Historia

Napływ - Zima III

Mroczny Wilk 7 8 lat temu 6 470 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Od dawna jedyną rzeczą, której się obawiałem, była wojna. Strach ten zapewne ma swoje korzenie w opowieściach dziadka. Wlewał we mnie te straszne historie za każdym razem, gdy zapracowani rodzice zawozili mnie do niego, aby się mną zaopiekował. Jako dzieciak słuchałem z fascynacją o masowych mordach, gwałtach, wybuchach bomb niszczących wielkie budynki czy głodzie i pragnieniu oraz obawach o to, co przyniesie następny dzień. Było to coś niezwykłego, o wiele ciekawszego od lecących ciągle w telewizji kreskówek. Chłonąłem wypływające z jego ust zdania niczym wiecznie sucha pustynia wodę.

Nawet po jego śmierci historie rozchodziły się echem w moim umyśle. Staruszek widocznie nie był świadomy tego, jak mocno mogą one na mnie zadziałać.

Z wiekiem zaczynałem rozumieć kolejne aspekty. Coraz bardziej pojmowałem sens, który wcześniej był ukryty.

Bałem się, że niebawem ponownie nastąpią czasy wojny. Umacniały mnie w tym ciągle nadchodzące wiadomości o zamachach terrorystycznych i zamieszkach w innych krajach.

Obrałem sobie życiowy cel. Jeśli miałoby dojść do wojny, to chcę ją przetrwać. I to nie ukrywając się w jakichś schronach jak wszyscy inni, ale walcząc po kryjomu z wrogiem. Znajomi mówili o wojsku, jednak uznałem to za zbyt ryzykowne. Przecież nieprzyjaciele skupiają się głównie na żołnierzach, a ja dążyłem do tego, by przeżyć.

Wiedziałem, że muszę przede wszystkim wyrobić sobie odpowiednią kondycję, dopiero potem nauczyć się bronić.

Zacząłem ćwiczyć, mając trzynaście lat. Początkowo skupiłem się głównie na zręczności i wytrzymałości płuc. Gdyby wojna rozpoczęła się wtedy, uciekanie byłoby jedyną szansą na dalsze życie. Z czasem zacząłem rozwijać także siłę.

Jakiś czas później zapisałem się na strzelnicę.

Trenowałem coraz więcej, a w mojej głowie gościła rosnąca pewność. Jednak nadal nie wystarczająco duża. Chętnie ćwiczyłbym jeszcze jakieś sztuki walki, jednak nigdzie w okolicy nie było niczego, co by mnie zainteresowało.

Kiedy ukończyłem szkołę średnią i zrobiłem prawo jazdy, wuj, który posiadał własną firmę transportową, dał mi ofertę pracy. Miałem przewozić wszelakie towary na obszarze kraju. Na początek oferował 3 500 zł miesięcznie, więc zgodziłem się bez zbędnego zastanawiania. Nic mnie nie trzymało.

Dzięki temu wszystkiemu, mając dopiero dwadzieścia cztery lata, posiadałem własne mieszkanie o powierzchni 120 metrów kwadratowych i nowe BMW 320d E90.

W końcu wyrobiłem sobie od dawna pożądane zezwolenie na broń. Niedługo po tym kupiłem dwa pistolety Walther PPS. Wreszcie mogłem czuć się bezpieczny.

Tamtego wieczora ćwiczyłem w swojej domowej siłowni, jak zawsze, gdy wracałem do domu na dłuższy czas. Nagle wydobywające się z głośników „The Unforgiven” Metalliki zagłuszył przenikliwy krzyk.

Wyłączyłem muzykę i z zaciekawieniem zbliżyłem się do okna. Z ósmego piętra nigdy nie dawało się zauważyć wiele szczegółów, tym bardziej wtedy, kiedy miasto pochłaniała bezwzględna ciemność. Jednakże tym razem zamieszanie na dole było bardzo łatwe do dostrzeżenia. Dwie postaci krążyły wokół siebie, co chwilę wykonując szybkie ruchy. Pierwsza bezradnie starała się obronić przed atakami drugiej.

Postanowiłem zainterweniować. To nie wyglądało na jedną z tych typowych bójek, które czasami się zdarzały, jak to w mieście. Chwyciłem w dłoń leżącą na szafce pałkę teleskopową, a dla pewności włożyłem za pasek jednego naładowanego Walthera. Nie po to je kupowałem, by teraz niepotrzebnie ryzykować. Wychodząc, założyłem bluzę i czapkę. Wszedłem do windy.

Chwilę później byłem przy drzwiach wyjściowych. Otwierając je, poczułem falę mroźnego powietrza. Zaczynałem żałować, że nie wziąłem kurtki, jednak mogłaby ona krępować moje ruchy.

Niemalże od razu zauważyłem postaci dopiero co obserwowane z góry. Mężczyzna, który unikał ciosów, usłyszał moje kroki i zwrócił wzrok w stronę wejścia do bloku. To był wielki błąd. Ten drugi wykorzystał moment dezorientacji i uderzył go prosto w szczękę. Coś było z nim nie tak...

Ruszyłem w ich stronę szybkim krokiem, od razu rozkładając pałkę. Po chwili napastnik odwrócił się w moją stronę. Całe jego ciało pokrywała jednolita warstwa szronu. Wydał nieludzki ryk i rzucił się w moją stronę. Zrobiłem szybki unik, nieomal zostając draśnięty przez jego lodowe pazury. Wykonałem zwrot i uderzyłem twardym metalem w twarz stwora, który mierzył się do kolejnego ciosu. Usłyszałem skrzypiące pękanie lodu. Zamachnąłem się jeszcze raz, tym razem trafiając w skroń. Przeciwnik wylądował z impetem na pokrytym lodem chodniku. Zacząłem tłuc go po głowie, nie dając się podnieść. Przestałem dopiero w momencie, w którym ciało przestało nawet drgać.

Spojrzałem na miejsce, w którym powinien znajdować się mężczyzna walczący wcześniej z tym czymś. Właśnie zaczynał się podnosić. Miałem już zamiar mu pomóc, ale zauważyłem, że jego skóra zsiniała. Wstał i wydał dziki ryk.

– No chyba, kurwa, nie – mruknąłem pod nosem.

Szybkim ruchem wyciągnąłem pistolet. Odbezpieczenie i wycelowanie zajęło mi dosłownie chwilę. Wystrzeliłem prosto pomiędzy oczy. Na śniegu za nim powstały setki małych, czerwonych plamek.

Wziąłem głęboki wdech i zacząłem zastanawiać się, co tutaj przed chwilą miało miejsce. Spodziewałem się nadejścia wojny, ale z normalnymi ludźmi, a nie jakimiś pieprzonymi mutantami!

Nagle usłyszałem krzyk niosący się z zachodu, potem kolejny i jeszcze jeden. Zapewne tam wszystko się zaczęło, ponieważ z innych stron nie dochodziły żadne podejrzane dźwięki. Byłem pewien, że jeśli można zostać zakażonym przez jedną ranę jak tamten mężczyzna i efekty pojawiają się tak szybko, to niebawem ulice będą pełne zarażonych.

Nikt nie mógł czuć się tam bezpiecznie. Kiedy zabraknie łatwych ofiar, bestie zaczną wdzierać się do mieszkań i wszędzie, gdzie znajdą coś żywego. Sam nie miałem szans. Musiałem jak najszybciej opuścić miasto.

Wbiegłem z powrotem do mieszkania. Wyciągnąłem z szafy torbę podróżną i zacząłem wkładać do niej wszystkie potrzebne rzeczy: zapasy, drugiego Walthera, maczetę ze stali nierdzewnej, amunicję i tym podobne rzeczy.

Zarzuciłem torbę i zbiegłem na dół. Winda była zbyt wolna, a liczyła się każda sekunda. Wypadłem z budynku i już miałem ruszyć do garażu, gdy nagle zauważyłem dużą gromadę zarażonych krążących w tamtej okolicy. Nie mogłem tak bardzo ryzykować. Kto wie, na co ich stać w większej grupie.

Zacząłem biec do kumpla mieszkającego parę przecznic dalej. Moglibyśmy uciec razem jego Jeepem. Jeżeli w ogóle jeszcze by żył…

Po paru minutach bez żadnych problemów dotarłem do jego blokowiska. Kiedy zacząłem zbliżać się do drzwi, znowu usłyszałem wrzaski zainfekowanych. Wybiegli z bocznej uliczki i zauważyli mnie niemalże od razu. Coraz bardziej zaczynałem żałować, że opuściłem mieszkanie.

Nie miałem co liczyć na dostanie się do środka bloku. Drzwi były zamknięte, a zanim dodzwoniłbym się do któregokolwiek mieszkania za pomocą domofonu, dopadłyby mnie bestie. Pobiegłem wzdłuż budynków, szukając jakiegokolwiek sensownego skrycia. Nagle moją uwagę przykuły drzwi zabezpieczone tylko kłódką. Uderzyłem w nią raz z całej siły pałką. Mechanizm puścił. Wszedłem do środka i zacząłem szukać sposobu na zabezpieczenie wejścia. Na szczęście w drzwiach była zamocowana masywna zaszczepka. Przystanąłem na chwilę, by uspokoić serce, którego szybkie bicie wręcz słyszałem. Po chwili wymacałem włącznik światła i zacząłem schodzić po betonowych schodach na dół…

***

Siedziałem w tym przeklętym samochodzie w ciągłym bezruchu. Jedynym pocieszeniem było to , że powietrze ochłodziło się na tyle, bym nie czuł aż tak okropnego gorąca. Zastanawiało mnie, czemu po całkowitym zamarznięciu nadal nie traciłem świadomości. Przecież to całkowicie sprzeczne z naturą!

„Może samobójstwo byłoby lepsze od tego wyczekiwania na nie wiadomo co…” – myślałem.

Nagle usłyszałem jakiś odległy hałas. Nasilał się z każdą sekundą. Po jakimś czasie mogłem odróżnić pomruki różnych pojazdów. Było ich zaskakująco wiele. Co jakiś czas rozlegały się niezrozumiałe krzyki.

„To wojsko?” – spytałem sam siebie. „Co ono tutaj do diabła robi? Może pojawiły się kolejne przypadki podobne do mojego? Nie, to bez sensu…”

Liczyłem na to, że ktoś zwróci na mnie uwagę. Jednak odgłosy pojazdów ucichły tak szybko, jak się pojawiły. Niczym nadzieja na ratunek.

***

Otrzymaliśmy rozkaz pojechania do jednego z miast w celu zbadania sytuacji. Podobno zapanowała w nim dziwna zaraza. Tyle informacji miało nam wystarczyć.

Przygotowałem całe uzbrojenie i udałem się na miejsce zbiórki, na którym stało pełno ciężarówek i parę wozów bojowych.

– Ciekawe, co się dzieje w tym cholernym mieście – mruknął Damian, kolega z jednostki. – Zaczęła się jakaś apokalipsa zombie? – Prychnął. – Andrzej, możesz mi wyjaśnić, po kiego chuja nam tyle sprzętu?

– Nie mam pojęcia – odpowiedziałem. – Dopiero co ściągnęli mnie z domu. Nikt nawet nie wytłumaczył, co dokładnie mamy tam zrobić.

– Dobra, trzeba czekać na rozkazy i tyle. Może będzie jakaś ciekawa jatka. Już dawno nie miałem okazji, by komuś porządnie obić mordę.

Parę minut później pojawił się dowódca. Bez wyjaśnienia kazał pakować się do ciężarówek. Wszystkiego mieliśmy się dowiedzieć już na miejscu.

Wchodząc do jednego z pojazdów, zauważyłem, że niektóre z nich wypełnione są częściami do namiotów czy też zwojami drutu kolczastego i karabinami maszynowymi.

Gdy przejeżdżaliśmy przez liczne lasy, ciągle głowiłem się nad celem misji. Skoro w mieście jest zaraza, to powinni zająć się tym lekarze, nie my…

Po niecałej godzinie ciężarówki stanęły w miejscu. Wyszliśmy na zewnątrz. Znajdowaliśmy się na obrzeżach miasta, znad którego unosiły się liczne obłoki dymu.

– Czemu nie jedziemy dalej? – spytał jeden z towarzyszy.

Nim ktokolwiek zdążył mu odpowiedzieć, rozległ się przeciągły krzyk, o którym usłyszeliśmy kilka kolejnych. Zza bloków zaczęli wybiegać ludzie. Wyglądali jakoś nienaturalnie. Gdy zbliżyli się wystarczająco blisko, można było zobaczyć, że każdego z nich pokrywa warstwa szronu.

– Ustawić się i otworzyć ogień! – krzyknął dowódca.

– Mamy strzelać do cywili!? – odezwał się jeden z żołnierzy.

– To już nie są cywile. Czas na pytania będzie później. Teraz wykonać rozkaz!

Stanąłem obok innych i nacisnąłem spust. Co dziwne, ludzie, do których strzelaliśmy, nie padali tak szybko, jak można by się spodziewać. Każdemu trafieniu towarzyszyły czerwone, kryształowe drobinki wzlatujące w powietrze. Zastanawiałem się, do czego tak właściwie strzelamy. Z pewnością nie byli to już ludzie. Tylko co…

Część czwarta:

http://straszne-historie.pl/story/12644-Zetkniecie-Zima-IV

Zapraszam wszystkich do komentowania, lajkowania i do polubienia mojej strony na facebooku, gdzie pojawiają się aktualności na temat mojej twórczości.

https://www.facebook.com/mrocznywilk.autor

Nie zajmuje to wiele czasu, ale cieszy i zachęca do dalszego działania. ;)

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Wydaje mi się, że główna postać (ta z początku) to alter ego autora?
Odpowiedz
Może jakaś cząstka prawdy w tym jest ;)
Odpowiedz
Bardzo ciekawe :) czekam na kolejną część ^^
Odpowiedz
Mam nadzieje że go nie zabiją
Odpowiedz
Którego „go”? :P
Odpowiedz
Autora :D
Odpowiedz
Paweł Czarnecki Więc ja też mam taką nadzieję :D
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje