Historia

Dom Tysiąca Drzwi

banan07002 16 8 lat temu 8 941 odsłon Czas czytania: ~19 minut

Samochód zatrzymał się na niewielkim podjeździe wysypanym żwirem. Silnik zawarczał, a potem zgasł. Rozległ się dźwięk otwieranych drzwi, a z pojazdu wysiadła czwórka postaci. Oparli się oni o samochód i wlepili wzrok w jeden punkt. W to, po co tu przyjechali.

Dom przy Sunrise Avenue nie wyróżniał się niczym innych od domów stojących na tej ulicy. Miał dwa piętra i niewielki trawnik tuż przed frontem, teraz zarośnięty i zachwaszczony. Szyby w oknach były wybite, gdzieniegdzie dziury zabito deskami. Na drzwiach wisiał gruby łańcuch z kłódką. Całość, w połączeniu z pochmurną pogodą sprawiała złowieszcze wrażenie. Dlatego grupka studentów była zachwycona.

Steve pierwszy oderwał wzrok od domu i zwrócił się do reszty:

- To jak, wchodzimy?

Eric nie odpowiedział. Błądził wzrokiem po budynku, a na twarzy malowała się konsternacja.

- Nie tego się spodziewałem – odrzekł trzeci z mężczyzn, George, przecierając skrawkiem swetra okulary – ten dom wygląda całkiem normalnie, oczywiście nie licząc tych wybitych szyb.

- Właśnie o to chodzi – powiedział z uśmiechem Steve. Otworzył bagażnik i wziął z niego duży plecak. Narzucił go sobie na plecy i aż jęknął pod jego ciężarem.

- Sue, coś ty tu napchała? Mamy tu spędzić noc, nie cały tydzień!

Jedyna kobieta w grupie, Susan, wzruszyła ramionami. Podobnie jak George wyglądała na rozczarowaną: wyobrażała sobie jeden z tych starych, wiktoriańskich domów, straszących już samym swoim wyglądem. Zamiast tego trafili do zaniedbanego budynku zbudowanego tu zaledwie kilka lat temu. W dodatku w sąsiedztwie kilkunastu innych domów. Jak można poczuć strach, gdy sąsiedzi praktycznie zaglądają ci w szyby? Była to jej pierwsza wyprawa razem z chłopakami, tworzącymi w szkole coś w rodzaju ,,Klubu Miłośników Horrorów”. W każdy wolny od nauki weekend podróżowali autem Erica do jakiegoś zapomnianego przez Boga miejsca i spędzali tam noc lub dwie. Do tej pory zwiedzili wszystkie stare budynki w okolicy Brighton, gdzie znajdowała się ich uczelnia, a ich mały klub stał się na tyle elitarny, że ich stronę na Internecie śledził chyba student Brighton University. Susan od dłuższego czasu starała się o przyjęcie do tych grupki zapaleńców i po jakimś czasie jej się to udało. Eric, George i Steve byli kolegami od wielu lat i nie przyjmowali nikogo do swojej grupy, dlatego Sue czuła się wyróżniona. Choć podejrzewała, że chłopcy cieszą się z jej obecności: ostatecznie była miss szkoły i normalnie żaden z nich nie mógłby nawet marzyć o spędzeniu nocy pod jednym dachem razem z nią. Susan kochała horrory. Wiedziała o nich prawie tyle, co pozostali. Dlatego tak bardzo cieszyła się na ten wyjazd: oczekiwała solidnej dawki adrenaliny, a zamiast tego trafili przed normalny, trochę zaniedbany dom w licznym sąsiedztwie.

- Co tak stoicie? Wchodzimy czy nie? – zapytał Steve, dysząc pod ciężarem plecaka. Nie był typem szkolnego mięśniaka, a sport traktował jak zło konieczne.

- To na pewno ten dom? – spytała Sue, jeszcze raz obrzucając budynek wzrokiem.

Steve uśmiechnął się zadowolony.

- Nie wygląda strasznie, prawda? I bardzo dobrze, będziecie mieli solidną niespodziankę dziś w nocy.

- Co masz na myśli? – spytał Eric.

George wyjął z kieszeni smartfona i włączył stronę miasta Cumbell, a na niej odszukał artykuł o domu przy Sunrise Avenue.

- Razem ze Stevem odnaleźliśmy informację, że w tym domu nikt nigdy nie mieszkał – rzekł George lustrując wzrokiem tekst.

- Jak to nikt? To po ktos go zbudował? – spytał zaskoczony Eric.

- Nie wiadomo. Nigdy nie znaleziono firmy budowlanej, która zbudowała ten dom. Ale to nie wszystko. Wyjaśnisz więcej, Steve?

- Jasne George. Otóż domy stojące na tej ulicy również są puste. Mieszkali w nich kiedyś ludzie, ale kilka lat temu wszyscy spakowali walizki i po prostu uciekli stąd. W jednym z wywiadów powiedzieli, że ten dom ma na nich zły wpływ.

- Brzmi nieźle – rzekła Susan. Poczuła zastrzyk adrenaliny; nie mogła doczekać się wejścia do tego domu.

- To nie wszystko – kontynuował Steve – nie jesteśmy pierwszymi, którzy wchodzą do tego domu. Przed nami były tu liczne grupy podobnych do nas zapaleńców. Wchodzili tu jednego dnia, a potem ich już nie widziano.

- Brzmi świetnie! Chodźmy, za chwile zacznie się ściemniać – rzekła ponaglającym tonem Susan i cała grupa ruszyła w stronę drzwi. Steve wyjął z kieszeni klucz i otworzył kłódkę. Łańcuch opadł na ziemię z głośnym trzaskiem.

- Skąd miałeś klucz? – spytał Eric. Steve uśmiechnął się.

- Od burmistrza Cumbell. Gdy dowiedział się o naszej wyprawie, natychmiast dał mi klucz. Bez żadnych pytań ani nic, rozumiecie to?

- Podobno z tego domu nikt nie wyszedł żywy. Dlaczego więc ten koleś tak po prostu dał ci ten klucz? – zaciekawił się Eric – na horrorach zawsze starają się ci wybić z głowy takie pomysły.

- Nie wiem, nie wnikałem. To jak, wchodzimy czy nie?

Steve otworzył drzwi i jako pierwszy wszedł do środka. Rozejrzał się.

Salon był w świetnym stanie. Właściwie to nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek był opuszczony. Na dywanie nie było ani jednego papierka, na lustrze wiszącym na ścianie tuż przy drzwiach nie było ani jednej smugi, jakby ktoś dopiero co wycierał je szmatką. Z salonu odchodziły cztery pary drzwi: dwa na prawej ścianie i dwa na lewej. W salonie stał stoli do kawy, naprzeciw niego skurzana sofa i dwa fotele zwrócone w stronę szerokiego telewizora. Na szafce tuż na d ekranem stała paproć. Gdy Steve podszedł bliżej ze zdziwieniem stwierdził, że roślina jest prawdziwa. Pomacał ziemię: była wilgotna.

- Ktoś niedawno podlewał tą paproć – rzekł reszcie.

Sue ruszyła w głąb salonu. Na przeciwległej ścianie stały spiralne schody.

- Nie wchodź tam na razie – rzekł Eric widząc, że dziewczyna już stawia stopę na pierwszym progu.

- Niby czemu?

- Nie zapominaj, gdzie jesteśmy – upomniał ją George – w tym domu zniknęło już mnóstwo ludzi. Nie wiemy dlaczego, ale nie wolno nam się rozdzielać. Sprawdź na razie te drzwi.

Susan z niechęcią nacisnęła klamkę przy pierwszych drzwiach na lewej ścianie. Nie ustąpiły. Tak samo było z pozostałymi.

- Wszystkie są zamknięte na amen – oznajmiło zawiedziona – więc pozostaje nam tylko siedzieć w tym salonie.

- Nie narzekaj, będzie fajnie – rzekł pogodnie Steve otwierając plecak. Wyjął z niego kamerę, cztery latarki, pojemnik z kanapkami zrobionymi przez Sue, butelki z wodą i zapalniczkę Zippo. Rozłożył to wszystko na stole i spojrzał na zegarek.

- Za chwilę zacznie się ściemniać. Przygotujcie się na niezapomnianą noc!

Zaraz, czyli mamy pójść spać bez skorzystania z toalety? – zapytała oburzona Sue. Eric spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Jesteśmy w nawiedzonym domu. Czego się spodziewałaś?

- Może na górze jest jakaś toaleta – mruknęła Sue, ale Steve kategorycznie pokręcił głową.

- Nie rozdzielamy się. Nie wiem, co tu się stało, ale nikt nigdy nie opuścił tego miejsca żywy. Zamierzam być tym pierwszym.

Niebo za oknem powoli ciemniało.

*

Steve wyjrzał przez okno: mrok na ulicy był tak gęsty, że nie było widać absolutnie nic. Zupełnie jakby ktoś wylał na szybę smołę. Siedzieli w salonie, każda lampa w salonie paliła się. W telewizorze nadawali jakąś nudną audycję. Na kanapie siedzieli Eric i George, Susan przycupnęła na fotelu, z bardzo zawiedzioną miną. Prawdopodobnie liczyła na coś ciekawszego niż spędzanie nocy w jakimś domu. Steve też czuł się lekko rozczarowany. Liczył, że tym razem przeżyją coś innego. Coś naprawdę strasznego. Do tej pory ani razu się nie przestraszyli. Owszem, stare cmentarze i opuszczone miejsca zbrodni mają pewien klimat, ale to nie to samo. Zawsze brakowało czegoś nadprzyrodzonego. Ale nic nie mówił. Czekał. Na jego zegarku wskazówki pokazywały pół do dwunastej.

- Wiecie co, mam to w dupie – rzekła nagle Sue wstając – idę na górę szukać toalety. Nie wiem, dlaczego przepadło tu tyle ludzi, ale chyba zamknęli się w którejś szafie, bo tu nie ma nic nadzwyczajnego.

- Ale Sue… - zaczął George, lecz Susan już wchodziła po schodach, włączając sobie światło na piętrze. Chłopcy spojrzeli po sobie. Bez słowa ruszyli za nią. Mieli zasadę, by pod żadnym pozorem się nie rozdzielać i tego się trzymali. Eric szedł pierwszy. Nagle wpadł na plecy Sue, stojącej bez ruchu na szczycie schodów.

- Ej, Susan, czemu tak stoisz? – spytał Eric. Wyjrzał jej przez ramię. Zaniemówił.

Przed nimi rozciągał się korytarz do złudzenia przypominający te hotelowe. Na podłodze ciągnął się wyszywany w dziwne wzory dywan, a po obu stronach ciągnęły się drzwi ponumerowane w kolejności. Jednak nie to było dziwne. Otóż czwórka studentów nie była w stanie dojrzeć końca korytarza. Po prostu przeciwległa ściana ginęła w mroku, mimo żarówek wiszących na suficie.

- Co to ma znaczyć? – spytał George, też wyglądając przez ramię Sue – jak takie coś pomieściło się w tak małym domku? Rusz się Sue, zasłaniasz cały widok!

Stłoczyli się na szczycie schodów. Zapalili latarki, lecz snopy ich promieni ginęły w mroku. Na pierwszych drzwiach widniała cyfra 1. Steve nacisnął klamkę, a ta ustąpiła.

- Chcesz tam wejść? – spytał Eric, ale Steve nie odpowiedział. Pchnął drzwi, a te otworzyły się bez żadnego dźwięku. Steve zerknął ostrożnie do pokoju i wymacał włącznik światła. Gdy pokój oświetliły żarówki, ten odetchną z ulgą.

- To łazienka, Sue. Chcesz skorzystać?

- Nie, odechciało mi się – rzekła Sue, usiłując dojrzeć przeciwległą ścianę korytarza.

- Jak długie jest to coś?

- Trzeba sprawdzić – odrzekł George – Steve, która godzina?

Steve spojrzał na zegarek i zrobił zdumioną minę.

- Nadal pół do dwunastej – rzekł zaskoczony – zegarek mi nie działa.

- Ok, robi się dziwnie – oznajmiła Susan. Czuła ciarki na plecach. Jednak lubiła to uczucie. Ostatecznie gdy zrobi się naprawdę źle zawsze mogą po prostu stąd wyjść.

- Ruszajmy naprzód. Chcę wiedzieć, co jest na końcu.

Minęła chłopaków i ruszyła naprzód. Pozostali spojrzeli po sobie.

- Czekajcie, skoczę tylko po kamerę. Trzeba to udokumentować – oznajmił George. Zszedł po schodach z powrotem do salonu. Eric i Steve patrzyli na siebie bez słowa. Nie podobało im się to miejsce. Panująca cisza była nienaturalna, jakby zamknęli się w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu. Rzędy drzwi były identyczne, różniące się tylko numerami. Ich wzrok sięgał tylko do tych z numerem 20. Było fizycznie niemożliwe, żeby upchnąć tak długi korytarz w tak małym domu. Nagle z dołu dobiegł ich głos Georga, schrypnięty od strachu:

- Kurwa, chłopaki! Chodźcie tu szybko!

- Co się stało, dlaczego on tak się drze? – spytała Sue wychodząc z łazienki.

Zbiegli po schodach. Nie zwrócili nawet uwagi na fakt, że ich kroki nie wydają żadnego dźwięku. Odnaleźli Georga stojącego bez ruchu na środku salonu. Wskazywał na coś palcem.

- George, idioto, tam nic nie ma – uspokoił go Steve.

- No właśnie – szepnął George. Spojrzał na kolegę – Tam były drzwi wyjściowe.

*

Obmacywanie ściany nic nie dało: twardy beton nie skrywał w sobie żadnych drzwi. Wyglądał tak, jakby stał tam od zawsze. Czwórka przyjaciół poczuła się teraz naprawdę źle. Uczucie to spotęgowała tylko próba opuszczenia budynku przez jedyne niezabite deskami okno. Szyba faktycznie się uchyliła, lecz za nią kłębiła się smoliście czarna pustka. Steve wyciągnął rękę przez okno i ze zgrozą odkrył, że nie widzi własnej dłoni zanurzonej w dziwnej mgle. Poczuł też dziwny chłód, więc szybko wyjął rękę. Oświetlił mgłę latarką, lecz jej promienie nie przebijały się przez nią ani o centymetr. Coś ich uwięziło. Spojrzeli po sobie.

- Chyba trzeba ruszyć tym dziwnym korytarzem – szepnął Eric. Pozostali nic nie odpowiedzieli. Nikt nie zamierzał skakać w dziwną mgłę, toteż wrócili na piętro. Drzwi nr. 1 nadal były otwarte, a za nimi nadal kryła się łazienka.

- Idziemy powoli – oznajmił Steve – żadnych krzyków, żadnych biegów. Ten korytarz musi mieć jakiś koniec i my go znajdziemy. Nie panikujcie i nie otwierajcie żadnych drzwi. Za mną.

Ruszyli gęsiego. Steve szedł na przedzie, za nim kroczyli Eric, Susan i George. Pomarańczowe światło jarzeniówek na suficie potęgowało wrażenie nierealności całej sytuacji. Mijali kolejne numery drzwi, a z każdym przebytym metrem ich strach narastał.

Korytarz ciągnął się prosto, wzór na dywanie nie zmieniał się, przyprawiając o ból głowy. Po jakimś czasie studenci ze zgrozą odkryli, że nie są w stanie dojrzeć schodów na parter.

- Nie ważcie się zawrócić – syknął Steve. Reszta spojrzała na niego ze zdziwieniem

- Dlaczego? – spytał podejrzliwie George – wiesz coś więcej o tym domu, Steve? Było by miło, gdybyś się tą wiedzą z nami podzielił.

Steve przegryzł wargę.

- Pamiętacie, jak mówiłem, że nikt nigdy nie opuścił tego domu? Kłamałem. Niedawno na jakimś zakurzonym blogu pewien facet napisał, że faktycznie był w tym domu. Że coś go uwięziło tutaj. I tak jak my ruszył tym korytarzem. Podobno doszedł do samego końca i wyszedł stąd.

- Więc jest jednak jakiś koniec? – Zapytał z ulgą Eric, lecz Steve nie uśmiechnął się.

- Ten koleś zmarł w szpitalu jakiś czas potem. Zanim jednak to się stało, zdążyłem go odwiedzić.

Cała trójka spojrzała na niego. Cisza panująca w korytarzu zdawała się ich miażdżyć.

- Co ci powiedział? – spytał ostrożnie George. Steve spojrzał na niego, a na jego twarzy malował się upór.

- Że można wyjść z tego domu, ale nie można go opuścić.

- A co to niby znaczy? – prychnęła Sue. Czuła się coraz gorzej. Chciała już opuścić to przeklęte miejsce. Najchętniej rzuciła by się biegiem wzdłuż korytarza, jednak coś ją przed tym powstrzymywało. Jakby gdzieś tam w oddali czaiło się coś naprawdę strasznego.

- Nie wiem co to znaczy. – odparł Steve – ale ten mężczyzna mówił, żeby pod żadnym pozorem nie otwierać drzwi. Żadnych. Ale kto tam wie, co miał naprawdę na myśli. Był ostro popieprzony, gdy go odwiedzałem. Siedział w tej swojej izolatce, z zamkniętymi na kilka kłódek drzwiami.

- Musieli trzymać go pod kluczem? –zapytał Eric, ale Steve pokręcił głową.

- To ON się zamknął. Musieli wstawić na jego błagania kłódki po wewnętrznej stronie, bo inaczej przez cały czas krzyczał. Gdy otwierałem drzwi, żeby z nim porozmawiać, skulił się pod łóżkiem i zaczął mówić dopiero, gdy je zamknąłem.

- To chore – syknęła Susan – a ty nam o tym nie powiedziałeś? Dlaczego trzymałeś to w tajemnicy?

- Bo na końcu korytarza jest coś więcej niż wyjście – Odrzekł Steve, a jego oczy zapłonęły zapałem – nie wiem co, ale to coś sprawiało, że ten facet nie oszalał do końca. On chciał tam wrócić, lecz nie był w stanie. Więc ja postanowiłem to odkryć.

- Chcę stąd wyjść – szepnął Eric – chcę opuścić to chore miejsce. Przez cały czas mam wrażenie, że coś nas obserwuje stamtąd! – wskazał palcem ginący w mroku korytarz.

Nie mieli wyboru. Ruszyli za Stevem, który szedł zdecydowanym krokiem. Mijali kolejne pary drzwi, mając wrażenie, że tak naprawdę stoją w miejscu. Dywan pod ich stopami ciągnął się nieprzerwanie, jak kolorowa autostrada.

Eric czuł nieznośne szumienie w uszach; panująca w korytarzu cisza była przytłaczająca i nieprawdopodobnie wręcz głęboka. Żaden ich krok nie wydawał najmniejszego nawet dźwięku. Po jakimś czasie mężczyzna odkrył, że nie słyszy nawet własnego oddechu. Klasnął w dłonie, lecz nic nie usłyszał. Czując narastającą panikę krzyknął do pozostałych, lecz nikt się nie zatrzymał. Eric chwycił się za głowę: bezkształtne szumienie rozsadzało mu czaszkę. Opadł na kolana. Grupa powoli oddalała się, nieświadoma całej sytuacji. Eric krzyknął czując, jak piecze go gardło. Począł dziko tarmosić uszy, próbując usłyszeć coś. Cokolwiek. Szum w jego głowie wirował niczym mgła. Mężczyzna, bliski utraty zmysłów, zerwał się na równe nogi i rzucił się na najbliższe drzwi z numerem 77. Te ustąpiły bez trudu i Eric wpadł do pokoju.

*

- Gdzie on do cholery jest?! Nikt nie zauważył, że go nie ma?

Głos Steve’a wibrował w ciasnym korytarzu. Po tak długim okresie ciszy jakikolwiek dźwięk sprawiał niemały ból. Sue, George i Steve stłoczyli się w grupkę przy drzwiach z numerem 106. Światła jarzeniówek na suficie płonęły nieco słabiej, a ich światło zaczynało przybierać widmową barwę bieli. Ta zmiana wystroju z pewnością by ich ucieszyła gdyby nie fakt, że nie było wśród nich Erica.

- Nie wiem, szedł na końcu. Nie przyszło mi do głowy, żeby się odwracać – szepnęła Sue. Miała schrypnięty głos – wrócimy po niego?

- Nie ma mowy – Steve zdecydowanie pokręcił głową – nie wolno nam zawrócić. Jedyną opcją jest podążanie naprzód. Otoczenie powoli się zmienia, może już niedaleko.

Pozostali nie odpowiedzieli. Ruszyli przed siebie, nadal nie odzywając się do siebie.

Faktycznie, coś zaczęło się zmieniać. Dywan skończył się tak nagle, jakby ktoś przeciął go w połowie wzoru. Ich oczom ukazała się drewniana podłoga, która, jak się okazało, już nie tłumiła ich kroków. Przeciwnie, ich echo rozlegało się w całym korytarzu, zwielokrotniane przez gołe ściany. Także wygląd ścian nieco się zmienił: pojawiły się na nich drobne rysy i plamy, a drzwi nosiły ślady kopnięć i zadrapań. Szli dalej, wciąż nie mogąc dostrzec końca.

*

Eric nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Stał oto w niewielkim pokoju, wypełnionym najróżniejszymi instrumentami: pod ścianami ciągnęły się stojaki z gitarami, wiolonczelami, skrzypcami i wieloma innymi, których mężczyzna nie potrafił nawet zidentyfikować. Na środku stał fortepian, obok ktoś oparł harfę. Eric rozglądał się z niedowierzaniem. Szum w jego głowie ustąpił. Czując niewysłowioną ulgę student opadł na stołek przy fortepianie i z zaciekawieniem nacisnął kilka klawiszy. Instrument wydał przyjemny dźwięk, tak cudowny wśród tej przerażającej ciszy.

Eric podszedł do stojaka z gitarami, Wziął z niego jedną i szarpnął kilka strun. Uśmiechnął się słysząc kojący dźwięk strun. Zapomniał o tym, gdzie się znajduje. Krążył wśród półek i wypróbowywał kolejne instrumenty, a każdy był cudowniejszy od poprzedniego. Nie usłyszał, jak drzwi za jego plecami cichutko zamknęły się. Oprzytomniał dopiero wtedy, gdy odkładając skrzypce dobiegł go dźwięk fortepianu. Obrócił się, lecz nikogo w pokoju nie było. Adrenalina znów zaczęła krążyć w jego żyłach. Otrząsnął się i z przerażeniem uświadomił sobie, że zgubił resztę. Pobiegł w stronę drzwi, lecz te nie chciały się otworzyć. Kopnął w nie. Raz, drugi, potem trzeci. Drewno nawet nie skrzypnęło. Zamiast tego instrumenty wypełniające pokój nagle ożyły:

Coś zaczęło wygrywać szaloną, pozbawioną składni melodię na fortepianie. Wkrótce dołączyły do niego pozostałe przedmioty, podnosząc niewysłowiony hałas, zwielokrotniany przez betonowe ściany. Eric chwycił się za uszy, próbując odciąć się od tego jazgotu. Lecz piekielna muzyka nie cichła, przeciwnie: zdawała się rosnąć, aż w końcu struny w gitarach zaczęły pękać. Klawisze od fortepianu kruszyły się i odpadały jak kostki domina. Na ścianach poczęły pojawiać się pęknięcia i szpary. Pokój zdawał rozpadać się pod wpływem tego hałasu. I nagle to wszystko ucichło.

Instrumenty opadły bez dźwięku na podłogę, kilka się roztrzaskało. Trochę tynku posypało się z sufitu, a potem znów zapanowała cisza. Drzwi od pokoju otworzyły się na oścież, jakby pokój chciał podziękować za wysłuchanie koncertu. Lecz Eric nie poruszył się. Leżał na podłodze, wciąż zatykając uszy dłońmi. Spomiędzy palców ciekła krew, kapiąc powoli na podłogę.

*

- Zatrzymajmy się, nie dam radę iść dalej – sapnęła Sue, walcząc z kolką. Szli już od bardzo długiego czasu. Nie byli w stanie sprecyzować ile, gdyż wszystkie ich zegarki zatrzymały się na pół do dwunastej. Steve przystanął i zerknął na George’a.

- Ok, to nam chyba nie zaszkodzi – mruknął bez przekonania George i ruszył w stronę drzwi z numerem 200. Steve chwycił go za ramię, gdy kładł dłoń na klamce.

- Oszalałeś?! Co ty robisz!

- A co myślałeś, że będę odpoczywał w tym koszmarnym korytarzu? – prychnął George.

- Nie pamiętasz co mówił ten facet z psych… - zaczął Steve, ale Sue mu przerwała.

- Mam to gdzieś! Zbyt długo już się tu plątamy, zamierzam sprawdzić, co jest za tymi drzwiami!

Położyła rękę na klamce i nacisnęła ją zdecydowanie. Drzwi rozwarły się bez żadnego dźwięku, ukazując wnętrze pokoju nr. 200. George aż się zachłysnął. Steve jęknął i opadł na kolana, patrząc w dal. Tylko Sue nie zareagowała. Popatrzyła na studentów i zapytała z lekką irytacją:

- No i co się tak gapicie? To zwykły pokój.

- Nie do końca – szepnął George, ocierając spocone czoło. Jego oddech był płytki i nieregularny, adrenalina krążyła w jego żyłach – to pokój Steve’a.

Nikt nic nie odpowiedział. Po prostu stali, wpatrzeni w pokój. Ich przyspieszone oddechy były jedynym źródłem dźwięku. Po jakimś czasie pierwszy oprzytomniał Steve. Podszedł na chwiejnych nogach i zatrzasnął drzwi.

- Ten pieprzony dzień się z nami bawi – mruknął, starając się zapanować nad głosem – dlatego właśnie nie powinniśmy otwierać żadnych drzwi. Ani tym bardziej tam wchodzić. Możemy teraz ruszyć?

Każdego opuściło zmęczenie. Strach przed tym, co to miejsce im przygotowało za którymiś z drzwi był silniejszy od bolących nóg i niewyspania. Nie mogli sprawdzić godziny ani daty, chodź podejrzewali, że tkwią w bezkresnym korytarzu od kilku godzin. Im dalej szli, tym zimniejsze stawało się powietrze. W końcu ich oddech zaczął zmieniać się w parę, która kłębiła się niczym chmura, unosząc się ku sufitowi. Sue trzęsła się jak osika. Szła, powłócząc nogami, zziębnięta i przerażona. Za nią szedł George, blady na twarzy i z nieobecnym wzrokiem. Jedynie Steve, nadal na przedzie pochodu, wydawał się nie przejmować sytuacją. Na jego twarzy malował się upór i ciekawość. Owszem, jego ciałem wstrząsały dreszcze, lecz były to dreszcze z zimna, nie ze strachu. I taki stan rzeczy utrzymał się aż do pięćsetnych drzwi.

Dojmujące zimno wprawdzie nieco zelżało, jednak od drzwi z nr. 500 korytarz, jaki widzieli do tej pory kończył się. Od linii drzwi rozpoczynała się brukowana ścieżka, z popękanymi kamieniami i mchem wystającym spośród płytek. Sufit utonął w mroku tak gęstym, iż nie dało się go dostrzec. Jedynie drzwi pozostały bez zmian. Ciągnęły się w równych odstępach, nadal ponumerowane. Gdzieś z oddali dobiegało dziwne wycie, jednak tak dalekie, jakby korytarz miał tysiące metrów długości. Studenci starali się nie patrzeć na boki. Ze wzrokiem wlepionym we własne stopy posuwali się dalej, Pragnąc jedynie wyjść z tego domu.

Nagle za plecami usłyszeli kroki. Odwrócili się, starając się dojrzeć coś w bezkresie korytarza. Sue wytężyła wzrok, wstrzymała oddech, a potem krzyknęła. Krzyknęła tak, jak jeszcze nigdy w całym swoim życiu. Chwilę potem z korytarza wyłonił się Eric. Szedł wolnym krokiem, a z uszu ciekła krew, zostawiając na podłodze rdzawe plamy. Mężczyzna uśmiechał się, ręce trzymał w kieszeniach.

- Eric? Eric, co ci się stało? – zapytał Steve, odsuwając się jednak od przybysza. Wewnętrznie czuł, że cokolwiek stało teraz przed nim, nie jest jego przyjacielem, ani tym bardziej człowiekiem. Eric przystanął tuż przed nim i popatrzył mu prosto w oczy. Steve zadrżał, bo w martwych oczach przyjaciela dojrzał dwa nieskończenie długie tunele. Tunele przypominające do złudzenia korytarz domu przy Sunrise Avenue.

- Daleko zaszliście – rzekł uroczystym tonem Eric, zacierając ręce – jestem z was naprawdę dumny! Musicie być bardzo zmęczeni, zapraszam was zatem do pokoju. Prześpijcie się, przed wami długa droga.

Drzwi od pokoju 666 otwarły się na oścież, ukazując wspaniale umeblowany pokój. Trzy łóżka aż prosiły, by się na nich przespać.

- Kim ty jesteś? – zapytał George. Nawet nie spojrzał na pokój za drzwiami.

Eric nie przestawał się uśmiechać. Właściwie to na jego twarzy nie drgnęła ani jedna zmarszczka, a szeroki uśmiech zdawał się być po prostu doklejony.

- Co raz się zaczęło, nigdy się nie kończy, lecz trwa w zmienionej formie – rzekł, a jego oczy zdawały się obserwować wszystkich jednocześnie – w Domu Tysiąca Drzwi nie ma wyjścia. On trwa tak długo, jak wy trwacie.

- Co to niby znaczy? I kim ty u diabła jesteś?! – ryknął Steve. Eric uśmiechnął się naprawdę. Spojrzał prosto w jego oczy, a ten mimowolnie odwrócił wzrok.

- To bardzo proste, Steve – szepnął, a student miał wrażenie, że Eric szepcze mu wprost do ucha – tylko jedno z was opuści ten dom. Tylko jedno otworzy ostatnie drzwi. I tylko wtedy, jeśli przysięgniesz sprowadzić kolejnych. Bo co raz się zaczęło, musi trwać.

Coś metalowego opadło nagle w kieszeni Steve’a. Sięgnął tam ręką i wymacał nóż. Spojrzał na Erica, a ten się nadal uśmiechał. Pozostała dwójka patrzyła się na nich w osłupieniu. Najwyraźniej nie słyszeli słów Erica.

- o co chodzi, Steve? Co ci powiedział? – ponaglił go George. Steve odwrócił ku niemu wzrok. Student zadrżał, bo w oczach przyjaciela ziały pustką dwa korytarze Domu Tysiąca Drzwi.

- Wracasz do domu, George – rzekł Steve po czym powietrze przeciął dźwięk metalu.

*

Korytarz ciągnął się w nieskończoność. Zimno i jęki w oddali stawały się coraz natarczywsze. Steve nie zwracał na to uwagi; ostatecznie szedł ku wyjściu. Musiał zdjąć płaszcz, w którym szedł, gdyż odór krwi stawał się nie do zniesienia. W noża trzymanego w prawej ręce kapały leniwie rdzawe krople, zostawiając za studentem rozmazaną, czerwoną ścieżkę. Mijał kolejne drzwi, aż w końcu je odnalazł. Te z numerem 1000.

Znajdowały się pośrodku ściany kończącej korytarz. Po podłodze walały się kości, na podłodze kłębiła się mgła. Steve położył dłoń na klamce. Z bijącym sercem nacisnął ją i wszedł w ciemność kłębiącą się za drzwiami. Namacał dłonią włącznik światła i po chwili jego oczom ukazały się kolejne drzwi. Steve Martin rozpłakał się, widząc cyfrę 1. Przed nim rozciągał się korytarz. Korytarz Domu Tysiąca Drzwi.

Podobało się? Proszę, zostaw lajka. To naprawdę motywuje do dalszego pisania :)

https://www.facebook.com/banan07002

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

świetne
Odpowiedz
Zdecydowanie jedna z lepszych past tutaj, stopniowanie napięcia, fabuła, pomysł i jego realizacja - zdecydowanie czołówka tutaj :)
Odpowiedz
Sporo literówek i błędów stylistycznych. Poza tym bardzo, bardzo fajna pasta. Nieźle wciąga, i nawet lepsza od Domu Bez Końca.
Odpowiedz
Woohoo, mocna pasta! Jedno z najlepszych opowiadań, jakie na tej stronie czytałam ^^. Zazdroszczę talentu i życzę weny w kolejnych częściach :D
Odpowiedz
Wow. Ekstra. Czytałam z zapartym tchem i oczywiście zostawiam lajka. Jesteś ekstra :)
Odpowiedz
Swietne, absolutnie genialne! Klimat, brak bledow jezykowych, cudowny styl pisania! Kocham takie opowiadania. Brawo!
Odpowiedz
Blędy są. Po skrócie nr nie stawiamy kropki.
Odpowiedz
Moim zdaniem jedno z lepszych opowiadań. Czytałam z ogromną przyjemnością. Gratuluję:-)
Odpowiedz
Jeżeli ten cały "dom tysiąca drzwi" ma tysiąc drzwi, a po przejściu przez ostatnie jesteśmy w kolejnym, takim samym korytarzu, to jak ten gość z psychiatryka z niego wyszedł?
Odpowiedz
W planach są kolejne części, wszystko być może się wyjaśni :) Jeśli chcesz być na bieżąco to zapraszam: https://www.facebook.com/banan07002
Odpowiedz
W co zamienił sie Eric? :)
Odpowiedz
Moim zdaniem naprawdę dobre :) podziwiam Cię, naprawdę swienie napisane :)
Odpowiedz
Moim zdaniem naprawdę dobre :) podziwiam Cię, naprawdę swienie napisane :)
Odpowiedz
Dzięki za miłe słowa :) Jeśli się podobało, proszę, zostaw lajka. To naprawdę motywuje do dalszego pisania. https://www.facebook.com/banan07002
Odpowiedz
Pierwsze skojarzenie? Dom Bez Końca.
Odpowiedz
Gosia Kalisz Tomczyk Co racja, to racja.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje