Historia

Pan Doktor

pariah777 2 7 lat temu 7 383 odsłon Czas czytania: ~16 minut

Począwszy od okien, obklejonych materiałem, a skończywszy na ścianach – cały wystrój prezentował się na czarno. Gdzieniegdzie wystawał jeszcze kawałek białej ramy, a podłogę przecinała srebrna listwa. Ale poza tymi szczegółami nic nie burzyło hegemonii najmroczniejszej z barw. Nie znaczy to jednak, że w pomieszczeniu panowała ciemność.

Światło z reflektorów oraz lamp skutecznie gromiło wszelkie cienie. Obszerny pokój dzielił się na dwie części: pierwsza znajdowała się na podwyższeniu i stanowiła scenę, a druga, z pianinem, podłużną ławką oraz konsolą do sterowania muzyką i oświetleniem, w każdej chwili mogła stać się widownią. Adam nerwowo spacerował po obu, potakując przy tym posłusznie siwowłosemu mężczyźnie w podeszłym wieku rzucającemu mu uwagi.

– Musisz wejść w tę postać – prawił tamten, wymachując kartką z tekstem. – Bądź nieco ironiczny, taki wiesz... No, jak ja ci to mogę wytłumaczyć...

Ostatecznie zamiast tłumaczyć zdecydował się pokazać. Wstał z siedziska, złączył nogi, jakby stając na baczność, i uśmiechnął się marzycielsko, rozkładając ręce.

– Ja – zaczął przeciągle, spoglądając ku górze – to bym trochę chciał być takim Robin Hoodem. Ludzie go kochali...

– Pomagał biednym... – kontynuował rolę Adam, idąc śladem swojego nauczyciela Jacka. – Odbierał bogatym...

– Już lepiej! – zawołał siwowłosy. – Ale musisz popracować nad pauzami, wpuścić trochę powietrza w ten tekst, bo jak tego nie zrobisz, to ty go nie będziesz interpretować aktorsko, tylko go odczytasz, a to to każdy głupi potrafi.

– Jasne, jasne...

– No bo lipy tam nie może być, ja za ciebie ręczę w jakiś sposób, a ludzie ode mnie zawsze uchodzili za – na moment się zawiesił, szukając odpowiedniego słowa, nie zdradzającego zbyt wielkiej dumy ani tym bardziej pychy – no po prostu odpowiednich. To też nie będzie jakieś małe coś, tam będzie kilkaset osób na widowni, więc trzeba się do tego przygotować.

– Rozumiem...

– To może przejdźmy do kolejnej scenki, żebym cię tu za długo nie trzymał.

Oboje wlepili wzrok w pliki kartek. Zaczęli je wertować, próbując odszukać tę z właściwym numerem.

– Pomieszały mi się – burknął Adam.

– Mi też. Przerobiliśmy osiemnastą?

– Nom...

– Dobra. Z tego, co tu widzę – rzekł Jacek, prostując się z pojedynczą kartką w dłoni – drugi raz wchodzisz na dwudziestej trzeciej, tak?

Chłopak, natrafiwszy na wspomnianą stronę, kiwnął twierdząco głową.

– To zagraj to.

Młody aktor przełknął ślinę, przeczesał dłonią włosy i już chciał mówić, kiedy nagle przerwał mu Jacek.

– A o której masz autobus do domu?

– O wpół do. Ale mogę jechać następnym.

– To może wiesz co... – skonsternował się mężczyzna. – Tak, tak chyba zrobimy... Bo tutaj jest sporo tego tekstu, to przełożymy go na następną próbę. No wolę cię tu nie trzymać nie wiadomo ile, bo pewnie twoi rodzice chcieliby, żebyś był już w domu. Więc leć szybko na ten autobus i widzimy się pojutrze, ta sama godzina, dobrze?

Adam sposępniał i przygryzł wargi, czując, jak jego nauczyciel próbuje się od niego desperacko uwolnić. Nie mając innych opcji, przystał niechętnie na propozycję, uścisnął dłoń Jacka na pożegnanie i pognał korytarzem, nie chcąc się spóźnić na autobus. Doszedł go jednak krzyk, więc chłopak momentalnie zawrócił i ponownie znalazł się w pracowni.

– Pomyślałem, że może ci się to przydać, poćwicz z tym. Tak jak ćwiczysz ze mną.

Nim chłopak się zorientował, trzymał kudłatą lalkę. Następnie poczuł dłoń na swoich plecach, wypychającą go na korytarz.

– Leć już, leć, bo nie zdążysz.

Tak więc pomknął korytarzem, kurczowo zaciskając palce na łbie kukiełki i przebierając nogami jeszcze szybciej niż za pierwszym razem, próbując tym sposobem nadrobić stracony czas.

Usiadłszy w autobusie, po chwili potrzebnej na odsapnięcie, postanowił się bliżej przyjrzeć nowemu, niecodziennemu nabytkowi. Wpierw jego uwagę przykuły oczy zabawki. Połyskiwały one wśród gąszczu kruczoczarnych kędziorów, pokrywających całe ciało lalki. Niesamowitość tych ślepi polegała na tym, że zdawały się one mieścić w sobie samą płynną ciemność, gotową w każdej chwili wypłynąć na wierzch i pogrążyć cały świat w niekończącej się nocy.

– Nazbyt poetyzuję – westchnął Adam, karcąc się za swoje spostrzeżenia i za swoją słabość do zabawek i upatrywania w nich czegoś nierzeczywistego.

Przeniósł wzrok na krajobraz rozciągający się za szybą pojazdu. Widok miasta szykującego się do snu jakoś sprzyjał rozmyślaniom na temat ostatniej próby. Adam przede wszystkim chciał rozstrzygnąć, czy Jacek faktycznie miał zamiar się go pozbyć z powodu jego nieudolności, czy może było tak, jak nauczyciel powiedział – dokończyć zawsze można kiedy indziej. Przeczucie, podburzane wspomnieniem o grymasie, jaki chłopak dostrzegał niekiedy na twarzy siwowłosego, oponowało za tą pierwszą opcją.

– Naprawdę jestem aż taki tragiczny...? – jęknął ledwie słyszalnie.

Po chwili wezbrała w nim chęć walki. W plecaku miał kartki ze swoją rolą, a w dłoni kukiełkę – czuł, że dzięki tym dwóm rzeczom uda mu się polepszyć swoje umiejętności i tym samym odzyskać przychylność Jacka.

Kiedy tylko autobus się zatrzymał na właściwym przystanku, chłopak wysiadł i żwawym krokiem udał się do domu. Dotarł parę minut po dwudziestej trzeciej. Jego rodzice spali, z czego się cieszył, gdyż nie musiał dzięki temu odpowiadać na krępujące pytania odnośnie nowego, czarnego i włochatego domownika, którego trzymał pod pachą. Adam postanowił ukryć owego jegomościa na półce, wśród swoich dawnych maskotek. Zaczął się również zastanawiać nad imieniem dla niego. Skoro kiedyś każdej zabawce nadawał imię, to czemu teraz by nie miał? W tym celu chwycił kukiełkę i znów zaczął ją badać. W środku miała drucik, będący jej szkieletem i utrzymującym ją we właściwej pozycji. Oprócz tego wypchana była miękkim materiałem. Przedstawiała coś na kształt skrzyżowania człowieka z czarnym psem. Brakowało ust, uszu i innych detali. Jakby same oczy oraz kudły wystarczyły.

– Trzeba cię nazwać...

Jego wzrok zatrzymał się na stojącym na niższej półce pudełku od gry planszowej. Zmarszczył brwi, podrapał się po brodzie i postanowił się nim zainspirować.

– Pan Doktor. Brzmi nieźle – rzekł, taksując spojrzeniem lalkę. – W jakiś sposób pasuje do ciebie.

Kiedy rytuał nadawania imienia był już zakończony, Adam ponownie wmieszał Pana Doktora w towarzystwo starych maskotek, po czym rzucił się na łóżko i zaczął rozmyślać, zbierając energię potrzebną na wzięcie kąpieli. Jego ciało jednak bardziej było zainteresowane snem, przez co wystarczyła chwila, by w pokoju rozległo się ciche pochrapywanie.

– Passepartout! Passepartout!

– Pan wzywał...? – wyrecytował z pamięci Adam.

Ułamek sekundy po wycedzeniu ostatniego słowa, młodzieniec stał już na własnych nogach, z rozwartymi oczami, desperacko przeczesującymi wzrokiem każdy element otoczenia. Ogień płonący w kominku, regały zapełnione książkami, fotel, z którego powoli podnosił się czarnoskóry mężczyzna z komicznym afro na głowie.

– Szykuj się do wyjazdu – odezwał się z polskim akcentem, brzmiącym aż nazbyt nienaturalnie w jego ustach.

– Do wyjazdu? – natychmiastowo odparł oszołomiony chłopak, wciąż trwający w swojej wyuczonej roli. – Proszę o wybaczenie, pan wyjeżdża?

– My wyjeżdżamy. I to zaraz. A właściwie to już.

Dwoje ciemnych oczu przeszyło Adama niemalże na wylot, rozkazując mu bez zbędnego gadania się odwrócić i chwycić leżącą w kącie walizkę.

– A dokąd jedziemy, jaśnie panie? – zapytał, schylając się po bagaż.

– Dookoła świata – odparł bez większych emocji murzyn.

– D... d... Dookoła... świata...? – wyjąkał służący, ledwo utrzymując się na nogach.

Zakręciło mu się w głowie. Nie chcąc rozczarować czarnego Phileasa Fogga, skupił się i jakoś odgonił chwilową słabość.

– Służę. Jestem gotów – oznajmił wciąż drżącym głosem, stając z walizką przed czarnoskórym.

– Nie, nie, nie!

Ten niespodziewany krzyk otrzeźwił Adama i przywrócił mu zdolność racjonalnego myślenia. Zdolność ta obróciła wszystko, co znajdowało się dookoła, w proch. Nawet Fogga. Młody aktor pozostał sam na sam z ciemnością. A w niej czaiło się coś, co wybudziło go ze snu.

– No nie możemy sobie pozwolić na taką lipę.

Po ciele Adama rozlała się fala chłodu, gdy uświadomił sobie, kto do niego mówi w środku nocy, przebywając w jego pokoju. Chcąc potwierdzić swoje przypuszczenia, wyskoczył z pościeli i włączył światło.

– Tam na widowni będą zasiadali różni oficjele, dlatego, skoro już się zobowiązałeś, trzeba się do tego przyłożyć.

Jacek siedział na krzesełku tuż przy łóżku i wpatrywał się w chłopaka, ściskając w dłoniach plik kartek.

– Ja nadal śnię... – stwierdził Adam, łapiąc się głowę.

– To może przejdźmy do następnej scenki. Co jest następne?

– Nic! – wykrzyknął aktor, opadając z powrotem na łóżko.

– Adam, kurna – zniecierpliwił się siwowłosy – mam szukać kogoś innego? Bo teraz, tak trochę sobie w kulki lecisz. No cholera, co to ma być? Po co się w ogóle zgłaszałeś i marnowałeś i mój, i swój czas. Wiesz, ja zrobiłem pewien krok w twoją stronę, dając ci możliwość udziału...

Nie mogąc już dłużej słuchać tej tyrady, młodzieniec wlepił wzrok w sufit, ogniskując swoje myśli wokół innego problemu niż przygotowanie się do występu – wyjścia ze snu. Starał się przypomnieć sobie, co wyczytał kiedyś na forach internetowych o świadomym śnieniu. Według odszukanych strzępków informacji, mógł wskoczyć w lustro, zakręcić się na nodze i przenieść się do innego miejsca albo po prostu siłą woli przeformować ten nietrwały świat na taki, jaki tylko by sobie wymarzył.

– ...ty tam podróżujesz z angielskim lordem i pomiędzy występami zespołów tworzycie takie zabawne przerywniki. Tekstu nie masz za dużo, ale musi on być profesjonalnie odegrany, bo inaczej to położycie, nie będzie się dało uchwycić tego humoru... – kontynuował niewzruszenie Jacek.

Jego uczeń skłaniał się ku ostatniej opcji. Powoli wyobrażał sobie miejsce, w którym chciałby się znaleźć, dokładając szczegół za szczegółem. Gdy obraz stworzony w umyśle był już gotowy, Adam zacisnął powieki i pozwolił działać swojej chwilowej boskiej mocy. Pościel wysunęła się spod jego pleców, a zaduch panujący w pokoju został rozgoniony przez ciepłe podmuchy letniego wiatru. Dookoła spacerowali ludzie, tłocząc się uliczkami i mówiąc w niezrozumiałym języku. Nie miało to za dużo wspólnego z wizją artysty – brakowało rozległej łąki, zachmurzonego nieba dodającego klimatu oraz uległej kobiety. Tego ostatniego w szczególności.

– Kurwa... – burknął zawiedziony Adam.

Wtedy przez miejskie hałasy przecisnęło się donośne chrząknięcie wycelowane prosto w ucho młodzieńca. Ten od razu się obejrzał i spostrzegł znajomą twarz czarnoskórego Fogga.

– Mówisz pierwszy, zaczynasz – pouczył go udawany angielski bogacz.

Chłopak skojarzył, że otoczenie faktycznie nawiązuje do jednej ze scenek, tej o Italii. Zamiast jednak przystąpić do ćwiczenia roli, zbuntował się.

– Sny to nie miejsce na takie rzeczy – rzekł do Fogga, odchodząc przy tym bezpardonowo.

– Wracaj tu! – rozległ się z wysokości krzyk Jacka.

Nauczyciel siedział na swoim krzesełku, które z kolei ustawione było na dachu jednej z kamienic. Mógł z niej obserwować poczynania aktorskie Adama i wytykać błędy, aczkolwiek w tamtym momencie bardziej zaabsorbowany był krzyczeniem i pełnym wściekłości gestykulowaniem, choć uczeń i tak go nie słuchał – zamiast tego pędził ku wolności.

Sen zaczął się rozmazywać, co było jego reakcją na niespodziewane wyczyny chłopaka. W przeciągu paru sekund wszystkie barwy pierzchły w dal, pozostawiając za sobą tylko ciemność i rozgoryczonego aktora leżącego w swoim łóżku. Czuł, że się przebudził i że wrócił już do rzeczywistości, ale mimo to nie mógł nawet drgnąć. Ciało wciąż trwało w paraliżu, a jakaś część umysłu próbowała kontynuować tkanie snu, mamiąc zmysły. Skądś dochodziły szepty, coś uciskało klatkę piersiową, wśród cieni przemykały niewyraźne kontury. A najgorsza z tego wszystkiego była świadomość, iż palce ma zaciśnięte na czymś kosmatym. Nie mógł spojrzeć w tamtą stronę, szyja była sztywna i nieustępliwa. Pomyślał o Panu Doktorze, lecz ta teza miała wadliwe podstawy – nie spał z maskotką, zostawił ją na półce.

– Co to miało być... – ktoś syknął z kąta. – Co to miało być...

– Rozczarowałeś nas – zawtórował drugi głos.

Adam je rozpoznał. Należały do jego rodziców. Nawet zauważył, że wielokrotnie sobie wyobrażał, jak mu to mówią po nieudanym występie, i że wyobrażał sobie to właśnie w ten sposób. Kolejny dowód na trwanie w koszmarze.

– Zawaliłeś to, Adamie – odezwał się Jacek. – Nie chciałeś ćwiczyć, no i mamy teraz klapę. Wiesz, ja ci zaufałem, ale skoro ty się na mnie wypiąłeś i tak cholernie mocno zmarnowałeś tę szansę, to chyba nie mamy o czym gadać. Zasługujesz na karę i tyle.

Karę? – powtarzał umysł aktora, rozsyłając dreszcze po całym sparaliżowanym ciele.

– Kiedy byłem młody, napisałem pewną sztukę. Niestety, nie można jej było wystawić na scenie, ale tutaj... nie widzę żadnych przeciwwskazań. A tobie przypadnie zaszczyt odegrania w niej kluczowej roli – wytłumaczył dumnie Jacek. – Panie i panowie, oto „Diabelska tragedia”!

Łapa maskotki nagle pociągnęła go prosto w ciemność. Pomimo bolesnego upadku z łóżka, wciąż nie potrafił zapanować nad swoimi kończynami, a palce zaciśnięte kurczowo na Panu Doktorze nie miały najmniejszego zamiaru się rozluźnić. Musiał się więc dać poprowadzić lalce.

W momencie, kiedy rozbłysło przed nim światło, udało mu się wreszcie uwolnić od kukły i przystanąć, a raczej paść na kolana po desperackim pędzie w nieznane. Zebrawszy siły z powrotem, powstał, rozejrzał się, a dostrzegłszy wszędzie indziej tylko mrok, ruszył ku stojącemu w wąskim słupie jasności mężczyźnie wykonującemu wciąż ten sam, tajemniczy ruch.

Gdy Adam się do niego zbliżył, zrozumiał, w jakim celu obcy trzyma oburącz kij i wpierw uderza nim w podłogę, a potem kreśli drągiem łuk w tył, aż wreszcie wraca do pozycji początkowej, rozpoczynając cykl na nowo. Brakowało tylko łodzi oraz wody, ale wyobraźnia widza z łatwością potrafiła to sobie dodać.

– Dokąd... płyniesz? – zapytał aktor.

– Dokąd płyniemy, powinieneś zapytać – pouczył go mężczyzna. – Przez Acheron.

– Przez co?

– Taka rzeka piekielna.

– A ty jesteś...?

– Charon.

Chłopak poczuł ulgę, nie dopatrzywszy się w wyglądzie nieznajomego jakichkolwiek powiązań z Panem Doktorem. Charon ubrany był w białą, podartą togę próbującą desperacko ukryć wychudłe ciało i sterczące przez skórę kości. Pomimo tego nie wyglądał na zmęczonego ani na wyzutego z sił. Dało się wyczuć parującą przez te dziury żelazną determinację.

– I po co płyniemy przez tego... ten Acheron? – kontynuował swój wywiad Adam.

– Już jesteśmy na miejscu – odparł Charon, odrzucając kij. – Sam zobacz.

Reflektor zgasł i ponownie zapanowała kompletna ciemność. Aktor, mimo że nie usłyszał kroków, poczuł, iż został sam na scenie. Jego jedyny towarzysz oddalił się bądź wyparował.

– Wciąż tu jestem...

– Jako Fogg, czy może jako zabawka? – odparł Doktorowi Adam, próbując dojrzeć rozmówcę w ciemnościach.

– Jako Wergiliusz, twój przewodnik.

– Przewodnik po czym?

– Za mną...

Rozległ się szczęk przekręcanej klamki i drzwi się uchyliły, wpuszczając nieco światła z korytarza do pracowni teatralnej. Chłopak, zszedłszy ze sceny, otworzył je na oścież, chcąc rozpędzić jak najwięcej cieni. Sala, ku jego zdziwieniu, okazała się być pusta. Nawet za konsolą nikt nie stał. Wszystkich wywiało. Adam zdecydował się więc wyjść do sąsiedniego podłużnego pomieszczenia.

Kroczył powoli korytarzem, mijając kolejne drzwi innych pracowni. Za każdymi panowała ta sama cisza. Budynek w pewnym sensie spał. Aktor, po wielu powrotach z wieczornych prób przyzwyczaił się do tego. Tylko przy recepcji paliła się lampka stróża, z którym Adam czasem miał okazję zamienić parę słów czekając na autobus. Tym razem jednak dyżurka była pusta, a drzwi wyjściowe zakluczone.

– Halo!? – zawołał chłopak w głąb prowadzącego na drugą stronę budynku korytarza.

Nikt nie odpowiedział. Panowała tam w końcu ciemność. Nie pozostało mu nic innego jak tylko przechylić się przez ladę i obejrzeć obraz z kamer prezentowany na kilku monitorach, szukając oznak czyjejś obecności.

Od razu zauważył, że na każdym ekranie wyświetlane jest to samo – skąpane w ciemności łóżko z leżącą postacią zawiniętą w kołdrę. I nic więcej.

– Co to? – zapytał Adam w nadziei, że Pan Doktor wciąż go nie odstępuje na krok.

– Wskakuj do środka – zakomenderował znajomy głos.

Młodzieniec poczynił wedle instrukcji. Choć drzwi były zamknięte, to jednak otwarte okienko od recepcji okazało się wystarczająco duże, by nie tylko przez nie wtykać głowę, ale i przez nie przejść.

– Zamknij.

Nie protestował ani nie zadawał pytań. Ostatecznie znalazł się sam w dyżurce, zabarykadowany i odizolowany.

– Co dalej?

Światło na korytarzu, dotąd palące się po stronie, z której przyszedł, zgasło. Mała lampka okazała się ostatnią ostoją jasności w całym budynku.

– Będziesz sądzony.

– Za? – zdziwił się. – O co chodzi w ogóle?

I nawet lampka się przepaliła. Adam przestał widzieć cokolwiek prócz ledwie jarzących się monitorów.

– Obserwuj.

– No, Adamie – przemówił Jacek przez głośniki umiejscowione pod wyświetlaczami – zawiodłeś nas. I jak ja się teraz wytłumaczę przed dyrekcją?

Nauczyciel pojawił się w kadrze. Postawił swoje krzesło obok łóżka i usiadł na nim, będąc zwróconym ku kamerze. Śpiąca postać ani drgnęła.

– Liczyłem, że podejdziesz do swojego debiutu poważnie. Do tej pory sprawowałeś się bez zarzutu, a teraz co takiego się stało?

– To jakieś szaleństwo... – odburknął.

– Nawet teraz nie rozumiesz. No kurczę, szkoda no... Ale to nie ode mnie będzie już zależeć, wiesz...

– Co nie będzie zależeć?

Jacek rozłożył ręce, wzruszył barkami z bezradną miną, po czym wyszedł z kadru, zabierając ze sobą swoje siedzisko.

– Panie Doktorze? – zawołał Adam z dyżurki.

Cisza. Nic się nie działo. Wszędzie tylko czerń albo ledwie widoczny kontur łóżka oraz śpiącej postaci.

– A może... – mruknął chłopak, mrużąc oczy i badając obraz piksel po pikselu.

Jego przeczucia się szybko potwierdziły. Coś tam tkwiło i wiło się pod łóżkiem. Wysuwało swe ledwie dostrzegalne wśród ciemności macki ku śpiącemu.

– Co to jest? Co to? – pytał spanikowany Adam.

– Zapal lampkę... – szepnął Pan Doktor.

Aktor od razu rzucił się ku niej i, znalazłszy wreszcie włącznik, odetchnął z ulgą. Rozbłysła. Na długo się jednak nie uspokoił. Wystarczyło, że podniósł wzrok i zobaczył, co czekało na niego, przyklejone do szyby recepcji.

Dwa wypełnione pustką ślepia, każde wielkości ludzkiej głowy, jątrzyły Adama swym spojrzeniem. Tkwiły one na pokrytej śluzem oraz wypustkami twarzy, która napierała na okienko, budząc obawę, że zaraz przebije się do wnętrza pomieszczenia. Nie zmieściwszy się w pionie, musiała tkwić w budynku nienaturalnie przechylona poziomo, a jej szyja ginęła w mroku. Największe przerażenie wzbudzała rozdziawiona bezzębna paszcza, mogąca przez trudu połknąć całego człowieka. To z niej wyzierał długi czarny jęzor, powoli przesuwający się po szybie, zostawiając za sobą smolistą maź.

– Minos. Poznajcie się – oznajmił Pan Doktor.

Adam nie mógł odpowiedzieć, ponieważ zajęty był klejeniem się plecami do ściany, chcąc znaleźć się jak najdalej od dziwadła.

– Właśnie cię sądzi – kontynuował niewidoczny pluszak. – Jeśli wyczuje twoją winę, przydzieli cię do odpowiedniego kręgu piekła, a wtedy...

– Co jest, kurwa!? – wrzasnął chłopak. – To jakiś popieprzony sen! Nie umieram przecież!

– Spójrz na monitory.

Spojrzał. Ciało postaci zostało oplecione przez macki, które metodycznie badały każdy skrawek skóry.

– To... to ja?

– Tak, to ty.

Na szybie pojawiły się pęknięcia. Z cichym chrzęstem rozrastały się, obejmując niemal całą powierzchnię tafli. Jęzor wierzgał nerwowo, chlapiąc śliną i uderzając w okno, nie mogąc się doczekać swojego kąska.

– Zdaje mi się, że wyrok już zapadł – szepnął z satysfakcją Pan Doktor.

Trzask. Tysiące kawałeczków szkła poleciały ku podłodze. Aktor krzyknął, zamknął oczy, wyciągnął ręce przed siebie, chcąc się bronić.

– Winny! – zaryczał Minos, wciskając swój łeb do pomieszczenia.

Zaatakował niczym wąż. Jedno okamgnienie i już miał w paszczy bezbronnego chłopaka. Od razu się cofnął z powrotem w mrok, po czym przełknął zdobycz.

Adamowi nieustannie towarzyszyło wrażenie, że spada. Sunął w dół po oślizgłych ścianach, nie widząc niczego. Próbował się zaprzeć nogami, utkwić gdzieś swoje palce, ale nie dawał rady. Z sekundy na sekundę robiło się coraz goręcej, aż wreszcie każde otarcie o trzewia bestii parzyło. Słychać było bulgot, pomruki, a czasem nawet coś, co wymęczony umysł mógł pomylić ze śmiechem bądź krzykiem. Pomimo prób chłopak nie mógł wycisnąć z siebie nawet cichego jęku. Ze zgrozą zauważył, że było to skutkiem tego, iż nie oddycha. Poczuł również ulgę – nie musiał maltretować płuc gryzącym powietrzem. Wolał nie myśleć, co by się stało, gdyby wpuścił je do organizmu.

Skóra zaczęła mu się topić, albo przynajmniej miał takie wrażenie. Bał się siebie dotknąć, by to sprawdzić. Jedynym rodzajem bólu, jaki doznawał, był ten psychiczny, wynikający z bezradności i paniki zrodzonej ze świadomości tracenia własnego ciała. Wszystko przypominało niekończący się sen, a raczej koszmar. Dopiero nagła fala oklasków zmąciła trwającą monotonię i zapowiedziała wybawienie.

– No, cieszę się, że nam się udało – rzekł Jacek, uśmiechając się.

– C-co? – wymamrotał Adam, wzdrygając się.

– Wypadłeś rewelacyjnie, no co tu dużo mówić. Chciałem cię dorwać zaraz po występie, ale nie udało mi się przebić za kulisy.

Przebywali w pracowni teatralnej. Nauczyciel w dłoni trzymał Pana Doktora.

– I przykro mi, że musiałeś się specjalnie fatygować, żeby mi go oddać. – Potrząsnął lalką. – A teraz już nie będę cię tu dłużej przetrzymywał, leć na autobus.

Adam poczuł, jak dłoń siwowłosego wypycha go na korytarz.

– To do następnego razu.

Niespiesznym krokiem dotarł na przystanek, nieustannie próbując sobie przypomnieć, co miało miejsce na przestrzeni ostatnich dni. W jego głowie panowała kompletna pustka. Gdyby nie był przyzwyczajony do trasy na autobus, z pewnością stałby dalej przed pracownią z lekko rozwartymi ustami i oczami wpatrzonymi tępo przed siebie. Dzięki wyuczonym nawykom dotarł jednak do domu, gdzie czekała na niego matka.

– Wróciłeś?

Kiwnął głową, nie zdając sobie sprawy z tego, że mierzy każdy przedmiot nieufnym spojrzeniem, jakby przybył ze średniowiecza.

– Ale czy już wszystko dobrze? Emocje opadły po występie? – dociekała.

– Chyba – wycedził.

– Wiesz, ostatnio coś nie byłeś sobą przez to całe aktorzenie.

– Muszę odpocząć... – stwierdził i udał się do swojego pokoju.

Padł na łóżko i spał. Budził się wielokrotnie, a wtedy za każdym razem patrzył pod swoje łóżko, choć sam nie był pewien, czego tam szuka. Wiedział tylko, że już nigdy nie wystąpi na scenie.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Po więcej zapraszam na mój nowy profil autorski – Szymon Sentkowski ;)
Odpowiedz
Mocno schizowe
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje