Historia

Czas Z Część 15

gabriel grula 12 8 lat temu 8 904 odsłon Czas czytania: ~14 minut

Spis wszystkich części w profilu autora: http://straszne-historie.pl/profil/5577

Po chwili znów stoję na osiedlowej uliczce. Nie czuję się w tym miejscu pewnie. Cała okoliczna infrastruktura czyni to miejsce pięknym, lecz nie mogę zapominać, że może ono zmienić się w śmiertelną pułapkę w mgnieniu oka.

Droga co prawda jest pusta, ale należy zaliczyć ją do raczej wąskich. Każde z podwórek może skrywać rzeszę wygłodniałych, tylko czekających na odpowiedni moment do ataku, trupów. Las także nie jest miejscem sprzyjającym bezpiecznemu schronieniu, o wędrówce nie wspominając.

Obecnie, przy każdym starciu z zainfekowanymi, należy pamiętać o ich językach. Nietrudno się domyślić, że jeżeli zdoła się on wbić w jakakolwiek odsłoniętą część ciała, będzie po walce. Nowa mutacja będzie poważnym problemem dla każdego z ocalałych.

Na kilku mijanych równolegle biegnących uliczkach, zauważam stojących czyhających na zdobycz zainfekowanych. Unoszą głowy do góry, usilnie starając się wychwycić interesujący zapach.

Mijam ostatni z domów. Pozostaje jeszcze przejść mniej więcej dwieście metrów drogą otoczoną przez gesty las, pokonać jeden zakręt i moim oczom powinno ukazać się masywne, trzymetrowe ogrodzenie mini-bunkra. Cel mej podróży jest zatem niemalże na wyciągniecie ręki.

As zatrzymuje się, kierując swą uwagę na znajdującą się po prawej stronie leśną gęstwinę. Chcąc dostrzec przyczynę absorbującą zachowania mojego przyjaciela, również staję w miejscu.

Wyostrzam zmysł wzroku do granic możliwości, posiłkując się słuchem. Nic jednak nie udaje mi się zauważyć. - wprost przeciwnie do czworonoga. Niczym wypuszczony z boksu startowego chart, puszcza się w las.

Mam dziwne przeczucie jakbym był obserwowany. Staram się jednak nie popadać w paranoję. Zawsze kiedy jestem w lesie, od najmłodszych lat, nieodłącznie towarzyszy mi podobne przeświadczenie. Może to za sprawą obejrzanej za młodu zbyt dużej ilości horrorów, w sekrecie przed rodzicami. Doskonale pamiętam czającego się za którymś z drzew Jeisona z filmu „Piątek 13”, lub zmutowaną społeczność z pierwszej wersji „Wzgórza mają oczy”. O „Smakoszu” nie wspominając. Podobne odczucie mam przy pływaniu w jeziorze, czy morzu. Zawsze wydaje mi się, że skądś z dna zbiornika wodnego, jestem obserwowany przez jakiegoś potwora bądź przez inne żyjące tam stworzenia. Teraz każde z powyższych wrażeń potęgowane jest faktem pojawienia się prawdziwych, morderczych potworów. Zanim dochodzę do zakrętu, jeszcze dwukrotnie spoglądam przez ramię.

Kurwa! To nie jest jakieś tam wyimaginowane przeczucie. Jestem przekonany, iż tam coś się czai. Sięgam po maczetę, jednocześnie przyspieszając kroku. Serce zaczyna mi nieco szybciej bić. Z oddechem sprawa wygląda tak samo. Do niepokoju dołącza stres wywołany ciekawością celu podróży. Co tam zastanę? Jak zostanę przyjęty?

Dochodzę do końca zakrętu. Nim ostatecznie patrzę przed siebie, jeszcze raz nerwowo kieruję wzrok w niesamowitą chemiczną biel, jaką spowity jest las.

Zamiast budzącej się do życia zieleni, biel. Każdy konar, każda gałązka, każdy pączek... wszystko jest białe.

Spoglądam przed siebie. Widzę wyrastające masywne, wysokie mury. Jakby na to nie patrzeć, facet miał niezłego hopla. Budował, kompletnie nie licząc się z pieniędzmi. Jak to mówią, „bogatemu wszystko wolno”.

Mimo wszystko, pan miliarder musiał być naprawdę bardzo nieszczęśliwym człowiekiem. Jak można zamknąć się za takimi murami przy zdrowych zmysłach? Trzy lata temu odwiedziłem w więzieniu jednego ze swych kolegów. Mury przede mną - mimo iż na pewno wykonane w sposób dużo bardziej fantazyjny i dekoracyjny - od razu kojarzą mi się z tamtym miejscem. Brakuje tylko charakterystycznych zasieków z drutu kolczastego.

Chcąc nie chcąc, dzięki swojej fobii zdołał zapewnić bezpieczeństwo swoim najbliższym. Czyli nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Wizja dotarcia do w pełni bezpiecznego miejsca zaczyna rozmywać się w chwili zauważenia delikatnie unoszącego się dymu. Jego źródło zdaje się być skryte za masywnymi skrzydłami bramy.

Jedno spojrzenie na wspomniane wrota wystarcza do stwierdzenia, że są one otwarte, będąc tylko przymkniętymi. Wieżyczki wartownicze, umieszczone w każdym z rogów posiadłości, świecą pustkami.

Nie tracąc czasu postanawiam zweryfikować coraz bardziej pozbawiające optymizmu i złudzeń przeczucie. Najpierw zaglądam przez szczelinę między kutymi masywnymi wrotami bramy wjazdowej. Niestety, aby cokolwiek zobaczyć, niezbędnym jest uchylenie ich w większym stopniu, co też czynię.

Dostrzegam kilku łażących po podwórku, wyraźnie pobudzonych odmieńców. Ziemia w poszczególnych częściach podwórza zanieczyszczona jest paskudnymi wymiocinami. Pośrodku znajduje się sporych rozmiarów staw. Wystaje z niego dopalająca się przednia część autokaru. Jest to dokładnie ten sam pojazd, który jako jedyny zdołał umknąć z miejsca zasadzki. Od bramy aż pod same drzwi willi prowadzi szeroka droga. Wzdłuż niej rosną małe krzaczki.

W drugiej części placu, znajdują się trzy przewrócone stoliki. Większość krzeseł, które na co dzień były zapewne poustawiane dookoła stołów, leży teraz na bokach bądź do góry nogami. Na ziemi spoczywa kilkadziesiąt martwych ciał. Wśród chodzących zainfekowanych rozpoznaję kilku, którzy stosunkowo niedawno musieli zostać wcieleni do piekielnej armii.

Nie sposób nie zauważyć, że ci nowi mają na sobie ubrania w dużo lepszym stanie niż cała reszta. Ich tułowia są chronione przez kamizelki kuloodporne.

W oczy rzuca mi się kilka sztuk broni leżącej w poszczególnych częściach posesji. Magda znałaby pewnie nazwę każdej z tych śmiercionośnych zabawek. Ja jednak rozpoznaję tylko charakterystycznego Kałasznikowa, czyli AK-47, i Scorpiona.

Większość z zainfekowanych jest martwa. Tych chodzących jest stosunkowo niewielu.

Niezauważony, dochodzę do samych drzwi wejściowych. Te okazują się być zamknięte. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak obejść budynek dookoła.

Imponująca willa - mimo iż wykonana w dość nietypowym jak na obecne czasy stylu architektonicznym, bo klasycystycznym - przypomina fortecę odporną na ostrzał z broni pancernej.

Przez jedno z okien, otwartych na pierwszym piętrze, widzę jak grube są ściany. Z tyłu budynku znajduje się duży pięćdziesięciometrowy basen z kilkoma wyznaczonymi torami. Tuż obok porozstawianych jest kilkanaście leżaków z przymocowanymi do nich parasolami przeciwsłonecznymi. Nieco z tyłu kilkuhektarowego placu, znajduje się ogród z poustawianymi w różnych jego częściach rzeźbami nagich kobiet.

Po tafli wody przesuwają się powoli dwa duże materace. Chemiczny odpowiednik rzęsy wodnej natychmiast styka się z tyłu dmuchanych zabawek, tworząc jednolitą, mleczną powłokę, szczelnie wypełniającą każdy milimetr kwadratowy powierzchni basenu.

Aby dostać się na zadaszony taras, należy pokonać cztery schodki. Po chwili już stoję przed otwartymi, w całości przeszklonymi, tylnymi drzwiami budynku. Szkło użyte do ich produkcji należy do tych z rodzaju pancernych. Cicho przekraczam próg.

W centrum przestronnego salonu stoi pianino. W drugiej części znajduje się duży, mahoniowy, bogato zdobiony stół z poustawianymi przy nim krzesłami. Na białych ścianach wiszą obrazy przedstawiające sceny polowań i nagonek. Wnętrze spływa widocznym na każdym kroku przepychem.

Słyszę dochodzący z przedniej części budynku ruch. Nie wydaje mi się, bym mógł tu spotkać kogokolwiek ocalałego. Mieszkańcy schronu mieli rację. Nic tu po mnie.

Musiałem jednak na własne oczy przekonać się o tym. Niejednokrotnie w przeszłości, nie słuchając

rad bliskich osób, uparcie postępowałem po swojemu. Wszystkie te sytuacje można by przyrównać do bezmyślnego wkładania palców między drzwi a framugę. Zwykle kończyło się to przycięciem - dopiero wtedy docierało do mnie, że się mylę. Teraz ma miejsce identyczna sytuacja.

Wchodzę na wyższą kondygnację szerokimi schodami z biegnącą po obydwu stronach poręczą, rzeźbioną w kształt wijącego się węża.

Dom jest naprawdę imponujących rozmiarów, niemniej w obecnej chwili zieje pustką. Tak naprawdę nie jestem nawet w stanie wyobrazić sobie mieszkania w takim miejscu. Zero ciepła. Wokół tylko mnóstwo chłodnych marmurów, wypolerowanego drewna i antyków. Czułbym się tu jak w muzeum. No, ale o gustach się nie dyskutuje.

Wzdłuż długiego, szerokiego na jakieś cztery metry korytarza, prowadzą rzędy drzwi. Gdybym chciał zajrzeć i przeszukać każdy z pokoi potrzebowałbym na to kilkudziesięciu minut.

Pierwsze i drugie drzwi okazują się zamknięte. Dopiero kolejne uchylają się po naciśnięciu klamki.

Mam przed oczami istne centrum rozrywki. Na ścianie wisi przeszło sześćdziesięciocalowy telewizor. Z sufitu zwisa wysunięty do połowy, postrzępiony ekran służący do wyświetlenia obrazów z rzutnika. Na półce stoją wszelkie możliwe rodzaje konsol, a także komputer. Na każdej ze ścian znajdują się półki wypełnione w całości różnymi tytułami gier oraz filmów wideo.

Dwa wygodne fotele naszą ślady licznych dziur po pociskach. Po podłodze walają się dwa pady od PlayStation4 oraz poplątane kable. Na dużej, częściowo zwróconej tyłem do wejścia sofie, leży ciało z widoczną dziurą po kuli na środku czoła.

Podchodzę do zwłok. Nie jestem fachowcem w dziedzinie patologii oraz następujących po sobie etapów rozkładu, ale jak na moje oko ciało leży tu od niedawna.

Wychodząc, zamykam drzwi. W sąsiednim pokoju natrafiam na kolekcję starych, wykonanych w skali metalowych aut, potocznie nazywanych resorakami. Stoją na kilku półkach, poustawiane jeden obok drugiego. Znajdują się tu także liczne modele statków i samolotów, posklejane z papieru i plastiku. To miejsce stanowi zmaterializowanie marzeń niejednego dziecka, rozkochanego w miniaturowych autach i modelach do samodzielnego składania, bądź dorosłego pasjonata czy kolekcjonera.

Poszczególne elementy dużego stołu leżą porozrzucane po całym wnętrzu pokoju. Wychodząc, zerkam na tarczę wiszącego na ścianie, niestety niedziałającego już zegara.

Pomieszczenie naprzeciwko jest dużą łazienką. Wydaje mi się, że metrażowo odpowiada kawalerce. Podłoga w całości wyłożona jest czarnym granitem, ściany za to jego białą odmianą. W centrum stoi duże jacuzzi, w rogu zaś - kabina prysznicowa. W całości przeszklona powierzchnia sufitu, dostarcza dużej ilości dziennego światła.

Idę w ślad za ciągnącą się po podłodze smugą krwi. Prowadzi ona wprost do jacuzzi.

W środku leżą ciała trzech mężczyzn i dwóch kobiet. Zatkany odpływ uniemożliwił spłynięcie krwi, dlatego wszystkie zwłoki są w niej częściowo zanurzone. To dziwne, ale żadne z ciał nie nosi śladów zainfekowania. Tu musiało wydarzyć się coś strasznego.

Na przeszklonej części dachu ląduje orzeł. Jest ogromny. Trudno ocenić potencjalną rozpiętość jego skrzydeł. Jestem jednak pewny, że przekracza półtora metra.

Podnoszę wzrok do góry. Przez chwilę nasze spojrzenia spotykają się. Czuję świdrujący wzrok drapieżnika. Jest pewny, zdecydowany. Ptak rozkłada skrzydła i w mgnieniu oka wzbija się w powietrze.

Nie czułem z jego strony zagrożenia, ponadto oddzielała nas od siebie kilkucentymetrowa warstwa pancernego szkła. Mimo to wzdycham z ulgą.

Następne dwie pary drzwi są nie do sforsowania. Słysząc odgłos uporczywego uderzania w ostatnie z nich, podchodzę bliżej.

W znajdującym się tuż pod klamką zamku widnieje kluczyk. Mogę się tylko domyślać kto znajduje się po drugiej stronie. Mimo wszystko, decyduję się je otworzyć.

Zapada cisza, zakłócona tylko dwukrotnym chrobotem przesuwających się zapadek zamka. Ostrożnie uchylam drzwi.

Zauważywszy wyciągniętą w moją stronę chudą, zakończoną niemalże szponami rękę, zamykam je pospiesznie. Na koniec przekręcam kluczyk w zamku.

Jak na jeden dzień wystarczy mi wrażeń.

Schodzę na dół, przy okazji wyjmując z plecaka latarkę. Jestem zadowolony z perspektywy cieszenia się towarzystwem przyjaciół. Gdybym tu nie przyszedł, cały czas myślałbym o tym. A tak mam już stuprocentową pewność co do tego miejsca.

Kieruję swoje kroki do wyjścia, gdy słyszę odgłosy walki wręcz, zwieńczonej jednym głuchym

strzałem. Zdaje się, iż dźwięk dochodzi z piwnicy budynku. Na wszelki wypadek wyjmuję pistolet, ostrożnie zmierzając w stronę hałasu.

Otwieram właz, bardzo podobny do tego chroniącego wnętrze schronu. Ten jest jednak dużo większy. Do tego wytłoczono na nim dwie lwie głowy. Nad gęstymi grzywami rozpościera skrzydła orzeł. Być może jest to herb bądź wartościowy, rodzinny symbol milionera.

Do wnętrza najniższego z pięter prowadzą, jak się okazuje, dwa rzędy schodów. Po ich pokonaniu, stoję w długim korytarzu. Mimo iż jestem w piwnicy, wystrój w niczym nie ustępuje temu z wyższych kondygnacji. Dwaj dekoratorzy wnętrza willi musieli zwać się Bogactwo i Luksus.

Wąski korytarz biegnie w dwie strony. Po obydwu z nich znajdują się cztery skrywane za pancernymi wrotami pomieszczenia. Pod ostatnimi z drzwi korytarza biegnącego w lewą stronę, leżą zwłoki mężczyzny. Postanawiam rozejrzeć się właśnie w tamtej części.

Mijając poszczególne włazy, sprawdzam które z nich są otwarte. Trzy pierwsze są ewidentnie zamknięte od środka.

Nieboszczyk okazuje się być samobójcą, najwyraźniej wolącym odebrać sobie życie, niż stać się żywym trupem. Jego ciało jest strasznie poranione, a ubranie przesiąknięte krwią. W lewym ręku trzyma nieduży pistolet z tłumikiem. Nacisnął na spust w chwili włożenia sobie lufy do ust.

Mocnym szarpnięciem wyrywam leżącemu broń, w pierwszej kolejności sprawdzając zawartość magazynka. Niestety okazuje się być pusty.

Pociągam za uchwyt ostatnich w tej części korytarza drzwi, kiedy nagle rozlega się kilka uderzeń. Dźwięczny odgłos dochodzi zza drugiej strony metalu chroniącego wnętrze przed niepożądanymi gośćmi.

Teoretycznie byłem przygotowany na coś takiego. Jednak w praktyce wszystko wygląda inaczej. Natychmiast cofam się.

Kilka sekund później cisza znów zostaje zakłócona, tym razem przez jeszcze dłuższą i intensywniejszą serię uderzeń.

Szybkim krokiem odchodzę w przeciwną stronę korytarza. Tutaj jeden z włazów okazuje się być otwarty. Pomieszczenie spowija jednak ciemność.

Zdejmuję plecak, opierając go o ścianę korytarza i ruszam w stronę wejścia. Tuż po przekroczeniu progu, rozświetlam wnętrze snopem sztucznego światła latarki.

Dostrzegam liczne półki ze stojącymi na nich pudełkami, kilkoma słoikami ze śrubkami i wiszącym, kilkumetrowym szlauchem.

Słysząc brzęk potrąconej, turlającej się po podłodze metalowej miski, natychmiast odwracam się, kierując latarkę w stronę dźwięku.

Wprost na mnie pędzi zainfekowany. Wyciągniętymi przed siebie rękoma próbuje chwycić moją kamizelkę. Odskakuję w przestrachu, odruchowo pociągając za spust.

Ciało szarżującego na mnie trupa zostaje odrzucone do tyłu. Kolejny strzał oddaję w chwili wzięcia na muszkę jego twarzy, a dokładniej ust. Niestety chybiam. Drżenie rąk jest nie do opanowania. Mimo to, jeszcze raz naciskam spust. Tym razem kula osiąga cel – na szczęście. Zawartość trafionej głowy rozbryzguje się po tylnej części pomieszczenia. Ciało natomiast zwala się na podłogę.

Nerwowo celuję trzymaną broń w losowe kierunki skąpanego w ciemności pomieszczenia, z małym opóźnieniem rozświetlając fragmenty mroku.

Wygląda na to, że nie ma tu nikogo więcej. Od razu wychodzę na korytarz.

Dopiero teraz pojawia się uczucie ciężkości w nogach. Czuję się zmęczony, wycieńczony. Obawiam się, że pojawi się tu zaraz kilkudziesięciu, zwabionych strzałami zainfekowanych.

Grube mury na szczęście zdołały wytłumić huk wystrzału.

Jaki ja jestem bezmyślny! Przecież każdy strzał może oznaczać ściągnięcie na siebie uwagi wszystkich pałętających się w okolicy truposzy. Sprawdzę tylko nieco dokładniej wnętrze pomieszczenia i spadam stąd.

Wewnątrz stoi zasilany benzyną agregat prądotwórczy. Grubo ponad pięciuset litrowy zbiornik, zabezpieczony jakimś otulającym go z każdej strony materiałem jest wypełniony - jak wynika z napisu – paliwem. Dostrzegam też kilka skrzynek z różnymi narzędziami. Są wśród nich śrubokręty, fachowo nazywane wkrętakami, a także cążki, wiertarki, wszelkiego rodzaju piłki, pilniki i brzeszczoty. Sprzętu jest dużo, lecz w tej chwili jest on dla mnie zupełnie nieprzydatny.

Jeszcze raz spoglądam na zbiornik. Nawet nie chcę myśleć, jak mogłoby się skończyć trafienie w niego. Niby jest zabezpieczony, ale... No właśnie, niby...

Przed wyjściem na korytarz wyłączam latarkę. Jak na złość, tuż przy schodach prowadzących na górę stoi trzech zainfekowanych. Jednak musieli coś usłyszeć. Wściekły sam na siebie, nie widząc innego wyjścia, biorę plecak najciszej jak potrafię i zmierzam w stronę ostatnich drzwi.

Najprawdopodobniej nie będę miał innego wyjścia niż zabicie blokujących przejście odmieńców. Nie jest mi to za bardzo na rękę. Skoro oni usłyszeli strzał, to równie dobrze następny mogą usłyszeć inni. Chowam więc broń palną, zastępując ją maczetą. Kilkukrotne pchnięcie włazu nic nie daje. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, okazuje się być zamknięty.

- Kurwa! – przeklinam w duchu.

Nie ma wyjścia, pozostaje walka. Jeszcze kilka głębokich wdechów i ruszam.

Opieram się o znajdujące się za moimi plecami wrota, gdy te pod naporem bezdźwięcznie uchylają się. Zdziwiony, natychmiast od nich odchodzę. Diabli wiedzą co tam zastanę. Jednak mając do wyboru walkę albo przynajmniej zerknięcie do wnętrza, bez dwóch zdań wybieram drugą z opcji.

Wchodzę do środka, przymykając za sobą drzwi. Następnie siadam na ziemi i na ułamek sekundy włączam latarkę. Chwilowy błysk uzmysławia mi, że znajduję się teraz w garażu. Obok siebie stoją dwa duże auta. Na ten moment nie jestem w stanie rozpoznać ich marek.

W obawie przed czającym się w ciemności zainfekowanym, jeszcze dwukrotnie posiłkuję się szybkim błyskiem latarki. Nikogo jednak nie dostrzegam. Na dobre zapalam więc baterię podchodząc do aut.

Bogacz miał gust. Przede mną stoją pancerne wersje BMW X-6 M i Mercedesa klasy „G” AMG. Niezłe cacka. Aż dziw, że nie były one używane podczas wyjazdów konwoju. Widocznie miały jakieś inne przeznaczenie.

Garaż jest duży. Znajduje się tutaj mnóstwo części zamiennych, kilka kompletów zapasowych opon. Dostrzegam także wydrążony w podłodze kanał, umożliwiający bezproblemowe dostanie się pod każde z aut.

No, no, zgred przewidział wszystko... poza własną śmiercią. Zastanawiam się tylko, dlaczego zbiornik z paliwem został umieszczony nie tu, a w pomieszczeniu obok.

Do bramy wyjazdowej prowadzi stromy podjazd. Okazuje się, że mechanizm służący do jej otwierania może być zasilany elektrycznie, jak również można otworzyć go ręcznie przy pomocy korby. Kilka obrotów wystarcza, by powstała niewielka szpara, przez którą spokojnie mogę przecisnąć się na zewnątrz. Najpierw przechodzę sam, następnie przeciągam plecak.

Jeżeli dobrze pójdzie, jeszcze dziś zdołam dotrzeć do schronu. Już cieszę się na okoliczność spotkania z ocalałymi przyjaciółmi.

Ostrożnie mijam stojących w różnych częściach posesji truposzy. Każdy z nich ma lekko uniesioną głowę. Od razu można rozpoznać, którzy są nowo zainfekowanymi a którzy to „starzy wyjadacze”. Ci nowi dopiero w najbliższym czasie będą ulegać mutacjom, przemianom, czy diabli wiedzą czemu. Zazwyczaj nie mają oczu, ale oczodoły nie zdążyły jeszcze zarosnąć błonami. Tak samo sprawa ma się z kolorem ich skóry. Jest co prawda czerwona, ale nie aż tak jak w przypadku pozostałych.

Zagłada willi musiała nastąpić kilkanaście godzin temu. No tak. Stracili amfibię i furgonetki, co pewnie było początkiem końca. Potem zaczęły się kłótnie, awantury, a wszystko to na tle niepokoju, a wręcz panicznego strachu przed następnym dniem.

Mijając kamienną figurkę indiańskiego wojownika stojącego z wysoko uniesioną głową oraz dziarsko wypięta do przodu piersią, jeszcze raz odwracam się za siebie.

Niestety. W momencie gdy już brakuje pomysłu, zimnej krwi, gdy nadzieja z dnia na dzień rozpływa się niczym mgła, następuje koniec, którego nie da się odwlec żadną kwotą finansową.

Opuszczam to martwe miejsce z mieszanymi uczuciami. Gdyby nie poznani ludzie ze schronu, byłby to dla mnie cios. Miejsce jawiące się jako ostatnia ocalała przed falą trupów opoka, dająca schronienie tym nielicznym, którym udało się przeżyć pierwsze zdecydowanie najtrudniejsze tygodnie apokalipsy... nie istnieje!

Pomijam kwestię wątpliwości czy mieszkańcy chcieliby w ogóle ze mną rozmawiać, o wpuszczeniu nie wspominając. Jednak sama myśl dotarcia do ludzi będących w takim samym położeniu, a mimo to dających sobie radę, jest krzepiąca.

Do tego - co tu dużo gadać - posiadali wyposażenie i uzbrojenie, dzięki któremu można było śmiało przedłużyć życie o te kilka tygodni, miesięcy, a może nawet i lat. Dochodzę do wniosku, że dobrym pomysłem byłaby przeprowadzka z bunkra do willi. Z tego co zdołałem zauważyć, wszelkie urządzenia są tam sprawne. Najtrudniejszym zadaniem byłoby pozbycie się wszystkich zainfekowanych. Nie było ich jednak aż tylu, aby nie dało się z nimi uporać.

Kiedy tylko dołączę do ocalałych, zapoznam ich z moim planem.

CDN.

Serdeczne Podziękowania dla czuwającej nad technicznym aspektem „Czas Z” Ani Arlet.

Jeżeli podobał Ci się tekst polub fanpejdż:

https://www.facebook.com/pages/Czas-Z/1430189543949970

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Ale fajnie gdyby "kolejna" ewolucja była szybsza, bo po ponad 2 miesiącach pojawiły się 2 szyszki i język? Dla mnie to za mało :D
Odpowiedz
Jak ja się cieszę, że wracają dłuższe opisy. Widzę w komentarzach, że niektórzy sądzą tak samo, a inni wręcz przeciwnie. Czyta się bardzo przyjemnie i z wielką chęcią dodatkowej wiedzy o tym, co będzie dalej. Zmieniając temat, mam 13 lat i częściej czytam crepypasty niż oglądam horrory, ale wiedz, że twoje są najlepsze :).
Odpowiedz
W tej części jak dla mnie było trochę za dużo opisów, z drugiej strony buduje to klimat :) Pozdrawiam, gratuluję i czekam na więcej :)
Odpowiedz
Z opisami już tak jest, że jedni lubią ich więcej, drudzy mniej. Ja staram się wypośrodkować, aczkolwiek cały czas stawiam na akcję.
Odpowiedz
A ja czekam dalej na wydanie książki :) Seria świetna jak dla mnie , czekam na kolejne ! :)
Odpowiedz
Oczywiście znowu czekam na więcej:-)
Odpowiedz
Część szesnasta ukaże się w czwartek lub piątek :)
Odpowiedz
Dziekuję za wszystkie komentarze :) Pozdrawiam wszystkich czytelników i sympatyków "Czas Z".
Odpowiedz
Jak normalnie wszystkie historie o zombie mi sie dawno przejadły tak tę czytam z wielką przyjemnością i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :D
Odpowiedz
Cieszę się, że moja wizja apokalipsy Zombie przypadła do gustu :) Pozdrawiam.
Odpowiedz
Cuuudo!! :) Z początku trochę przydługawe opisy poszczególnych pomieszczeń i znajdujących się w nich przedmiotów (ale fajnie, że wiesz, że do PlayStation używa się padów, a nie joysticków, jak to laicy mówią), jednak potem akcja się ładnie rozwija i trzyma w napięciu!!! Super!!! :D Czekam na kolejną część z zapartym tchem!! :D Pozdrawiam!!
Odpowiedz
Uznałem, że trochę opisów nie zaszkodzi :) Tym bardziej, że była to willa milionera :) Co prawda jestem informatyczno - komputerowo - internetowym laikiem, ale jak mam okazję (bardzo rzadko się to zdarza) to lubię pograć czy to na playstation, czy na PC. Pozdrawiam.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje