Historia

Coś, co przyszło w nocy

pariah777 4 7 lat temu 12 438 odsłon Czas czytania: ~10 minut

Wkurwiony, znów przebiegł wzrokiem po wiadomościach. Jej wiadomościach. Na jedną od niej przypadały mniej więcej cztery od niego. Sama ta proporcja wskazywała na to, że coś jest nie tak. Zagryzł wargę, spojrzał prosto w oczy stojącemu za ladą barmanowi.

– Mocne. Poproszę – wykrztusił z siebie.

– „Bilet do piekła” może być? – zapytał tamten z obojętnością.

– Może być i samo piekło w tym kieliszku.

– Da się zrobić.

Piotr ledwo wyszedł z pubu o własnych siłach. Mrok panujący na zewnątrz spotęgowany był alkoholem krążącym w żyłach mężczyzny, przez co upity nie wiedział nawet, dokąd się kieruje. Mógł liczyć jedynie na pijacką intuicję – że ta odprowadzi go bezpiecznie do mieszkania. Stawiał chwiejne kroki, wymijając nielicznych przechodniów, niektórych w jeszcze gorszym stanie niż on sam, aż wreszcie niemal zderzył się z własnymi drzwiami. Po kilkunastu sekundach wygrał batalię z zamkiem i pociągnął za klamkę. Stamtąd w jednym okamgnieniu przeniósł się do toalety, gdzie zwymiotował i po raz pierwszy od długiego czasu zetknął się z własnym odbiciem w lustrze.

– Ty kupo gówna – syknął, a następnie uderzył pięścią w ścianę.

Choć go zabolało, to nie został usatysfakcjonowany. Wolałby czuć dziesiątki kawałeczków wpierw kruszących się pod naporem jego siły, a później mszczących się, kalecząc palce i wbijając się głęboko w skórę. Nie chciał jednak rozbijać lustra, więc zdusił to pragnienie. A uczynił tak, ponieważ wiedział, że jutro uznałby taki czyn za głupi i potępiłby go całym sercem. Cholerne przekleństwo, gdy rozum kieruje człowiekiem wtedy, kiedy powinny emocje – pomyślał, łapiąc się za głowę. Zdawać by się mogło, że próbuje ją sobie urwać.

Z łazienki, pomimo zmęczenia, nie przeszedł się do sypialni, ale za to do małego pokoiku, którego wystrój ograniczał się do kilku rzeczy. W tym komputera, wzmacniacza gitarowego i samej gitary. Pomęczył się trochę podczas podłączania sprzętu, nie mogąc trafić w odpowiednie gniazdka, ale ostatecznie przez całe mieszkanie przemknął skrzekliwy, przesterowany pisk najcieńszej struny. Piotr usiadł na krzesełku, ułożył sobie wygodnie instrument na kolanie i zaczął go stroić. A że baterie w elektronicznym stroiku niedawno wydały swoje ostatnie tchnienie, zmuszony był to czynić bazując tylko na swoim słuchu. Dźwięki dobiegały go jakby z daleka, zza niewidzialnej ściany, co było niewątpliwą zasługą wypitego alkoholu i co również utrudniało mu już i tak niełatwe zadanie.

– Trochę wyżej... – mamrotał, kręcąc kluczami. – Albo i niżej...

Gdy już uznał, że wszystko brzmi jak brzmieć powinno, uśmiechnął się triumfalnie i zatonął na moment w myślach. Chciał ćwiczyć. Ogrywać kolejne skale ze stukaniem metronomu w tle, by jakoś załagodzić wstręt do samego siebie – by następnym razem się nie skrzywić przy przypadkowym spojrzeniu w lustro. Tym właśnie podnosił swoją samoocenę, gdy ktoś zdołał ją zdruzgotać. Nie uznawał wymówek. Pijany czy też nie, ćwiczyć trzeba, powtarzał w myślach.

– Zobaczysz jeszcze – rzucił groźbę w kierunku utworzonego przez wyobraźnię obrazu uśmiechającej się dziewczyny.

Szturchnął jedną strunę, potem drugą. Ktoś trzeźwy zapewne mógłby powiedzieć, że nie spodziewał się, iż dwa dźwięki są w stanie stworzyć tak mocno kaleczącą uszy kakofonię, ale dla Piotra były one najpiękniejszą muzyką, jaką w życiu słyszał. Jego palce pomknęły więc na kolejne progi, a kurczowo ściskana kostka nie dawała melodii zginąć. Dysonanse rozbrzmiewały kolejno, rozszarpując ciszę nie tylko w mieszkaniu, ale, wykradłszy się przez uchylone okno, hulały po ulicy niesione wiatrem. Za ciche, by wyrwać sąsiadów ze snu, ale wystarczająco głośne, by zaciekawić kogokolwiek, kto by akurat przemykał się chodnikiem. Na ulicy panowała jednak pustka.

Do czasu, kiedy nie pojawiło się na niej coś, czego nikt nie powinien widzieć. Podążało powoli ku źródłu melodii. Potem, mając już pewność, skąd ona dobiega, stanęło przed drzwiami mieszkania. Nie były nawet zakluczone. Intruz więc pchnął je i zapuścił się w głąb.

Stanął naprzeciw grającego mężczyzny i się przysłuchiwał. Tamten był niczego nieświadomy, jego umysł zbytnio pogrążył się w poprzekręcanych schematach gam, by dostrzec obserwującą nieznajomą sylwetkę. Z transu wyrwał go dopiero nagły trzask. Z początku nie potrafił się zorientować w zaistniałej sytuacji, ale ostatecznie połapał się, iż chodzi jedynie o pękniętą strunę. Przeklął, odłożył instrument, wstał z krzesła i rozejrzał się po pokoju. Wtedy to zobaczył.

– Przyszedłem za muzyką – rzekł niespodziewany gość. – Czy ugościsz mnie?

Mężczyźnie wszystkie te słowa zlały się w jeden pozbawiony sensu bełkot, mogący być równie dobrze groźbą. Dlatego też natychmiastowo ujął gitarę za gryf i uniósł ją bojowo ku górze, niczym topór, wyrywając z niej tym samym kabel, który opadł na ziemię, przez co wciąż włączony wzmacniacz zaczął wypluwać z siebie szumy.

– Nie zbliżaj się! – wrzasnął Piotr.

– Melodia... Przyszedłem po melodię.

To powiedziawszy, przybysz zrobił krok naprzód. Nie wahał się, jego ślepia bacznie podążały za każdym ruchem mężczyzny. Uniósł górne kończyny, uniemożliwiając ofierze wyjście z pokoju.

– Wynoś się, wynoś się! – jęczał instrumentalista, wycofany już do kąta, byle być jak najdalej od intruza.

– Graj, przygrywaj mi, proszę...

– Przepadnij, potworze! Idź stąd!

– Bawmy się całą noc, proszę... – Zrobił kolejny krok.

– Nie, nie!

– Przyszedłem za muzyką...

– Zniknij!

– Czy ugościsz mnie? – Znów się przybliżył.

– Nie!

– Melodia!

– Precz!

– Muzyka!

Powoli wyciągnął swe łapska ku Piotrowi. Ten nie reagował, kompletnie sparaliżowany strachem. Nawet język mu zdrętwiał, a gardło się zacisnęło, nie przepuszczając już nic poza żałosnym skomleniem. Nie mogąc walczyć, postanowił się poddać. Zamknął oczy.

Czuł, jak palce dziwoląga oplatają gryf, tuż obok jego własnych. Na samą myśl o zetknięciu się z przybyszem zadrżał i prawie zemdlał. Do tego jednak nie doszło. Nieznajomy z gracją, delikatnie pociągnął instrument ku sobie, wydobywając go z zastygłych dłoni, a następnie wycofał się z nim, aż zniknął w ciemnościach krótkiego korytarza.

Gdy Piotr się ocknął, pobiegł w ślad za nieznajomym. Nie miał pojęcia, co właśnie zaszło – wyczuł jakiś fałsz, coś mu nie pasowało i nie pokładał wiary w tym, co zapisały jego zmysły we wspomnieniach. Zdawał sobie sprawę z własnego stanu i akceptował możliwość bycia ofiarą przewidzeń, ale z pewnością nie kradzieży gitary. To musiał wyjaśnić.

Znalazłszy się na ulicy, rozejrzał się na boki. Dojrzał przygarbioną sylwetkę powoli oddalającą się od niego, mającą zaraz zniknąć za zakrętem. Przebiegł go dreszcz, gdy spostrzegł jej pokraczność i to, jaka nierzeczywista była. Przełknął jednak ślinę i poszedł za nią, utrzymując bezpieczny dystans.

Nie minął nikogo, nie natknął się na żadnego bezdomnego, pijaka ani ćpuna. Nawet na kundla. Wszyscy jakby umknęli, by nie musieć być świadkami przemarszu straszydła i Piotra przez miasto. Ten drugi w przypływie odwagi przyspieszył krok, a to pierwsze natomiast nie zatrzymywało się, nie odwracało się ani nie zmieniało tempa chodu. Jakby było pewne, że jest śledzone i byłoby to temu na rękę.

W końcu musiał nadejść ten moment. Dziwadło nagle zastygło w bezruchu. Piotr również. Cały się spiął, oczekując nie wiadomo czego. Panowała cisza. Mężczyzna nie wiedział, czy powinien podejść, czy też może czym prędzej uciekać. Postanowił więc jak na razie się tylko rozejrzeć. Od razu spostrzegł, że miejsce to nie jest przypadkowe. Przybysz stał tuż przed domem dziewczyny Piotra. Nawet łeb miał zwrócony akurat ku temu oknu, gdzie znajdowała się sypialnia, w której mężczyzna tyle razy zaznawał prawdziwej rozkoszy.

– Co ty chcesz zrobić...? – szepnął gitarzysta. – Czemu...?

Przerażenie oblazło go niczym lodowa powłoka. Znieruchomiał. Jeden dotyk, jedno spojrzenie, jedno słowo z pyska intruza mogło go rozkruszyć. Nie rób jej krzywdy, nie rób jej krzywdy – powtarzał w myślach, jakby to miało mu pomóc.

Modlitwy nie podziałały. Pokraczny stwór ruszył prosto w stronę drzwi domu.

Piotr czuł, że powinien działać. Walczyć. Ale nie mógł. Ukląkł na chodniku i zacisnął pięści.

– To sen – powiedział. – To popierdolony sen...

Nie potrafił nawet uwierzyć we własne słowa. Poderwał się więc na nogi i, chcąc wreszcie interweniować, zrobił krok naprzód. Wtedy przed oczami stanęła mu wirująca ciemność, która zepchnęła go na bok, przez co zatoczył się i ostatecznie runął z powrotem na chodnik. Jęknął przeciągle i spróbował się poruszyć, nie mając pewności, czy mu się to udaje, czy też nie. Ile on by w tamtym momencie dał, byle tylko pozbyć się alkoholu krążącego w żyłach, mając już dość bezradności.

Przygryzł wargę aż do krwi, by się ocucić, po czym, cały rozdygotany przez burzę emocji hulającą w jego umyśle, ruszył ku drzwiom, przed którymi zawsze uwielbiał stawać. Nie tej nocy. Były otwarte na oścież, lecz światła w środku pozostały zgaszone. Piotr ostrożnie, z walącym w obłąkanym rytmie sercem, wśliznął się w czarną masę mroku i starał się wyobrazić sobie to miejsce za dnia. Bał się potrącenia wazonu łokciem, stanięcia na czymś, co zatrzeszczałoby cichutko, aczkolwiek na tyle głośno, by przykuć uwagę dziwadła. Zacisnął pięści z powodu własnej głupoty, gdy uzmysłowił sobie, że przecież on sam dąży do konfrontacji – po co więc kryć się w cieniu? Nabrał powietrza w płuca, chwilkę je tam przetrzymał, po czym niespiesznie wypuścił. I ruszył zdecydowanym krokiem ku sypialni Marty.

Tam też, ujrzawszy tylko kolejną ścianę czerni, postanowił zapalić światło. Nagła jasność uderzyła go prosto w oczy, ale nie pozwolił sobie ich zamknąć. Miał tylko ułamek chwili, by zareagować na to, cokolwiek będzie się działo w tym pokoju. Minęło jednak ponad paręnaście sekund, a on wciąż trwał w bezruchu z rozdziawionymi ustami.

Stwór stał tuż przy łóżku Marty. Nie skupiał się na kobiecie, ale na instrumencie, przy którym właśnie majstrował, będąc skoncentrowanym na tyle, iż nawet nie podniósł wzroku, by ujrzeć Piotra. Kobieta za to oddychała spokojnie, ułożona na wznak, z opadniętymi powiekami. Wciąż spała.

– Dasz mi muzykę – rzekł bezkompromisowym tonem intruz.

Mężczyzna nie mógł się zdobyć na odpowiedź. Wyglądał na bardziej nieświadomego całej sytuacji niż jego śniąca partnerka.

– No, gotowe – oznajmiło dziwadło po chwili ciszy, miarkując uważnie gitarę wzrokiem. – Teraz muzyka.

Wystarczył jeden krok tego czegoś, by znalazło się tuż naprzeciw Piotra. Gdyby mógł, uciekłby, ale jego ciało okazało się zbyt otępiałe. Ledwie chwycił swój instrument w dłonie, kiedy przybysz mu go wręczał.

– Graj.

Przebiegł wzrokiem wzdłuż czarnej niteczki zastępującej niedawno pękniętą strunę. Dojrzał na niej drobne supełki w dość regularnych, nawet sporych odstępach. Zaniepokojony zmarszczył brwi, gdy naszło go pewne skojarzenie – z włosami Marty. Spojrzał na jej fryzurę i już nie miał żadnych wątpliwości.

– Naprawiłem – odezwało się straszydło.

Piotr niepewnie usiadł na skraju łóżka i delikatnie pociągnął zamontowaną kruczoczarną niteczkę. Ta wydała cichy, pusty dźwięk.

– Nie jest podłączona – wymamrotał lękliwie.

– Proszę, graj...

– Nie mogę – odparł, rozkładając ręce.

– Możesz.

– Jak? Nie mam wzmacniacza.

– Bez znaczenia. Muzyka, już.

Przycisnął więc najbardziej wyróżniającą się strunę na pierwszym progu. Trochę zwlekał z szarpnięciem jej, ale ostatecznie to uczynił. Zaraz po tym powtórzył ten gest, ale przesuwając w międzyczasie palec na wyższy próg. I dalej już poszło jakoś samo – pociągnął go wir improwizacji.

– Przestań.

– Dlaczego? – zapytał Piotr, przerywając grę.

– To nie ta samo.

– Nie rozumiem. – Zmarszczył brwi.

– Jest inna.

Poczuł smród wyzionięty z gęby potwora wraz z ostatnim słowem. Odchylił się w tył zaniepokojony. Nie uszło to uwadze intruza, który w odpowiedzi zbliżył się do mężczyzny. Jego cudaczna sylwetka wydawała się wręcz gigantyczna z perspektywy siedzącego Piotra.

– Dasz mi tamtą.

– Jaką? O co ci chodzi?

– Graj jak wtedy.

– Nie wiem, jak wtedy grałem!

Stwór zrobił krok i stanął przy wezgłowiu łóżka. Piotr od razu odczytał to jako groźbę.

– Nie waż się – syknął.

– Liczę do dziesięciu.

– I co wtedy?

– Jeden...

– Co wtedy!?

– Dwa...

– Co chcesz odpierdolić?

– Trzy...

– Pierdol się!

Krzyknąwszy to, zerwał się na nogi i przebiegł do kuchni. Spanikowany otwierał szafkę za szafką, licząc, że gdzieś tam spoczywa jego wybawienie, którym miał być alkohol. Za przeszkodę w powtórzeniu poprzedniej improwizacji uznał bowiem swoje wytrzeźwienie.

– Tu jesteś – szepnął z ulgą, chwytając butelkę wódki.

– Sześć...

Wziął z niej kilka porządnych łyków, zdusił odruch wymiotny, po czym znów pociągnął. Lał w siebie, ile tylko mógł. Wreszcie jednak nie wytrzymał i zrzygał się do zlewu, albo przynajmniej mając nadzieję, że do niego trafił. Chwiejnym krokiem wrócił do pokoju, chwycił gitarę i, czując, jak wiruje mu wszystko w głowie, usłyszał tylko:

– Dziesięć...

Nie zapamiętał, co działo się później. Od tamtej pory już niczego nie zapamiętywał. Widział tylko przebłyski, niewyraźne plamy, dochodziły go najrozmaitsze dźwięki – niektóre nienaturalnie rozciągnięte, inne tak krótkie, że ledwie dało się je wychwycić. Gdzieś w jego umyśle kołatała się myśl, że wkrótce nadejdzie poranek, że zaraz wytrzeźwieje i odzyska swoją sprawność. Tak się jednak wcale nie stało. Pozostał gdzieś tam, odcięty od ciała na tyle, by nie móc nim sterować, i przywiązany do umysłu na tyle, by wciąż cierpieć z powodu własnego zagubienia, braku kontaktu ze światem, niemożności skonstruowania nawet najdrobniejszej logicznej myśli.

Ten stan miał swoje plusy. Uchronił go przed świadomością, że został skazany za morderstwo dziewczyny, z którą się wcześniej pokłócił. Że ją zatłukł gitarą. Że został uznany za obłąkanego.

Przebywał gdzieś w zamknięciu. Nocami śniło mu się, że snuje się pustymi ulicami. Tylko w tych jednych snach mógł zachować choć odrobinę świadomości. Szukał czegoś. Swoimi nieludzkimi ślepiami oglądał pogrążone w ciemnościach budynki i wypatrywał okien, z których wciąż wydobywała się jasność. Rodziły one w nim nadzieję. Że właśnie stamtąd dobiegnie go melodia.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zapraszam w takim razie na równie super nowy profil autorski! Szymon Sentkowski ;)
Odpowiedz
Super
Odpowiedz
Super 10/10
Odpowiedz
Super opowiadanie, czyta sie wyśmienicie, wprawdzie w pewnym momencie zakończenie jest już jasne do przewidzenia, ale i tak brawo za wykreowane napięcie :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje