Historia

Trębacz z jazzbandu

pickman 6 7 lat temu 4 632 odsłon Czas czytania: ~4 minuty

Pielęgniarka zaprowadziła mnie na salę w której leżał chłopak. Gdy stanęłam w progu, w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi. Był bardzo szczupły i blady, a ciemne włosy i podkrążone oczy tylko potęgowały wrażenie, że miałam przed sobą małego kościotrupka.

- Dobry wieczór Adamie, czy może mi pan poświęcić chwilę lub dwie? - Zapytałam przysuwając krzesło do jego łóżka. - Nazywam się Beata Reichert i jestem funkcjonariuszem policji.

- Proszę mi wybaczyć, że nie podam pani ręki. - Adam wyrwał się z letargu aby zażartować okrutnie i pomachał mi mizerną pozostałością po swoim prawym ramieniu. - Rozmawiałem już z pani kolegą. Zupełnie nie wiem czemu się mną interesujecie, nikomu nie wyrządziłem krzywdy, nic nie ukradłem, wszystkie mandaty opłaciłem dawno temu.

- Chciałabym porozmawiać z panem prywatnie, usłyszeć co dokładnie się stało.

- Dlaczego? - wybuchnął Adam – Interesują panią psychiczni? Kręci panią samookaleczanie się? Tłumaczyłem już wszystko rodzicom, psycholożce, policji a ostatnio nawet księdzu. - Mówił do mnie, ale jego wzrok błądził po ścianach. - Myśli pani, że nie wiem co myślą? Patrzą na mnie jakbym postradał rozum, szepczą po korytarzach „Świr. Tu leży świr bez ręki. Chodźmy zobaczyć”. To panią interesuje?

Nasze spojrzenia spotkały się wtedy, ale w jego wzrok pulsował nienawiścią. Zrobiło mi się go żal.

- Myślę, że jestem jedyną osobą, która ci wierzy i chce ci pomóc. Ale potrzebuję potwierdzenia. - Chłopak zwiesił nos na kwintę. - Nic nie stracisz opowiadając mi wszystko od początku. I tak jesteś już jedną nogą w wariatkowie.

Adam zamyślił się jakby przeprowadzał w pamięci trudne obliczenia, po czym zaczął mówić.

- Pamiętam gdy pierwszy raz usłyszałem „Kind of Blue”. Miałem gęsią skórkę ilekroć odzywała się trąbka. Zdecydowałem wtedy, że będę grał jazz, że to będzie moja droga w życiu. I grałem, wie pani? Studiowałem w Instytucie Jazzu na Akademii Muzycznej imienia Szymanowskiego pod okiem doktora Wojtasika, zna go pani? Fantastyczny facet. To właśnie trąbce oddałem swoje serce i całe życie. Gdy tylko obroniłem dyplom, umówiłem się w studiu tatuażu na Słowackiego i żeby uczcić sukces kazałem sobie wytatuować na prawym przedramieniu Milesa Davisa, który jest... który był moim muzycznym guru. Głupio to zabrzmi, ale chciałem żeby zawsze on i jego trąbka byli ze mną. Był ważną inspiracją, tylko tyle, żadne hokus – pokus, był tym kogo muzyka oplotła mnie jak macka i wciągnęła w bezdenny ocean dźwięków. Wybrałem na wzór zdjęcie z okładki albumu „Miles Smiles”, tej na której pokazuje zęby. Żartowałem potem, że jego twarz wygląda jakby coś ukradkiem szeptała i że może będzie podpowiadała mi nuty gdy zabraknie mi weny. Byłem bardzo zadowolony z efektu. Byłem zachwycony mistrzowską precyzją wykonania tatuażu. Dotted art to styl polegający na posługiwaniu się wyłącznie kropeczkami. Wygląda to rewelacyjnie, wie pani?

Niedługo później znajomy odezwał się do mnie, że napisał genialne kawałki i chętnie by mnie usłyszał w swoim zespole. Zgodziłem się od razu, byłem bardzo podekscytowany. Na próbach czułem wręcz, że ilekroć gram, unoszę się z moją muzyką wysoko nad ziemię. To jest rodzaj euforii nieporównywalnej z niczym innym. To tak jakby umówić się na randkę z najlepszą dziewczyną w szkole.

Nadszedł dzień, w którym mieliśmy zagrać pierwszy koncert w tym składzie. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Chłopaki poszli przepłukać nieco gardła przed graniem, ale nie ja. Nigdy nie piję przed koncertem. Po to i owszem, ale nigdy przed. Więc gramy. Moja trąbka i saksofon grają główny motyw unisono. Nagle cisza, tylko bębniarz omiata miotełkami werbel. Dołącza do niego bas ciężki jak słoń. Pom. Pom-pom. Pom. Saksofon gra niesamowitą improwizację, natchnioną chyba przez samego Boga. Dla mnie oznacza to chwilę oddechu. Wymieniamy się spojrzeniami i wiem, że wkrótce wchodzę z solo na trąbce. Zacząłem krążyć wokół głównego motywu: rozciągać go, zniekształcać, obracać go między palcami tak jak obraca się monetą, szukałem miejsca gdzie mógłbym popuścić wodze i zanurzyć się w ekstazie zupełnie jak wcześniej na próbach. Wtedy wszystko się posypało. Usłyszałem dochodzący skądś rechot. Nie chichot, ale powolny śmiech w którym każde „he – he” było wyraziste jak uderzenie siekierą. Przeciągłe, nieprzerwane „he – he”. Grałem jednak dalej próbując wychwycić skąd dobiega śmiech. Ten jednak narastał i przyspieszał zmieniając się w końcu w jakby dziecięcy, wysoki pisk. Dźwięk wibrował mi w uszach, pot lał się po plecach, popełniałem błędy jak uczniak, nie trafiałem w dźwięk i rytm. W życiu nie czułem się równie zażenowany, moi koledzy pozostali jednak niewzruszeni. Stojąc na scenie wyobrażałem sobie, że po koncercie dopadnę tego dupka, tego żartownisia i wsadzę mu tłumik głęboko, głęboko do gardła.

Wróciłem do mieszkania i marzyłem tylko o tym aby zasnąć i zapomnieć o upokorzeniu. Nawet nie wziąłem kąpieli tylko zrzuciłem na podłogę spocone ciuchy i wskoczyłem pod kołdrę. Wie pani co wtedy się stało? Znów usłyszałem ten okropny rechot. Nie, bynajmniej nie była to echo mojej wyobraźni. Słyszałem go tak jak teraz słyszę swoje słowa i przysięgam na wszystko – było to rechotanie Milesa Davisa. To mój tatuaż szydził ze mnie i z mojej muzyki. Wnętrzności podeszły mi do gardła. Zapaliłem światło, aby przepędzić nim, jak się wydawało, oznaki mojego szaleństwa, ale ujrzałem tylko twarz muzyka szczerzącego zęby i błyszczącego oczyma wprost z mojego przedramienia. Przerażony, w akompaniamencie tego diabelskiego śmiechu pobiegłem schodami do piwnicy po siekierę, następnie przed blok, położyłem rękę na ławce i odrąbałem ją na wysokości łokcia. Szyderczy chichot zniknął, a wraz z nim obraz tej wyszczerzonej... mordy. Zniknęły także moje marzenia o muzyce. Bo czy zna pani trębacza bez ręki?

Kiedy Adam zakończył opowieść, czułam jak każdy mięsień gotów jest do ucieczki, jak treść żołądka cofa mi się do gardła. Chłopak siedział wpatrzony we mnie oczekując odpowiedzi i potwierdzenia, że wierzę w okropieństwa które go spotkały.

- Wierzę ci. - Powiedziałam. - To ja znalazłam twoje ramię. Wytatuowany na nim Murzyn miał jednak wargi mocno zaciśnięte, jakby próbował powstrzymać się od uśmiechu satysfakcji.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Nie no, wciąga a ten koniec rozpierdala
Odpowiedz
Nie przejmuj się komentarzami typu "słabe". Jak dla mnie jak najbardziej Twoje opowiadanie ma głębię. Bardzo mi się podoba, jest świetne. Świetnie napisane, bez błędów, bardzo ciekawe, czyta się jednym tchem. Interpretuję je tak, że bohater przerósł swojego idola, który nie chciał do tego dopuścić ;) Liczę na więcej opowiadań od Ciebie.
Odpowiedz
Sory rozumiem wysiłek jaki w to dajesz (autor) ale moim zdaniem słabe, dla MNIE nie straszne :\
Odpowiedz
Bardzo dobra pasta. Bezbłędnie napisana, wciągająca. Perfekcyjnie wprowadzone napięcie. Mam ogromną nadzieję iż ukażą się Twoje kolejne równie dobre pasty.
Odpowiedz
Hmmmm mozna by powiedziec no i.......
Odpowiedz
Słabe
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje