Historia

Słuchający zmarłych

pariah777 2 8 lat temu 4 711 odsłon Czas czytania: ~18 minut

Przechodzą obojętnie. Nikt nie zauważa samotnego grajka, siedzącego pod ścianą jednej z kamienic. Stroi on swój instrument, majstruje przy gryfie, oklepuje gitarę, jakby sprawdzał, czy aby na pewno się nie rozleci, gdy pociągnie za strunę. Potem zwraca wzrok ku niebu i, przymrużywszy oczy, wypatruje gwiazd, które wkrótce rozświecą się na, póki co, wieczornym niebie.

Tymczasem w zupełnie w innym zakątku miasta trwa pewna zuchwała akcja. Chłopak przemierza szybkim krokiem uliczki, rozglądając się nerwowo i zerkając na ekran telefonu. Na jego czoło wstępują kropelki potu, które od razu wyciera rękawem. Wie, że nie może wyglądać podejrzanie, musi się zachowywać normalnie, pomimo tego, iż w jego plecaku brzęczą butelki z alkoholem. Co prawda to nie narkotyki, ale przenoszenie takich rzeczy przez szesnastolatka bywa równie stresujące, szczególnie, gdy ten wcześniej naczyta się, co może grozić, jeśli przypadkowy patrol policji zainteresuje się dziwnie wypchanym plecakiem – wpierw pytania o źródło, potem pismo do sądu rodzinnego, a na koniec wizyta kuratora. Nic więc dziwnego, że za wszelką cenę próbuje pozostać niezauważony wśród przechodniów i dotrzeć bezpiecznie do pustego mieszkania, w którym wkrótce ma się odbyć drobna imprezka.

Mija go kobieta pędząca w przeciwną stronę. Ta również łypie na boki, choć wcale nie w poszukiwaniu przyczajonych policjantów, a w nadziei, że gdzieś tu mieści się jakaś knajpa na poziomie, oferująca przyzwoity alkohol oraz trochę prywatności. Ostatnie, na co ma dziś ochotę, to spławianie niedoszłych amantów, gnieżdżących się w pubach z myślą, że kobietę da się kupić za drinka. Nawet jeśli, to nie taką jak Ada. Ona siebie ceni. Tylko czasem potrzebuje drobnej odskoczni od problemów życiowych, jaką jest upojenie alkoholowe.

Przez moment jej spojrzenie styka się z wzrokiem stojącego za barem mężczyzny, lecz kobieta od razu odwraca głowę, starając się nie patrzeć już więcej na odtrącającą, zatęchłą piwiarnię, w której tamtemu przyszło pracować. Lokal faktycznie nie wygląda zachęcająco i zdaje się, że nie uchodzi to uwadze ludzi, którzy omijają to miejsce szerokim łukiem, przez co przy stołach panują pustki, a jedynym zajęciem barmana jest wgapianie się w przechodniów przez otwarte drzwi. W efekcie tego wszystkie pub wygląda jak średniowieczna pijacka karczma prosperująca w czasach epidemii dżumy, kiedy w miastach nie pozostawał żaden żywy człowiek.

Potem wszystko toczy się wyznaczonym torem. Chłopak dociera i z uśmiechem na ustach wstawia alkohol do lodówki i oczekuje pierwszych gości. Kobieta wreszcie zamawia dla siebie kilka piw na rozgrzewkę, a barman z utęsknieniem wyczekuje godziny końca jego zmiany, od czasu do czasu przemykając między stołami, by coś przetrzeć, albo, co zdarza się rzadziej, robiąc jakiegoś drinka. Tylko grajek wydaje się być zawieszony w czasie. Jego opuszki jakby czekają na sygnał, by czmychnąć na gryf gitary i skakać od progu do progu, ale ten się nie pojawia, choć wieczór chyli już się ku nocy, a na ulicach jest coraz mniej ludzi.

Zabawa trwa w najlepsze. Płynący z głośników „Pretender” Foo Fightersów targa pobudzoną przez alkohol młodzieżą, która zdaje się, że postradała rozum. Jedni krzyczą, drudzy usiłują tańczyć, inni się do siebie przytulają, choć znają się dopiero od godziny i zapewne po imprezie będę udawać, że widzą się po raz pierwszy. Ale taki jest już urok pierwszych zakrapianych, dzikich domówek szesnastolatków. Tylko Filip zdaje się być nietknięty przez szaloną atmosferę i w duchu się modli, by sąsiedzi nie wezwali policji za zakłócanie ciszy nocnej. Z drugiej jednak strony jest z siebie dumny, że spełnił się jako gospodarz – przecież goście bawią się świetnie. Alkohol robi swoje. Jego spokój ducha burzą dopiero słowa, które brzmią niczym wyrok śmierci:

– Filip, alko się skończyło! – woła ktoś, zataczając się.

Chłopak od razu podrywa się na nogi i rusza sprawdzić, czy to prawda.

Niestety tak. Wszyscy się w niego wpatrują z nadzieją i jednocześnie żalem. Wie, że musi coś wymyślić. Nie jest jednak Jezusem, a to nie wesele w Kanie Galilejskiej, więc nie ma co liczyć na cuda. Narzuca na siebie bluzę, po czym oznajmia, że za pół godziny wróci z większymi zapasami. Opuszcza własne mieszkanie w owacjach, niczym heros.

Wybiega z klatki schodowej, a następnie zatapia się w mrok. W jego żyłach buzuje adrenalina, która kompletnie wypycha śladowe ilości alkoholu, przez co chłopak jest skupiony jak nigdy. Żwawym krokiem pędzi chodnikiem, skręca, wgryza się wzrokiem w podejrzane miejsca, w których może czaić się byle jaki dresiarz, chcący łatwo zarobić. Bardziej obawia się jednak policji, choć wie, że póki nie ma butelek przy sobie, jest raczej bezpieczny. A do tego wszystkiego dochodzi odwieczny problem każdego nastolatka – jak nie wyjść z monopolowego z pustymi rękami, nie mając dowodu? Spycha tę myśl na dalszy plan. O tym będzie się martwić, jak dotrze do sklepu, a na razie czeka go jeszcze chwila marszu.

Księżyc wychyla się zza chmury, ukazując swą tarczę w pełni okazałości. Grajek zaciska zęby i napręża się, jakby doznawał orgazmu, po czym zaciska palce na instrumencie i mierzy go przez moment wzrokiem. Przybliża go sobie do ust, składa na nim delikatny pocałunek, a na koniec szepcze coś do pudła rezonansowego. To wszystko oznacza, że nadszedł czas. Odbijające się echem od kamienic, delikatnie muskające nocną ciszę kroki, zmierzające w stronę mężczyzny, tylko go w tym utwierdzają. Oto ta chwila. Pierwszy palec ląduje na gryfie, przyciskając strunę, lecz druga ręka wciąż czeka.

Ada ma wrażenie, że świat jest piękny. Taki świat, jaki właśnie widzi. Aksamitne nocne niebo przybite gwiazdami, majaczące w ciemności i blasku latarń budynki oraz krzątający się gdzieniegdzie ludzie. Doskonale wie, że każdy, kogo mija, niesie ze sobą swoją nietypową historię. Może tamtego chłystka matka wyrzuciła z domu i teraz szuka sobie odpowiedniego kąta, by się skulić i zasnąć wśród miejskiego zgiełku? A tamten, opierający się o ścianę zaułka facet, palący papierosa, może właśnie stoi na czatach, kiedy jego ziomki kasują we śnie właściciela sklepu? Tym właśnie zajmuje się nachlany umysł Ady – snuciem badziewnych domysłów oraz szukaniem wielkich tajemnic, próbując za wszelką cenę uciec od wydarzeń, które miały miejsce jeszcze niedawno, w jej rodzinnym domu. Kłótnia, oskarżenia, ona – ukazana jako ta zła, oraz jej brat – najlepszy i wiecznie najmądrzejszy. Co ją jednak obchodzą teraz ich słowa? Jak śmieli mówić, że ma ich w dupie? Bierze więc to całe wspomnienie niczym garść kartek i wrzuca do teczki z napisem „Wyolbrzymiają”. I wraca do cieszenia się nocą oraz rozwiązywaniem jej tajemnic, a będzie to czynić tak długo, aż nie zrobi sobie przystanku w kolejnym klubie i nie spije się do nieprzytomności. Ma przynajmniej taką nadzieję.

Ostatecznie jej plan nie dochodzi do skutku. Zostaje rozerwany na setki małych fragmentów, niczym krucha ściana próbująca się oprzeć fali uderzeniowej. Kobieta najpierw zatrzymuje się oniemiała, jakby doznała paraliżu, po czym, z wysiłkiem malującym się na twarzy, odwraca się i staje oko w oko z tym, co wytrąciło ją z pijackiego transu. Siedzący pod ścianą grajek uśmiecha się do niej. Zdaje się być posążkiem, kamiennym gargulcem, który tylko wodzi oczami. Jedynie struna jego instrumentu wibruje, wydając dźwięk. Dźwięk, za jaki Ada mogłaby dać wszystko, by ucichł. To on ją poraził i wprawił w osłupienie, kazał się zatrzymać i słuchać. A ona posłusznie musi, spętana przez tę drgającą żyłkę. Nie jest w stanie się ani odezwać, ani oderwać wzroku od gitary.

– Posłuchaj pieśni nocy, pieśni o tobie, niech ona cię osądzi – recytuje niczym mantrę grajek – oddaj się jej, daj jej siebie, słuchaj, czuj...

Jego palec delikatnie przesuwa się wzdłuż gryfu i ląduje na innym progu.

– Wejdź w siebie, zmierz się z sobą, przegraj lub wygraj, oddaj mi duszę i bądź potępiona lub otrzymaj to, o czym nawet najzachłanniejsi nie odważyliby się marzyć...

Uderza w strunę. Dźwięk zalewa uliczkę między kamienicami, a następnie wgryza się głęboko w świadomość roztrzęsionej Ady. Ta się wzdryga, chce uciekać, chce rzucić się pod rozpędzony pociąg, lecz nie może. Jest we władaniu tego jednego dźwięku, który pełznie po jej ciele niczym obślizgły jęzor i bada ją, jej słabości, kim jest. Grajek nie przestaje się uśmiechać.

Dygocze, całkowicie bezbronna. Tkwi w szponach melodii, której kolejny dźwięk wkrótce nadejdzie i podczas gdy poprzednie tylko badały umysł kobiety, przenikały do wewnątrz, lecz nie ingerowały w niego, tak następny wedrze się szturmem, siejąc spustoszenie. Ada przeczuwa to, ale nie może nawet odmówić najprostszej modlitwy. Zlepienie choć jednej myśli jest czymś ponad jej siły. Została pozbawiona wszystkiego prócz zmysłów. Z największą chęcią oddałaby i je, przez co nie musiałaby czuć tego, co się z nią dzieje. Grajek jednak jest bezlitosny i trąca paznokciem strunę, wydobywając z niej dźwięk. Trzeci dźwięk melodii.

– Chodź do mnie, dziecię... – szepcze.

Robi krok naprzód. Nie ma wyboru. Przez moment wydaje się jej, że w pudle rezonansowym gitary coś się rusza, wije. Ma ochotę przetrzeć oczy, wymierzyć sobie solidny policzek, byle tylko wyrwać się z transu, lecz są to jedyna oderwane od rzeczywistości życzenia, bo tak naprawdę nic nie może zrobić. Przygląda się więc, jak kolejne dźwięki przetaczają się przez jej umysł oraz przybierają na sile, z każdym krokiem, z którym się zbliża do grajka. Nie ma nawet wątpliwości co do tego, że w gitarze się coś gnieździ i tylko czeka, aż kobieta podejdzie.

Tym czymś okazuje się być płynny mrok, który uderza w nią niespodziewanie, strącając ją z płaszczyzny rzeczywistości. Ada mdleje, czując, jak jej świadomość jest przenoszona w zupełnie inne miejsce.

Przez moment istnieje tylko muzyka. Płynie ona niczym strumień, po którym Ada dryfuje. Wreszcie jednak zostaje wyrzucona na brzeg i, ku jej niemałym zaskoczeniu, daje radę wstać oraz ruszać się z własnej, nieprzymuszonej woli, a to już drobny sukces. Szczęście jednak nie trwa długo – wystarczy szybki rzut oka na miejsce, w jakim się znalazła.

Stoi na środku pokoju. Dźwięki gitary zastępuje trzask drewienek w kominku oraz cichy szum nienastrojonego, starego telewizora, którego jeszcze pamięta z czasów swojego dzieciństwa. Podchodzi do niego i klepie go w tył, tak jak miał to w zwyczaju jej ojciec. Według niego był to najprostszy uniwersalny sposób naprawy czegokolwiek – wystarczyło zdzielić. Teraz jednak nie działał. Ekran wciąż śnieżył.

– Nie wszystko jest takie proste, tatusiu... – mruczy pod nosem Ada z odrobiną satysfakcji.

Nagle drzwi w sąsiadującym z pokojem korytarzu się otwierają i do domu wdziera się powiew chłodu oraz odziana w płaszcz sylwetka, na czubku której sterczy kapelusz. Kobieta cofa się o krok. Nie wiedząc co robić, błądzi oczami po pomieszczeniu, poszukując zarówno jakiejkolwiek prowizorycznej broni jak i odpowiedzi na kotłujące się w jej głowie pytania. Wie tylko tyle, że to miejsce podobne jest do jej rodzinnego domu, lecz nie ma pojęcia, co tam robi ani jak się tam znalazła. Największą jednak zagadkę stanowi tajemniczy przybysz, ściągający właśnie z siebie okrycie. Stoi tyłem, przez co kobieta nie może dostrzec jego twarzy.

– Witaj, córeczko – woła, nie odwracając się.

Adą wstrząsają dreszcze. Odskakuje pod ścianę i dyszy z wybałuszonymi oczami.

– Nie może cię tu być – mówi roztrzęsionym głosem.

Ojciec zdaje się nie przejmować tym i rozwiązuje swój szal, po czym rzuca go na podłogę. Obok niego ląduje płaszcz, po czym mężczyzna wreszcie się odwraca i wyszczerza resztki zębów spoczywające w przeżartych zgnilizną dziąsłach. Od nakrytych bielmem oczu rozchodzą się czarne naczynka, spowijające całą wysuszoną twarz, przez co przybysz wygląda niczym połączenie obłąkańca z chodzącym truchłem.

– Usiądź, dziewczyno – rzuca władczym tonem. – Porozmawiamy sobie.

Ada przecząco kręci głową – nie ma na to najmniejszej ochoty. Zamiast tego przesuwa się ostrożnie wzdłuż ściany, starając się zbliżyć do leżącego nieopodal pogrzebacza.

– Nie zachowuj się dziecinnie – wzdycha ojciec. – Muszę cię czegoś nauczyć, cukiereczku, nie utrudniaj mi tego...

– Czego chcesz!? – krzyczy Ada.

– Ja nic od ciebie nie chcę. Ale oni – wskazuje skinieniem gnijącej głowy na okno – wręcz przeciwnie. Chcą tego, co im się należy.

Alicja posłusznie spogląda przez okno na zewnątrz, ale dostrzega tam tylko nieprzeniknioną ciemność.

– Jacy oni? – pyta.

W tym momencie szyba się rozpryskuje i zasypuje podłogę drobinkami szkła. Przerażona kobieta natychmiastowo sięga po pogrzebacz i, oparłszy się o ścianę, stoi, trzymając go oburącz niczym miecz. Pomimo tego, że cała drży oraz dyszy z przerażenia, stara się utrzymać pozory odwagi.

– Słyszysz...? – pyta przeciągłym sykiem ojciec.

Ada przez moment wytęża się, by pochwycić jakikolwiek dźwięk, aż wreszcie do jej uszu dobiega odległe wycie. Bolesny lament kilku głosów, dochodzący z trzewi mroku królującego za oknem.

– Dlaczego do nich nie pójdziesz? – gada truposz. – Oni wołają ciebie.

– Wynoś się stąd! – odpowiada wrzaskiem kobieta. – Zabierz ich!

On tylko wybucha śmiechem. Drwiącym, cynicznym śmiechem, po czym, uspokoiwszy się, oblizuje wargi poczerniałym, nieludzkim jęzorem. Krzyki na zewnątrz zdają się być coraz bliżej, jakby kierowały się w stronę domu. Na samą myśl o tym kobiecie czernieje przed oczami, lecz jakaś siła nie daje jej zasłabnąć, odcinając tym samym Adzie drogę ucieczki od tego chorego widowiska. Kobieta następnie waha się przez moment, czy aby nie zaatakować własnego ojca, lecz ostatecznie słania się tylko na nogach i pada na kolana, a świat zdaje się wirować przed jej oczami. Gwoździem do trumny okazuje się być pukanie do drzwi.

– Przyszli – mówi ojciec przy wtórze lamentów, po czym chwyta za klamkę.

Ada szybko podrywa się na nogi, chcąc zabarykadować wejście, lecz jest już za późno. Korytarz w okamgnieniu staje się pełen ludzi, którzy, jak jeden mąż, nucą wciąż tę samą przepełnioną żalem pieśń, z której kobiecie nie udaje się wyłowić żadnych słów. Postacie są ślepe – węszą, macają, próbują się odnaleźć w nowym miejscu. Ojciec zachowuje od nich bezpieczną odległość i tylko się uśmiecha. Z iskierką dumy w oczach spogląda na pewnego mężczyznę, którego Ada od razu rozpoznaje jako jej brata. Nieco zdeformowanego, okaleczonego, lecz jej brata. Parę sekund później dochodzi do wniosku, że oni wszyscy są pokracznym lustrzanym odbiciem jej rodziny. Jest matka, ciotka – obie najstarsze, trzymają się ramienia Maksa i dają się mu prowadzić, choć on jest równie ślepy co reszta. Pomiędzy nimi krząta się jeszcze najmłodszy brat Ady, Aleks. Dopiero co niedawno ukończył dwadzieścia pięć lat. Cała czwórka jęczy, wyje, wychyla podejrzliwie łby, próbując pochwycić jakieś zapachy. Maks, przewodnik staruszek, maca po ścianie w poszukiwaniu przejścia do salonu.

– No dalej, przywitaj się z nimi, córeczko... – szepcze ojciec.

Tamci go ignorują. Ada nie ma najmniejszego zamiaru się odzywać. Zastygła na samym środku pokoju, bojąc się, że jakikolwiek ruch lub niechciany dźwięk zdradzi jej pozycję, a towarzystwo z korytarza tylko na to czeka.

– Znajdą cię. Nie utrudniaj im tego – ględzi ojciec.

Aleks jako pierwszy znajduje wejście do salonu i wkracza ostrożnie z rozdziawioną gębą, z której sterczą rzędy bialutkich kłów, zupełnie nie pasujące do człowieka. Od razu marszczy brwi i obraca powoli głowę, jakby wodził za czymś wzrokiem. Wtedy Ada zrozumiała, po co im ten śpiew, ten przeraźliwy lament. Ma on znacznie praktyczniejszy cel niż się wcześniej spodziewała – stanowi dziwną odmianą echolokacji. I zrozumiała również, że została wykryta oraz że najmłodszy, gdy tylko wyczuje ją dokładniej, rzuci się do ataku.

Nie chcąc tracić przewagi, rusza naprzód, ściskając w spoconej dłoni pogrzebacz. Lament milknie. Aleks rozstawia szeroko stopy i unosi ręce, jakby wiedział, że zaraz spadnie na niego cios. Nie pomaga mu to jednak w żaden sposób – metalowy pręt śmiga pionowo w dół, trafiając młodzieńca w czaszkę. Słychać głuchy trzask, po czym tamten na podłogę. Maks, najstarszy brat Ady, stoi w ciszy, zachowując całkowity spokój. Kryjące się za nim dwie staruszki również nie zdradzają chociażby najmniejszych oznak zdenerwowania.

– Wiedziałem, że się nie zawahasz – mówi Maks chłodnym tonem.

Ada ma wrażenie, że nagle zaczęła się pokrywać lodowymi igiełkami i zaraz zostanie uwięziona w bryle lodu. Pogrzebacz wyślizguje się z jej skostniałych palców. Pomimo tego, że kobieta chce drgnąć, nie może. Znów została zniewolona. Tym razem nie przez dźwięki gitary, lecz przez ton własnego brata.

Filip prześlizguje się wśród cieni. Już dwa razy mijał go policyjny radiowóz patrolujący ulice, lecz nic więcej się nie stało. Teraz chłopak czai się, przylgnąwszy do ściany, i łypie, wychylając się nieznacznie, na to, co jest za rogiem. Tam dostrzega dość dziwną sytuację. Mruży oczy i skupia się na siedzącym pod kamienicą grajku, przed którym stoi lekko nachylona ku niemu kobieta. Wygląda, jakby nagle zasnęła i znieruchomiała w takiej pozycji. Gitarzysta natomiast nie zwraca na nią żadnej uwagi. Zdaje się, że czeka na coś. Po chwili z przeciwległej do chłopaka strony nadchodzi mężczyzna. Mija tamtą parę, lecz parę kroków dalej się zatrzymuje. Czyni to w tym samym momencie, co grajek uderza w strunę. Filip przeciera oczy, po czym znów spogląda na rozgrywające się za rogiem zajście. Tym razem widzi już dwie skamieniałe osoby nachylające się nad gitarzystą, który gra coraz to cichszą melodię, aż w końcu przestaje i znów czeka. Na coś bądź kogoś.

Maks zbliża się powoli, prowadząc za sobą matkę oraz ciotkę. Dwie ślepe staruchy oblizują wargi, z ich ust ciekną strużki śliny.

– Moja kochana siostrzyczko – mówi mężczyzna. – Zostawiłaś nas. Wypięłaś się na nas i poszłaś sobie mieszkać do miasta, porzucając rodzinną wieś oraz własną niedołężną rodzicielkę. Jak śmiałaś? Przyjeżdżasz raz na rok i uważasz, że to coś pomaga? Matka oraz ciotka potrzebują opieki. Albo chociaż pieniędzy. Nie dajesz ani tego, ani tego. Ja robię, co mogę, ale to ledwie wystarcza. – Na moment milknie, po czym wyszczerza zęby i syczy złowrogo. – Teraz musisz mi wybaczyć, ale muszę z ciebie uczynić jakiś pożytek, bo inaczej wszyscy w tym domu pozdychamy z głodu.

Nagle wszystko rusza, wiele rzeczy dzieje się jednocześnie. Ada się uwalnia, sięgając po pogrzebacz. Tymczasem dwie staruszki, niczym rozjuszone psy, rzucają się do przodu z wyrazem zwierzęcego gniewu wykręcającym im twarze. Maks natomiast niespiesznie odwraca się na pięcie i przechodzi z korytarza do kuchni, ginąc z zasięgu wzroku kobiety. Ojciec tylko wybucha śmiechem i klepie się po brzuchu.

Ada odskakuje w bok, unikając ślepej szarży matki, po czym odwraca się w stronę ciotki, która nieco ostrożniej biegnie truchtem z wystawionymi do przodu szponami. Znów zaczęły wyć przeraźliwie, co rozbudza w kobiecie gniew. Ada unosi pogrzebacz, czekając, aż któraś z jej pokracznych członkiń rodziny wejdzie w zasięg ciosu, lecz plan jej obrony krzyżuje fala bólu, która swe źródło ma w udzie. Potem coś ją jakby pcha w tył i niewdzięczna córka wali się na panele całkowicie oniemiała. Dopiero widok Maksa stojącego w korytarzu z wciąż dymiącą z lufy strzelbą uświadamia jej, co zaszło. Oprócz tego dostrzega również przemielone przez śrut własne udo tryskające krwią. Staruchy momentalnie zamieniają lament na chichot i padają na kolana przy nieustannie powiększającej się kałuży krwi.

– Musimy coś jeść – tłumaczy Maks. – I czas najwyższy, byś dała nam coś od siebie.

Ada zamyka oczy, dygocząc jednocześnie z bólu. Ma wrażenie, że cała jej noga płonie i, co gorsza, nikt nie ma zamiaru jej ugasić.

Filip zamyka oczy. Z pomocą w zbieraniu odwagi przychodzi mu niedawno wypity alkohol, który nakazuje chłopakowi działać. Więc ten wychodzi zza rogu i rusza żwawym krokiem, z sercem walącym w niemal nieludzkim tempie, w stronę grajka, który siedzi przed zastygłymi mężczyzną oraz kobietą. Gdy gitarzysta dostrzega chłopaka, od razu zaczyna machać do niego dłonią, nakazując, by się zatrzymał. Filip posłusznie staje i czeka, aż starzec się ostrożnie wygramoli spod ściany i podejdzie bliżej.

– Bądźże cicho, mały – odzywa się grajek szeptem, po czym chwyta młodzieńca za ramię i odprowadza nieco dalej od tamtej dwójki.

– Co tu się dzieje? – pyta Filip.

Grajek pociąga nosem i od razu wyczuwa woń alkoholu. Uśmiecha się słabo, po czym mówi:

– Tutaj dzieją się rzeczy, które wykraczają poza rzeczywistość. Tylko szaleniec chciałby je poznać.

– Mi możesz powiedzieć, rano i tak nic pewnie nie będę pamiętać – oznajmia chłopak.

Starzec mierzy go przez moment wzrokiem, aż wreszcie wzrusza ramionami.

– Czasem ktoś z zaświatów chce przekazać wiadomość żyjącemu. Ja jestem takim pośrednikiem, dzięki któremu jest to możliwe. Spójrz na tamtą dwójkę. Oni właśnie teraz przebywają w czymś na kształt snu. Takim snem rządzi zmarły. Jest on zresztą sam tam obecny, przez co może przekazać ważną wiadomość, zemścić się albo coś w tym stylu.

– Żartujesz... – odzywa się Filip z wytrzeszczonymi z podziwu oczami. – Jak to robisz?

– Dzięki gitarze. Ciężko to opisać, ale jeśli jesteś wprawiony, to łatwo wyczuć, kiedy jakiś duch chce z kimś rozmawiać. Zazwyczaj okazja do tego trafia się jeszcze tego samego dnia. Trochę to...

Ich rozmowę przerywa wrzask kobiety. Ada nawet nie drgnęła, lecz usta ma otwarte i krzyczy.

– Kurwa... – mamrocze zdziwiony grajek. – Jeszcze obudzi tamtego.

Staruszek podrywa się do biegu i rusza w stronę zastygłych, lecz jest już za późno. Mężczyzna rozwarł powieki, niczym obudzony ze snu, i zlustrował gniewnie otoczenie.

– Gdzie ona jest? Gdzie jest moja żona!? – drze się ten, który jeszcze niedawno urzędował za barem w kiepskiej knajpie. – Oddaj mi ją!

– Uspokój się! – woła grajek.

Tamten jednak nie słucha. Dyszy z gniewu. Wreszcie spogląda na stojącą obok, przebywającą wciąż w transie, Adę.

– Zamknij mordę! – wrzeszczy jej do ucha.

Gdy to nie przynosi rezultatu, trzaska kobietę sierpowym w nos. Ta pada na kostkę brukową i od razu łapie się za twarz, a spomiędzy jej palców ciekną strużki krwi.

– Opamiętaj się! – mówi gitarzysta do mężczyzny.

– Oddawaj mi ją albo cię zatłukę! Liczę do trzech, gnoju!

– To nie takie proste! – odpowiada starzec. – To tak nie działa! Trzeba...

Nie dokańcza. Obrywa prosto w szczękę. Na moment traci świadomość, a gdy ją odzyskuje, widzi tylko ścianę, która sunie ku niemu z zabójczą prędkością. Albo to on sunie ku niej.

– Widziałem ją! Moją Natalię! – wrzeszczy desperacko barman. – A teraz jej nie ma! Zabrałeś mi ją!

Filip ogląda z ukrycia, jak rozwścieczony mężczyzna najpierw rozłupuje czaszkę starcowi, waląc jego głową o ścianę, a potem rzuca się z pięściami na kobietę i tłucze bez chwili wytchnienia, wciąż pokrzykując o swojej zmarłej żonie. Chłopakowi chce się wymiotować, lecz tłumi ten odruch. Tylko łzy mu pełzną po policzkach. Wcale nie z przerażenia, ale z gniewu oraz własnej bezsilności. Ma ochotę tam wybiec i powstrzymać szaleńca, lecz wie, że sam nie ma szans. Więc czeka, obserwując z ukrycia.

Wreszcie furiat odchodzi, a wręcz ucieka, pozostawiając za sobą dwa truchła. Wtedy Filip wynurza się z mroku i idzie na pobojowisko. Widzi zmasakrowaną kobietę oraz rozharataną głowę grajka. Znów chce mu się wymiotować. Powstrzymuje to jednak i sięga po leżącą obok, nietkniętą gitarę.

– Pewnego dnia rzucę go w wam, w wasze szpony – mówi drżącym tonem do trupów, tuląc instrument. – A wtedy odpłacicie mu... Przysięgam... Nauczę się twojej sztuki, starcze...

Potem odchodzi. Ze łzami w oczach, z obietnicą zemsty oraz z gitarą. Nowy grajek.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zamiast słuchać zmarłych można poczytać żywych, a dokładniej – Szymon Sentkowski; zapraszam na mój profil autorski! ;)
Odpowiedz
Zapowiadało się świetnie, ale w pewnym momencie mnie znużyło i im dłużej czytałem tym bardziej chciałem przestać, ale nie mogłem, bo narrator niczym grajek mną sterował. Świetna historia, dawno nie czytałem czegoś świeżego, a ta historia zostanie w mojej pamięci na długo.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje