Historia

Rodzina Zastępcza

ghost_writer 3 8 lat temu 8 852 odsłon Czas czytania: ~11 minut

Przy łóżku młodej kobiety stało dwóch mężczyzn. Za oknami było już ciemno, a jedynym źródłem światła była lampa naftowa, stojąca na stole. Nie oświetlała jednak wiele, twarze mężczyzn były skryte w panującym mroku. Jeden z nich musiał być lekarzem: na jego szyi wisiał stetoskop. Tłumaczył coś drugiemu z obecnych, przyciszonym głosem. Co jakiś czas rzucał nerwowe spojrzenie na leżącą bezruchu kobietę, jakby wręcz wyczekując tego, co miało się wydarzyć. Nawet nie próbował ukryć swojego zdziwienia, gdy za każdym razem okazywało się, że pacjentka nadal oddycha. Drugi z mężczyzn bezwładnie opadł na krzesło stojące przy łóżku i ukrył twarz w dłoniach. Poczekał tylko aż drzwi zatrzasną się za lekarzem i złapał dłoń kobiety, jakby w gorączce powtarzając, że nie może jej stracić. Nie może.

Zrobi wszystko, żeby do tego nie doszło.

James obudził się zlany zimnym potem. Po przebudzeniu rzadko pamiętał swoje sny, tego również nie zapamiętał. Wiedział jedynie, że znowu miał koszmar. Postanowił nie biec korytarzem po siostrę, w końcu miał już dwanaście lat. Nie będzie zachowywał się jak dziecko. Jeszcze zaspany podniósł się do pozycji siedzącej i omiótł wzrokiem pokój. Reszta nadal spała. Przypomniał sobie, że to ostatni dzień, który miał spędzić w sierocińcu i ogarnął go smutek. Szczerze nienawidził tego miejsca, ale z drugiej strony, ogromnie przywiązał się do Paula i reszty dzieciaków, z którymi chcąc nie chcąc spędzał całe dnie już od czterech lat. Będzie za nimi tęsknił.

Jessica siedziała przy stole śniadaniowym. Nie miała jednak apetytu. Pod jej nogami leżała torba, do której ubiegłej nocy spakowała wszystkie swoje rzeczy. Spodziewali się rodziny zastępczej lada chwila. Kiedy ktoś zbiegał ze schodów, podnosiła głowę znad pustego talerza, z nadzieją, że tym razem będzie to James. W końcu się doczekała. James podszedł do jej stolika z uśmiechem na twarzy. Ucieszyła się, bo rzadko widywała go w dobrym humorze. Oczywiście nie było w tym nic dziwnego, James był jedynym świadkiem zabójstwa ich rodziców. I miał wtedy zaledwie osiem lat. Martwiła się o niego, nawet nie chciała wyobrażać sobie, co czuł. Ale była dziwnie szczęśliwa, że nie padło na nią; że to nie ona była zmuszona oglądać śmierć swoich rodziców.

- Dobrze spałeś? – Spytała, podsuwając mu pod nos talerz z tostami.

- Mark strasznie chrapał. – Rzucił wymijająco, po czym skupił się na jedzeniu.

Wkładał do ust już ostatni kawałek, kiedy zza okna usłyszeli ryk samochodowego silnika. Spojrzeli w tamtą stronę; czarny mercedes z przyciemnianymi szybami parkował właśnie przed drzwiami wejściowymi. Młody, przystojny mężczyzna wysiadł z samochodu od strony kierowcy. Z szerokim uśmiechem obszedł pojazd i otworzył drzwi pasażerowi, zdejmując przy tym okulary przeciwsłoneczne. Ukłonił się teatralnie, odczekał aż niska, szczupła kobieta o ciemnobrązowych włosach wysiądzie, objął ją w pasie i oboje ruszyli w stronę wejścia. Jesse spojrzała na brata i uśmiechnęła się.

- Wyglądają na miłych. – Stwierdziła. James nie słuchał jej jednak.

Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już widział tych dwoje.

Podczas podróży nie rozmawiali prawie wcale. Padło kilka podstawowych pytań o hobby, zainteresowania i gusta kulinarne. O Wilsonach dowiedzieli się tyle, że często się przeprowadzają i nie mogli mieć własnych dzieci. Minęła niecała godzina, kiedy zatrzymali się pod dużym, ładnym domem. Michael wyjął ich torby z bagażnika i wspiął się po schodach prowadzących do drzwi wejściowych. Reszta podążyła za nim. Znaleźli się w dużym, jasnym hallu. Na ścianach wisiały repliki obrazów takich artystów jak Gustave Moreau, czy Arnold Böcklin. Na wprost nich znajdowały się marmurowe schody, po ich lewej; salon, na prawo zaś kuchnia, z której dało się wyczuć silną woń pieczonego indyka. Jesse poczuła nagle, że jest głodna i żałowała, że nie zjadła nic na śniadanie.

- Sypialnie są na górze. Wasze na końcu prawego korytarza. Z salonu można przejść do pokoju muzycznego. Mamy fortepian, parę gitar i skrzypce, oczywiście wszystko do waszej dyspozycji. – Mówił Michael, uśmiechając się przy tym serdecznie. Nagle jednak spoważniał. – Pod żadnym pozorem nie wolno wam wchodzić na strych, nie zdążyliśmy z jego remontem…

Kończąc swój monolog zaproponował jeszcze, że ich oprowadzi, Elisabeth nie zgodziła się jednak, twierdząc, że najpierw powinni coś zjeść, a na zapoznanie się z rozkładem pomieszczeń będzie jeszcze czas. Udali się więc do kuchni. Stół był już nakryty, Elisabeth postawiła przed nimi najpierw miskę z ziemniakami, później dwie – z różnymi sałatkami, a na końcu indyka. James złożył ręce do modlitwy, a Jesse miała już zrobić to samo, kiedy spostrzegła, że Michael i Elisabeth wymieniają między sobą przerażone spojrzenia. Widząc, że brat tego nie dostrzegł, szturchnęła jego ramię.

- W tym domu nie modlimy się przed jedzeniem. – Powiedział ostro Michael. Chłopiec spojrzał na niego, zdziwiony tonem jego głosu, ale nie zamierzał się sprzeciwiać. Zmieszany utkwił wzrok w swoim talerzu i burknął pod nosem, że „przeprasza”. Pyszny pieczony sprawił, że wszyscy zapomnieli o niecodziennej sytuacji z modlitwą i zajadali się indykiem w wesołej atmosferze.

James stał na rozdrożu. Było ciemno, a on trzymał w ręce nóż. Spojrzał w dół i zobaczył, że stoi w kałuży. W ciemnej, coraz większej kałuży. Uniósł ostrze na wysokość swoich oczu i zauważył, że kapie z niego krew. Spojrzał na swoje nogi i ręce. Rozcięcie na lewej dłoni krwawiło okropnie i dopiero teraz uświadomił sobie, że stał w kałuży własnej krwi. Ale… Chwileczkę. To przecież nie była jego krew. To nie była jego dłoń. Nie miał czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo na pustej do tej pory drodze, pojawił się znikąd mężczyzna. Miał czarne jak smoła włosy, białka jego oczu również były czarne, a źrenice płonęły czerwienią. James nie zdziwił się. Przecież na niego czekał. Nie przestraszył się też. Był tutaj nie dla siebie, lecz dla niej. I już nie było odwrotu, doskonale to wiedział. Zresztą, cóż innego mu pozostało? Przecież nie mógł jej stracić.

Zrobi wszystko, żeby do tego nie doszło.

Po kilku dniach James zdążył poznać swoich opiekunów lepiej. Musiał przyznać, że nawet ich polubił. Cieszył się z nowego, dużego domu, który z ozdobną fasadą, niewielkim basenem na tyłach i ogrodem z przodu, bardziej narzucał mu na myśl pałac, niż dom. Zwłaszcza po latach spędzonych w sierocińcu. Nie mógł uwierzyć w to, jak bardzo im się poszczęściło. Nieczęsto trafiały się rodziny, które chętnie zajęłyby się dwójką dzieci. Wilsonowie bardzo się kochali, było to widać gołym okiem, co nieraz przywiewało na myśl bolesne wspomnienia o rodzicach. Michael nie zarabiał dużo, jako fotograf, wyjaśnił im, że dom i niemałą sumę pieniędzy, odziedziczył po ciotce, z którą był bardzo blisko. Elisabeth nie pracowała wcale. Zamiast tego cały swój czas poświęcała im. Obie z Jesse interesowały się sztuką, toteż nigdy nie brakowało im tematów do rozmów. James żałował, że prawie wcale nie miał czasu, żeby porozmawiać z siostrą sam na sam, zwłaszcza, że koszmary senne nadal mu dokuczały, a wierzył głęboko w to, że Jesse jest jedyną osobą, z którą może się tym podzielić. Czasami zastanawiał się, kiedy oboje znudzą się ich towarzystwem i w końcu zajmą się sobą. W końcu się doczekał. Minął tydzień odkąd zamieszkali z Wilsonami. W niedzielę Elisabeth wstała dużo wcześniej niż zazwyczaj i kiedy James razem z Jesse zeszli do kuchni, czekały już na nich naleśniki. Elisabeth zapamiętała, że jest to jedno z jego ulubionych dań. Powiedziała im też, że muszą z mężem załatwić kilka spraw na mieście i będą musieli zostać sami. James, niezmiernie zadowolony z takiego obrotu spraw, nie mógł się doczekać aż wyjdą. Po południu Wilsonowie w końcu się z nimi pożegnali, mieli wrócić dopiero wieczorem. Postanowili, że spędzą resztę dnia w ogrodzie. Przygotowali kanapki i napoje i rozłożyli koc, jak najdalej od grządek z kwiatami. Oboje cieszyli się, że w końcu mogli spędzić trochę czasu ze sobą.

- Nie mogę uwierzyć w to, jakie mamy szczęście – powiedziała Jesse.

- Prawda? Kto by pomyślał, że uda nam się stamtąd uciec przed ukończeniem osiemnastki?

- No i Wilsonowie, są całkiem w porządku!

James zamilkł. Lubił ich, racja. Ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że było z nimi coś nie tak. Nie chcąc jednak martwić siostry, nie podjął tego tematu.

- Widziałeś to? – Spytała nagle Jesse, wpatrując się w najwyżej osadzone okno. James spojrzał w tamtą stronę. – Jakby… Jakiś cień. – Dziewczyna zerwała się nagle na równe nogi. – Znowu!

- Pewnie ci się coś przywidziało.

– Chodź, trzeba to sprawdzić! Może ktoś się włamał.

- To… Może lepiej wezwać policję? – Zaproponował niepewnie James. Jesse już go jednak nie słuchała, szybkim krokiem zmierzała w kierunku domu. Nie pozostało mu nic innego, jak iść za nią. Wbiegli na pierwsze piętro, Jesse zgarnęła po drodze pogrzebacz i trzymała go teraz oburącz, gotowa zaatakować w każdej chwili. James otworzył klapę w suficie i już chciał wejść na górę, ale Jesse go powstrzymała. Gestem pokazała, że ona wejdzie pierwsza, a on ma na nią zaczekać. Patrzył jak znika w ciemnościach, a serce zaczęło mu bić jak oszalałe. A co, jeśli tam naprawdę ktoś jest? Przełknął ślinę, ale z góry dobiegł go śmiech siostry i już wiedział, że wszystko jest w porządku. Wszedł na drabinę. Ostrożnie rozejrzał się po strychu. Poza dużym, brązowym kufrem nie było tutaj nic.

- To tylko kot – powiedziała Jesse, wskazując palcem w ciemny kąt. Rzeczywiście, leżał tam kot. Wpatrywał się w nich przenikliwymi, zielonymi oczami.

- Ależ nam stracha napędziłeś! – Zagwizdał James.

- Chyba pierwszy raz w życiu widzę strych, który nie jest zagracony… - Jesse podeszła do kufra i z niemałym wysiłkiem otworzyła go. James podszedł do niej i zajrzał przez jej ramię do środka. W kufrze leżało parę długich, białych świec i dwie książki. Jesse podniosła pierwszą z nich, zdmuchnęła kurz z czarnej okładki i otworzyła na pierwszej, lepszej stronie. Okazało się, że trzyma w ręce album ze zdjęciami. Nie zdążyła przyjrzeć się fotografii, bo za ich plecami rozległ się głos Elisabeth.

- Tutaj jesteście. – Starając się ukryć przerażenie, spojrzała za nich, na otwarty kufer. – Michael! Są tutaj! – Zawołała i gestem przywołała ich do siebie. James miał wrażenie, że coś w jej wyglądzie bardzo się zmieniło. Nie uśmiechała się już tak serdecznie i pogodnie, jak do tej pory; teraz jej uśmiech wydawał się Jamesowi wręcz fałszywy, jakby przyklejony do twarzy. I to przerażenie, które widział w jej oczach, kiedy zauważyła, że otworzyli kufer. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie na kufer, obiecując sobie, że w nocy wróci tutaj, żeby sprawdzić, co jest w środku. Ruszyli za nią, a ona poprowadziła ich do salonu. Michael siedział na kanapie z pilotem w ręku i od niechcenia przeskakiwał z jednego kanału na drugi. Uśmiechnął się do nich, kiedy weszli do salonu.

- Wszystko gotowe? – Spojrzał wyczekująco na Elisabeth. Ta kiwnęła głową i wyszła z pokoju. James i Jesse zajęli miejsca obok Michaela. Prawie każdego wieczora oglądali razem telewizję i nic nie wskazywało na to, że dzisiaj miałoby się coś zmienić. Elisabeth wróciła po chwili nosząc tacę z czterema szklankami. Podała każdemu po jednej i również zajęła miejsce na kanapie.

James widział przed sobą płonące czerwienią oczy, a potem obudził się. Był w ciemnym pokoju, a w głowie mu szumiało. Poczuł też, że nie może się ruszać. Z niemałym trudem nakazał swojej świadomości dowiedzieć się, co jest nie tak. Czyżby nadal śnił? Siedział na krześle, ręce miał związane z tyłu. Jego nogi były przywiązane do nóg krzesła. A na podłodze rozsypany był wzór z białej kredy. Pomieszczenie oświetlały świece umieszczone w każdym z rogów pentagramu. Dopiero teraz uświadomił sobie, że był na strychu. Po swojej prawej stronie usłyszał stłumiony kaszel i odwrócił się. Jesse siedziała blisko niego, tak samo jak on – przywiązana do krzesła. Ujrzał przed sobą twarz Michaela, a sekundę potem usłyszał słowa wypływające z jego ust. Nie rozumiał ich, ale sam wydźwięk tych słów przeraził go. Poczuł ukłucie z lewej strony klatki piersiowej. A potem coraz większy ból. Najpierw tylko się skrzywił. Potem chciał krzyczeć, ale głos utkwił mu w gardle. Patrzył, jak Michael zbliża się do niego, jakby w transie. Jego spojrzenie było nieobecne. Rękę miał wystawioną na wysokości jego klatki piersiowej. Na ułamek sekundy spojrzał w swoją prawą stronę, żeby zobaczyć, jak Elisabeth podchodzi do jego siostry. Michael znalazł się tuż przy nim, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia i bez najmniejszego wysiłku wyciągnął jego wciąż bijące serce z klatki piersiowej. James spojrzał na swoje ociekające krwią serce z przerażeniem i niedowierzeniem. Sekundę potem jego głowa opadła bezwładnie.

Elisabeth pakowała do walizek swoje ciuchy. Wzięła również stary album ze zdjęciami ze strychu. Album, w którym znajdowały się zdjęcia z ich wczesnej młodości. Z ich ślubu i miesiąca miodowego. Z całego ich szczęśliwego życia, które prowadzili, zanim zachorowała. Zanim ten koszmar się zaczął. Zanim zabili dziesiątki niewinnych ludzi, żeby sami mogli żyć.

- Nie mogę uwierzyć, że wciąż to trzymasz – powiedziała, wyraźnie tym wzruszona i ostrożnie włożyła album do walizki, obok reszty rzeczy. Zamyśliła się i niepewnie podjęła: – Polubiłam tych dwoje. Nie chcę już, żeby to były dzieci. Może powinniśmy jeszcze raz przemyśleć pomysł ze schroniskiem dla bezdomnych?

- Nie myśl o tym teraz, kochanie. Mamy całe dziesięć lat, żeby się nad tym zastanowić.

Michael stał naprzeciwko demona, odważnie patrzył w jego czerwono-czarne oczy. Czuł, jak krew spływa mu po nogawce.

- Chcesz, więc żeby wyzdrowiała? – Michale wiedział, że demon wypowiedział te słowa, chociaż jego usta nie poruszały się. Kiwnął głową.

- Niech dożyje późnej starości i… I niech będzie szczęśliwa.

- A więc, niech tak będzie.

- Moja dusza należy do ciebie. – Wypowiedział te słowa jakby automatycznie, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, co mówi. Wprawdzie był zdeterminowany i od początku to planował, ale czy tak naprawdę mógł mu ufać?

Demon zniknął. Zrobiło się chłodno. Wiatr zdawał się wiać ze wszystkich kierunków.

Michael wziął głęboki wdech i skrzywił się, czując odór ludzkiego mięsa. Będzie musiał przywyknąć do tego smrodu.

- Chyba wymyśliłem lepszy scenariusz. – Jego oczy na krótką chwilę zapłynęły czerwienią.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

można by to było bardziej rozwinąć..
Odpowiedz
Nawet.
Odpowiedz
Super, 9/10 Trzyma w napięciu, no i... Kot :D
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje