Historia

Głęboka zieleń Jej oczu

kadlin 9 7 lat temu 6 219 odsłon Czas czytania: ~8 minut

Budzę się, czuje krople rosy na swojej twarzy. Otwieram oczy, od razu muszę je zmrużyć, za jasno, zdecydowanie za jasno. Daje im parę sekund, muszę oswoić się z promieniami słońca padającymi na moją facjatę. No to czas na kolejna próbę, tym razem udaną. Pierwsze co widzę, to błękitne niebo, po którym leniwie płyną chmury. Podnoszę się do pozycji siedzącej, rozglądam. Jestem na polanie, zewsząd otacza mnie zielona trawa, zielona jak JEJ oczy. Uśmiecham się pod nosem na wspomnienie naszego ostatniego spotkania, ale nie czas na to. Musze ogarnąć jak to się stało, że jestem na łące. Co ja tu robię? Jak tu dotarłam? Czy to sen, rzeczywistość, a może jeszcze coś innego. Próbuje sobie przypomnieć co robiłam wczoraj ale jedyne co pamiętam to zielone oczy. Czuje się jak zaczarowana. Dziwne uczucie i dziwna chwila, gdy czuje się jak bohaterki moich ulubionych książek. Nie mogę tak dłużej siedzieć. Wstaje, prostuje swoje obolałe nogi. Dziwna sprawa bo wszystko mnie boli, a podobno spanie na ziemi jest zdrowe?! Ciekawe myśli przychodzą mi do głowy w tym momencie.

Jeszcze raz się rozglądam, widzę drzewa na horyzoncie. Las sosnowy, lata młodości spędziłam w podobnym. Szkoda, że jestem lamą i nigdy nie potrafiłam określać kierunków, z drugiej jednak strony po co mi to skoro i tak nie wiem w którym iść. Naglę słyszę coś, jakby głos dobiegający do mnie delikatnie z prawej strony. Jakby to wiatr ocierając się o drzewa mówił moje imię ale nie tak zwyczajnie. Mówił to Jej głosem, nikt tak nie wypowiada mojego imienia jak Ona, delikatnie z pewnym akcentem, którego nie da się podrobić. Zaufajcie mi, zwracam na to uwagę, w końcu niewiele osób zwraca się do mnie „Karolina”.

Przechodzi mnie myśl, że to omamy słuchowe ale słyszę to znowu. Las powtarza moje imię, wiatr niesie je dalej. Nie zastanawiając się dłużej idę w kierunku z którego dochodzi do mnie ten dźwięk.

Zrównuje się z linią drzew, widzę mrok. Przez drzewa nie przebija się nawet najmniejszy promień słońca. Odwracam się aby jeszcze raz zerknąć na oświetloną polanę. Upewniam się, że nie mam zwidów. To raczej nie jest normalne połączenie. Stoję na granicy dwóch światów. Z jednej strony słoneczna zielone miejsce, z drugiej czarny las. Czuje dreszcz przerażenia połączonego z podnieceniem. Powoli wysuwam dłoń, dotykam najbliższego drzewa, delikatnie przesuwam palcami po korze. Wyciągam dalej rękę, w głąb tej czarnej głębi. Widzę ją cały czas, jednak wygląda jakby lekko zanikała, czuje zimno przepływające po moich palcach. Okej… zaczyna się robić dziwnie, nie to żeby cała sytuacja do tej pory była dla mnie normalnością. Raczej nie codziennie budzę się pośród traw, nie pamiętając jak się tam znalazłam. Uśmiecham się ironicznie do siebie. Zawsze byłaś taka pewna siebie, a co teraz cykasz bo między drzewami widzisz tylko ciemność. Kiedy zastanawiam się co zrobić, znowu słyszę ten głos, znowu mnie woła, znowu po imieniu. Mam już pewność, że muszę zrobić krok w przód. Ostatni raz zerkam przez ramie i ruszam. Wchodzę w las, mrok otacza każdą część mojego ciała. Daje chwile swoim oczom aby przyzwyczaiły się do czerni. Po chwili zaczynam widzieć dokładniej, rozróżniam kształt drzew, dostrzegam gałęzie. Myślę, że dam radę. Idę w kierunku z którego słyszałam Jej głos. W myślach pojawia mi się pytanie „co ja najlepszego do cholery robię” ale doskonale znam odpowiedz, idę do Niej, co mi tam czarny las, mogła bym i pustynie przejść aby tylko znowu Ją zobaczyć. Moje myśli przerywa pojedynczy odgłos, łamana gałązka. Zatrzymuje się, rozglądam dokoła. Nie widzę jednak nikogo ani niczego co mogłoby spowodować złamanie się kawałka drewna.

Nagle przechodzi mnie dreszcz. Zdaje sobie sprawę, że od momentu, kiedy weszłam do lasu otaczała mnie głucha cisza. Na polanie słychać było ptaki, widać zwierzątka biegające w oddali. Tutaj nic. Myślę o wszystkich podobnych sytuacjach o których czytałam, lub które oglądałam w telewizji. Edwarda z Bella się tu nie spodziewam, na wilkołaki czy inne magiczne stworzenia chyba też liczyć nie powinnam. Chociaż może? Cały ten dzień jest dziwny. Uśmiecham się pod nosem i myślę „głupia Kina” każdy normalny człowiek słysząc taki dźwięk pomyślałby, że to leśnik, większe zwierzę czy chociażby seryjny morderca. W mojej głowie pojawiają się wampiry, wilkołaki czy też fauny. No jeszcze niech mi zaraz skrzat wyskoczy i da questa. Potrząsam głową, czas wziąć się w garść. Odgłos się nie powtórzył, może to mi się tylko wydawało. Ruszam dalej, na poszukiwania tej wybranej, tej jedynej.

Podświadomie przyspieszam, w głowie znowu słyszę Jej głos „Kochanie czekam na Ciebie, chodź do mnie”. Słychać w nim obietnicę, pragnienie ale i nutkę strachu. Coś nie jest w porządku. Znam Ją już tak dobrze. Znam Jej ton, słuchałam jej głosu tyle razy, że jestem w stanie rozpoznać w nim każda najmniejsza emocje. Moje nogi pracują jeszcze szybciej. Za plecami słyszę kolejne łamane gałązki. Już się nawet nie obracam. Te maleńkie włoski na karku stają mi dęba, gdy kolejny raz słyszę ten dźwięk, tym razem z innej strony. Cokolwiek za mną idzie nie jest samo albo porusza się bardzo szybko. Boje się, jestem wręcz przerażona.

Nie jest to strach o moje życie. Boje się o Nią. Co jeśli to co za mną idzie jakimś cudem dotrze do Niej przede mną, co jeśli Ją zabierze, jeśli Ją skrzywdzi… nawet nie chce o tym myśleć. Nie mniej jednak zaczynam mieć dziwne poczucie, że tu właśnie o to chodzi. To coś nie biegnie za mną, to zmierza do Niej. Chce mi Ją zabrać. Zaczynam biec, chcę już przy Niej być, chce Ją chronić, jestem gotowa oddać za Nią życie. Jest jedyna osobą, na świecie, którą kiedykolwiek kochałam, jedyną która mnie zna, akceptuje, kocha taką jaka jestem. Bycie z Nią jest sensem mojego istnienia wiec biegnę.

Mój mózg się wyłączył, ruszam automatycznie nogami cały czas przyśpieszając. W moją twarz uderzają gałęzie, czuje, że po skroni zaczyna płynąc krew. Chyba mocno w coś przyłożyłam ale to nie ważne, za chwile się potykam ale wstaje i biegnę dalej. Słyszę, że cokolwiek mnie goni przyśpieszyło, jest co raz bliżej, nie mogę się poddać.

W moich płucach zaczyna brakować powietrza, na prawe oko ledwo już widzę, krew łączy się ze łzami tworzącymi się w moich oczach. Brakuje mi sił ale muszę dać rade, dla Niej!

Po raz kolejny się potknęłam, tym razem wyrznęłam jak długa. Sprawia to, że chcąc nie chcąc zatrzymuje się na sekundę, podnoszę wzrok, wydaje mi się ,że w końcu między drzewami widzę przebłysk światła, szybko łapie oddech i zaczynam biec w tamtym kierunku. Słyszę za sobą coś jakby warkot połączony z tupaniem jakby wielkiego człowieka. Ale to już jest nie ważne, staram się o tym nie myśleć, skupiam się na Niej. Jej zielonych oczach, delikatnych ustach, pięknym uśmiechu.

Wybiegam z lasu. Nagle z każdej strony otacza mnie światło, śpiewa ptaków, fale odbijające się o skały. Znowu małe zatrzymanie, ocieram twarz, po raz kolejny dzisiejszego dnia staram się przyzwyczaić oczy do światła.

Stoję na klifie. Zerkam w dół, widzę przepaść na której końcu jest woda, w oddali jest wyspa. W mojej głowie słyszę „Jesteś już tak blisko”. Serce uderza mi szybciej, oczami wyobraźni już Ją na tej wyspie widzę. Myślę „za moment będę przy Tobie”!

Z zamyślenia wyrywa mnie donośny warkot, który słyszę z tyłu. Cokolwiek to jest dobiega do miejsca w którym się znajduje. Robię parę kroków w tył. Biorę rozpęd i z impetem wyskakuje z tego skalnego ustrojstwa.

Taki lot to tak naprawdę ułamki sekund ale wiadomo, że z mojej perspektywy trwa to o wiele dłużej. Kiedy tylko odrywam nogi od ziemi w myślach, przywołuje każde szkolenie odnośnie skoków do wody jakie w życiu przeszłam. Odpowiednie ułożenie rąk, złapanie powietrza w dobrym momencie, idealne ustawienie nóg, głowy. Z zaskoczeniem odkrywam, że wykonuje te wszystkie ruchy automatycznie, jakbym skakała z tego klifu codziennie.

Wpadam do wody, jest zimna, fale odpychają mnie w kierunku skał, ale dobrze się wybiłam, jestem na takiej odległości, że mam jak z nimi walczyć. Walka ta jest szybka i intensywna jednak mam wrażenie, że trwa godzinami. W końcu wypływam, widzę że cokolwiek mnie goniło już też wskoczyło do wody.

Rozglądam się w prawo i w lewo z każdej strony widzę po 3-4 płynące kształty. Znacie ten widok prawda? Coś na kształt łodzi podwodnej lub rekina, w momencie wynurzenia. Widać jakby smugę wody ale nie do końca wiadomo co czeka nas za jej powierzchnią. Zaczynam płynąc co sił. Te cholery już mnie wyprzedziły, a przecież nie mogę pozwolić jej skrzywdzić.

Dobrze, że całe życie świetnie pływałam, czuje, że ich doganiam. Jednak gdy tylko się z nimi zrównuje, oni przyśpieszają. Płynąc resztką sił widzę plaże. Ona na niej stoi, czuje że mnie woła „Karolina” „Karolina, kochanie proszę uratuj mnie”…

Jednak ja już wiem, że ma na to szansy, że cokolwiek podążało za mną od lasu, będzie przy niej pierwsze. Tracę wiarę, siłę. Bolą mnie płuca, bolą ręce, nogi. Głowa straszliwie pulsuje, słona woda źle wpływa na otwarte rany. Czuje jak zaczynam opadać, w ostatniej chwili zanim całkowicie pochłonie mnie woda widzę, że na mnie patrzy, głębia Jej zielonych oczu mnie otacza. Opadam w dół, myśląc tylko o tym, że Ją zawiodłam, że nie potrafiłam Jej uratować. Tonę. Nie wiem czy w oceanie czy w jej oczach. Czuje jak ucieka ze mnie powietrze, jak trące powoli swoją duszę. Opadam tak bez końca, głowa opuszczam na klatkę piersiową. Nagle w dole zamiast dna dostrzegam polane. Powoli się do niej zbliżam. Zaczynam rozumieć, to nie był sen, to nie magiczna sztuczka czy też rzeczywistość. Nabieram prędkości i z impetem uderzam plecami o ziemie. W ostatnim ułamku sekundy przed zamknięciem oczu zaczyna rozumieć, że to piekło. Moje prywatne piekło, w którym nigdy z Nią nie będę, w którym nigdy Jej nie uratuje. Zaczynam modlić się o śmierć ale wiem, że ona nigdy nie nadejdzie. Zamykam oczy.

Budzę się, czuje krople rosy na swojej twarzy. Otwieram oczy, od razu musze je zmrużyć, za jasno, zdecydowanie za jasno. Daje im parę sekund, muszę oswoić się z promieniami słońca padającymi na moją facjatę. No to czas na kolejna próbę, tym razem udaną. Pierwsze co widzę, to błękitne niebo, po którym leniwie płyną chmury. Podnoszę się do pozycji siedzącej, rozglądam. Jestem na polanie, zewsząd otacza mnie zielona trawa, zielona jak JEJ oczy…

Autorką jest Karolina Bernat.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

No nawet fajne
Odpowiedz
Ciekawy pomysł, chętnie bym przeczytał to w klimatach "nawiedzonego domu skąd nie ma wyjścia". Zasypiasz w jednym pokoju,budzisz się nagle w innym. Drzwi,które prowadziły do salonu,są teraz drzwiami do łazienki i tak dalej.
Odpowiedz
Dobry pomysł, kojaży to mi się z taką jedną grą.
Odpowiedz
Julia Czarnak Może Silent Hill ?
Odpowiedz
Jak dla mnie, to szału nie ma:]
Odpowiedz
"No jeszcze niech mi zaraz skrzat wyskoczy i da questa" to zdanie mnie rozwaliło xd
Odpowiedz
Błędy w pisowni przeszkadzają, ale jest dobre
Odpowiedz
Przemek
Odpowiedz
Świetne opowiadanie bardzo wciąga
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje