Historia

Nie zapomnimy

marcinov123 12 8 lat temu 9 240 odsłon Czas czytania: ~11 minut

Argentyna, 1985.

Przylecieli niewielkim samolotem, identyfikowanym jako lot dyplomatyczny. Tylko w ten sposób mogli przewieźć broń i cały niezbędny sprzęt. Było ich pięciu, i wszyscy wyglądali jak bracia - ciemnowłosi, śniadzi. Ubrani jak turyści - w jasne, płócienne spodnie i hawajskie koszule. Jeden dla niepoznaki nosił nawet na szyi aparat fotograficzny. Zapadał już zmierzch, a oni szli wolnym krokiem w górę krętej, nierównej uliczki. Upał zelżał - było zaledwie dwadzieścia parę stopni. W porównaniu do iście piekielnego popołudnia było wręcz chłodno. Na szczęście mężczyźni przywykli do tej temperatury. Tam, skąd pochodzili upały nie były czymś dziwnym. Dzięki Bogu nie musieli zapuszczać się w dzielnice slumsów - ich cel znajdował się praktycznie w centrum miasta.

Dwóch oddzieliło się pięćset metrów od niewielkiego, zbudowanego z cegły domku. Podeszli do samochodu zaparkowanego na poboczu i jakby nigdy nic zapalili papierosy. Zewsząd dobiegał charakterystyczny dla argentyńskiego miasteczka portowego gwar - muzyka grająca w niewielkich knajpkach, zapach smażonego mięsa, śmiechy bawiących się na ulicy dzieci. Mały chłopiec w brudnej koszulce prawie wpadł na nich goniąc piłkę.

Jeden z mężczyzn schylił się, podniósł ją i podał malcowi.

- Gracias! - malec wziął ją i przez chwilę im się przyglądał - o… policia?

Mężczyzna szybko poprawił koszulę zakrywając kaburę.

- Si..

Dzieciak przyglądał im się jeszcze chwile po czym wrócił do kopania piłki.

Na szczęście był za mały, żeby stanowić problem.

Na szczęście nie rozpoznał Jericho 945 - broni, którą wyprodukowali daleko stąd i której nigdy nie posiadała argentyńska policja.

Mężczyźni rozdzielili się bez słowa i przez chwilę obchodzili okolicę. Nie zbliżali się za bardzo do domku z czerwonej cegły.

Czekali, aż zrobi się ciemno.

***

- Quien? - krótkie pytanie wypowiedziane z wyraźnie obcym akcentem rozległo się może pięć sekund po naciśnięciu dzwonka.

- Me perdi senor. Ayuda? - wydukał łamanym językiem. Liczył na to, ze rozmówca tego nie wyłapie.

- Vete a la mierda! - warknął ktoś zza drzwi.

Musiał stać już po drugiej stronie i patrzeć przez wizjer.

To im wystarczyło. Mężczyzna nacisnął guzik sygnałowy krótkofalówki, ukrytej pod hawajską koszulą i powolnym krokiem zaczął schodzić w stronę ulicy. Jego dwaj towarzysze wchodzili właśnie przez drzwi na taras - skryte na tyłach domku. Rozejrzał się czujnie, opierając od niechcenia rękę na biodrze - kilkanaście centymetrów od rękojeści broni. Uliczka była pusta - dzieciaki wróciły już do domów. Okna były pootwierane, słyszał echa rozmów, grające radia. Gdzieś z pobliskiej kuchni dobiegał zapach gotowanej fasoli.

Usłyszał brzęk trzaskanej szyby i krzyk, który urwał się jak ucięty nożem zanim rozbrzmiał na dobre. Powiedział do mikrofonu ukrytego w kołnierzu parę słów. Samochód podjechał w ciągu kilkunastu sekund.

Mężczyzna siedzący na siedzeniu pasażera wyskoczył szybko i otworzył pojemny bagażnik. W tym samym momencie dwóch mężczyzn, wyglądających na turystów wyszło z domku niosąc coś, co przypominało zrolowany dywan.

Dywan jęknął kiedy wrzucali go do bagażnika.

Wsiedli do samochodu i ruszyli z piskiem opon. Gdyby ktoś ich zauważył mógłby przecież zadzwonić po policję. Co prawda policja była zajęta wyjazdem do fikcyjnego karambolu na drugim końcu miasta. Zadbali, żeby nikt im nie przeszkadzał. Bezpiecznie dojechali do lotniska, gdzie czekał na nich samolot. Następnego dnia, już przed czwartą rano, byli w Jerozolimie.

***

Dostał w twarz z taką siłą, że aż odskoczyła mu głowa. Palący ból policzka przywrócił mu przytomność bardzo szybko.

- Co jest... - zaczął ale zaraz urwał.

Miał ponad osiemdziesiąt lat, ale nadal mógł być dumny z dobrej pamięci i bystrego umysłu. Na swój sposób było to zadziwiające. Dodatkowo słynął ze świetnej intuicji - ale to było wcześniej - zanim za sporo dolarów i złota został obywatelem Argentyny. Teraz jego intuicja podpowiadała mu, że ma poważny problem.

Mówiąc łagodnie, rzecz jasna.

Powoli odzyskiwał ostrość obrazu. Mocna lampa świeciła mu w oczy, dookoła stało kilka osób. Czuł, że ktoś pali papierosa.

Z szerokich barów i mięśni atlety które miał przed wojną niewiele zostało, ale spróbował naprężyć się i poruszyć rękami.

Bezskutecznie.

Musieli przywiązać go do krzesła rzemiennymi pasami. Dokładnie takimi, jakich on sam używał w… Nieważne.

Był obywatelem Argentyny, a oni musieli go z kimś pomylić. Tak, tej wersji musi się teraz trzymać. Ciekawe, czy Eichmann też tak próbował. Pulsowanie w głowie i paskudny posmak w ustach zdawały się informować, ze spał trochę za długo. Zaczął przypominać sobie widok dwóch mężczyzn w kominiarkach, wchodzących bezszelestnie do salonu, a potem…

- Wstawaj! - powiedział ktoś po niemiecku.

Poczuł, jak po plecach przebiega mu lodowaty dreszcz. Mrugnął kilka razy oczami. Lampa świeciła jasno, oślepiała. Ktoś stanął przed nią i nachylił się w jego stronę. Zobaczył chudego, siwego mężczyznę w garniturze. Na głowie miał jarmułkę.

- Podpułkownik Heinrich Amsel jak mniemam. Długo pana szukaliśmy.

Znowu stracił przytomność.

***

Zawsze przychodzili we trzech. Czasem w czterech. Siwy Żyd, który „powitał” go cztery dni temu razem ze swoim asystentem - rudym chudzielcem utykającym na jedną nogę. Zjawiali się zawsze w asyście niepozornego, szczupłego mężczyzny. Mimo cywilnego ubrania Amsel od razu rozpoznał żołnierza. Poza tym zdawało mu się, że widział go już kilka razy na ulicy. Jeszcze w Argentynie.

Pieprzone żydki… Musieli śledzić go już od jakiegoś czasu. Przesłuchiwali go po kilkanaście godzin dziennie. Czasami robiąc krótką przerwę na skorzystanie z toalety, albo kilka łyków wody. Maglowali o wszystko - o kontakty, o innych, którym udało się uciec.

Niezmordowani.

Nieugięci.

Amsel tez kiedyś taki był.

Za czasów, kiedy miał jeszcze dwa pioruny na kołnierzyku.

***

- Siadaj - siwy wskazał drewniane krzesło, kiedy strażnicy wprowadzili Heinricha do pokoju. Na stole leżała papierowa teczka. Świetlówka brzęczała jak zwykle, od czasu do czasu słabo mrugając. Po kilkunastu godzinach przesłuchań było to prawdziwą torturą. Żołnierz stał oparty o ścianę w drugim końcu pokoju i palił papierosa.

Kulawego nie było.

Siwy upił łyk wody z plastikowego kubka i wyrzucił go do kosza. Nie nosił już garnituru. Siedział w koszuli z podwiniętymi rękawami. Bez krawata.

- Dzisiaj jest pański pogrzeb, Herr Amsel - uśmiechnął się krzywo.

Heinrich popatrzył na niego średnio rozumiejąc.

To już?

Był zaskoczony, ale nie przerażony.

Dawno już pogodził się z tym, że zostanie powieszony i pochowany z daleka od Reichu, i wszystkiego o co walczył z takim poświęceniem.

Siwy stuknął palcem w teczkę.

- Zmarł pan wczoraj na atak serca w celi. Zgon został stwierdzony o godzinie piętnastej trzydzieści. Ciało skremowane dzisiaj o szóstej rano, prochy rozsypane w nieznanym miejscu.

Amsel patrzył zdziwiony.

Ten otworzył teczkę i popatrzył na kilka stronic, zapisanych tym ich popieprzonym alfabetem.

- Tak, Herr Amsel, pańskie zeznania zostały zaprotokołowane i przekazane dalej, oficjalnie pana już nie ma.

Żołnierz zgasił papierosa w popielniczce na stole i spojrzał na siwego. Ten skinął głową i mężczyzna wyszedł z pomieszczenia. Zostali sami.

- Rozumie pan co to znaczy?

Amsel kiwnął głową.

- Dacie mi papierosa? – wychrypiał.

Siwy uśmiechnął się szyderczo. Przez chwilę milczał, a jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu był brzęk świetlówki.

- Może pan zapomnieć o papierosach. I o konwencji genewskiej.

Sięgnął ponownie po kubek z wodą, w ten sposób, ze Heinrich mógł zobaczyć krzywo wytatuowany numer na jego starczym przedramieniu.

Jezu…

- Mniemam, że mogę podarować sobie wyjaśnianie pańskiego położenia? Przejdziemy do konkretów, co? Wy, Niemcy, lubicie konkrety. Porządek, organizacje. Numerki.

Miał ochotę rzucić się do przodu i udusić go gołymi rękami.

Kajdanki twardo trzymały mu ręce, skute za oparciem krzesła.

- Dlatego dzisiaj będzie konkretnie, Herr Amsel. Norden Schwert Programme. Może pan zacząć od eksperymentów w Birkenau. Albo bardziej pięć kilometrów od Birkenau. W laboratorium którego formalnie nie było.

Wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby. Skąd do jasnej cholery oni o tym wiedzą? Jeden z najbardziej strzeżonych sekretów Rzeszy. Osobiście przysięgali zachowanie tego w tajemnicy samemu Goebbelsowi.

- Nic o tym nie wiem - wycedził - musicie mieć błędne informacje.

Siwy milczał przez chwilę.

Był stary i zmęczony. Miał ciemne kręgi pod oczami i widać było, że mało sypia. Ciekawe, czy trzyma w kieszeni suchy chleb. Podobno ci, których udało się uratować często tak robili. Bali się głodu. Uśmiechnął się w myśli.

- Nic pan nie wie, Herr Amsel? Tak pięknie wysypał pan swoich kompanów, i nagle ma pan problemy z pamięcią? Może panu pomożemy, co?

Uśmiechnął się paskudnie i wyjął z teczki kila fotografii. Rzucił je na stół. Amsel spojrzał na nie przelotnie. Znał je na pamięć. Spora część pochodziła z jego gabinetu, na pierwszym piętrze tajnego laboratorium.

- Coś świta?

Milczał.

- Dalej nic? Birkenau, czterdziesty czwarty. Program Norden Schwert - Miecz Północy. Macie fantazje z tymi nazwami. Kapral Schwarzkopf niestety też nie był rozmowny.

Jęknął.

- Macie Schwarzkopfa?

- Przegryzł żyły w celi. Nie zdążyliśmy go uratować.

Milczał.

Żyd wstał z krzesła i stanął obok niego.

- Gdzie jest dokumentacja programu i kto jeszcze brał w nim udział?

Milczał.

- Pytam o osoby zaznaczone na zdjęciach. Nie interesuje mnie Mengele - to był zwykły pionek.

Milczał.

- Gdzie jest dokumentacja i kim są ci ludzie?

Nie patrzył nawet na fotografię. Wiedział o kogo mu chodził. Doktor Müller, sierżant Bachmann. Osoby, których dane były tak tajne, że nie sposób było znaleźć ich nazwisk w żadnych rejestrach. Obydwaj w Paragwaju. W ciepłych willach, i z pokaźną ilością złota w sejfach. Chyba tylko Amsel wiedział, gdzie są.

- Nie mam pojęcia.

Żyd uderzył go w twarz z całej siły.

Z oka popłynęły mu łzy, a w uchu zaczęło dzwonić.

Skrzywił się. A potem zaczął się śmiać.

- Wiesz ile mam lat? Wiesz jak słabe mam serce? Możecie mnie maglować, ale nie wytrzymam ostrzejszych tortur - dalej rechotał.

Żyd patrzył na niego bez emocji. Amsel szedł o zakład, ze w środku gotował się z nienawiści.

- Miecz Północy, nazwiska, dokumenty.

Dalej rechotał i patrzył na Żyda z pogardą. Umrze tu. Pogodził się z tym. Umrze, ale swoje tajemnice zabierze do grobu.

- Laboratorium w Birkenau, eksperymenty na dzieciach, kraniotomie u niemowląt. Pamiętasz?

Kolejny cios z otwartej ręki. Tym razem w drugi policzek. Urwał na chwilę, po czym znowu zaczął się śmiać.

- Wszystko powiesz. Uwierz mi, wszystko powiesz.

Amsel, chociaż twarz płonęła mu żywym ogniem dalej śmiał się szyderczo.

- Miecz Północy. Gdzie są dokumenty, gdzie są ci ludzie – zaczął znowu

- Nic nie znajdziecie. Program zakończył się niepowodzeniem.

Dokumenty spalo…

Plask!

Tym razem dostał bardziej w bok głowy. Poczuł, jakby ktoś w lewe ucho wbijał mu rozżarzoną igłę.

- Eksperymenty na dzieciach, operacje mózgów. Pamiętasz?

- Pierdol się!

Plask!

Drzwi otworzyły się i w progu stanął żołnierz, z niewielką walizeczką w ręce. Powiedział coś w jidysz, ale siwy pokręcił głową i żołnierz opuścił pomieszczenie.

- Gdzie są dokumenty tego programu?

Cisza.

Uderzenie.

Amsel nie przestawał się śmiać. Na swój sposób zacięcie żydka było całkiem zabawne.

- Co wszczepialiście im do głowy?

Przez załzawione oczy widział jak nachyla się nad nim.

- Naszą cudowną i bezsprzecznie prawdziwą ideologię - wysyczał wprost w jego twarz.

Tym razem dostał pięścią. Prosto w nos. Słyszał jak kość chrupnęła, a krew prysnęła na koszulę siwego.

- Dlaczego malowaliście pentagramy na ścianach? - zaczął znowu, niezrażony niepowodzeniami.

Milczał.

Milczał i dostawał kolejne ciosy. Lekkie, ale bolesne. Po kilkunastu minutach miał opuchniętą, zakrwawiona twarz. Siwy też się zmęczył, bo usiadł ciężko na krześle. Przez chwile ciężko oddychał, po czym napił się wody.

- Zatem przesłuchamy cie inaczej. Staram się nie używać tej metody, bo nie jest ona obojętna ani bezbolesna dla naszego człowieka, ale nie pozostawia mi pan wyboru, Herr Amsel..

Spojrzał w stronę lustra weneckiego i skinął głową.

- Za chwilę pozna pan człowieka, który zasłużył się dla Mossadu jak nikt inny. Pomógł złapać Eichmanna, zlikwidował również doktora Mengele - kiedy doszliśmy do wniosku, że jego zeznania będą zbyt mało znaczące dla sprawy. W dodatku wyglądało to na zwykły zawał. Tak, jest on zdecydowanie naszym najzdolniejszym agentem.

Żyd uśmiechnął się lekko, a drzwi do pokoju przesłuchań otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Do środka, w asyście żołnierza Mossadu wszedł góra dziesięcioletni chłopiec.

Amsel spojrzał na niego i krzyknął.

Żyd zaśmiał się głośno.

Chłopiec podszedł do niego i uścisnęli sobie ręce. Żołnierz wyszedł z pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi.

Amsel czuł, jak krew pulsuje mu w skroniach.

To niemożliwe!

A1344-556.

Ale przecież… On był jednym z pierwszych, a zabieg przeprowadzali w…

- Tak, tak. Słusznie pan zauważył. To chyba efekt uboczny – powiedział chłopczyk poważnym tonem.

Heinrichowi zrobiło się zimno. Słowa wypowiedziane z intonacją dorosłego, ale przez dziecięcy głosik robiły upiorne wrażenie. Przyjrzał się chłopcu. Ciemne włosy, ciemne oczy, ciemna karnacja. Typowy semita. Został przysłany z Auschwitz przez Mengele, jako jeden z pierwszych. Teraz ubrany był w niepozorny, szary dres i koszulkę klubu piłkarskiego. Amsel wtedy pamiętał go tylko w pasiaku. Na czole chłopca znajdowała się brzydka, podłużna blizna. Nie bawili się wtedy w estetykę - robili po prostu swoje. Poza tym czynnika ludzkiego było wtedy dużo…

- To Izaak, nasz agent specjalny. W dodatku został nim dzięki panu i pana przyjaciołom.

Siwy patrzył na Heinricha wzrokiem pełnym triumfu.

- Udało się wam. W tym jednym jedynym przypadku. Z pewny niedoskonałościami, ale udało się wam.

Z oczu Heinricha popłynęły łzy. To niemożliwe! Oni kłamią. Pewnie zwyczajnie próbują wyciągnąć od niego zeznania!

- Przecież on został zabity zastrzykiem fenolu w serce. Potem ciało poszło do sekcji – wymamrotał przez spuchnięte usta.

- Nie - chłopiec pokręcił głową - tylko tak myśleliście.

Sposób w jaki patrzył na Amsela sprawiał, że ten miał ochotę krzyczeć.

- Izaak ma pewne specjalne umiejętności. Trochę eksperymentowaliście na jego mózgu, pamięta pan? Kim trzeba być, żeby zrobić coś takiego dziesięcioletniemu chłopcu!

Żyd krzyczał, chłopiec uśmiechał się upiornie.

Usiadł na krześle, obok Amsela i cały czas się w niego wpatrywał. Z drugiej strony stanął siwy, i nachylił się do Heinricha szepcząc mu wprost do ucha.

- Dorwiemy was wszystkich, nawet jak trzeba byłoby wyciągać was z piekła. Wytropimy i przywieziemy tutaj, jednego po drugim. Nie wybaczymy, nie zapomnimy, nie pozwolimy wam zapomnieć. Izaak weźmie z pana głowy te informacje, których potrzebujemy. To będzie ciekawe doświadczenie, proszę mi wierzyć. Będzie pan zupełnie innym człowiekiem.

Żyd wstał i bez słowa opuścił pomieszczenie.

Chłopiec siedział na krześle, z wiszącymi w powietrzu nóżkami i wpatrywał się w Amsela. Na krótką chwilę spojrzał w lustro weneckie i powiedział coś bezgłośnie. Było to o tyle upiornie, ze po chwili jakby odpowiedział na pytanie, które mu zadano.

- Mojej siostrze się nie udało, Herr Amsel. Pamięta pan?

Milczał. Milczał, ale miał ochotę wrzeszczeć ze strachu.

- Teraz muszę wziąć od pana pewne informacje, o które prosił mój przyjaciel. A potem pooglądamy obrazki… - chłopiec lekko się uśmiechnął.

Jego słowa zagłuszył wrzask Heinricha. Krzyczał nie dlatego, ze dziesięciolatek mówiący w ten sposób wyglądał upiornie.

Podpułkownik SS, Heinrich Amsel zaczął wrzeszczeć, bo usłyszał głos chłopca w swojej głowie.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Niesamowite! Kocham to, mogłabym ciągle czytać. Jeżeli bd kontynuacja - a mam taką nadzieję - to proszę o powiadomienie �
Odpowiedz
Ekstra!
Odpowiedz
MEGA, czekam na następną część.
Odpowiedz
trochę nudne....
Odpowiedz
Kiedy kolejna część? ;) Naprawdę kawał dobrej lektury. Wielkie gratulacje! Czekam na więcej ;)
Odpowiedz
Nie będzie, niemniej zapraszam do innych opowieści :)
Odpowiedz
super
Odpowiedz
NIe, no bomba, koniec taki sobie, ale ogółem całość zajebista
Odpowiedz
Schwarzkopf? Hm, pasta mi się spodobała, wstęp zainteresował. Uważam, że jednak brakuje jej równie imponującego zakończenia. Dobre wprowadzenie fabuły wiąże się z podniesieniem poprzeczki. Dopatrzyłam się też kilku błędów merytorycznych. Z tego, co mi wiadomo, tatuaże wykonywano na zewnętrznej stronie przedramienia. Mengele zmarł natomiast na udar, nie wskutek zawału serca. Ale tak poza tym, zdecydowanie na plus :)
Odpowiedz
Dzięki za wskazówki :)
Odpowiedz
Nie ma sprawy :)
Odpowiedz
Najlepsze opowiadanie jakie czytałem. Proszę o kontynuację
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje