Historia

Diabeł z Vermont

marcinov123 15 8 lat temu 16 094 odsłon Czas czytania: ~4 minuty

Przypinają mnie do "krzyża". Tak nazywam to w myślach. Ma podobny kształt. Ręce mocują do skórzanych uchwytów. Ukrzyżowanie. Analogia nasuwa się sama. Urządzenie ma podnośnik hydrauliczny- teraz stoję pionowo, ale przed egzekucją opuszczą mnie poziomo- jak na szpitalnym łóżku. Wenflony są już założone, mieszanka leków przygotowana. Stoję twarzą do pancernej szyby- widzę prokuratora, kilku prawników, dyrektora więzienia. Za nimi, na kilkunastu składanych krzesłach siedzą rodziny ofiar. Uśmiecham się do nich szyderczo. Wskazują na mnie palcami, mówią coś do siebie. Patrzą na mnie z nienawiścią.

Wygrałem.

Wiem, że oni to wiedzą. Mają mnie jak na widelcu, przypiętego do "krzyża", sanitariusze właśnie podpinają do moich żył wężyki kroplówek. Urządzenie które poda mi lek jest automatyczne- odliczy czas, po czym zaaplikuje mi odpowiednią dawkę chlorku potasu, pavulonu i tiopentalu. Śmiertelny koktajl. A potem pochowają mnie w nieheblowanej trumnie, na więziennym cmentarzu. Zauważyłem, że zanim założyli mi wenflony zdezynfekowali skórę. Zastanawiam się nad sensem robienia śmiertelnego zastrzyku w sterylny sposób. Podchodzi do mnie ksiądz, ale mówię mu grzecznie, żeby się pierdolił. Krzywi się, przez chwilę modli się bezgłośnie i odchodzi. Jarzeniówki świecą jasno. Odmówiłem opaski na oczy, wolę patrzeć im w oczy. Mam nadzieję, że wrócę do nich w koszmarach. Mam nadzieję, że przez długie lata będą wzywani przez koronera, w złudnej nadziei że znaleziono ciało ich dziecka.

Zabiłem piętnaście. Znaleźli tylko trzy. Dwanaście małżeństw zapala świeczki nad pustymi grobami. Cóż. Właśnie dlatego wygrałem. To jest końcowa niespodzianka od Hermana Johnsona, nazwanego przez prasę „Diabłem z Vermont”. Nie złamałem się na przesłuchaniach, nie złamałem się w więzieniu. Zdążyłem jeszcze zarżnąć ‘współlokatora’ zanim przenieśli mnie do izolatki. A teraz ta cała farsa w końcu się kończy.

Wygrałem.

Wiem to. Patrzę im w oczy. Oni też to wiedzą. Będą do końca życia modlić się i szukać. Nie zaznają spokoju wiedząc, ze ich ukochane dziecko leży martwe, zakopane na jakimś pustkowiu. Mimo opasek udaje mi się nieco obrócić w ich stronę nadgarstki i pokazać środkowe palce.

- Pierdolcie się! - krzyczę, kiedy zaczynam czuć drętwienie w rękach.

Naczelnik więzienia gada coś do zgromadzonych, prokurator mówił coś wcześniej. Ksiądz modli się nadal, mimo że ‘grzecznie’ prosiłem go żeby przestał. Wszystko zaczyna się rozpływać. Hydrauliczne ramie kładzie mój ‘krzyż’ niczym łóżko. Patrzę powoli w jarzeniówkę. Słyszę głosy, jakby z oddali. Nie mogę się ruszać. Ledwo mogę oddychać. Pierdolcie się.

Wygrałem.

Pamiętam, że czytałem wiele razy o śmiertelnym zastrzyku. Jeden lek cię paraliżuje, drugi ogłupia, trzeci zatrzymuje serce. Mam tylko nadzieję, że odpowiednio dobrali dawkę. Czas mija. Minuty rozwlekają się jak guma do żucia. Stopniowo tracę i odzyskuje świadomość. Ktoś gasi połowę świateł. Ktoś wyciąga mi wenflony z rąk. Czuje jak rurki wycofują się z żył.

"Czekajcie!" - Próbuję krzyknąć. Nie mogę się ruszyć. Ledwo mogę oddychać. Lekarz, ten stary, łysiejący doktor McKenzie przykłada mi stetoskop do klatki piersiowej. "Musisz to słyszeć stary pierdzielu! Ja sam czuje w skroniach pulsowanie tętna!" Przykłada mi dwa palce do tętnicy szyjnej. Czeka.

- Nie żyje. Zgon stwierdzony o godzinie dziesiątej piętnaście.- mówi.

Słyszę to. Nie wierzę. Próbuje się ruszyć, próbuje zrobić cokolwiek. Nie mogę poruszyć nawet oczami. Po prostu patrzę w górę, spod półprzymkniętych powiek. Coś poszło nie tak! Coś poszło grubo nie tak.

„Załatwcie mnie chociaż tak jak trzeba wy pieprzone świnie!”

Przekładają mnie z ‘krzyża’ na nosze i wyjeżdżają z sali. Słyszę ciche popiskiwanie gumowych kółek na linoleum. Widzę ramie strażnika, który pcha wózek.

„Ej skurwielu! Ja jeszcze żyje!”

Wjeżdżamy do niewielkiego, ciemnego pomieszczenia. Słyszę przytłumioną rozmowę strażnika z lekarzem. Czuje ukłucie w ramię. Zastrzyk. Tak. Zauważyli! Musieli zauważyć, że im nie wyszło i teraz, bez świadków, poprawiają swój błąd. Czekam. Minuty wleką się tak potwornie. Nic się nie zmienia. Czuje, że serce zaczyna mi przyśpieszać ze strachu. Jestem Diabłem z Vermont. To mnie się mają bać! Zabiłem piętnaścioro dzieci do cholery, będę miał w piekle lożę honorową!

Nic.

Słyszę miarowe tykanie zegara. Ktoś się nade mną nachyla. Tak! Popatrz że oddycham do cholery! Przyłóż mi lusterko do ust!

- Johnson? – cichy głos doktora rozlega się tuż przy moim uchu.

Udało się! Zauważył, że coś jest nie tak!

- Johnson ktoś chce ci coś powiedzieć.- mówi.

Zamieram. Co do cholery?

- Słyszy mnie?- pyta ktoś stojący dalej.

Doktor odpowiada coś cicho. Czuję paskudny zapach wody kolońskiej i miętówek. Co ten pieprzony pies tu robi? McMara! Pieprzony świr… Prawie mnie zatłukł na śmierć, próbując wyciągnąć gdzie schowałem ciała.

- Cześć śmieciu. Twardziel z ciebie wiesz ? – mówi mi do ucha, dysząc maskowanym miętówkami papierosowym wyziewem.

Mam wielką ochotę powiedzieć mu, żeby się pierdolił ale dalej nie mogę nawet mrugnąć.

- Myślałeś, że pozwoli ci od tak odejść? - zamyka mi powieki- Myślałeś, że po tym wszystkim ten zastrzyk to wystarczająca kara ? Nawet jak wsadziłem cię do pierdla nie dawałeś mi spokoju. Grzebałem w twoich papierach długo śmieciu. Praktycznie dotarłem aż do dzieciństwa. Pamiętasz wypadek ze studnią u twojego dziadka? Tak, tak! Zanim wyciągnęli cię strażacy siedziałeś tam dobre kilka godzin. Przeanalizowałem to dokładniej. Pooglądałem zdjęcia z twojego domu i twojej chorej pracowni w piwnicy.

Serce znowu mi przyśpiesza. Mam ochotę rzucić się do przodu i przegryźć mu gardło.

- I wiesz co ty chory pojebie? Mam dziwne wrażenie, że się boisz ciasnych przestrzeni.

Milknie na chwilę. Mam ochotę wyrzygać się od smrodu jego wody kolońskiej. Nachyla się jeszcze bardziej. Czuje jego wściekłość.

- Myślisz, że dlaczego nikt nie zabił cię w więzieniu? Tutaj przecież nie lubi się dzieciobójców… Nie nie. Dbaliśmy o ciebie, bo mamy dla ciebie specjalny finał. Tak się składa, że naczelnik to mój przyjaciel sprzed lat.

O czym on mówi do cholery? Serce tłucze mi się w piersi. Leżę na noszach jak szmaciana lalka. A potem słyszę słowa, które sprawiają że mam ochotę wyć.

- Zakopiemy cię żywcem skurwielu.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Super
Odpowiedz
Genialne ;) chcę więcej :D
Odpowiedz
O tak ,super az mam ciarki.....
Odpowiedz
Świetne
Odpowiedz
Od początku wiedzialan ze go zakopia żywcem. Jak tylko sie okazało ze nadal zyje.
Odpowiedz
Świetne,nieźle mnie wciągneło.Polecam :D
Odpowiedz
mmm...satisfaction ;)
Odpowiedz
Nic ciekawego, nie mam zamiaru pisać lepszego opowiadania pozdrawiam :D
Odpowiedz
Już myślałem że jesteś kolejnym który chce wkurzyc chrześcijan ;) Zaskoczyłeś mnie pozytywnie, zrób może coś w stylu ciągu dalszego, co?
Odpowiedz
Zajebiste!tak powinny wygladac kary smierci za dzieciobojstwo i pedofilstwo!
Odpowiedz
Przewidywalne
Odpowiedz
Jako człowiek, matka- czuję dziwną satysfakcję z zakończenia...
Odpowiedz
Na poczatku myślałem ze to kolejna teoria co się dzieje po śmierci a tu taka niespodzianka:D nieźle.
Odpowiedz
ja tez xD
Odpowiedz
mega :D powinno polecieć na główną
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje