Historia

Według przepisu Cynthii

kier 9 7 lat temu 7 196 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Zabawne, że kiedy przyglądam się tamtym wydarzeniom z 15 września z perspektywy czasu, zawsze dochodzę do wniosku, że ludzie zaplątani w tę aferę podejmowali raz za razem najgłupsze możliwe działania – ja także. Reagowaliśmy całkowicie odruchowo, bezmyślnie, pod wpływem emocji. Wyciągaliśmy całkiem błędne wnioski i na upartego usiłowaliśmy znaleźć w tym wszystkim jakiś sens, tak zwane „racjonalne uzasadnienie”. I nie ma co się dziwić – dorosłym ludziom ciężko porzucić przekonania, którym hołdują od lat. Zwłaszcza, kiedy jedno z nich brzmi „To niemożliwe, żeby z powodu zwykłej 14 – latki zginęło około dwudziestu osób.”

Dopiero nieco później dowiedziałem się, że to nie była ona, to nie Cynthia Clark, tylko coś, co siedziało W NIEJ. Coś, co sama, nie do końca świadomie, wpuściła do swojego organizmu i nie potrzebowała do tego satanistycznych rytuałów, przyzywania demonów czy czarnej mszy. Nie, Cynthia Clark po prostu zrobiła zakupy przez internet.

Jako pierwsza zauważyła coś dziwnego Laureen Oswald, która zgodziła mi się opisać całą tę sytuację. Później twierdziła jednak, że „Cynthia zawsze była jakaś dziwna i raczej nikt za nią nie przepadał”, więc nie przywiązywała do tego większej wagi. Pierwszy błąd...!

Nastolatka rzekomo zapytała pannę Clark, jak jej minęły wakacje – to było jakoś drugiego września, w pustej wówczas szkolnej szatni. Nie, żeby dziewczęta specjalnie się ze sobą trzymały, przeciwnie, Laureen raczej nie traciła dotąd czasu na klasowe dziwadła – ale tamtego dnia miała wyjątkowo dobry humor i chciała być miła.

„Schudłaś”, dodała następnie. Cynthia zawsze była dość pulchną dziewczyną, więc Oswald sądziła, że sprawi jej tym przyjemność.

Tamta jednak w odpowiedzi zawarczała gardłowo. („Brzmiała jak wściekły pies podczas płukania gardła”, stwierdziła potem Laureen. Nie mam pojęcia, gdzie udało jej się coś takiego usłyszeć).

Dziewczyna uniosła brwi, słysząc to, i nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Była pewna, że tamta zwraca na siebie uwagę, ciągle to robiła, lecz tym razem w wyjątkowo nietrafiony sposób. „Zagadywanie do niej chyba było błędem”, uznała.

Jej reakcja nie spodobała się Cynthii. Otworzyła szeroko usta, groteskowo szeroko, jakby ktoś chciała obejrzeć jej migdałki, a z jej ust polała się ślina. Naprawdę mnóstwo gęstej, lepkiej śliny, jakby wypełniała jej gardło, a jej ślinianki nie miały serca zwalniać pracowników z uwagi na nadprodukcję. Wytrzeszczyła oczy na Laureen, która z miejsca straciła pewność siebie.

- Cynthia... - wydukała, obserwując ją, skołowana. - To... obrzydliwe, naprawdę...

Ślina lała się nadal, zaczynając skapywać na podłogę.

Laureen pisnęła i odwróciła się na pięcie, zniesmaczona do granic możliwości. Ruszyła pospiesznie korytarzem, jak najdalej od cuchnącej potem szkolnej szatni i natychmiast opowiedziała o wszystkim koleżankom. Dziewczęta robiły wielkie oczy, chichotały i obgadywały Cynthię, znały jednak jej skłonność do zwracania na siebie uwagi, oraz Laureen – do koloryzowania. Pośmiały się więc chwilę z warknięcia i ślinotoku, nie podejrzewając jednak żadnego problemu. Tak, oto kolejny błąd.

Przez następne dni nie działo się nic szczególnego. Cynthia jak zwykle trzymała się na uboczu. Podobno nikt jej specjalnie nie dokuczał, ona jednak chyba nie przepadała za swoją klasą. Wiecznie naburmuszona, otyła dziewczyna raczej nie wzbudzała niczyjego zainteresowania. Jedyne, co można by zauważyć – lecz wtedy nikt się nad tym nie zastanawiał – to to, że dużo jadła. Naprawdę dużo, praktycznie na każdej przerwie, lecz mimo to wyraźnie straciła na wadze. Udało mi się uzyskać dostęp do jej pamiętnika z tamtych dni – kiedy jej siostra pomogła mi go zdobyć, niemal mnie to bawiło. Wzorowa postać z taniego kryminału. Tak czy owak, fragmenty ostatnich wpisów brzmiały:

„ Cały czas jestem taka głodna. Być może to nie była dobra decyzja? Ale przecież chudnę. Potem podobno nie jest tak trudno się tego pozbyć.”

„Boże, kręci mi się w głowie. To zaczyna być niepokojące. Poza tym, momentami słyszę, jak ktoś mówi, że ma być nas więcej... co jeśli oszalałam? Czy to może być kwestia stresu?”

„Więcej, więcej, więcej. Jeśli jeszcze nie oszalałam, zaraz to zrobię. Ale czego więcej...? Nadal głodna...”

I wreszcie docieramy do feralnego 15 września. Dnia, w którym szkoła nr 24 nieomal została pożarta przez jej uczniów. Dosłownie.

Lekcje zaczynały się wf – em. Dziewczyny z klasy Cynthii i Laureen stały zgromadzona pod salą gimnastyczną, nieopodal przechadzała się wuefistka, lecz nikogo innego nie było w pobliżu. Właściwie to mam wrażenie, że nawet okoliczności popełniały wtedy błędy. Cynthii również nie było nigdzie widać.

- Hej, Laureen! - dało się słyszeć nagle z szatni jej głos. Brzmiała, jakby się lekko krztusiła.

Zaskoczona Oswald uniosła wzrok. Co ona może robić w szatni – brr, znów w szatni – i czego od niej chce...? Jeszcze nawet nie było dzwonka. Koleżanki popatrzyły na dziewczynę, zdumione, ale i podekscytowane nowym tematem do plotkowania – co znowu wyprawia ta cała Clark?

- Chodźcie tutaj, proszę. Utknęłam w szatni.

Zwrot ten wzbudził konsternację.

- Jak to, Cynthia? - odezwała się niechętnie Alysson Green. - Kto cię zamknął w szatni?

- Och, właściwie to... go nie znacie. - dało się słyszeć zza drzwi. - Taki jeden, niezbyt miły. - zaśmiała się hałaśliwie, z czymś na kształt zażenowania.

Dziewczyny popatrywały po sobie.

- Jak to? Chłopak, tak? Z naszej klasy...? - odezwała się Roselyne, nazywana Rose.

Nadal nikt nie kwapił się jakoś, żeby wypuścić koleżankę.

- Możecie poprosić o klucze? – odparła tamta ze zniecierpliwieniem.

Roselyne ruszyła do drzwi, zdezorientowana. To mało prawdopodobne, żeby ktoś zamknął tę dziewczynę w szatni, w końcu to wyjątkowo mało wyrafinowana złośliwość. Czasem jednak drzwi trochę ciężko chodziły i może...

Rose otworzyła je bez trudu.

- Hej, Cyn... - zaczęła i urwała. W kącie kuliła się rozczochrana, drżąca dziewczyna. Z ust kapała jej ślina, oczy miała rozbiegane.

- Co ci jest? - wykrzyknęła Roselyne, zdumiona. Czy ona się naćpała, czy coś takiego?

Wtedy Cynthia niespodziewanie złapała ją za nadgarstek. Rose poczuła, jak jej ciało sztywnieje, ogarniają ją zawroty głowy...

I głód. Silny głód.

- Roselyne...? - kolejna dziewczyna nieśmiało weszła do szatni, a Rose natychmiast się na nią rzuciła.

Nie wiadomo z całą pewnością, jak to dalej wyglądało. Dziewczęta, które przeżyły, nie bardzo chcą o tym mówić.

Tak czy inaczej, prawdopodobnie Głód rozprzestrzeniał się przez dotyk. Korytarz napełnił się mieszaniną okrzyków oburzenia i przerażonych pisków, a potem...

Oszalałe uczennice rzucały się na ściany, sprzęty dookoła, drzwi i siebie nawzajem. Łapczywie wpychały do ust wszystko, co udało im się odgryźć lub oderwać, a siła ich szczęk była porażająca. Pozostawiły po sobie wyrwy w ścianach, ślady zębów na sprzętach. Używały ciężkich przedmiotów do niszczenia otoczenia, by następnie pożreć odłamki.

Wuefistce udało się wezwać policję, lecz to było ostatnie z jej życiowych dokonań.

Rzekomo komenderowała nimi Cynthia, czego dowiedziałem się od jednej z poszarpanych, pogryzionych uczennic, która przeżyła. Dziewczynki, niczym zorganizowana grupa, a raczej: stado dzikich zwierząt o ściśle ustalonej hierarchii, usiłowały zjeść wszystko, co tylko się dało, ze sobą włącznie. Żadna z nich nie chciała opisać mi ze szczegółami tego zapewne odrażającego widoku zaniku człowieczeństwa, chlapiącej krwi i niszczonego otoczenia.

Na coś takiego jednak natrafiła wezwana przez wuefistkę policja.

Sprawę załatwił strzał w głowę Cynthii. Wówczas ocknęły się poszarpane, oszołomione dziewczyny, rozległy się krzyki i płacze. Znaczna część umarła w szpitalu na skutek odniesionych obrażeń, lub zjedzonych przezeń przedmiotów.

Wszyscy powiązani z tym ludzie przeżyli szok. Między innymi rodzice Cynthii, którzy zatrudnili mnie jako prywatnego detektywa, chcąc zrozumieć przyczyny śmierci córki.

Ich pulchnej córeczki Cynthii, która jakiś czas temu zamawiała przez internet tabletki z jajeczkami tasiemca, które miały pomóc jej schudnąć.

Nie wiem, co takiego właściwie wpuściła ta nieszczęsna dziewczyna, grunt, że na pewno nie był to tasiemiec, tylko o wiele gorszy pasożyt.

Natomiast jeśli chodzi o błędy, wspominałem, że ja również je popełniam? Zamówiłem ten specyfik, oczywiście, z tej samej strony, którą znalazłem w historii wyszukiwania na komputerze Cynthii. Zamierzałem poddać go analizie. Na czym polegał błąd, zapytacie?

Zostawiłem tabletkę na wierzchu. W końcu mieszkam sam.

Mojego ogromnego bernardyna nie uwzględniłem. Lek gdzieś zniknął, przez pewien czas trzymałem psa w zamknięciu, nic się jednak nie działo.

Dopiero po miesiącu, zaledwie parę godzin temu, znalazłem w ogrodzie wygryzioną w płocie dziurę.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Powala
Odpowiedz
http://blakier.blogspot.com/ Zapraszam na bloga :D
Odpowiedz
Świetne! Trochę mi to rozprzestrzenianie przez dotyk nie pasuje (jakoś ugryzienie bardziej mi tu gra ;) - ale autor dzieła wie najlepiej. Końcówka z psem ekstra!
Odpowiedz
Końcówka świetna, naprawdę dobra historia
Odpowiedz
Mega :D
Odpowiedz
Świetna historia, trzymająca w napięciu, dobrze napisana fabuła. Dopracowałbym jedynie sposób rozprzestrzeniania się "pasożyta", ale to tylko moje subiektywne odczucie ;-) pozdrawiam!!
Odpowiedz
Rzeczywiscie, tak przez dotyk to troche bez sensu xD
Odpowiedz
Świetne! I jaka puenta!
Odpowiedz
Wooow... Ostatnie zdanie rozwala! Świetna historia!
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje