Historia

Łowcy Szmacianych Lalek cz.2

gabriel grula 11 8 lat temu 5 893 odsłon Czas czytania: ~14 minut

Cały czas stałem w miejscu, oczekując spotkania z nadbiegającym.

Okazała się nią być niemalże naga dziewczyna. Miała na sobie przesiąknięte krwią krótkie spodenki i poszarpaną, niegdyś szarą koszulkę na ramiączka.

Jej zakrwawiona twarz była jedną wielką raną, na brzuchu zaś miała głębokie broczące krwią rozcięcie.

Widząc mnie, podbiegła, rzucając się w ramiona.

- Ratuj, ratuj, on, on… – ledwo szeptała z trudem łapiąc oddech.

Nawet nie wyciągnąłem rąk by ją objąć, stałem tak z uwieszoną na szyi dziewczyną, tępo wpatrując się w prowadzące na wyższe piętro schody.

Tak samo bezmyślnie wpatrywałem się w schodząca po schodach postać.

Nie śpieszyła się, tak jakby zdając sobie sprawę ze swej przewagi.

Ubrana była w zszyty na prędce z kilku szarych worków habit z przyszytym w równie improwizowany sposób szarym kapturem. To właśnie on zasłaniał twarz tej dziwnie ubranej, idącej w moją stronę postaci.

Dopiero gdy schodzący stanął dokładnie naprzeciwko mnie, zdecydował się zdjąć kaptur, a ja mogłem w pełni dostrzec jego twarz.

Składało się na nią kilka pozszywanych ze sobą fragmentów skóry. Szwy były aż nadto widoczne. Wykonane w sposób, jak to się potocznie mówi „na okrętkę”.

Porośnięta kępkami włosów głowa miała nienaturalnie duże czoło, umieszczone na różnej wysokości oczy, charakteryzował ją także brak nosa i dziwnie zdeformowane usta.

Nawet nie zauważyłem kiedy na klatkę schodową weszło czterech policjantów.

Niecodzienna sceneria musiała na każdym z nich zrobić niesamowite wrażenie. Stali z trudem łapiąc oddech i drżącymi dłońmi celując w naszą stronę ze swych dziewięciomilimetrowych P-55.

- Nie ruszać się! – krzyknął jeden z nich.

Postać zupełnie nie zwracając na nich uwagi, cały czas zbliżała się w moją stronę. Przysiągłbym, że nawet zaczęła się na swój paskudny sposób uśmiechać.

- Nie ruszać się! Ani kroku dalej! – odezwał się drżącym głosem kolejny z funkcjonariuszy.

Efekt jego starań był jednak identyczny do poprzedniego. Mianowicie żaden.

Będąc dwa metry ode mnie i uczepionej mych barków dziewczyny stwór, wyciągnął jedną z zakończonych macką kończyn.

Ta stając się nagle niesamowicie długą, oplotła talię kobiety, z ogromną siłą odrywając ją ode mnie.

Siła była tak duża, iż zostałem pociągnięty do przodu o mało nie wpadając na mutanta.

Ten wprawnym ruchem dwukrotnie uderzył dziewczyną o ścianę, a gdy straciła przytomność, trzymanym w ręku nożem podciął jej gardło, momentalnie przysysając się ustami do tryskającej krwią rany.

Seria kilku następujących po sobie wystrzałów spowodowała u mnie odruch bezwarunkowy, polegający na padnięciu plackiem na ziemię, nakryciu głowy obydwiema dłońmi i liczeniu, że może jakimś cudem uda mi się wyjść z tego cało.

Kątem oka dostrzegłem, co najmniej trzykrotnie trafioną sylwetkę stwora.

Siła pocisku rzuciła go na ścianę przy okazji zwalając z nóg.

Strzały ustały, a dzwonieniu w uszach zaczął towarzyszyć zapach przesycającego powietrze prochu.

Zupełnie niespodziewanie mutant poderwał się na równe nogi, zawył niczym zarzynane prosie i z niewidzianą nigdy wcześnie przeze mnie zręcznością, przeskoczył nad ciałem dziewczyny kierując się w stronę schodów.

Znów padło kilka strzałów, tym razem jednak chybionych.

Mutant uciekł.

Pierwszy usłyszany przeze mnie dźwięk należał do rozkręconych na cały regulator krótkofalówek w jakie wyposażony był każdy z policjantów.

Tym razem nie tylko ja byłem posiadaczem przerażonej miny.

Dwóch funkcjonariuszy z wyrazem niedowierzania wprost bijącym z ich twarzy, jednocześnie z wycelowanymi przed siebie lufami pistoletów, ostrożnie zaczęło podchodzić w moją stronę.

Dwóch pozostałych stojąc przy wejściu, mówiło coś do swych krótkofalówek.

Niosące się po całej klatce echo oraz nie do końca jeszcze odzyskany słuch, uniemożliwiały mi wyraźne zrozumienie przebiegu wymiany zdań.

Po chwili dołączyło do nas pozostałych dwóch policjantów.

- I co? – zapytał stojący najbliżej mnie postawny gliniarz.

- Mamy go wyprowadzić i powoli wchodzić na górę – odpowiedział wyższy stopniem blondyn.

Wydarzenia tamtego dnia otumaniły mnie w takim stopniu, iż najprawdopodobniej grzecznie opuściłbym klatkę schodowa i na tym skończyłoby się moje uczestnictwo w całym tym cyrku makabry. Jednak stojąc przy na wpół otwartych drzwiach wyjściowych klatki schodowej, usłyszałem najpierw dźwięk wybijanej na którymś z wyższych pięter szyby, a następnie o bezpośrednio biegnący przy bloku chodnik, w asyście niezliczonych szklanych odłamków uderzyło ciało kolejnej z ofiar tego… a raczej tej bestii.

Trudno powiedzieć czy nieszczęśnik został wyrzucony z okna, czy może w przypływie paniki sam wyskoczył.

Finał był jednak taki, że niespełna trzy metry przede mną leżały zmasakrowane na skutek upadku ze znacznej wysokości zwłoki kolejnego z sąsiadów.

Wtedy dopiero odzyskałem częściową jasność umysłu.

- „Przecież Jola miała mieć dzisiaj wolne, była więc w domu. Wczoraj niemalże do drugiej w nocy w bardzo intensywny sposób zajmowaliśmy się sobą, po czym ona poszła do siebie ja natomiast zostałem sam przez co zaspałem do tej cholernej, nieszczęsnej pracy.

Moja dziewczyna mieszka dosłownie obok mnie. I zawsze zbiera jej się na amory akurat wtedy, kiedy następnego dnia może dłużej pospać. Ja niestety w tej kwestii zawsze dopasowuję się do niej.

- „Kurwa! Przecież ona jest w domu. Oby tylko…”

Nie zdążyłem pomyśleć do końca gdy zastrzyk nadspodziewanej siły i energii nakazał mi natychmiast odwrócić się i mijając wprawionych w osłupienie policjantów, pognać w stronę schodów za cel obierając sobie mieszkanie Joli.

Dwóch gliniarzy natychmiast ruszyło w ślad za mną, pozostali natomiast zostali na dole.

Pokonywałem każde z pięter pędząc niczym sprinter.

Kątem oka widziałem rozciągnięte na pierwszym piętrze zwłoki grubego mężczyzny. Facet miał na całej długości rozcięty brzuch, a jego wnętrzności w znacznej mierze leżały na betonowej posadzce. Tuż obok leżał rower. W oczy rzucił mi się ustawiony na sztorc kierownik.

Poślizgnąłem się na plamie krwi z trudem utrzymując równowagę.

Kolejne piętro i kolejne smugi krwi, barwiącej na czerwono nie tylko ściany i podłogę, ale także sufit.

Zarejestrowałem wzrokiem kilka uchylonych par antywłamaniowych drzwi.

Na czwartym piętrze jedne z nich, pchnięte z niesamowitą siłą otworzyły się. Wprost na mnie wybiegł dokładnie ten sam mutant, którego miałem wątpliwą przyjemność widzieć na dole.

Utkwiwszy we mnie wzrok, niczym zaprogramowany robot ruszył w moją stronę zupełnie nie zawracając uwagi ani na rozlaną na podłodze znaczną ilość wody, ani na dwóch stojących kilka metrów za mną uzbrojonych funkcjonariuszy.

Odruchowo wymierzyłem intruzowi prawy prosty, celując wprost na szczękę.

Nie wywołałem tym jednak pożądanego efektu. Jedynym następstwem ciosu był przeszywający dłoń ból.

Normalny człowiek choćby nawet ważył sto pięćdziesiąt kilko, po zainkasowaniu takiej bomby padłby niczym rażony piorunem.

Mutant jednak lekko zatoczył się, następnie niczym rozjuszony, atakujący niedźwiedź zaczął skracać dzielącą nas odległość.

Kolejne rozpaczliwe ciosy zbyt dużo nie dały, poza kilkusekundową zwłoką w nieuniknionej egzekucji. I to właśnie te kilka sekund pozwoliło policjantom niemalże przystawić do głowy bestii broń i nacisnąć spust.

W momencie wystrzału mutant po wcześniejszym przewróceniu, przycisnął mnie swym cielskiem do ziemi i właśnie zamierzał zatopić w którymś z fragmentów mojej twarzy ociekające krwią kły.

Najprawdopodobniej byłby to najłatwiejszy do odgryzienia nos.

Jednak dziewięciomilimetrowa kula opróżniła zawartość jego czaszki, rozbryzgując ją na pobliskiej ścianie i najbliżej znajdującej się części betonowej podłogi.

Ciało osunęło się spadając na lewy bok.

Tymczasem z kolejnych drzwi wyskoczyła jeszcze jedna, w pierwszej chwili wydawało mi się, że bliźniaczo podobna do martwego mutanta postać.

Była naga, naznaczone licznymi wykonami w sposób amatorski szwami ciało, wprawiało w osłupienie. Na tym jednak ich podobieństwo kończyło się.

Biegła na czworaka niczym pantera.

Była szybka, zwinna. Jej twarz mimo iż zdeformowana była… naprawdę ładna. Ciężko to opisać, ale miała w sobie coś hipnotyzującego, skupiającego na sobie uwagę.

Do tej pory nie jestem sobie w stanie wyobrazić w jakich okolicznościach musiała zostać powołana do życia tak wyglądająca i zachowująca się istota.

Mimo, iż teoretycznie sam jej wygląd powinien odpychać, to jednak spowodował chwilę zdziwienia, zaskoczenia, zawahania.

Właśnie tą chwilę wykorzystała w sposób bezwzględny niczym polujący, drapieżny dziki kot, rzucając się na stojącego z pistoletem w ręku stróża prawa.

Przegryzła mu tętnicę szyjną, po czym od razu skoczyła ku drugiemu z celów.

Ten zdołał oddać jeden chybiony strzał.

Teoretycznie mogłoby się wydawać, że ciężko nie trafić z takiej odległości (nie więcej niż trzy metry), to jednak w tym przypadku tak właśnie było.

Chyba nerwy wraz z niezdecydowaniem wzięły górę, ponieważ pocisk przeleciał tuż obok głowy atakującej, a następnie odbijając się rykoszetem od ściany, utkwił w suficie krusząc przy okazji tynk sypiący się wprost do cały czas powiększającej się kałuży zmieszanej z wodą krwi.

Mutant dopadł policjanta, przewracając go. Wytrącony z rąk pistolet uderzył w poręcz, następnie spadł na którąś z niższych kondygnacji.

Obydwoje z wielkim hukiem runęli na schody, staczając się po nich na półpiętro.

Natychmiast wstałem i mijając rannego policjanta, podnosząc leżącą metr od niego broń, pobiegłem na ratunek jego wściekle atakowanemu towarzyszowi.

Funkcjonariusz był rosłym, ważącym dobrze ponad sto kilo mężczyzną. Mimo wykorzystywania stu procent siły w swych mięśniach, ledwo radził sobie z filigranową kobietą.

Zadałem dwa uderzenia rękojeścią trzymanej broni, celując w głowę atakującej. Nie zdecydowałem się na oddanie strzału w obawie przed ranieniem policjanta.

Ta nagle wskoczyła na poręcz schodów i przy akompaniamencie wydobywającego się z ust syku, dała susa na przeciwległą część poręczy. W mgnieniu oka znikając na niższym piętrze.

Niesiony echem trzask zamykanych drzwi świadczył o tym, że musiała ukryć się w którymś z mieszkań.

Tymczasem dało się słyszeć odgłosy jakie towarzyszą wbiegającej po schodach kilkuosobowej grupie ludzi.

Spojrzałem na z trudem podnoszącego się policjanta.

Miał poraniona twarz i porwany mundur. Poza tym jednak nie odniósł jakiś większych obrażeń.

Natychmiast pobiegliśmy w stronę leżącego, broczącego krwią blondyna.

Konał próbując prawą dłonią zatamować dość obfite krwawienie z przebitej tętnicy szyjnej.

Od razu zauważyłem bijącą z jego oczu panikę i lęk przed zbliżającą się śmiercią.

Tak naprawdę to któż w tak młodym wieku chciałby umierać lub był w pełni gotowy na pożegnanie się z tym światem?

Jego twarz była blada, natomiast dolna szczęka drżała, co przyczyniało się do słyszalnego brzęku uderzających o siebie zębów.

Uciekłem wzrokiem nie mogąc na to patrzeć. To już któraś z kolei widziana dzisiejszego dnia na własne oczy śmierć.

Policjant nachylił się nad swym kolegą, nic jednak nie mógł zrobić. Jego szyja była dosłownie rozszarpana.

Do biegnących z dołu trzech gliniarzy dołączyło trzech, ubranych na biało lekarzy.

Dwóch z nich natychmiast podjęło usilne próby zatamowania krwawienia.

Dwie minuty później ranny niestety już nie żył.

- Kurwa! Co jest ? Co się tu dzieje? – zapytał jeden z nowo przybyłych.

- Nie mam pojęcia – odpowiedział postawny glina.

Już chciał zadać kolejne pytanie gdy przez klatkę schodową przebiegł kolejny krzyk, w następstwie którego nastąpiło trzaśnięcie drzwi, brzęk tłuczonej szyby, a na koniec przez okna półpiętra przyszło nam zobaczyć kolejną ze spadających w dół ofiar.

Łysiejący z trudem oddychający sanitariusz z wrażenia wypuścił z rąk dużą, wypełnioną różnymi specyfikami skórzaną torbę. Przerażony kierując wzrok to na mnie, to kolejno na każdego z mundurowych.

- Oddaj broń – odezwał się jeden z funkcjonariuszy, wyciągając w moją stronę rękę.

Posłusznie wykonałem polecenie.

- Schodzimy na dół, rozumiemy się? Wychodzimy stąd! – powiedział patrząc mi prosto w oczy, siląc się przy tym na opanowany ton.

Pokiwałem głową, po czym odwróciłem się i ile sił w nogach pobiegłem na piąte piętro, zatrzymując się dopiero przy uchylonych drzwiach mieszkania Joli.

Zamarłem. Bez zastanowienia wbiegłem do jej mieszkania. Było mi obojętne czy zginę.

Wtedy kierowała mną jedna myśl – „Muszę ją uratować”.

W tamtej konkretnej chwili nic innego nie liczyło się.

Tuż za mną do przedpokoju wbiegł jeden z gliniarzy.

- Co ty odpierdalasz? Chcesz przeżyć? – zadał pytania patrząc mi prosto w oczy.

- Nie ruszę się stąd dopóki nie będę wiedział co z moją dziewczyną – odpowiedziałem, wypowiadając każde ze słów z szybkością wystrzeliwanych przez karabin maszynowy pocisków.

Pokiwał tylko głową i mijając mnie ruszył z wycelowanym przed siebie pistoletem.

W kuchni tak samo jak w obydwóch pokojach nie zastaliśmy nikogo.

Traciłem wszelką nadzieję, kiedy usłyszałem uderzenia w drzwi łazienki.

Ewidentnie ktoś był w środku.

- Jola! Jola! – krzyknąłem dobiegając do drzwi i chwytając za klamkę.

Były zamknięte. Po chwili rozległ się chrobot otwieranej zasuwy zamka.

Z pogrążonego w ciemności pomieszczenia wybiegła, od razu rzucając mi się w ramiona moja narzeczona.

Przytuliłem ją – Już dobrze, dobrze – szeptałem jej do ucha.

- On chciał mnie zabić, tylko cudem udało mi się… - mówiła przez łzy, delikatnie sepleniąc.

- Spokojnie, już ci nic nie grozi – starałem się z całych sił uspokoić ją.

Pod opuszkami palców czułem zaschniętą na włosach Joli krew.

Jednak dopiero kiedy powoli wyszliśmy z mieszkania, spojrzałem na jej twarz.

Była zmasakrowana. Nie wiem jak udało jej się uniknąć śmierci. Jednak strasznie oszpecona facjata w sposób wyraźny dawała do zrozumienia, że był to naprawdę cud.

Brak kawałka nosa, opadła na jedno oko powieka, brak kilku przednich zębów, do tego okropna opuchlizna ze ściekającymi z kilku miejsc stróżkami krwi wyglądały strasznie.

Przytuliłem ją jeszcze mocniej.

Tymczasem dało się słyszeć dobiegające z dołu zamieszanie, zwieńczone oddaniem kilku strzałów.

- O nie! On Wraca! Zabije nas, zabije wszystkich! – zaczęła w sposób bardzo chaotyczny mówić Jola.

- Nic ci nie grozi – próbowałem ją uspokoić. Natychmiast jednak zaczęła mi się wyrywać w stronę mieszkania.

Policjant przetarł ręką spocone czoło.

Zacząłem dostrzegać coraz bardziej nasilającą się w jego zachowaniu panikę.

W końcu skierowaliśmy się w stronę schodów.

Na dole zastaliśmy kolejne dwie ofiary ataku bestii. Byli nimi lekarze.

Jeden z nich leżał na brzuchu, martwym wzrokiem wpatrując się w jakiś tylko sobie wiadomy punkt.

Wywnioskowałem, że najprawdopodobniej zginął na skutek skręcenia karku.

Drugi z pielęgniarzy z rozszarpaną, broczącą krwią szyją, siedział ze spuszczoną głową, oparty o ścianę. Uwijał się przy nim jedyny pozostały przy życiu medyk. Wyjmując z otwartej skórzanej torby coraz to nowe opatrunki, starał się zatamować krwawienie.

Policjanci w pełnym skupieniu nie spuszczając z muszek swych pistoletów biegu schodowego, stali niczym zamienieni w kamienne posągi.

- To coś, ja pierdolę to coś… - zaczął szeptać jeden z nich.

- Spierdalamy stąd i to jak najszybciej. Tego nie da się zabić – uzupełnił swego kolegę następny z gliniarzy.

Krótkofalówki znów rozbrzmiały zniekształconymi głosami.

- Dwójka! Dwójka zgłoś się!

- Piątka odbiór, Piątka słyszysz mnie piątka odbiór.

- Tu piątka – odezwał się policjant – dwóch sanitariuszy i jeden cywil ciężko ranni, wychodzimy. Bez odbioru.

- Piątka macie tam zostać i czekać na rozkazy. Rozumiesz.

- Przyjąłem bez odbioru – policjant spojrzał po twarzach wszystkich uważnie wpatrujących mu się osób – Słyszeliście zostajemy nie ruszamy się stąd.

Jola zaczęła się potwornie trząść – Zginiemy już po nas, zginiemy tu – zaczęła szeptać.

- Już dobrze. Będzie dobrze – szeptałem jej do ucha, nieprzerwanie głaszcząc po głowie.

- Może wyjaśnicie nam, co się tu dzieje? – zapytał lekarz po tym jak na miarę możliwości zatamował krwotok z głębokiej rany swego kolegi.

- Nie wiem.

- Wiem tyle co ty.

Usłyszał odpowiedzi kolejno odzywających się policjantów.

- Pierdolić rozkazy, tu chodzi o nasze życie – zabrałem głos.

- Nigdzie stąd nie wyjdziemy – usłyszałem w odpowiedzi.

- Ja nie jestem funkcjonariuszem na służbie, nie muszę słuchać rozkazów żadnego stojącego sobie na zewnątrz ćwoka – powiedziałem nerwowo.

- Masz słuchać mnie. Rozumiemy się?! – wykrzyczał gliniarz.

- Nie, nie rozumiemy – odpowiedziałem robiąc krok w stronę schodów.

Znów ryk zakłócił względną ciszę na klatce schodowej.

- Ratunku! Pomocy! – dało się słyszeć z jednego z niższych pięter.

- Olgierd zostaniesz z lekarzem i rannymi. Ty i ty – wskazał na dwóch pozostałych policjantów – za mną!

Mężczyźni nie tracąc czasu, od razu zbiegli schodami na dół.

Stanęliśmy przy rannym, nieprzytomnym medyku.

Jola cały czas nieprzerwanie trzęsła się.

Fala emocji opadła, ustępując miejsca coraz większemu, coraz bardziej realnemu scenariuszowi pożegnania się z życiem.

Na dole rozległ się męski donośny krzyk przerwany serią strzałów.

Poręcze schodów zaczęły drzeć. Z coraz bardziej narastającą obawą patrzyłem jak metalowe, zwieńczone plastikiem elementy poręczy wprawiane są w coraz większe drgania.

Olgierd wycelował broń w stronę schodów.

Wszyscy oddychaliśmy na tyle głęboko, głośno i nerwowo, że przynajmniej ja doskonale to słyszałem.

W końcu ukazała nam się tak charakterystyczna postać zdziczałej, w znacznym stopniu oszpeconej kobiety.

Pełnymi nienawiści i rządzy mordu oczami spojrzała w naszą stronę. Wydała z siebie przeciągły syk, znikając za prowadzącym na górę biegiem schodów.

Usłyszałem dźwięk krótkofalówki. Dochodził on z piętra, na którym miały miejsce strzały.

Kilkukrotne, zdaje się próby nawoływania do odbioru pozostawały bez odzewu.

Znów rozległy się strzały i znów cisza.

Tymczasem coraz bardziej wyraźne zdawały się być odgłosy panującego na zewnątrz bloku zamieszania.

- Zostańcie tu – odezwał się policjant.

- No chyba jesteś nienormalny. Tylko ty masz broń. Jak pójdziesz i zginiesz to ta bestia pożre nas żywcem. Dostanie nas podanych na tacy – powiedziałem nerwowym głosem.

Jola zaczęła szlochać.

- Idziemy wszyscy – dodałem po chwili, mając nadzieje dotrzeć na jak najniższe piętro, a stamtąd po prostu biegiem puścić się do wyjścia z tej paskudnej klatki schodowej.

- Nie zostawię go na pastwę losu – medyk wskazał siedzącego, nieprzytomnego kolegę.

- Ja go nie wezmę, nie zamierzam też siedzieć tutaj chcesz to z nim zostań – odpowiedziałem.

Mężczyzna w zakrwawionym, białym fartuchu obdarzył mnie wściekłą odmianą spojrzenia.

- Zostaje – zadeklarował.

Policjant spojrzał na niego bezsilnym wzrokiem. Tak naprawdę to obecna sytuacja przerosła kilkukrotnie każdego z nas. Jego jednak w szczególności.

Ledwo zdążyliśmy wyjść zza rogu ściany, kiedy naszym oczom ukazał się stojący na półpiętrze, wpatrzony prosto w nas mutant.

Ten był najbrzydszy i najokropniejszy z wszystkich widzianych do tej pory. Pominę kwestię, że mierzył niemalże dwa metry wzrostu. Miał łysą czaszkę oraz pozbawioną skóry twarz, jego ciało miało na sobie tak jakby łuski. Nie wiem do końca co to było. Na pierwszy rzut oka, przypominało jednak rybie łuski.

W ręku trzymał dwie odcięte głowy doskonale znanych mi policjantów.

Dłuższe włosy pozwalały mu idealnie uchwycić obie ociekające krwią twarze. Miały otwarte usta i nieco przymknięte powieki.

Poczułem ucisk w żołądku. Po całym ciele zaczęły przebiegać mi fale ciarek.

Błądząc wzrokiem natrafiłem między innymi na dwie rany w okolicach klatki piersiowej mutanta. Sączył się z niej niewiadomego pochodzenia biała substancja.

Natychmiast wycofaliśmy się, najszybciej jak tylko dało radę biegnąc w stronę uchylonych drzwi jednego z lokali.

Mijając lekarza powiedziałem mu aby koniecznie pobiegł z nami.

- Nie zostawię przyjaciela – usłyszałem w odpowiedzi.

Ukryliśmy się w mieszkaniu wyposażonym w antywłamaniowe drzwi. Miałem nadzieję, że będą one stanowić barierę nie do sforsowania dla tych stworów.

Mówią, że nadzieja matką głupich, prawdą jednak jest, że to ona umiera ostatnia.

Taka myśl przyświecała mi w głowie podczas przekręcania drugiego z masywnie wyglądających pokręteł antywłamaniowego zamka.

CDN.

Jeżeli podobał Ci się tekst polub fanpejdż:

https://www.facebook.com/pages/Czas-Z/1430189543949970

Spis wszystkich części w profilu autora: http://straszne-historie.pl/profil/5577

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

hej ;] jestem bloodymarry i zaczynam przygode z tym portalem . serdecznie zapraszam do mojego tekstu JEST BLISKO . mozecie pisac co chcecie , ale zalezy mi na waszej opinii . z gory dzieki; ]
Odpowiedz
Gabriel... JAK ZWYKLE OPOWIADANIE JEST Z-A-J-E-B-I-S-T-E NA 1000000000 %
Odpowiedz
Szczerze mówiąc to troche boję się to czytać. Opowiadanie oczywiście zajebiste, ale znając Ciebie możesz przerwać w najciekawszym momencie i zapomnieć dokończyć tak jak to było w przypadku 'czasu z' ;) ;p
Odpowiedz
"Łowcy Szmacianych Lalek" bedą opublikowane w całóści na Strasznych Historiach :) O "Czasie Z" nie zapomniałem. Będzie książka opisująca dalsze losy Feliksa i Asa. A więc pozostanie po nim ślad nie tylko w świecie wirtualnym, ale i tym fizycznym :)
Odpowiedz
To jest koniec? Czy są inne części. Bo naprawde ciarki mi przeszły po plecach *o*
Odpowiedz
Będą jeszcze kolejne części, wyjaśniające całe to zamieszanie :)
Odpowiedz
Znowu mnie zadziwiasz!!! :D
Odpowiedz
Świetne opowiadanie Gabrielu, planujesz wydać również książkę z tego opowiadania ?
Odpowiedz
"Łowcy Szmacianych Lalek" jest opowiadaniem, które w całości będzie na Straszne Historie.
Odpowiedz
MEGA! Czytając to, zalał mnie zimny pot, naprawdę masz talent.
Odpowiedz
Dzięki :) Cieszę się, że dostarczyłem wiele miłych, choć ekstremalnych przeżyć :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje