Historia

Poczucie winy

kruczek 2 8 lat temu 6 480 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Zastanawialiście się kiedyś czym jest prawdziwy potwór? Odpowiedź jest bardzo prosta, prawdziwe potwory są wszędzie, nie trzeba ich szukać w przeklętych zamkach, nawiedzonych lasach czy domach, potwór jest w każdym z nas. Największymi potworami są ludzie.

W słabym świetle dogasającej świecy, na podniszczonym, starym biurku leży sterta pożółkłych papierów. Pomieszczenie powoli ogarnia ciemność, odwracam wzrok i proszę, aby to się skończyło.

Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje, nie chcę mu uwierzyć. Ostrożnie zerkam w stronę biurka, kartki nadal na nim zalegają. Dostrzegam dobrze mi znane słowa. Mimowolnie wpatruje się w nie, po policzkach powoli zaczynają spływać mi łzy.

“Jesteś nikim i nikt nie będzie za Tobą tęsknił. Jesteś niepotrzebny, myślisz że możesz cokolwiek zmienić? Potrafisz jedynie ranić, jaki jest zatem sens Twojego istnienia?”

Próbuję zamknąć oczy, ale nie potrafię. On znowu się ze mną bawi, nie mogę grać w jego grę. Pojawia się przede mną, wtapia się w mrok, zupełnie jakby był jego częścią.

Nie potrafię dostrzec jego twarzy, jest niewyraźną, rozmazaną postacią. Znam jednak jego głos. Chciałbym o nim zapomnieć, wiedziałem jednak, że on nie odejdzie.

Postać odsunęła się, ujawniając ostatnie tchnienie żaru, który tlił się na końcu knota zniekształconej świecy. W jej ponurym płomieniu zobaczyłem twarz. Wykrzywiona w grymasie bólu, pomieszanym ze wściekłością. Przez ten ułamek sekundy świat się zatrzymał. Ta twarz była mi dobrze znana.

To moment, kiedy widziałem ją po raz ostatni.

Budzę się zlany potem, na policzkach wciąż zalegają mi łzy. Przecieram oczy i zastanawiam się czy już po wszystkim. Bywają takie momenty w życiu, że nie potrafisz odróżnić pewnych sytuacji. Nie wiedziałem, czy koszmar już się skończył, czy to może jego podstępna kontynuacja.

Wszystko jednak zaczęło nabierać realnych barw, to było pewnym pocieszeniem, ale nie do końca. Od dłuższego czasu zmagałem się z potworem. Szukałem pomocy u specjalistów, większość z nich nie okazała zainteresowania moim przypadkiem. Uznali, że jestem kolejną atencyjną kurwą, człowiekiem który niepotrzebnie zawraca im dupę, aby usłyszeć że jest cudownym, wartościowym gościem i będzie lepiej, jeżeli przestanie sobie kroić nadgarstek.

To było coś więcej, to prawdziwy koszmar na jawie. Potwór dawał o sobie znać co raz częściej. Zwykle odwiedzał moje sny. Zmieniał całkowicie ich sens, wszystko prowadziło do jednego.

Nie miałem tego na myśli, wszyscy mi powtarzali że nie zrobiłem niczego złego. Oswoiłem się z tą myślą, o ile człowiek w ogóle jest do tego zdolny. Wiedziałem, że zabiła się przeze mnie, ale przy zdrowych zmysłach utrzymywała mnie świadomość, że zrobiłem to nieświadomie. Odrzuciłem ją, okazało się że to był dla Niej zbyt wielki cios.

Kiedy próbowałem to naprawić, było za późno. Nie mam pojęcia jak mogę teraz o tym tak po prostu myśleć. chyba powoli zaczynam tracić zmysły. Poczucie winy, powoli o nim zapominam, jego miejsce zajmuje paniczny strach przed samym ucieleśnieniem tego co odczuwam. Myślałem o tym, aby poszukać pomocy wśród innych ludzi, bezskutecznie.

Nie potrafię już czerpać przyjemności z życia, które bezwzględnie podzieliło się na dwie części mojej sfery odczuć. Chwile, w których błagam aby On odszedł, aby dał mi wreszcie spokój i te, w których mogę odpocząć i pozadręczać się myślami. Bywały takie momenty, w których prosiłem o śmierć. Wciąż widzę Ją w moich koszmarach, towarzyszy jej rozmazana postać, mój oprawca, bezlitosny kat, który bawi się swoją ofiarą.

Stoję w jej pokoju, dookoła szlaja się policja, spisując paragrafy, opis miejsca wezwania, okoliczności, protokoły i Bóg wie co jeszcze. Próbuję zerwać taśmę, która oddziela mnie od już nieruchomego ciała. Pragnę powiedzieć jej wszystko, przeprosić za każde świństwo, którego się dopuściłem. Przytulić ją mocno i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.

Padam na kolana i biję pięścią w podłogę, łzy powoli zaczynają przyozdabiać deski, w które raz po raz uderzam. Walczę z beznadziejnym poczuciem bezsilności, chociaż wiem że to walka z góry przegrana.

Nagle wszystko cichnie. Znikają policjanci, całe zamieszanie jakby ulatnia się w jednej chwili. Zostaję w pokoju tylko ja i ona.

Wygląda na załamaną, oczy ma zaczerwienione od płaczu, rzęsy delikatnie posklejane a jej włosy wydają się być przesuszone i zaniedbane. Nie potrafię wydusić z siebie żadnego słowa. Wciąż na kolanach, obserwuję jak sięga po sznur, który do tej pory leżał posępnie zwinięty w kącie pokoju. Pokój zaczyna się napełniać mrokiem, zupełnie jakby ktoś wlewał go wiadrami, stojąc na poddaszu. Dobrze wiedziałem co zwiastuje ten mrok.

Resztki racjonalnych myśli uderzają mnie w czaszkę i zrywam się z podłogi. Zaczynam krzyczeć, wyciągam ręce przed siebie i widzę, że ona mnie nie zauważa. Sprawia wrażenie opuszczonej, nie reaguje na żadne zachowanie. Zwalniam i staram się podejść do niej delikatnie. Przysuwa stary, podniszczony taboret i z trudem, jedna noga po drugiej, staje na jego powierzchni.

- Wysłuchaj mnie… Ja… przepraszam… - Wydukałem cicho i złapałem ją za rękę. Wtedy po raz pierwszy sprawiała wrażenie, jakby wiedziała że tu jestem. Wzdrygnęła się lekko i pociągając nosem odwróciła twarz w moją stronę.

Nasze wzroki się spotkały, lekko zniżyła się w moją stronę, miała takie piękne oczy, mimo iż teraz dało się z nich wyczytać jedynie rozpacz. Przykucnęła na taborecie, a z ręki wypadł jej sznur. Miałem wrażenie że próbuje coś powiedzieć, ale nie jest w stanie.

Dopiero teraz zauważyłem, że była boso, oprócz tego miała na sobie sukienkę, pamiętam dobrze jak prosiła mnie o pomoc przy jej wyborze. Parę chwil tak tkwiliśmy w milczeniu. Puściłem jej dłoń i pomyślałem że wszystko naprawię. Cholera, jeśli to był tylko wytwór tego potwora, niech nie kończy się nigdy, niech pozwoli mi zostać tutaj z nią. Niech pozwoli mi powiedzieć jej to wszystko, dotknąć jej kolejny raz.

Wyciągnąłem dłoń, aby przetrzeć jej łzy, w tym samym momencie usłyszałem dźwięk napinanego sznura. To stało się tak szybko, przed oczami przemknął mi mroczny cień, oraz fragment jej sukienki. Coś odepchnęło mnie w tył, upadłem boleśnie na deski.

Znów zobaczyłem jej twarz, strach jaki się na niej malował a jednocześnie stoicki spokój. Ciemna postać trzymała sznur przeciągając go przez mrok, który pokrył już niemal cały pokój. Trudno było go dostrzec, odróżnić od tła, ale dobrze wiem że zadbał o to, abym go widział.

Wstałem najszybciej jak mogłem i starałem się podnieść ją do góry, zluzować trochę nacisk sznura, aby potem całkowicie ją od niego uwolnić. Zacząłem krzyczeć, nie dbałem już o to co się ze mną stanie, czułem że wszystko zależy od tego, czy mi się powiedzie. Do końca wierzyłem, że potrafię przywrócić jej życie.

Znów zostałem lekko odrzucony do tyłu, z największą determinacją próbowałem zbliżyć się jeszcze o parę cali. Wszystko na marne, głos jakby zamarł mi w gardle, po chwili nie mogłem zrobić już nic. Mroczna postać powoli wyciągnęła taboret spod jej bosych stóp.

Pokój wypełniły gardłowe dźwięki ostatnich prób złapania powietrza, przestałem walczyć. Dobrze wiedziałem, że właśnie o to mu chodziło, żebym się załamał, okazał słabość. Ale coś we mnie pękło.

Zaraz potem znowu zapadła przerażająca cisza. Wróciłem do dobrze znanego pokoju z biurkiem pełnym papierów. Poczułem że odzyskuję władzę w kończynach, ruszyłem prawą dłonią, aby sprawdzić czy jest w porządku. Wściekłość powracała wraz z nabraniem energii.

Mroczna postać znów kryła się w kącie pokoju, z jednym szczegółem, tym razem widziałem jej połyskujące, dziwnie znajome oczy. Nie zastanawiając się długo ruszyłem w stronę biurka. Chwyciłem plik zapisanych papierów i rzuciłem je za siebie.

Wtedy stało się coś, czego nie oczekiwałem. Mroczna postać zbliżyła się bardziej do światła świecy. Zdawała się być bardziej kształtna, na swój sposób… ludzka. Ciągnęła coś za sobą ciężko i zmierzała w moim kierunku nieuchronnie. Stałem obok biurka, gotowy na atak.

Chciałem zadać mu ból, sprawić że będzie cierpiał i męczyć go tak długo, aż da mi spokój.

Wcześniej w głowie kotłowała mi się myśl “To nie jest realne, nie daj się sprowokować”. Teraz została jedynie nienawiść, tępy pociąg do okaleczenia potwora, który każe mi przez to wszystko przechodzić.

Chwyciłem kolejny plik papierów, ale w tym samym momencie postać zdążyła już wystarczająco zbliżyć się do wyblakłego blasku świecy. Już wiem dlaczego te oczy wydawały mi się znajome. To były moje oczy. Stałem tam, niczym w lustrze i patrzyłem na samego siebie.

Przez ten cały czas doszukiwałem się potwora, starałem się nie obwiniać za to co się stało. Myślałem, że po prostu będę żył dalej z tym okropnym piętnem, w pewnym sensie je zaakceptowałem. Było jednak coś, co nie dawało mi o tym zapomnieć, tajemniczy potwór, którego uważałem do tej pory za przypadek, za wytwór własnego chorego sumienia. Teraz zrozumiałem, że ten stwór nie był źródłem mojej wyobraźni, natrętnym demonem, który upatrzył sobie nową ofiarę i postanawia wykorzystać jej sumienie.

Przez ten cały czas tym potworem byłem ja.

Długo nie zastanawiałem się nad tym, co mam teraz zrobić. Zignorowałem postać stojącą obok mnie, zerknąłem na plik papierów który trzymałem w ręce. Na każdym wolnym polu kartki było napisane “To Twoja wina”.

Zbliżyłem papier do wypalającej się świeczki, natychmiast zajął się ogniem, rzuciłem go za siebie. Chwyciłem parę kolejnych i zrobiłem to samo. Poczułem żar bijący mi zza pleców, zamknąłem oczy i głęboko odetchnąłem. Złapałem po raz kolejny powietrze i z całej siły uderzyłem w biurko.

Rozchyliłem powieki i zobaczyłem jak świeczka toczy się po podłodze, trzasnąłem jeszcze raz z całej siły. Miałem poczucie że zadaje ból, że w końcu robię coś, co pozwoli oczyścić mi sumienie. Uderzałem raz po raz, mebel rozleciał się już na parę części, rozrzucałem je dookoła. Przyłapałem się na śmiechu, po raz pierwszy od tak długiego czasu byłem… szczęśliwy.

Do nozdrzy dotarł mi zapach spalenizny, w uszach dudniło mi tętno ale śmiałem się serdecznie i kontynuowałem. Wszystko dookoła zaczęło się palić, blask bijący od ognia ujawnił całą resztę pokoju - staromodną szafę, parę półek, dwa krzesła i w drugim kącie pokoju, łózko.

Płomienie docierały powoli do mnie. Poddałem się , starałem się nie utrudniać im pracy. Poczułem ból, moja lewa ręka zajęła się ogniem, stłumiłem krzyk i spojrzałem z dumą na skórę, powoli zwęglającą się na moich oczach. Opadłem na kolana i obserwując żywioł pożerający wszystko dookoła, wyszeptałem

- Przepraszam

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Dobre
Odpowiedz
Świetna opowieść
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje