Historia

Spacer Nocą

mag litwor 12 8 lat temu 19 247 odsłon Czas czytania: ~20 minut

Czerwony neon rzucał na śnieg krwistą łunę. Zgromadzeni przed barem ludzie pili piwo i palili papierosy. Większość miała długie włosy i była ubrana na czarno. Z wnętrza lokalu dochodziły mocne brzmienia gitarowe.

Nagle drzwi otworzyły się i prosto w śnieg wpadł mężczyzna.

- Żebym cię tu więcej nie widział – rzekł barman i splunął na ziemię. - Nikt nie będzie przystawiał się do mojej córki w moim barze!

- Pierdol się – odparł Edek, wypluwając przy tym śnieg. Miał oblepioną całą twarz.

Barman przestąpił krok do przodu. Czerwone światło lśniło na jego łysej głowie. W oczach pałała chęć mordu, którą bez problemu mógłby wprowadzić w życie, ponieważ mierzył dwa metry i miał wielkie, umięśnione dłonie pokryte czarnymi włosami.

- Pierdol się – powtórzył Edek i wstał. Następnie zaczął się otrzepywać, jakby nie robił na nim wrażenia fakt, iż zaraz może zostać znokautowany przez faceta przypominającego pociąg towarowy.

Barman przestąpił kolejny krok do przodu i już podrywał rękę do ciosu, gdy spostrzegł zgromadzonych ludzi, którzy bacznie się całej scenie przyglądali. Gniew szpecący mu twarz nie zelżał ani o jotę, jednak ręka opadła, jakby uleciała z niej cała energia.

- Jeszcze raz cię tu zobaczę... Choćby na parkingu, a zginiesz. Nie żartuję.

Edek w końcu skończył się otrzepywać (z marnym skutkiem), podszedł do barmana i podstawił mu pod nos rękę z wyprostowanym środkowym palcem. Podczas tej czynności uśmiechał się jak idiota, w którego najprawdopodobniej zamieniła go spora dawka alkoholu, którą wlał w siebie tego wieczoru.

- Cmoknij mnie w tyłek, łysy – rzucił na koniec i ruszył w stronę drogi.

Aż do momentu, gdy zniknął w ciemności, odprowadzały go zdumione spojrzenia imprezowiczów i wzrok barmana, którym niemal topił śnieg.

*

Idąc wzdłuż drogi, odpalił papierosa i spojrzał w niebo. Gwiazdy lśniły jak codziennie od tysięcy lat, niewzruszone gównem przelewającym się na ziemi. Między czubkami drzew chował się księżyc, który rzucał na śnieg martwe światło, lekko rozpraszając ciemność. Drogę pokrywała gruba warstwa lodu, przez co Edek nie spodziewał się nadmiernego ruchu, czy piratów drogowych. Do Perun miał ponad dwadzieścia kilometrów.

- Pieprzony barman – stwierdził i wypuścił dym w mroźne powietrze. Tak naprawdę nie było w nim krzty złości. Przez alkohol dobierał się do córki barmana, który okazał się wielkim, nie posiadającym poczucia humoru gorylem. - Młoda sama się do mnie dobierała, więc co miałem robić? Laskę od siebie odpychać!?

Drzewa przypominające zmarznięte kościotrupy, odpowiadały mu w swoim upiornym języku, trzaskając co chwila pod wpływem mrozu. Edkowi wydawało się, że go obserwują; drwią z pijanego idioty, który urządził sobie spacer w środku nocy.

Całe zamieszanie – fakt, że wylądował na koncercie rockowym – spowodowany był przez rozmowę (czy raczej kłótnię) z Beatą. Gdy spotykali się przez pierwsze trzy lata, wystarczyło im własne towarzystwo. Zerwali kontakt ze znajomymi, przeprowadzili się z Legnicy do oddalonego o osiemdziesiąt kilometrów na zachód Perun i zaczęli nowe życie.

Podczas, gdy Beacie wystarczyły oglądane wieczorem filmy, ciepła herbata i koc, Edek pragnął powrócić do trybu imprezowego. W pracy poznał nowych, ciekawych ludzi i zatęsknił za klubami. Wracając z drugiej zmiany w piątkowe wieczory, przejeżdżał czasem koło dyskotek i przypominał sobie najlepsze lata jako singiel.

Z Beatą poznali się na sylwestrze w Chojnowie, zorganizowanym przez ich wspólną przyjaciółkę. Mimo, iż on był typem faceta odwiedzającego kluby, a Beata nosiła glany, gorset i słuchała ciężkiej muzyki, jakoś się dogadali. Każdy wróżył im klęskę... Ludzie kompletnie z innej bajki nie powinni się spotykać – to najczęściej słyszeli od przyjaciół.

I jak to najczęściej bywa z miłością, przetrzymała wszystkie przeciwności i gdy wyszła na prostą; wyszła z ciemniej doliny pełnej cieni przeszłości wprost na zielone pastwiska, gdzie rosną kwiaty, a na horyzoncie lśnią ośnieżone szczyty gór, coś zaczęło się pieprzyć. Tak jakby uczucie mogło istnieć tylko wtedy, gdy cały świat jest przeciwko niemu; jakby przeciwności losu stanowiły swego rodzaju podpałkę do płomienia łączącego dwoje ludzi.

Powietrze wypełnił warkot nadjeżdżającego pojazdu. Chwilę później zza zakrętu wychynęła para świateł, przypominających oczy. Samochód sunął powoli po oblodzonej drodze. Edek zacisnął dłonie, prosząc w duchu, by nieznajomy się zatrzymał. Czasem przecież zdarzały się cuda. W filmach i bajkach na przykład. Mógłbym mu nawet dać na paliwo – przeszło mu przez głowię. - Mam pieniądze, jednak przez kłótnię z Beatą zapomniałem telefonu. Nie mogłem nawet wezwać pieprzonej taksówki! Dlaczego pojechałem z tymi dziwakami na tę imprezę?

Żeby zrobić jej na złość – odparł głos w jego głowie.

Samochód przetoczył się powoli, niczym dryfująca łudź pełna trupów i chwilę później już go nie było. Znowu zapadła cisza, przerywana jedynie rozmowami drzew.

Dzisiejszego dnia nastąpił przełom; z chmur burzowych zbierających się nad ich związkiem, w końcu lunął deszcz. Krople wielkości pięści bębniły w tkankę uczucia, mącąc spokój, utrzymywany z tak wielkim wysiłkiem. Poleciały talerze i kubki, cukiernica, którą dostali na trzecią rocznicę od rodziców Beaty, a na końcu telewizor. Wzięli go na raty – był praktycznie nowy ze wszystkimi bajerami. To przelało czarę goryczy i Beata uderzyła Edka w twarz. Mocno. W miejscu gdzie paznokcie zagłębiły się w skórze, do tej pory miał cztery krwawe rany.

Pech chciał, że akurat tego dnia wpadli w odwiedziny znajomi z Legnicy. Jechali na koncert do baru nieopodal i postanowili wpaść. Załapali się na koniec kłótni, a na ich twarzach w końcu zagościł tryumf.

A nie mówiliśmy – mówiły ich oczy.

Jesteście z innej bajki i tylko kwestią czasu było, nim znudzi was zabawa w dorosłych – mówiły ich nieporuszające się usta.

Łatwo czekać na najgorsze; łatwo oceniać, krytykować, ale broń Boże nie wolno wspierać, wpadło do głowy Edkowi. To nie w stylu ludzi. Nie ważne – łączy was przyjaźń, czy pokrewieństwo. I tak w końcu potknie się wam noga, a wtedy będziemy czekać... i będziemy oceniać!

Do tej pory nie mógł zrozumieć, dlaczego ubrał się i zdecydował pojechać na koncert, gdzie dziewczyny noszą ciężkie, niezgrabne buty i mają pełno kolczyków wcale nie podkreślających urody. Podejrzewał, że chodziło o zwykłe oderwanie się od rzeczywistości. Kilka godzin ucieczki jest lepsze niż nic.

*

Niemal dwie godziny później zmarznięty i coraz bardziej rozdrażniony wspiął się na wzniesienie i ujrzał światła w oddali. Do miasta miał jeszcze kawał drogi, jednak na sercu zrobiło mu się lżej, gdy dostrzegł cel wędrówki.

Ruszył w dół. Złość starał się przekuć w nadzieję, tłumaczył sobie, że jeszcze godzina/dwie i będzie w domu. Porozmawia z Beatą i może wywalczy porozumienie? Przecież miłość to nie tylko kraina pełna tęcz i jednorożców, lecz przede wszystkim walka z własnymi słabościami!

- Naprawię to – rzekł z pewnością i wtedy się poślizgnął.

Ostatni raz ślizgał się po lodzie jako dziecko i zapewne wtedy udałoby mu się odzyskać równowagę. Godziny spędzone na zabawie w berka, która często kończyła się rozbitymi łokciami, zdartymi kolanami, bądź powrotem do domu z opuchniętym nadgarstkiem, sprawiały, że człowiek stawał się bardzo uważny i odporny na upadki. Jednak to było dawno temu. Teraz Edek runął na asfalt z impetem burzącej się kamienicy. Przed oczami błysło mu białe światło, a zęby uderzyły o siebie. Kość ogonowa przypomniała o swoim istnieniu, wysyłając potężną falę bólu do mózgu.

- Szlag jasny!

Nim zdążył poużalać się nad sobą, usłyszał pojazd.

Siedzę na środku drogi – wpadło mu do głowy – zaraz za wzniesieniem. Nawet jeżeli kierowca mnie zauważy (na co nie było wielkich szans), nie zdoła zahamować na oblodzonej drodze!

Bez chwili zwłoki poderwał się do góry i już miał ruszyć w stronę pobocza, gdy poślizgnął się raz kolejny i upadł na kolano. Wyrzucając przekleństwa wraz z obłoczkami pary, spojrzał w reflektory samochodu.

Zbliża się bestia – pomyślał – jeżeli zaraz się nie ruszę, zostanę pożarty!

Wiedział, że wszystko zależy od nogi, którą trzymał płasko na ziemi. Jeżeli trafi na lód, zabuksuje i kolejny raz upadnie. Jedyna nadzieja w Bogu, który siedzi gdzieś wysoko na tronie i obserwuje całe zajście przez wojskową lornetkę.

Edek odepchnął się i poszybował do przodu niczym ptak. A tak przynajmniej mu się wydawało, ponieważ w rzeczywistości przeleciał niecały metr i kolejny raz tego dnia zarył twarzą w śnieg.

- To nie jest mój najszczęśliwszy dzień – stwierdził, podnosząc się z ziemi.

Pojazd zatrzymał się z lekkim poślizgiem. Chwilę później szyba od strony kierowcy, opadła, a z wnętrza ktoś rzekł:

- Nic panu nie jest? Halo! Żyje pan!?

- Tak, do jasnej cholery. Żyję!

Edek wstał i przytrzymując się rozgrzanej maski samochodu, zapytał:

- Jedzie pan do Perun? Przydałaby mi się podwózka. Oczywiście zapłacę.

- Gdzie?

- Pytałem, czy jedzie pan do Perun!

- Do Perun nie jadę, ale mogę pana dowiedź do CPN -u.

Edek odetchnął z ulgą. CPN znajdował się dwa kilometry przed miastem. Przeliczywszy szybko, doszedł do wniosku, że będzie w domu za dwadzieścia minut.

- Niech pan wsiada. Zimno dzisiaj jak w kostnicy!

Chwilę później Edek zanurzył się w ciepłym wnętrzu mercedesa.

*

Z radia sączył się ambient, który lekko zagłuszały pracujące pełną parą nawiewy. W środku pojazdu było gorąco, z czego Edek na początki się cieszył. Po upłynięciu pięciu minut, zaczynał mieć jednak dość gorącej atmosfery. Śnieg który miał na ciuchach, zamienił się w wodę, a z czoła skapywały mu krople potu.

- Co to za utwory? - zapytał, gdy cisza zbytnio się przedłużała. - Jestem pewny, że kiedyś je słyszałem.

- To składanka ścieżek dźwiękowych z filmów Kubricka.

- No tak! Jak mogłem nie poznać motywu ze Lśnienia!

Mężczyzna siedzący za kierownicą zaśmiał się i sięgnął po paczkę papierosów. Z wprawą wyćwiczoną przez lata, wytrząsnął jednego i zapalił. Po wnętrzu oświetlonym niebieskim światłem, padającym z deski rozdzielczej, rozszedł się dym.

- Nazywam się Dawid. Zapali pan?

- Jaki tam ze mnie pan. Mów mi Edek.

- Więc? Skusisz się Edek?

Zastawiał się jakieś dwie sekundy.

- Jasne.

- Skąd wracasz?

- Z baru. Impreza nie do końca mi odpowiadała, więc zmyłem się do domu.

- Pieszo o trzeciej w nocy? Dwadzieścia kilometrów przez las? W zimę? Bez latarki, czy odblasku na kurtce?

Edek wzruszył ramionami i wypuścił dym nosem. Nie mógł oderwać wzorku od dwóch kostek do gry wiszących pod lusterkiem.

- To takie dziwne?

- Biorąc pod uwagę fakt, że barman wyrzucił cię na zbity pysk, za to, że obmacywałeś mu córkę, to nie.

- Byłeś przy tym... wszystko widziałeś... więc po co pytasz?

Lubię gierki. – Kolejny raz zaśmiał się kierowca i wyrzucił przez uchylone okno połowę papierosa. - Walczyłeś niczym prawdziwy kocur! Mimo, że rzucał tobą jak dmuchaną lalką, nie poddawałeś się, koguciku. Fajne miała cycki?

Nie mogąc dłużej znieść uderzających o siebie kostek, Edek przytrzymał je ręką. Pod palcami czuł miękki i włochaty materiał. Potrzebował chwili, by zebrać myśli. Mało go obchodziły słowa Dawida; w końcu był tylko obcym, który podwoził go samochodem. Musiał jednak podtrzymać tę farsę, póki nie dotrze na miejsce. Nie chodziło o spacer nocą i niską temperaturę; na pierwszym miejscu była Beata, z którą pragnął się pogodzić.

- Kto miał fajne cycki? Barman?

- Dobrze wiesz, o kogo pytam, koguciku.

- Nie mów do mnie koguciku. Przedstawiłem się.

- Ja jednak wolę nazywać cię kogucikiem. Może razem przekażemy twojej kochanej metalówce, że niemal pieprzyłeś się z inną? Co ty na to?

- Skąd to wszystko... - zaczął Edek, jednak zaraz zamknął usta. Wypiłem za dużo, przyszło mu do głowy. Wlałem w siebie sporo piwa i żaliłem się przy barze. Musiał wszystko słyszeć i postanowił się zabawić. - Nie twoja sprawa. Dowieź mnie do CPN – u i miejmy to za sobą.

Po tych słowach na moment zapanowała cisza. Droga skręciła w prawo, reflektory mercedesa wyłoniły z mroku grupę saren, które wyskoczyły na drogę i zaczęły przechodzić na drugą stronę. Edek nie mógł nadziwić się ich zwinności; chude nóżki z pewnością stąpały po oblodzonej jezdni.

Nagle Edek poczuł rękę na swoim kolanie. Wzdrygnął się i oderwał wzrok od przechodzących zwierząt.

- Co jest? - zapytał, spoglądając na Dawida. W pierwszej chwili chciał dodać coś jeszcze, jednak głos uwiązł mu w gardle.

- Cześć, kochanie – rzekła Beata. Teraz ona siedziała za kierownicą.

- Czy ja oszalałem? Może wypiłem trutkę na szczury zamiast piwa? Albo piwo z trutką na szczury!? Tak! To na pewno ten cholerny barman!

- Zamknij się na chwilę, bo będę zmuszona kolejny raz dać ci w psyk.

W jej głosie brzmiała pewność siebie i lekkie rozdrażnienie. W oczach odbijał się blask z deski rozdzielczej, choć głos usadowiony głęboko w głowie Edka twierdził, że to gniew. Dziewczyna poświęciła dla ciebie trzy lata, a ty po pierwszej poważnej kłótni wybrałeś się do baru i omal nie puściłeś z jakąś dziewczyną – twierdził.

- Zamknij się – rzekł Edek i przetarł dłonią twarz. Zdążyli już ruszyć w dalszą drogę.

- Słucham?

- Możesz wyjaśnić, jakim cudem wziąłem cię za faceta o imieniu Dawid? Jestem pewny, że z nim rozmawiałem i nie postradałem zmysłów, więc z łaski swojej wyjaśnij mi, o co tu, kurwa, chodzi!

- Po co te nerwy – rzekła Beata i musnęła opuszkami palców jego policzek, w miejscu gdzie jej paznokcie pozostawiły cztery rany. - Przepraszam cię za to. Nie powinnam cię uderzyć.

Silnik wszedł na wyższe obroty, a samochód przyśpieszył. Ponad wierzchołkami drzew widoczne był światła Perun. Edek rozluźnił się odrobinę; wyobrażał sobie, jak weźmie prysznic, wskoczy do łóżka i trochę pofigluje z Beatą na przeprosiny. A telewizor i reszta zniszczonych rzeczy, pytał jego wciąż pijany i skołowany umysł? A samochód, którym jedziecie? Skąd...

- Skąd wzięłaś to auto?

Beata wrzuciła wyższy bieg i wcisnęła gaz do dechy. Samochodem lekko zarzuciło na śliskiej drodze, a chwilę później parł do przodu ponad sto kilometrów na godzinę. Zza zakrętu wyłonił się CPN, na który Edek tak czekał.

- Nie mamy samochodu, więc musiałam sobie jakoś radzić.

- To nie jest odpowiedź na moje pytanie.

- Spójrz do tyłu. - Głos Beaty stawał się coraz bardziej surowy. Dłonie miała zaciśnięte mocno na kierownicy. - Ale uprzedzam, że widok nie jest najpiękniejszy, koguciku.

Ledwo ją słyszał. Wychylił się przez siedzenie i zobaczył koc. Gdy podniósł go do góry, spostrzegł ciało mężczyzny. Wyglądał jak Dawid. Miał otwarte oczy i szeroko rozwarte usta; jakby umarł ze strachu.

- Coś ty zrobiła? Beata!?

- Pokazałam mu swoje prawdziwe oblicze. Przystawiał się do mnie w drodze do baru. Nie miałam pieniędzy na taksówkę, więc złapałam stopa, żeby pojechać do ciebie. Pech chciał, że trafiłam na takiego idiotę. Chciał się zabawić, więc nie oponowałam.

- Ty go zabiłaś!

- Nie tknęłam go palcem! - Byli najwyżej dwadzieścia metrów od stacji paliw. Za nią droga rozwidlała się. - To ty się powinieneś tłumaczyć! Widziałam, co robisz z tamtą dziewczyną!

Zamiast pojechać prosto w stronę Perun, Beata gwałtownie skręciła kierownicą w lewo. Samochód wpadł w poślizg i sunął bokiem środkiem jezdni. Gdyby z przeciwka jechał inny pojazd, nie mieliby szans na manewr.

- Widziałam, jak wkładasz jej łapska pod bluzkę! Jesteś obrzydliwy!

Jak mogła mówić o zdradzie – zastanawiał się Edek, zapierając się nogami o podłogę mercedesa – gdy na tylnym siedzeniu samochodu leżał martwy człowiek, a my zaraz wylądujemy w rowie jego autem!? Jak udało jej się przybrać jego postać? Jak mogłem niczego nie zauważyć? I dlaczego jej głos zaczyna coraz mniej przypominać ludzki? Z kim spędziłem ostatnie trzy lata życia!?

Potok myśli zatrzymał się, gdy Edek uderzył głową w szybę i przed oczami zobaczył wybuch białego światła. Mercedes uderzył o zaspę na poboczu i już chwilę później parł do przodu, nabierając szybkości.

- Kim jesteś? Tylko to chcę wiedzieć.

- Wiedziałam, że padnie takie pytanie, dlatego nigdy nie wyjawiłam ci swojej tajemnicy.

- Po twoim głosie wnioskuję, że znowu jestem winny. Kiedy przestaliśmy się rozumieć? Jak mogliśmy przez trzy lata normalnie funkcjonować, a tu nagle, bum! Ja mówię jedno, a ty drugie i zamiast porozumienia mamy wiadro pełne gówna i pretensji. Rzygać mi się chce, jak o tym myślę.

Beata lekko zwolniła, by następnie skręcić w boczną drogę. Mercedes kołysał się niczym łudź na zwałach śniegu. Las zdawał się napierać z każdej strony, a droga zwężać.

- Dlaczego wjechaliśmy do lasu? - zapytał. Miał nadzieję, że w głosie będzie pobrzmiewać arogancja, niestety słowa nie miały siły przebicia, ponieważ oplatał je strach.

Strach powodowany jednym pytaniem, które wyskoczyło mu w głowie i błyskało na czerwono niczym neon przed barem, pytając: „dlaczego ona wjechała do lasu?”.

- Co chcesz ze mną zrobić?

Miał nadzieję usłyszeć prostą, szczerą i niegroźną odpowiedź. Zamiast tego Beata zaczęła się zmieniać. Nie towarzyszyły temu żadne specjalne efekty. Jedyną nietypową oznaką, było naelektryzowane powietrze. Edkowi włosy stanęły dęba, a szczęka opadła niczym drzwi od piekarnika. Samochód prowadziła kobieta mająca około sześćdziesięciu lat. Czas nie zatarł całkiem piękna, które niegdyś cechowało jej twarz. Wystające kości policzkowe i cienkie, lekko uśmiechające się usta podkreślały tylko niesamowity efekt.

- Jesteś stara?

- Dziękuję za komplement – stwierdziła Beata, jej głos był całkiem inny. - Możemy teraz porozmawiać spokojnie?

- Przez trzy lata mieszkałem ze staruszką? Oszukałaś mnie! Mam dość i chcę wysiąść. To jakiś koszmar!

Po pomarszczonym policzku zbiegła łza. Beata otarła ją wierzchem dłoni i zatrzymała samochód.

- Musimy zakopać ciało.

- Oszalałaś. Wychodzę.

Otworzył drzwi i wystawił nogę na zewnątrz. Śnieg sięgał mu do połowy łydki.

- Zdradziłeś mnie...

Czy dobrze ją rozumiem? Mam stać się kolejną ofiarą? Kochaliśmy się przez kilka lat. Byliśmy szczęśliwi i koniec nastąpi dzisiaj? Spocznę w zmarzniętej ziemi wraz z nieznajomym, tylko po to, by na wiosnę wykopał mnie jakiś grzybiarz?

- Zawsze byłaś dziwna. Kochałem to w tobie. Teraz jesteś szalona, a to już ponad moje siły.

Wyskoczył z samochodu i zaczął biec. Kluczył między drzewami, kilka razy się przewrócił, jednak strach dodawał sił. Serce szarpało mu pierś, a mroźne powietrze gryzło w gardło. W ciemności rozległ się ryk. Edek nie miał wątpliwości, co to oznacza i choć myślał, że nie może przyśpieszyć, wykrzesał z siebie jeszcze trochę siły.

*

Obudzić się rano i poczuć zapach owocowej herbaty, kuszący, by wstać z łóżka i usiąść przy stole. Kuchnia zalana słonecznym blaskiem; Beata w samej koszuli, pokazując równe nogi, krzątałaby się przy desce do krojenia, przygotowując kanapki. Nie istniało nic piękniejszego - pomyślał Edek – od sobotniego poranka z ukochaną osobą. Gdy nie musisz się śpieszyć, a życie chwilowo z wściekłego psa zamienia się w potulnego szczeniaka.

- Dla takich chwil warto żyć – stwierdził na głos, dodając sobie otuchy. Wzrokiem nie mógł przeniknąć ciemności.

Nagle grunt uciekł mu spod nóg. Zaczął się turlać w dół. Gdzieś w głębi miał nadzieję, że dostał skrzydeł i teraz już będzie dobrze. Odleci z tego lasu, odleci z tego świata na inną planetę, gdzie życie jest prostsze i nie istnieją dziewczyny zamieniające się w starsze kobiety; zakłamane dziewczyny, które zabijają taksówkarzy, a następnie ten sam los przewidują, dla nie do końca wiernych chłopaków.

- Pieprzyć to – rzekł, gdy w końcu zatrzymał się na dole. W uszach, nosie i ustach miał śnieg.

W oddali słychać było tupot. Coś wielkiego przemierzało ciemność. Wiedział, że to Beata. Już dzisiaj pozbawiła życia człowieka, więc jeden więcej nie stanowi różnicy.

- Pieprzyć to...

Gdzieś w oddali dostrzegła parę czerwonych oczu. Może to tylko przywidzenie? - pocieszał się. - Może to wszystko sen, a ja zaraz się obudzę i poczuję zapach parzonej herbaty?

Wtedy rozległ się ryk.

- Kochanie? - rzekł niski, chropowaty głos. Oczami wyobraźni Edek zobaczył smoka i o mało nie narobił w gacie. - Gdzie jesteś najdroższy!?

To wystarczyło, by zmobilizować się do wstania i wzięcia nogi za pas. Miał nadzieję dotrzeć do jezdni, w końcu nie odjechali od niej tak daleko i istniała szansa, że ktoś go uratuje. Może akurat będzie przejeżdżał patrol policji? Pierwszy raz mieliby okazję, by użyć nie tylko bloczków z mandatami, ale też broni palnej!

Coś przemknęło obok Edka. Poczuł podmuch powietrza, a chwilę później nastąpił trzask łamanego drzewa. Jest tuż obok mnie, przeszło mu przez głowę i postanowił przystanąć. Starał się oddychać spokojnie i powoli, ponieważ szum przelewające się w żyłach krwi i galopujące serce zagłuszały dźwięki dobiegające z lasu.

Coś w ciemności oddychało chrapliwie. Najwyraźniej również nasłuchiwało.

No to mamy impas, pomyślał. Następnie schylił się i zaczął przeszukiwać śnieg. Palce miał skostniałe z zimna, co utrudniało całą operację, jednak postanowił się nie poddawać.

Czerwone ślepia spojrzały w jego kierunku. Rozległ się warkot, który zagłuszyły kroki; przy każdym drżała ziemia. Edek w końcu wyszarpnął spod śniegu kawałek drzewa i cisnął nim jak najdalej mógł. Beata natychmiast ruszyła w tamtym kierunku.

- I tak cię znajdę – rzekła swoim nowym, upiornym głosem. - Znam cię lepiej, niż możesz sobie wyobrazić!

Bez chwili zwłoki ruszył w przeciwnym kierunku i zmusił sponiewierane ciało do biegu. Nie wiedział - zmierza głębiej w trzewia lasu, czy wraca do miasta. Zwykle radził sobie w terenie i bez problemu odnajdywał drogę do schroniska, gdy wędrowali po górach. Teraz jednak nerwy, ciemność i alkohol powodowały mętlik w głowie. Niczego nie mógł brać za pewnik i wolał nie wzbudzać w sobie zbyt wielkich nadziei.

Kilka minut później spostrzegł światła. W pierwszej chwili wydawało mu się, że to wyobraźnia płata figle. Nakazywał sercu, by nie wypełniało się nadzieją. Nie chciał umierać jako głupiec. Dlatego dopiero, gdy wbiegł na podjazd domu, pozwolił sobie na łzy radości. W oknach paliło się światło, wystarczyło zadzwonić i poprosić o ratunek.

Niech dzwonią na policję, czy po karetkę – pomyślał z rozbawieniem. - To nieistotne, ponieważ udało mi się przeżyć! Zobaczę wschód słońca, a po nim będzie już tylko lepiej. Zmienię swoje życie. Zmienię cały świat!

Młócąc w głowie bezsensowne myśli, wciąż naciskał dzwonek. Nie zastanawiał się, dlaczego ktoś nie śpi nad ranem i wybudował dom w środku lasu. To były drobiazgi, które stały się istotne, dopiero, gdy z wnętrza wyskoczyło trzech byczków; mieli na sobie białe koszule, a w dłoniach trzymali kije bejsbolowe.

- Czego tu, kurwa? - zapytał ten idący na samym przodzie. Dolna szczęka lekko mu wystawała, przez co wyglądał jak pół mózg.

- Potrzebuję pomocy! Coś... ktoś mnie ściga!

- Darek, Jarek łapcie gnoja. Coś mi tu śmierdzi.

Czy on mówi jak gangster z kiepskiego filmu? - zastanawiał się Edek. Powoli odsuwał się od furtki. Nie mógł uwierzyć w swojego pecha. Chciał uciekać, jednak za plecami miał ścianę złożoną z drzew i ciemności, gdzie grasowała dawna ukochana.

- Między młotem, a kowadłem – stwierdził i zaśmiał się bez odrobiny wesołości. - To zakrawa na paranoję. Ja pierdole.

Dwóch byczków doskoczyło do niego. Jeden uderzył Tadka butem w żołądek, a drugi poprawił kolankiem w nos. Chrupnęły łamane chrząstki. Trysnęła krew. Cienie zdawały się przedrzeźniać żywych, wykonując te same ruchy na asfalcie.

- Tylko go nie zabijcie. Musimy się dowiedzieć kto go tu przysłał. Może ma list w kieszeni. Przeszukajcie go.

Nim zdążyli to zrobić, z lasu wyskoczył niedźwiedź. A tak się im w pierwszej chwili wydawało. Zwierze było o wiele większe, miało czerwone ślepia, pod pewnymi względami podobne do ludzkich i kilkucentymetrowe pazury.

Najpierw rzuciło się na faceta wydającego rozkazy. Jednym kłapnięciem odgryzło mu spory kawałek gardła i wyszarpało rdzeń kręgowy. Krople krwi zostawiły na asfalcie mozaikę, przypominającą sztukę współczesną.

Mięśniak o imieniu Darek narobił w gacie i rzucił się do ucieczki. Najwyraźniej nie był w nastroju, by walczyć z dzikimi zwierzętami. Tymczasem Jarek wyciągnął zza paska pistolet i zaczął strzelać. Nim bestia przeciągnęła po jego piersi pazurami, co zaowocowało otwarciem się klatki piersiowej i wylaniem na zewnątrz sporej części wnętrzności, dosięgnęły ją trzy kule.

*

Edek podniósł się z ziemi, zachwiał i kolejny raz upadł. Dopiero, gdy zobaczył leżącą w kałuży krwi Beatę, przestał czuć ból. W jednej chwili znalazł się przy ukochanej. Z jej ust ciekła krew. Oczy nie należały już do bestii, lecz zwykłej dziewczyny. Wróciło piękno, które dostrzegł na sylwestrze w Chojnowie. Dopiero teraz, patrząc jak odchodzi, zrozumiał, że miłość, która była między nimi, nie zniknęła.

- Mieliśmy problemy – rzekł, zalewając się łzami. - Ale wszystko będzie dobrze.

- Nie skrzywdziłabym cię... - wykrztusiła Beata. - Wiesz o tym, prawda?

- Oczywiście. - Pogłaskał ją po włosach. Robiło mu się słabo, więc zebrał w sobie całą pozostałą moc i podźwignął ją z ziemi. - Oczywiście, że tak, kochanie.

- Gdy podszedłeś do mnie, wtedy w Chojnowie... nazwałam cię kogucikiem. Myślałam, że się domyślisz... - Na jej ustach pojawiły się bąbelki krwi.

- Byłem głupcem. Jestem głupcem. Nie zasługuję na ciebie.

- Ten facet w mercedesie był już martwy. Tak go znalazłam... ja nigdy... nigdy nikogo nie skrzywdziłam.

- Nie musisz nic mówić – rzekł, idąc poboczem drogi. Za towarzyszy miał łzy i parujące w mroźnym powietrzu wnętrzności. - Zaniosę cię do szpitala i wydobrzejesz.

- To jest moja prawdziwa postać, kochanie. Zawsze mnie znałeś. Nie możesz w to nigdy zwątpić. Błagam...

- Kocham cię i nic więcej się nie liczy, a teraz bądź już cicho. Niedługo będziemy w szpitalu. Niedługo... wszystko będzie dobrze...

Młody mężczyzna i dziewczyna, którą niósł na rękach, powoli znikali za zakrętem. Odprowadzały ich gwiazdy, które widziały niezliczoną ilość bólu, przelewającą się tu, na ziemi i drzewa, wciąż szepczące w swym pradawnym języku.

Koniec

Blog z moimi tekstami:

http://maglitwor.blogspot.com/

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

I znowu Perun :v
Odpowiedz
Marek Trusiewicz a mi nie przeszkadza :D Wręcz przeciwnie ^_^ Widząc 'Perun' wiem, że to Twoje opowiadanie i będzie jak zawsze na wysokim poziomie :D
Odpowiedz
Wsiąkłam na 100% przez te chwilę odcięłam się zupełnie od świata i doskonale wyobraziłam sytuację, gratuluję doskonałego opowiadania :)
Odpowiedz
Genialne uwielbiam Twoje teksty :)
Odpowiedz
Cudowne! Bardzo mi się podobało ☺
Odpowiedz
Nawet nie wiem jak skomentować, ale dobre, naprawdę. Mimo długości, nie pomyślałam nawet chwilę żeby zaprzestać czytania, ale koniec mógłby być tragiczniejszy, przynajmniej ja miałam taką nadzieję :<
Odpowiedz
Fajne, fajne. Tylko raz jest napisane "Tadek", o którym nic w tekście nie było mowy :)
Odpowiedz
Fajne, coś takiego świeższego.
Odpowiedz
Naprawdę fajne, ale trochę dzikie xd
Odpowiedz
Strasznie mi się podoba, ale to zakończenie :/ mogło być lepsze (a właściwie gorsze)
Odpowiedz
Bardzo dobre opowiadanie, poza tymi dwoma błędami ort nie ma się do czego przyczepić, no może do tego że troszkę za długo kazałeś czekać do puenty :)
Odpowiedz
Wow, to jest super :) Fajnie się czytało :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje