Historia

Zatyczki Do Uszu

artur urbanowicz 3 8 lat temu 2 811 odsłon Czas czytania: ~5 minut

Nie chcę by ktokolwiek z Was potraktował ten tekst jako nachalną reklamę, ale jeden fakt nie ulega wątpliwości. Zatyczki do uszu to jeden z najwspanialszych wynalazków ludzkości. Serio!

Odkryłem je w zasadzie przypadkiem. Wszystko przez mojego współlokatora, który praktycznie co noc rzęził niczym zardzewiały traktor. Zaiste - nie można było w lepszy sposób opisać jego chrapania. Makabra. Nie pomagało absolutnie nic - ani moje prośby, by się ogarnął (idiotyczne, o czym zdałem sobie sprawę całkiem niedawno - przecież on nie robił tego specjalnie! Rychło w czas!), ani pusta, plastikowa butelka, którą trzymałem przy łóżku i intensywnie ściskałem za każdym razem, gdy tylko mnie obudził. Nie był to żaden rewanż z mojej strony rzecz jasna. Miało to na celu wytworzenie hałasu, który spowodowałby zmianę jego pozycji na tapczanie, a co za tym idzie - przerwanie chrapania. Ta metoda przyniosła nawet kilka drobnych sukcesów, ale jego dolegliwość rozwijała się w nim niczym jakiś wirus, albo bakteria, która uodparnia się na kolejne antybiotyki. W pewnym momencie doszło już nawet do takiego absurdu, że Mateusz chrapał leżąc na brzuchu i z zamkniętymi ustami!

Udowodnił tym samym, że hasło z reklamy Adidasa jest prawdziwe i niemożliwe nie istnieje...

Moją ostatnią deską ratunku były więc próby zasypiania w "bunkrze" składającym się z kolejno: dousznych słuchawek od mojej empetrójki, jaśka położonego na uchu i na końcu fragmentu kołdry. Myślicie, że pomogło?

Dupa.

Nic z tego. A na domiar złego, po każdej nocy z takim zestawem strasznie bolały mnie uszy. Te słuchawki w połączeniu z moimi hipsterskimi, okrągłymi, czarnymi kolczykami to nie był chyba najlepszy pomysł...

Pożaliłem się na ten temat swojej mamusi, która doradziła mi spacerek do najbliższej apteki i kupno zatyczek do uszu. Podchodziłem jednak do tego pomysłu sceptycznie. Uważałem, że skoro nie pomagały nawet słuchawki, tak nie pomoże również i to.

Po pewnej strasznej nocy, podczas której z powodu Mateusza nie zmrużyłem oka ani przez moment, dałem za wygraną i poszedłem do apteki. Kolejka w niej była całkiem spora, więc zanim dotarłem do lady, zdążyłem się jeszcze nasłuchać wkurzającego trajkotania pań stojących przede mną. Ple, ple, ple... Te niewyjaśnione porwania w naszym mieście... Ple, ple, ple... Coś strasznego... Ple, ple, ple... Zuchwałe wejścia pod osłoną nocy nawet do zamkniętych domów... Ple, ple, ple... Bezradność policji... Ple, ple, ple... Nie ustalono jeszcze ani żadnego motywu, ani algorytmu, na podstawie którego sprawca wybierał swoje ofiary...

Ple, ple, ple...

Byłem tak niewyspany, że słuchając ich poczułem się, jakbym miał kaca. Przez to czas spędzony na oczekiwaniu na moją kolej mijał mi dwa razy dłużej, niż miałoby to miejsce normalnie. Gdy nadszedł ten upragniony moment, byłem tak wyniszczony psychicznie, że już prawie zapomniałem po co tam właściwie przyszedłem.

No tak... Zatyczki.

Farmaceutka poleciła mi te, które ponoć najbardziej chwalili sobie inni klienci. Zaskoczyła mnie ich cena, bo kwocie tej sporo brakowało nawet do dwóch złotych. Mały pakiecik, którego wkrótce stałem się właścicielem, zawierał plastyczny materiał w kolorze różowym. Należało rozgrzać go sobie w dłoniach i po tym jak stawał się miękki, uformować coś w rodzaju stożka. A potem zatkać nim ucho i po wszystkim.

Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Moim pierwszym testem było klaśnięcie w dłonie. Zero. Zrobiłem nawet próbę ekstremalną i odpaliłem sobie w głośnikach muzykę. Zatyczki zdały i ten egzamin. Nie słyszałem absolutnie nic! Podobnie jak każdej nocy od tamtej pory. Mateusz nie obudził mnie już ani razu, a ja każdego ranka wstawałem rześki, wypoczęty i pełen energii. Moje problemy, podobnie jak nieprzespane noce, zniknęły jak ręką odjął.

* * *

Otworzyłem oczy. Nie byłem w tej samej pozycji, w której je zamykałem, bo zamiast leżeć, siedziałem. Pod ścianą. Nie była to jedyna różnica w moim położeniu. Oj nie. Nie zgadzało się też pomieszczenie, w którym obecnie przebywałem. Znajdowałem się teraz w jakiejś obskurnej, ciemnej, wilgotnej piwnicy. W miarę upływu czasu moje oczy stopniowo przyzwyczajały się do półmroku i mogłem dojrzeć coraz więcej szczegółów.

Na przykład te leżące przede mną zwłoki kobiety...

Gdy dostrzegłem, że jej twarz pozbawiona jest gałek ocznych, drgnąłem i krzyknąłem z przerażenia. Nie usłyszałem jednak swojego głosu, co lekko mnie zdziwiło, ale tylko na chwilę. Przypomniałem sobie, że przecież zasypiałem w zatyczkach, jak co wieczór zresztą. Wyglądało więc na to, że wciąż mam je w uszach, tym bardziej, że wyraźnie coś w nich czułem, wyraźnie coś było nie tak. Próbowałem się ruszyć, ale okazało się, że jestem bardzo mocno związany i nie mam żadnych szans się uwolnić.

Rozejrzałem się nerwowo i dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że naprzeciwko mnie, po drugiej stronie tego leżącego na samym środku piwnicy ciała, siedzi ktoś jeszcze. Jakiś mężczyzna. Także skrępowany solidnymi więzami i także przerażony. Próbował coś do mnie mówić, widziałem to, ale nie mogłem go usłyszeć. Cholerne zatyczki! Próbowałem choć trochę wyswobodzić ręce ze sznurów, ale jak były przytwierdzone do moich pleców, tak zostały.

Nagle zwłoki pomiędzy nami rozświetlił jakiś blask i obydwaj spojrzeliśmy w jego stronę. Drzwi od piwnicy były otwarte i to zza nich sączyło się teraz to światło. U szczytu schodów ktoś stał. Nie widziałem jego twarzy, światło bynajmniej tego nie ułatwiało. Widziałem tylko, że jest chudy jak patyk i sądząc po jego czarnym konturze - ma głowę odchyloną lekko w bok oraz włosy w ogromnym nieładzie. W pewnym momencie zaczął schodzić po drewnianych stopniach ku nam. Bardzo powoli. Kroczek po kroczku...

Gdy pokonał już znaczną część drogi na dół, mój wzrok padł na pomieszczenie, które do tej pory zakrywał swoją sylwetką. Stał w nim blat, na którym leżała jakaś przerażająca, bezkształtna masa. Miała kolor sinej ludzkiej skóry przemieszany z czerwienią krwi. Po chwili zdałem sobie sprawę, że jednak się pomyliłem i to coś jednak miało kształt. Ciężko go było jednoznacznie określić, ale jednak - miało.

To coś miało ręce. Co prawda obie różnej długości, ale miało.

To coś miało nogi. Co prawda obie różnej długości, ale miało.

To coś miało korpus. Co prawda nieudolnie pozszywany z fragmentów kilku ludzkich ciał, ale miało.

To coś miało głowę. To coś miało oczy. To coś miało zęby. To coś miało uszy...

Moje uszy. Moje uszy ubrane w te cholerne kolczyki, które rozpoznałbym z każdej odległości.

Jeszcze zanim wrzasnąłem kolejnym rykiem przerażenia, którego nie mogłem usłyszeć, zdałem sobie sprawę, że to coś najpewniej miało też język. Język mężczyzny, który siedział teraz naprzeciwko mnie i to właśnie z powodu jego braku, jego rozpaczliwe próby powiedzenia czegokolwiek przez cały czas spełzały na niczym. Język mężczyzny, który właśnie teraz darł się wniebogłosy i wcale nie musiałem tego słyszeć, by to stwierdzić. Język mężczyzny, do którego kierował się teraz nasz oprawca.

Ze skalpelem w dłoni.

* * *

Gdy Mateusz się obudził, na łóżku Marcina zastał kartkę o treści:

"Masz najpiękniejszy nos jaki w życiu widziałem, ale jednocześnie ciężko chore zatoki i to właśnie przez nie chrapiesz. Koniecznie idź z tym do lekarza! Moje dzieło MUSI być doskonałe..."

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Przecież człowiek z odciętymi uszami wciąż słyszy... -.-
Odpowiedz
Dobre :)
Odpowiedz
Ble ble ble :p
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje