Historia

Wciąż patrzą 18

kuro 15 8 lat temu 6 195 odsłon Czas czytania: ~10 minut

Spis wszystkich części w profilu: http://straszne-historie.pl/profil/6330

Wsuwam swoje ciało pod warstwę koców. Z dnia na dzień, jest coraz zimniej. Jesień daje się poczuć nawet tym, którzy uwielbiają chłód i świeże powietrze. We wszystkich wyrazistych kolorach liści tkwi haczyk, pod postacią ulewnych deszczy. Nieważne, jak cudownie jest na zewnątrz, skoro przeważnie pada. Najgorsze jednak są noce. Czas przesiąka wtedy mocnym zapachem ziemi oraz najciemniejszym odcieniem czerni.

Poprawiam poduszkę.

Oczy same się zamykają. Powieki są okropnie ciężkie. Zmęczenie osiada na moich barkach, ale nie zapadam w sen. Światło już dawno zostało zgaszone w całym psychiatryku. Panuje cisza nocna, a przez ogłuszające milczenie przedziera się jedynie skrobanie.

Patrzę w stronę cienia. Od kiedy wróciłam do pokoju, wciąż się gapi. Wypieprzyłam go z mojego łóżka, kiedy zaczęła irytować mnie jego śmiałość, a teraz myślę, że znów postanowił się obrazić. Bacznie obserwował, kiedy usiadłam przy biurku, albo gdy przekładałam ubrania w szafie. Nie spuszcza mnie z oka nawet na sekundę. I zaczynam się bać. Może te stwory są mniej wrogie tylko w dzień? Może to coś czeka, aż zmorzy mnie sen, a wtedy zamorduje mnie z zimną krwią i pożre moje jelita.

Nie chcę, żeby pożarł moje jelita.

- No? – szepczę, wpatrując się w świecące koła. Gdyby nie blask księżyca, który rysuje w ciemności kontury stwora, nie dałabym rady go dostrzec. – Znikniesz w końcu?

Niskie, uspokajające burczenie, jakie z siebie wydaje, usypia mnie. Mam ochotę olać to wszystko i po prostu iść spać, ale kiedy tylko pomyślę o tym, że nie jestem sama, zaczyna mi się robić niedobrze. Serce przyspiesza, a oddech zamienia się w huragan.

Cień zbliża się do mojego łóżka. Zaczynam lekko drżeć.

- Nawet nie waż podchodzić. – warczę, wciskając się w fałdy ciepłej kołdry.

Nieruchomieje. Chyba słucha tego, co mówię. Po chwili znów robi krok naprzód.

- Nie. – staram się, by mój głos brzmiał stabilnie. – Idź sobie, ty pieprzony zjadaczu cukierków.

Z korytarza dobiega cichy odgłos kroków. Pewnie ktoś sprawdza, czy wszystkie świry są w swoich łóżkach. Przez chwilę zastanawiam się, czy gdybym zawołała o pomoc, potwór przestraszyłby się. Może zniknąłby? Wtedy mogłabym pójść spokojnie spać. Przełykam gorzką ślinę. Dobrze wiem, że nie odważę się krzyknąć. Jeśli Aleksy wciąż byłby tu, podniosłabym się z łóżka i pobiegła do niego. A on zapewniłby mnie, że po prostu jestem jebnięta.

Ale rzeczywistość jest okrutna i odebrała mi Aleksego.

Już go nie ma.

W mojej głowie zaczynają rodzić się kolejne dołujące myśli. Nurtując pytania: „Co mogłam zrobić, by go zatrzymać”, odbierają mi umiejętność racjonalnego myślenia. Zauważam, że popadam w coraz głębszy obłęd, kiedy tylko o nim pomyślę. Smutek zawiesza się na rzęsach, duch w mojej piersi przejmuje kontrolę nad ciałem. Porusza kończynami, układając ciało do snu. Pieprzyć to. Pieprzyć to wszystko. Niech mnie zje. Niech porozrzuca kawałki mięsa po cały psychiatryku. NIE OBCHODZI MNIE TO. Mam dość wszystkiego. Chcę zasnąć, więc ignorując gryzące przerażenie i napływ niepokojących myśli, zamykam oczy. Zwijam się w kłębek, by zatrzymać ciepło.

Pierwsze sekundy spędzam w kompletnym bezruchu, bojąc się, że kiedy wykonam jakiś ruch, zwrócę na siebie uwagę potwora, a wtedy będzie źle. Bardzo źle.

Cisza pozwala mi się wsłuchać w rytm serca. Ten dźwięk mnie porywa. Kołysze. Usypia. Powoli zapadam w sen.

Skrobanie rozlega się tuż obok.

Błyskawicznie podnoszę się do pozycji siedzącej. Palce zacisnęłam na materiale koca.

- Do cholery jasnej, przestań! – krzyczę w ciemność.

Gniew pulsuje w moich skroniach do momentu, w którym uświadamiam sobie, że nie patrzę na dwa żółte koła, które spodziewałam się zobaczyć. Zamarzam z przerażenia. Mrugam parę razy. Mrugam kilkanaście razy. Mrugam milion razy, a potem pojmuję, że ktoś stoi w nogach mojego łóżka.

Ten ktoś nuci.

Melodia wypełnia cały świat. Zaczyna pochłaniać mnie w swoim dźwięku tak, jakbym była jej częścią. Nie jestem w stanie drgnąć. Nie wiem, czy spowodowane jest to moją histerią, czy jakaś potężna siła trzyma mnie w klatce, ale bezruch jest przerażający. Chcę zerwać się z łóżka, podbiec do drzwi. Chcę wyjść, ale wszystko robi się białe i puste. Zupełnie jak wtedy, na terapii. Jedyna różnica jest taka, że jestem całkowicie sama.

Za sobą słyszę dziwny trzask.

Odwracam głowę tak szybko, że prawie tracę równowagę. To jest już męczące. Bez przerwy dzieje się to samo. Ciągle powtarza się ten sam motyw, a ja nie mam pojęcia, jaki jest tego cel. O ile w ogóle jest jakiś cel.

Zagryzam wewnętrzną stronę policzka, usiłując powstrzymać się od wpadania w obłęd, kiedy widzę dziewczynkę. Stoi nieruchomo naprzeciw mnie. Jej włosy upięte zostały wysoko w dwa kucyki. Pognieciona, przedarta sukienka, nosi ślady brudu. Porcelanowa cera i niewinna uroda byłyby naprawdę zachwycające, gdyby nie te całkowicie czarne oczy.

Z trudem zachowuję spokój.

Zbieram resztki opanowania, przekonując siebie, że nie mam się czego bać. To tylko wyobraźnia. Hanno, pamiętaj. Jesteś chora na głowę. Masz prawo widzieć takie rzeczy.

Umiera, kiedy dziecko wyciąga swoją dłoń w moją stronę. Wstrzymuję oddech. Nie odważam się poruszyć. Jedyne co mogę zrobić to obserwować.

Wyraz twarzy dziewczynki ulega zmianie. Grymas wykrzywia usta, a brwi prawie się stykają. Widzę, jak usiłuje coś powiedzieć. Krzyczy, ale nie potrafię usłyszeć jej głosu.

- Ja... ja nie rozumiem.

Tylko to udaje mi się wykrztusić.

Krzyczy. Nieustannie porusza ustami. I już nie wiem, czy to ze mną jest źle, czy …

Zdecydowanie to ze mną jest źle.

Nagle czerwona ciecz toruje sobie drogę przez bladość policzków. Strugi rozmazują się na skórze, tworzą krople, które zawieszone na czubku brody, popełniają samobójstwa.

Ogarnia mnie niezrozumiały smutek. Bezradność wtargnęła do umysłu. Nie potrafię nawet swobodnie istnieć. Staram się skupić, mając nadzieję, że jednak usłyszę jej głos, ale cisza nie przepuszcza nawet oddechu dziewczynki. Całkowita próżnia.

- Słyszysz mnie? – pytam. O dziwo dociera do mnie to, co mówię. Może nie potrafimy usłyszeć tylko siebie nawzajem?

Dziewczynka przestaje wołać. Zastyga w jednej pozie. Patrzy na mnie, rozmazując krew palcami.

Cofam się o krok. Słyszy. Teraz wiem, że słyszy. Mogę mówić, ale czemu... czemu jej głos jest niemożliwy do usłyszenia?

Wbijam paznokcie w skórę, raniąc nawierzchnię dłoni. Tocząca się we mnie walka między rozumem a moralnością, zdaje się trwać wiecznie, jednak w końcu wszystko się kończy, wszystko się uspokaja.

Podchodzę do dziecka.

Moralność wygrała.

- Jak ci na imię? – pytam, choć nie oczekuję odpowiedzi. Pragnę jedynie wypełnić czymś to nieznośne milczenie. – Czy mogę...

Od dotknięcia jej ramienia dzieli mnie tylko kilka centymetrów. Mam zamiar ją pocieszyć. Tak. Chcę pocieszyć coś, co nawiedzało mnie, odkąd przyjechałam do tego miejsca. Chcę pocieszyć małą, upiorną dziewczynkę.

Czy to nie jest głupie?

Ewidentnie, jest.

Kiedy mam już zamiar położyć dłoń na jej ramieniu, rozbrzmiewa nucenie. Jest głośne i wyraźne. Słowa piosenki wpadają do moich uszu. Rozbijają się. Plączą. Słuchanie ich prawie boli.

Opadam na kolana, zaraz za dzieckiem, które zwija się z bólu. Dziewczynka rozpaczliwie usiłuje złapać powietrze, chowa głowę w klatce swoich objęć. Widzę, jak cierpi. I jestem zrozpaczona, ponieważ nie znam sposobu, w jaki mogłabym jej pomóc. Śpiew narasta. Z każdą chwilą staje się silniejszy.

I tracę orientację...

Spadam. Kompletnie bezsensu oddaję się prawu grawitacji, pozwalając, by mój żołądek odwrócił się na drugą stronę. Słyszę dudnienie serca. Jestem tak beznadziejnie bezbronna.

Biorę głęboki, orzeźwiający oddech. Promienie słońca lekko muskają moją skórę, a wiatr rozwiewa włosy. Podnoszę wzrok, patrząc na puszyste obłoki.

Nareszcie wszystko jest dobrze.

Wszystko wróciło do normy.

Nie mam się czego obawiać.

Poprawiam okulary i zeskakuję ze schodków ośrodka pomocy psychiatrycznej. Czuję ulgę na sercu wiedząc, że już nigdy nie będę musiała tu wracać, choć wcale nie było aż tak źle. Przed pójściem na terapię, wyobrażałam sobie ponure pomieszczenia bez klamek, łóżka z pasami, regały pełne kolorowych fiolek z ogłupiającymi tabletkami.

Ból rozsadza moje wnętrze.

Na szczęście to wszystko okazało się jedynie efektem wybujałej wyobraźni. Personel był miły, doktorzy służyli dobrą radą, a z kilkoma pacjentami nawet udało mi się zaprzyjaźnić. Dzięki pobytowi w tym ośrodku czuję się wolna. Jestem wypoczęta. Spałam. Przez te dwa miesiące byłam w stanie zapaść w sen. To takie niewiarygodne.

Nie przychodzili.

Nie widziałam ich już dawno.

I mam nadzieję, że gdy wrócę do domu nie zjawią się.

Sprawdzam, czy mam przy sobie tabletki. Zwędziłam je z biurka doktora, kiedy byłam na ostatniej wizycie. Pewnie nawet nie zauważył brakującego opakowania. Ich zniknięcie nikogo nie obchodzi, za to dla mnie te niebieskie pastylki są szansą na spokojne życie. Nie powinnam ich już zażywać. Nie są mi potrzebne, ale to na wszelki wypadek, gdyby moja psychika znów siadła.

Gdyby znów wrócili...

Łapię oddech ostatnimi siłami.

Wchodzę do mieszkania. Jak dobrze być w domu, tak bardzo tęskniłam za samotnością. Rzucam torebkę na fotel i przekraczam próg kuchni. Burczy mi w brzuchu. Nie jadłam od rana, więc postanawiam zrobić sobie przepyszny obiad, później deser. Nie będę oszczędzać bitej śmietany do lodów... a co mi tam.

Podnoszę wzrok i zerkam na zegarek. Dziwne. Baterie przestały działać? Przed pobytem w ośrodku kupiłam nowe, powinny jeszcze trzymać.

No cóż.

Przeczesuję palcami włosy. Wyczuwam coś dziwacznie lepkiego i ciepłego na głowie. Marszczę brwi. Przeciągam dłonią jeszcze raz i spoglądam na nią. Moja skóra pokryta jest czarną substancją, która okropnie pachnie. Rozmazuję ją w palcach.

Nagle z czarnej beri wyskakują dwie żółte kropki.

Moje usta otwierają się bez pozwolenia.

Wskazówki zegara drgają, rozpoczynając szaleńczy bieg w przeciwną stronę niż powinny.

Wiem, co się teraz stanie.

Krzyczę. Rozpaczliwie łapię oddech, ale zimne dłonie na szyi nie pozwalają mi schwytać powietrza. W moich ustach powstała najprawdziwsza pustynia.

Rzucam się szaleńczo.

Nadgarstki krwawią. Pasy nie pozwalają mi wstać. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie. Przykuli mnie.

Nie mogę uciec.

O co chodzi w tym szaleństwie?

Szarpię się jeszcze przez kilka sekund, które przypominają wieczność. Opadam ciężko na łóżko, wyczerpana. Przed oczami jawią się nieznane obrazy szarych, poobdzieranych ścian. Pomieszczenie nie ma okien. Nie ma okien. Nie ma okien.

Pionowy prostokąt jest jedynym odróżniającym się elementem.

Drzwi bez klamki. Bez klamki. Bez klamki.

Gdzie jestem?

Moje ciało drży. Próbuję się uspokoić. Próbuję oddychać, próbuję nie zwariować, choć nie jestem pewna, czy nie jest za późno.

Staram się przejąć kontrolę nad swoim ciałem, nad tym, co się dziejeł. To sen. Jestem w swoim własnym koszmarze. Pierdolone... czemu nie mogę tego zatrzymać, skoro jestem świadoma?

Przechylam głowę. Patrzę na dziewczynkę, która zaraz powie swoją kwestię. A potem to się skończy. I będę bezpieczna. Tak. Nie martw się Hanno. Wszystko dobiegnie kresu. Już niedługo.

- Tylko tu – słyszę cichy, niewyraźny głosik. – mogę mówić.

Przerażenie chwyta ostry nóż i ćwiartuje mnie od środka. Nie. Nie to miała powiedzieć. Nie to...

- Nie zosta...ło wiele czas...u, ale...

- Czym, do kurwy, jesteś? – wrzeszczę. Słuchając jej słabego głosu, nie mogę wytrzymać napięcia, które wciąż rośnie. Przygniata mnie ciężar wszystkiego. Dokładnie wszystkiego. Zwariuję. Zwariuję. Naprawdę...

- Pom...óż. Urat...

Wszystko zostaje rozmazane. Cała rzeczywistość się zmienia. Zupełnie tak, jakby ktoś polał wodą dopiero namalowany obraz. Wszystko dzieje się tak szybko, że nie zauważam, kiedy zostaję wciągnięta przez blask. Wokół słyszę ciche szepty. Ciche głosy. Zmęczone głosy. Szepczą. Szepczą. Są wszędzie. Wszędzie. Jest ich milion. Albo miliard. Jest ich tak dużo. Zbyt dużo. Chciałabym móc uciec z tego miejsca. Chciałabym to zakończyć, ale wciąż jestem przykuta pasami. Jedyne, co mi pozostaje to drżenie.

Niespodziewanie w ogromie dźwięków wychwytuję równomierne, w miarę wyraźne zdanie.

- Uratuj nas. Błagam. Zobacz nas. Błagam.

Siadam na skraju łóżka. Przejeżdżam dłońmi po twarzy. Krople potu spływają w dół moich pleców, sprawiając, że boleśnie odczuwam niską temperaturę. Gwałtownie zaciągam się powietrzem. Nie wytrzymuję... Nie. Nie. Nienienienienienienienienienienienienie. Mróz za kilka sekund rozsadzi moje płuca.

Dotykam metalowego oparcia łóżka, by przekonać się, czy rzeczywiście tu jestem. To nie sen. Nie. To nie sen. Jestem tu naprawdę. Obudziłam się. Nie śpię.

Zaczynam chichotać. Śmieję się z własnej głupoty. Z własnej marności. Z własnej żałosności. Z własnej pogardy dla siebie samej. Nie mogę nawet uwierzyć, kiedy widzę oczy potwora w mroku. Oczy, które znajdują się obok mojej twarzy. W dodatku to coś mnie obejmuje.

Wpadam w histeryczny stan szczęśliwości. Mój śmiech słychać chyba w całej stratosferze. Niemożliwe. O kurwa. Te leki wciąż działają? Nie. He. Nie wierzę w to, co się dzieje. Czuję wszystko dokładnie i mimo tego, że jestem pewna, że ta rzeczywistość jest tą właściwą, nie mogę wytłumaczyć kilku rzeczy.

A mianowicie:

1. Czemu ten pojeb mnie przytula?

2. Skąd wziął się okropny smród rozkładu?

3. I czy te głośne, przeraźliwe krzyki, które słyszę, są prawdziwe?

Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/12139-Wciaz-patrza-19

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Naprawdę ,świetne opowiadanie! A powiedz mi ile mniej wiecej części przewidujesz?
Odpowiedz
Mniej niż 30 ;) Koniec serii przewiduję pod koniec tego roku.
Odpowiedz
Kiedy kolejna część ?
Odpowiedz
W niedzielę ;)
Odpowiedz
Julia Kierepka super :)
Odpowiedz
Już poniedziałek. 19 części nie ma. Jeszcze niczego tak nie oczekiwałam! Świetne opowiadanie!
Odpowiedz
19 część zostanie dodana dopiero w niedzielę. (Pisałam czemu ;) ) Mam nadzieję, że wybaczycie mi tę małą przerwę (^v^)
Odpowiedz
Świetne opowiadanie. Jestem twoim nowym fanem, a ty jesteś już trzecim/ą twórcą/twórczynią crepypast i zastanawiam się czy znasz i czy próbował/abyś napisać coś z Jakubem Wolnikiem- twórcą crepypasty ,, Wagary" lub Gabrielem Grulą, twórcą ,, Czas Z".
Odpowiedz
Kojarzę tych panów, jednak pisanie opowiadań z inną osobą jest dla mnie kompletnym kosmosem. Kilka razy próbowałam i nigdy się nie udawało, bo 1. jest to cholernie trudne; 2. każdy ma inne wyobrażenia; 3. różnica stylu językowego. W dodatku wątpię, czy któryś z wyżej wymienionych autorów zechciałby coś ze mną napisać ;D Skoro tworzą własne pasty, to pewnie nie mają czasu angażować się w dodatkowe rzeczy.
Odpowiedz
Jak zawsze, mistrzostwo świata i okolic :) Czekanie na kolejną część będzie torturą ;)
Odpowiedz
Postaram się dodać w czwartek następną część, ale nic nie obiecuję ;)
Odpowiedz
Ta seria i Czas Z to moje ulubione na tej stronie, z niecierpliwością czekam na następną część :D
Odpowiedz
"czemu ten pojeb mnie przytula" xD Zajebiste opowiadanie. Uch dawno nic mnie tak nie wciągnęło, uwielbiam opowiadania w stylu książki, długie, z wieloma częściami. Ostatnio mnie tak wciągnął tylko Czas Z. Pisz dalej <3
Odpowiedz
Dzięki za miłe słowa :D Oczywiście będę pisać dalej ;)
Odpowiedz
MEGA super rozdział jak zawszę i to zakończenie SWEET mam nadzieję że kolejny rozdział będzie za tydzień a tym czasem 10/10
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje