kobieta, spojrzawszy na swojego wąsatego męża. Pokiwał głową. Odwróciłam się w stronę starej kobiety, lecz... nie stała już za mną. Kucharka uspokoiła mnie, kazała odwiesić kurtkę na wieszak i rozgościć się, a na pewno mi pomogą. Sama zabrała się z uśmiechem za nakrywanie do stołu w małej, ciemnej jadalni sąsiadującej z kuchnią.

Usiądź, usiądź.. - Zaproponowała. Zrobiłam, jak kazała. Czułam się bardzo niekomfortowo. Chciałam wracać do domu. Po chwili pocieszyłam się faktem, że będę miała co opowiadać znajomym i będziemy się śmiać, że to jak wstęp do jakiegoś poschizowanego filmu..

Gdy zapadł zmrok, kobieta podała do stołu. Ciągle zastanawiałam się, co tam właściwie robię. To miejsce było przerażające. Smutne i przerażające. Kwadratowy stół na środku pokoiku, pod ścianą obowiązkowa meblościanka z kryształami, a wszystko to oświetlał wiekowy żyrandol z drewnianymi wykończeniami. Siedzieliśmy przy stole we trójkę. Kobieta i jej mąż zapewniali mnie, że odwiozą mnie do domu, że to takie nieszczęście, że się zgubiłam. Jedzenie było smaczne, ale nie byłam w stanie go jeść. Nie byłam przecież u siebie. Co chwilę docierało do mnie, że jestem w przedziwnej, szalonej sytuacji i muszę stąd szybko wyjść.

Zapadła cisza. Słychać było tykanie zegara na szafie. Kobieta siedziała uśmiechnięta przy stole, a jej mąż popijał kompot. Czekałam na ich reakcję.

Wiesz, to takie dobre z twojej strony, że nas odwiedzasz.. - Powiedziała pani domu. Zamurowało mnie. Uśmiechnęłam się usilnie. W akcie desperacji spojrzałam w prawo. Dojrzałam coś w meblościance za szkłem. Ramka ze zdjęciem.

Oh, poczekaj, wiem na co tak patrzysz! - Wybuchnęła nagle kobieta i wstała od stołu. Jej szerokie biodra zamigotały mi przed oczyma, gdy podeszła do gabloty i sięgnęła po stojącą za nią ramkę z czyimś zdjęciem, w które się przed chwilą wpatrywałam. Kobieta pokazała mi dokładnie, co się na nim znajduje.

Prawda, że ślicznie tu wyszłaś? Pamiętasz, jaka byłaś wtedy radosna? - Zaszczebiotała. Moje serce zaczęło walić jak szalone, gdy usłyszałam co do mnie mówi. Popatrzyłam na zdjęcie. Zostało zrobione w zielonym, kwitnącym ogrodzie. Przedstawiało tę dwójkę w towarzystwie jakiejś dziewczyny. Miała maksymalnie 18 lat. Wysoka szatynka w dżinsowej kamizelce i białych spodniach, całkiem podobna do mnie. „To wariaci, muszę zachowywać się naturalnie”.

Tak.. - Odparłam drżącym ze strachu głosem. - To ładne zdjęcie. Nie wiem, jak zareagowała kobieta. Nie patrzyłam ani na nią, ani na jej męża. Jedyny kierunek, jaki mnie interesował to drzwi. Chciałam wyjść i uciec. Teraz. Ale bałam się jak jasna cholera.

Mogę skorzystać z toalety? - Zapytałam, siląc się na uśmiech. Z przerażeniem odkryłam, że drżą mi ręce.

Nie. - Powiedział nagle mężczyzna. Jego ton był stanowczy. - Będziemy teraz oglądać zdjęcia. Zobaczysz, co narobiłaś. Zobaczysz, jak..

Henryk, proszę Cię! To nie jej wina!

Kłócili się, a ja byłam bliska płaczu. Mężczyzna wstał od stołu i rzucił się w stronę szuflady w meblościance. Wyciągnął z niej plik zdjęć. Następnie zaczął machać mi nimi przed oczami.

Widzisz?! Jak mogłaś to zrobić, gdzie byłaś przez te wszystkie lata? Myślisz, że ja i matka nie mamy uczuć? Że mogłaś bezkarnie zostawić nas tu, na tej wsi i nie będzie nam przykro?! Zobacz do czego się posunęliśmy!! - Wrzasnął i rzucił mi na stół wycinek z gazety. Był tak stary i żółty, że ledwo mogłam wyczytać jego zawartość. Albo to, albo byłam zbyt przerażona, by myśleć. Z wycinka byłam w stanie dojrzeć jedynie słowa „zaginęła”, „18-latka”, „poszukiwana”, „Katarzyna”. W zasadzie nie wiem co myślałam. Facet strasznie na mnie krzyczał. Jego żona próbowała go uspokoić, jednak coś jej nie wychodziło. Finalnie oboje rzucili mi się pod nogi i zaczęli przytulać. Kobieta całowała mnie w twarz, szepcząc, jak to dobrze, że w końcu wróciłam. Nie wytrzymałam. Wyrwałam się i stanęłam im naprzeciwko.

Co się stało, Kasiu? - Spytała kobieta. - Nie cieszysz się, że jesteś w domu?

Ja.. przepraszam. - Powiedziałam i szybko wybiegłam z ich domu. Nie patrzyłam za siebie, po prostu pędziłam przerażona jak diabli, byle jak najdalej. Wielka szkoda, że było ciemno jak w dupie u murzyna. Ani jednej latarni, ani jednego domu w pobliżu. Biegłam wiejską drogą w sobie tylko znanym kierunku. Słyszałam wycie i szczekanie psów. Gdy tylko zobaczyłam jakiś dom, zaczęłam walić w drzwi. Otworzył mi młody mężczyzna w okularach i kraciastej koszuli. Drżałam z przerażenia, ledwo mogłam mówić. Zanim odzyskałam mowę, rozpłakałam się jak dziecko.

Jechaliśmy jego samochodem przez ciemną wiochę, gdyż obiecał, że odwiezie mnie do domu. Uspokajał mnie, jego głos był niski i przyjemny, zapewniał, że nic się nie stało. Nadal drżałam ze strachu.

Z tego co wiem, córka tych państwa zaginęła wiele lat temu. Nikt nie wie co się z nią stało, sądzę, że to sprawa handlarzy narządów. - Mówił mężczyzna, kierując samochód.

Oni wzięli mnie za tę zaginioną dziewczynę. - Szepnęłam, zanosząc się płaczem.

Jasne, że tak. Od kiedy stracili dziecko, nie są zbyt normalni. Jeśli mam być szczery, już któryś raz widzę przerażoną dziewczynę wybiegającą z ich domu. Przykro mi, że to Cię spotkało, ale...

Uważaj!! - Krzyknęłam, zobaczywszy człowieka na poboczu. Samochód gwałtownie ominął przeszkodę.

Jezus Maryja.. Co za id... - Zaczął kierowca. W tej sekundzie zdałam sobie sprawę, że była to stara kobieta, którą spotkałam wcześniej. Szła poboczem w zupełnych ciemnościach, nie była widoczna. Zbladłam.

To ona.. - Szepnęłam.

Kto taki?

Ta babcia zaprosiła mnie do ich domu. To była ona, jestem tego pewna.

Co, proszę? Polakowscy mieszkali kiedyś z babką, ale ona umarła jeszcze zanim zaginęła ich córka.. - Wyjaśnił kierowca. Dałam sobie spokój z pytaniami.

Po prostu jedźmy już.. chcę do domu.. - Wyznałam. Mężczyzna chyba się ze mną zgodził, bo nie powiedział już nic. Od tamtej pory dokładnie sprawdzam, dokąd jadą autobusy, w które wsiadam.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Fajne tak do 97%, potem okazuje się że po prostu dwójka stukniętych ludzi. No tak ostatecznie to myślę że liche 6/10.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje