Historia

Nakarm mnie

pickman 5 7 lat temu 6 021 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Weronika poczuła jak coś oślizgłego otarło się o jej stopę. Rzuciła się niezgrabnie w stronę włącznika światła wydając przy tym stłumiony pisk. Oczyma wyobraźni widziała beztrosko biegające po mieszkaniu myszy, które wywoływały w niej taki wstręt, że pewnie poczułaby ulgę gdyby okazało się, że po jej kuchni nie panoszą się gryzonie a jakiś zdeformowany fizycznie seryjny nożownik. Zapaliła światło. Na podłodze obok miski siedział tylko jej wiecznie głodny kot - Kapitan Pazur.

- Nie było cię w domu prawie trzy dni, Kapitanie - skarciła go Weronika, a serce wciąż waliło jej jak młotem. Zwierzak tylko spoglądał to na nią, to na pustą miseczkę.

Pazur był zaprzeczeniem fotogenicznych kotów z internetu. Nie dość, że miał paskudne maniery i często znikał bez śladu na kilka dni, to był mówiąc delikatnie, brzydki. Weronika kochała go jednak pomimo płaskiego pyska, wytrzeszczonych oczu i poobszarpywanych z piór gołębi, które zostawiał od czasu do czasu na balkonie. Przez ostatnie trzy dni zdążyła stęsknić się za swoim towarzyszem i chyba tylko z tego powodu pozwoliła jemu i sobie na ponadprogramowy posiłek w środku nocy.

Po umyciu zębów ściągnęła podkoszulkę i przyglądała się odbiciu swojego ciała w lustrze. Była dość ładna. Może gdyby częściej wychodziła do miasta zainteresowałby się nią jakiś mężczyzna, może odprowadziłby ją do domu i może wyszedłby z niego dopiero rano, ale ścisk dyskotek, bezustanne ocieranie się o spoconych imprezowiczów, lepkość pubów i presja rozmawiania na tematy, które guzik ją obchodziły skutecznie zniechęcały Weronikę do opuszczania mieszkania i nawiązywania nowych znajomości. Jej życie miało być schludne, uporządkowane i symetryczne.

Odwróciła się do lustra plecami. Próbowała ocenić, czy niepokojąca gulka na jej łopatce zmniejszyła się od zeszłego tygodnia. „Proszę obserwować i zgłosić się do mnie, gdyby coś się zmieniło” poinstruował ją dermatolog. Zapłaciła za prywatną wizytę niemałe pieniądze, a lekarz nawet nie wychylił się zza biurka i zbył ją jakby była pacjentką funduszu zdrowia. Dotknęła wypukłości dłonią. Skóra przesuwała się po twardym wybrzuszeniu zupełnie jakby na jej łopatce wyrosło trzecie kolano. Kobieta z powrotem naciągnęła na siebie koszulkę i położyła się do łóżka. Chwilę później w jej nogach zasnął Pazur. Weronika nie spała już tej nocy.

- Jeśli nie widać zmian to proszę się nie niepokoić, mówiłem już pani ostatnim razem. - Doktor Tuszyński posiadał zbyt duże doświadczenie, żeby nie odróżnić chorej kobiety od rozhisteryzowanej hipochondryczki. Skreślił długopisem kilka słów na maleńkiej karteczce i wręczył ją złożoną Weronice - Proszę to zanieść do rejestracji. Otrzyma tam pani zwrot pieniędzy. I pani Weroniko - obserwował jak twarz kobiety pochmurnieje - proszę zadzwonić do mnie jeśli naprawdę zacznie się coś dziać niedobrego. Jestem lekarzem od dwudziestu pięciu lat, proszę mi zaufać. - Doktor zmusił się do uśmiechu.

Weronika pożegnała Tuszyńskiego trzaskiem drzwi. Skoro nawet dermatolog bagatelizował jej problem, postanowiła przywrócić swojemu ciału symetrię na własną rękę. Kupiła w sklepie medycznym jednorazowy skalpel, nieco opatrunków, igłę, nici chirurgiczne i parę drobiazgów, które uznała za przydatne. Czuła w brzuchu strach i podniecenie. Maszerowała do domu z zakupami, nie jak elegancka kobieta, ale jak komandos przed ważnym zadaniem, jak morderca. Wiedziała, że będzie bolało i że będzie krew, ale adrenalina robiła swoje. Trzeba było tylko wyciąć to cholerstwo, a po wszystkim ładnie zaszyć ranę.

- Proszę panią!

Głosy trzech może sześcioletnich chłopców sprowadziły kobietę na ziemię. Znała ich z widzenia. Jeden z nich - Jędrek Jankowski - mieszkał z rodzicami w tym samym co Weronika bloku. Najniższy i chyba najodważniejszy z nich podbiegł i zadarłszy ku niej głowę powiedział:

- Proszę panią, znaleźliśmy z chłopakami pani kota, ale to nie my go zabiliśmy.

Weronika zamarła na sekundę. Nagle jej dolegliwości przestały mieć znaczenie, a milion myśli krążyło tylko wokół Kapitana Pazura i nadchodzącej samotności. Kto mógł mu to zrobić? Kto mógł JEJ to zrobić? Pobiegła we wskazane przez chłopca miejsce. Kapitan leżał na boku z otwartym szeroko pyskiem. Jego oczodoły zionęły pustką. Weronika objęła trupka jakby nie dowierzając w kocią śmierć, a jej łzy miałyby bajkową moc wskrzeszania. Jego ciało było lekkie, puste i wiotkie, pozbawione kości i trzewi. Bezwładny łeb zawisł nad brukiem, a z pyska wyciekł żółtobiały, lepki płyn. Chłopcy zastanawiali się czy po jakiś dachach biega teraz kot bez skóry. A może koty tak jak węże gubią skórę bo te robią się dla nich za ciasne?

Było już późno gdy kobieta szorowała brudne od ziemi ręce. Zaschnięte błoto schodziło z dłoni łatwo, ale drobinki, które dostały się pod paznokcie trzeba było wyszorować szczotką. Weronika sama wsadziła do czarnego worka to co zostało po Pazurze, sama pojechała do lasu za miastem i sama małą saperką wykopała dla niego dołek w ziemi. Kot był częścią tego porządku jej życia, który sobie wymyśliła i starannie zbudowała, a teraz czuła jak cały harmonijny ład sypie się kamyczek po kamyczku. Teraz, kiedy ciało Pazura leżało przykryte ziemią należało jeszcze zrobić porządek z jej własnym ciałem. Wyjęła z zamrażarki półlitrową butelkę wódki i pociągnęła z niej potężny łyk dla otuchy. W brzuchu coś zabulgotało. Wzięła dla pewności także drugi łyk. Założyła gumowe rękawiczki, zdjęła plastikową skuwkę ze skalpela i stanęła tyłem do lustra. Tętno dudniło jej w uszach. Może powinna najpierw przetrzeć łopatkę spirytusem? Nieważne. Ostrze skalpela zbliżyło się do wypukłości. Weronika miała nadzieję, że nożyk za niecałych szesnaście złotych będzie dość ostry, żeby nie musiała babrać się we krwi całą noc. Dłoń zadrżała. Była zmęczona i rozgoryczona, to prawda, ale nie upiła się przecież na tyle by mieć halucynacje. Nigdy wcześniej jej umysł nie zawiódł. Wypukłość na plecach wyraźnie się poruszyła. Nieznacznie, ale się poruszyła. Najpierw to coś pod jej skórą wybrzuszyło się nieco, jakby zaczerpnęło powietrza, a następnie przemieściło się o kilka milimetrów, czy o centymetr. Skalpel upadając stuknął dźwięcznie o płytki. Weronika zbliżyła się do lustra, napięła skórę pleców i zobaczyła wyraźnie posegmentowany, owalny pancerz i wystające spod niego niezliczone odnóża.

Mam pod skórą robaka.

Zebrało się jej na wymioty z obrzydzenia i strachu. Drżącymi dłońmi odpakowała igłę i delikatnie nakłuła nią pasożyta, gdy ten w mgnieniu oka przemieścił się z łopatki w kierunku obojczyka wygryzając w jej tkankach szerokie tunele. Przeszywający ból rzucił ciało Weroniki na podłogę. Jej pięści okładały okolice szyi, ostre paznokcie rwały gumę rękawiczek i skórę aż do krwi. Ból ustał. Weronika wsparła drżące ciało na ramionach. Insekt zatrzymał się między żebrami. Już był jej, miała go jak na talerzu. Chwyciła leżący na podłodze skalpel i przymierzyła się do pchnięcia. Robak jakby przeczuwając jej mordercze zamiary wydrążył drogę ku górze i ukrył się pod piersią. Kolejne uderzenie bólu wykręciło ciałem Weroniki. Nie mogła powstrzymać się od krzyku. Bezwładnie rzucane nogi postrącały z pralki pudełka proszków do prania.

Ból minął. Kobieta ruszyła na czworakach do sypialni, wczołgała się na łóżko i włączyła leżący na nim laptop. Zdawało jej się, że system uruchamia się całymi godzinami. Wpisała w wyszukiwarce „Ludzkie pasożyty”. Tasiemce osiągają długość nawet do 10 metrów, ale żyją w jelitach. Roztocza żywią się naskórkiem, ale są przecież mikroskopijne. Chwyciła za telefon. Długo nikt nie odpowiadał.

- Tak? - Odezwał się zaspany głos w słuchawce.

- Doktorze, czy to możliwe, że pod moją skórą żyje robak?

- Pani Weroniko, jest trzecia w nocy.

- Czy to możliwe? - wrzasnęła Weronika. Tuszyński dał za wygraną.

- Możliwe. Na przykład świerzb ryje kanaliki pod skórą. Jeśli podejrzewa pani...

Weronika rzuciła słuchawką. W dupie miała świerzb. Właśnie przeglądała stronę Wikipedii na temat świerzbu i wiedziała o nim wystarczająco dużo, żeby nie móc pomylić go z ogromnym... czymś co pewnie właśnie zżera ją od środka.

- Nakarm mnie.

Głos dochodził z wnętrza jej głowy, ale nie było wątpliwości, że należał do Robaka.

- Nakarm mnie, suko, albo najem się tobą. Założę się, że smakujesz dużo lepiej niż kot.

A jednak zwariowała. Zapewne jej umysł bronił się w jakiś dziwny sposób przed żalem po stracie przyjaciela. Pamiętała jednak jeden z aksjomatów psychologii, który mówiąc najprościej brzmiał „Jeśli myślisz, że postradałaś rozum, Weroniczko, to z pewnością nie jestz tobą aż tak źle”. Głos w jej głowie zarechotał ponuro. Postanowiła zagrać z nim na jego zasadach.

Otworzyła lodówkę. Znalazła w niej nieco warzyw, wędlin, kawałek ciasta i zapiekankę makaronową z wczoraj. Robak aż westchnął z satysfakcją. Chwyciła jednak butelkę wódki i zaczęła pić z niej łapczywie aby otruć pasożyta. Nieludzki ból przeszył jej serce. Krzyk odbijał się echem w całym bloku.

Pani Jankowska spojrzała na elektroniczny zegarek stojący na szafce obok jej łóżka. Jej cierpliwość osiągnęła maksimum. Zastanawiała się, czy leżący obok niej mąż rzeczywiście śpi kamiennym snem, czy ignoruje dochodzące z mieszkania obok wrzaski. Postanowiła go obudzić.

- Roman, idź zrobić porządek.

- Cz - czego chcesz? - obudził się pan Jankowski.

- Ta młoda drze mordę całą noc. Łajdaczy się, albo chleje wódkę. Powiedz jej, że wezwę policję jak się nie zamknie.

- Ja jestem policjantem, babo - zawyrokował Roman naciągając gatki na tłusty tyłek.

Pan Jankowski zapukał do drzwi Weroniki, choć krzyki ustały jakieś dwie minuty temu.

- Pani Weroniko, proszę otworzyć.

Zapukał raz jeszcze, ale nikt nie odpowiadał. W policyjnej głowie Romana pojawiły się wizje zbrodni, które mogły dziać się za ścianą. Zdecydował się wyważyć drzwi, które uległy pod wprawnym kopniakiem.

- Pani Weroniko - zawołał Roman przez próg.

Przeszedł przez korytarz. Światło padające zza uchylonych drzwi łazienki oświetlało ścieżkę krwi prowadzącą od łazienki do sypialni, a stamtąd do kuchni. Wiedział to, gdyż układ pomieszczeń w mieszkaniach ich bloku był identyczny. Kuchnię rozświetlało tylko światło otwartej lodówki. Romana zmroziło. Przed pustą lodówką klęczała cała brudna od krwi i czekolady Weronika. Wpychała do ust ostatni kawałek zimnej zapiekanki.

- Pani Weroniko, mogę pani jakoś pomóc? - spytał niezgrabnie Roman.

- Nakarm mnie.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Błagam napisz ciąg dalszy
Odpowiedz
Fajnie
Odpowiedz
Super ale czekam na ciąg dalszy. :-) :-) :-)
Odpowiedz
Dziękuję, ale na razie nie przewiduję dalszego ciągu tej historii :)
Odpowiedz
A szkoda
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje