Historia

Złodziej z teczką

pariah777 5 7 lat temu 7 046 odsłon Czas czytania: ~10 minut

– Połóż się wygodnie na łóżku, Adamie.

– Ale ja nie mam na to najmniejszej ochoty, doktorze.

– Musisz. To część twojego leczenia. Staw czoła temu, czego się boisz.

– Z całym szacunkiem, jednakże nie mam obowiązku wysłuchiwania pańskich rozkazów.

– Nie miałeś, to prawda. Jeszcze nie tak dawno temu mógłbyś użyć czasu teraźniejszego. Lecz wiele się zmieniło. Choroba postępuje, a my musimy z nią walczyć wszelkimi możliwymi sposobami. Połóż się.

– Nie chcę, by ta wizyta dalej trwała.

– Będzie trwała tyle, ile będzie musiała.

– Nie zapłacę panu.

– Już mi zapłaciłeś, a obecnie wykonuję tylko zadanie, które mi powierzyłeś.

– Jakie?

– Po pierwsze – upewnić się, że się położysz na tym łóżku.

– A dalej?

– Nie wybiegajmy za bardzo w przyszłość.

– W porządku. Skoro sam tak kazałem, to... Nieważne, po prostu spróbuję.

Letnie popołudnie. Dookoła ćwierkają ptaki, niebo osnuł nieskazitelny błękit. Siedzimy razem na jednym pieńku tak, że jesteśmy przodem do siebie. Czuję, jak jej ciężar wgniata mi się w uda, z każdą sekundą coraz bardziej, ale nie protestuję. Stykamy się czołami. Wygląda na zadowoloną. Ja pewnie też, choć tego oczywiście nie widzę. Liczy się dla mnie tylko ten najpiękniejszy uśmiech, który mi błyszczy przed oczami. Chyba rozmawiamy. Nie mam pojęcia o czym. Słowa są rozmyte, wypalone przez promienie bezlitosnego, lipcowego słońca. Kiedy już mam wrażenie, że będziemy tak trwać w nieskończoność, ona ściąga czerwony sweterek, jaki miała na sobie do tej pory. Ku mojemu zaskoczeniu, nie nosiła nic pod nim. Widzę jej piersi, całkowicie nagie, ale nie reaguję na nie, podniecając się. To nie ich rola. Przypisane są do innego wątku, nie do tego o miłości. Nadejście tłustego mężczyzny z twarzą obrośniętą niechlujnym zarostem i brzuchem wystającym spod za małej koszulki utwierdza mnie w tej tezie. Od razu poznaje on Martę. Podbiega, cały zafrasowany, i każe dziewczynie ubrać z powrotem czerwony sweterek. Grozi, że powie o wszystkim jej matce. Ona mu odpowiada, by spierdalał. Albo coś w tym stylu. Dialogi zamiast za pomocą słów, zapisane są emocjami oraz pragnieniami. Grubas odchodzi zdenerwowany i z zamiarem zemsty. Można by się spodziewać teraz naszego powrotu do radosnego cieszenia się sobą. Nic z tych rzeczy.

Niebo zasnuwają ciemne chmury. Zrywa się wiatr. Ona wstaje i mówi, że musi czym prędzej znaleźć się w domu. Nie potrafię jej zatrzymać, więc znika. Tak po prostu. Też stwierdzam, że powinienem uciekać gdzieś do bezpiecznego miejsca. Jakimś cudem jestem już nawet na własnym podwórku. Wiatr tymczasem zdążył się przemienić w wichurę i targa drzewami, zginając je coraz bardziej ku ziemi. To tylko kwestia czasu nim złamią się niczym patyki, na które nadepnął niewidzialny olbrzym. Nie chcę podzielić ich losu, a zatem biegnę. Kiedy dopadam drzwi, okazują się zamknięte. Klamka ani drgnie. Walę w szybę. Za nią widzę moich rodziców. Mojego brata. Patrzą, ale w tym wzroku nie dostrzegam ani krzty chęci udzielenia mi pomocy. Może dlatego się nie odzywają. Są pozbawieni uczuć oraz zamiarów względem mnie. Do tego dochodzi jeszcze dzwoniący telefon. Odbieram i słyszę, jak ona płacze. Coś poszło nie tak i nie dotarła do domu. Czemu ją puściłem? Co ja narobiłem? Zagłuszam wyrzuty sumienia i próbuję cokolwiek zrozumieć. Nie mogę. Z komórki wylewa się tylko rozpacz oraz błaganie o pomoc, bez jakichkolwiek informacji. Jestem bezradny. Mój boże, jestem bezradny. Myślę, i myślę, i myślę... A ona płacze. Niebo czernieje. Wiatr wyrywa gałęzie, kalecząc drzewa. Zaraz będzie koniec. Robi się coraz gorzej.

Wreszcie pozostaje tylko czerń. Obłoki zmieszały się ze sobą, tworząc smolistą skorupę na niebie, pod którą wszystko ustało. Koncentruję się na okienku czatu. Piszę z nią. Nie mam pojęcia, jak to się stało. Widzę linijki tekstu, lecz nie potrafię rozróżniać słów. Tak jakby te wiadomości stanowiły tylko pretekst dla mojego umysłu do odczuwania emocji. Bo się denerwuję. Wiem, że już po nawałnicy i że najgorsze za nami. Ale ona odpisuje za wolno. Ukrywa coś, kręci. Omija kwestie, wysyła krótkie, zdawkowe wiadomości. Czy to już zaszło za daleko? Jest zbyt poraniona, by zostawić za sobą to, co było? Mam wrażenie, że piszemy ze sobą tak już przez kilka godzin. Choć to nie jedyne wrażenie, jakie mnie nawiedza. Zdaje mi się również, że leżę, cały lepki od potu i próbuję sięgnąć telefon, wystukać odpowiednie słowa i jej wysłać. Nie wychodzi mi to. Mogę tylko przewrócić się na drugi bok. Bardziej owinąć się mokrą pościelą albo nieco ją odwinąć, ale wtedy mi będzie zimno i znów będę musiał się szczelniej opatulić. I się spocić. Gdy nastaje ranek, sprawdzam Messengera, ale w skrzynce odbiorczej nie ma żadnych zapisów z nocy.

– Znakomicie. Zejdźmy teraz głębiej.

– Po co?

– Nie udawaj głupiego. To dopiero początek.

– Boję się.

– Bałeś się przez ostatnie dwa tygodnie. Myślałem, że już z tym skończyłeś.

– Nie, tak się nie da. Wychodzę.

– I gdzie pójdziesz?

– Nie wiem, ale proszę mnie przepuścić.

– Jeśli teraz wyjdziesz...

– Nie obchodzi mnie to!

Wybiegam na podwórko. Odruchowo spoglądam w niebo. Gdyby było jasne albo czarne, zaniepokoiłbym się. Ono na szczęście jest po prostu szare. Najbezpieczniejsza z możliwości. Nie oglądając się za siebie, ruszam ku tylnemu wyjściu z mojej posesji. Tamtędy można się wymknąć prosto na łąkę i tak też robię. Przechodzę kawałek, aż wreszcie upewniam się, że nikt mnie nie śledzi. Mogę czuć się swobodnie, być sobą, więc siadam pośród chwastów a następnie, ignorując robactwo, kładę się. Splatam palce pod głową i oddaję się myślom. Jak cudownie by było, gdyby ona leżała teraz tuż obok, tak blisko...

Porwany przypływem tęsknoty, wracam przez bramkę. Próbuję odnaleźć pieniek, na którym siedzieliśmy po raz ostatni razem. Znajduję go w kącie kamiennego muru, oddzielającego zaniedbaną łąkę od podwórza. Staram się wyłowić z pamięci dokładną jego lokalizację z tamtego momentu. Gdzie on wtedy stał? Wiem tylko, że na trawie.

– Siadaj, to nie ma znaczenia.

– Być może dla pana.

– Będziemy kontynuowali.

– Nie.

– Powinieneś słuchać swojego doktora. Wiem, jak ci pomóc, a o pomoc sam mnie prosiłeś.

– Dziś jestem w kiepskim nastroju na to.

– Jutro czeka cię jeszcze gorszy. Teraz albo nigdy.

– Nie powinien pan naciskać. Tak się nie robi.

– Faktycznie, ale zakładając, że pacjent nie balansuje na krawędzi życia.

– A czy ja... balansuję?

– Z pewnością.

– Nie chcę umrzeć.

– Tak jak nie chciałeś jej stracić.

– Prawda. Nie chciałem.

– A jednak tak się stało.

– Też prawda.

– Więc usiądziesz? I zejdziesz głębiej?

– Boże, boję się... ale dobrze.

Trzęsą mi się dłonie. Choć to zły omen, to jednak zdaję sobie sprawę, że nie będę raczej musiał ich wykorzystywać, więc staram się tym nie przejmować. Po prostu muszę przebyć tę krótką drogę od przejścia dla pieszych do świetlistego punkcika jarzącego się tuż przed fontanną stojącą w parku. Kilkadziesiąt metrów. Może osiemdziesiąt. Mniej więcej dwa razy tyle kroków muszę wykonać. Odrętwiałe ze strachu nogi potrzebują chwilki, nim zaskoczą, ale wreszcie ruszają. A ja już się cały trzęsę. Szczęka mi drży tak, że niemal słyszę klekotanie moich lekko żółtych zębów. Coraz bliżej, coraz bliżej, aż wreszcie punkcik kreśli w powietrzu łuk i zniża się na poziom mojego brzucha. Niezręcznie byłoby, gdybym nadal się w niego wpatrywał, więc przenoszę wreszcie wzrok na twarz, od której tak długo starałem się uciec.

Okazuje się, że tej twarzy nie ma. Jest długi wypłowiały płaszcz z podniesionym kołnierzem oraz wystające z rękawów czarne rękawiczki, a palce jednej z nich ściskają dymiące cygaro. Po posturze można dociec, iż stoi przede mną mężczyzna. Tylko brak mu głowy. Nie, nie do końca. To mi brak pamięci o jego głowie. Gdy na nią patrzę, od razu wymazuje mi się jej obraz z umysłu. Jakbym nie chciał jej widzieć albo byłaby tylko umowną, nieważną częścią. Choć oba te wyjaśnienia pojmuję, nadal odczuwam niepokój i modlę się, by uniósł swoje cygaro, dając mi tym samym okazję to skoncentrowania się na tym bezpiecznym, tlącym się koniuszku. On tymczasem nie ma zamiaru zaciągać się dymem. Bierze haust powietrza – widzę, jak unosi się jego klatka piersiowa – i już wiem, co nastąpi. Odezwie się.

– Kto wykasował wiadomości?

Nie byłem przygotowany na ten ostry, wyraźny głos, wypływający z nieistniejących ust. Słyszę słowa, tną ciszę wokół fontanny i odbijają się echem w moich uszach. W jednym momencie coś ściska mi jelita. Strach. Ten sam, który prześladował ludzi pierwotnych za każdym razem, gdy gdzieś pośród mroku trzasnęła gałąź. Albo współczesnych, odbierających od ponurego szefa polecenie przyjścia do gabinetu. Zagrożenia się zmieniły, lecz strach pozostał. I rośnie, wije się. Chcę go wypluć.

– Wiadomości...?

– Z tamtej nocy.

Nie wiem, o czym mówi. Szukam wspomnień, szperam w każdym zakątku pamięci. Nie znajduję żadnej nocy.

– Nocy, po której nigdy jej już nie zobaczyłeś.

– Nie było takiej.

– Była! Ktoś ją tylko wykasował. Zrobił to samo z wiadomościami.

– Kto?

– Ten, który ukradł mi moją twarz!

– Kto ukradł ci twarz?

– Pokazałbym ci, ale wtedy bym zniknął. Daj mi twój telefon.

Wyjmuję z kieszeni komórkę. Po chwili niepewności wręczam mu to, o co prosił, a on radzi sobie nawet z blokadą. Nie mam pojęcia, skąd zna wzór odblokowujący. Potem coś wciska. Pisze. Wystukuje zdania. Na koniec wsadza mi telefon w dłoń.

– Gdy zadzwoni, odbierz.

Kiwam głową i zaciskam mocno palce na obudowie komórki. Powtarzam sobie w głowie „odbierz, odbierz, odbierz”.

Razi mnie słońce, a plecy i tyłek bolą od siedzenia na pieńku. Wstaję i chcę się przejść, rozruszać wreszcie te kości. Łeb mnie boli jak cholera, w dodatku nie panuję nad ustami, powtarzającymi wciąż to samo słowo niebędące słowem. Wyczuwam zamiar, ale nie rozróżniam głosek. Mogę przypiąć temu tajemniczemu wyrazowi etykietkę „zmiana” bądź „walka”, bo to ze sobą niesie. Zdradza cel, lecz nie sposób jego osiągnięcia. Chyba na tym etapie pozostają mi tylko marzenia. Zanim odchodzę, przypominam sobie jeszcze o podziękowaniach. Odwracam się ku mojemu terapeucie, wciąż stojącemu przy pieńku.

– Dziękuję.

– Nic więcej nie zostało. Moja praca jest skończona.

Dobrze. Nie chcąc być niegrzecznym podczas pożegnania, wyciszam dzwoniący telefon. Doktor tymczasem zamyka swoją teczuszkę z plikiem notatek i niespiesznym krokiem zmierza ku bramie, za którą zaparkował swoje auto.

Leżę na trawie. Nic mi już nie pozostało. Nic poza przyjęciem ostatniego gościa, który właśnie biegnie w moją stronę. Mówi do mnie, ale ja już nie rozróżniam słów. Chcę mu wytłumaczyć, że ta umiejętność została celowo zamknięta w teczuszce mojego terapeuty, bo tak będzie mi łatwiej. Nie wiem, czy mi wychodzi, czy też nie. On chyba nie rozumie. Och, nic dziwnego, że nie rozumie. Ja nadal powtarzam wciąż to jedno słowo. Nie potrafię przestać. Powinienem się skonsultować z moim terapeutą. Sięgam telefon, leżący w trawie i wpatruję się w ekran, nie wiedząc, co dalej. Mam go w kontaktach? Sprawdzę... Ale telefon dzwoni zanim otwieram listę kontaktów, a na wyświetlaczu pojawia się napis „Doktor Maciej”. To chyba mój terapeuta.

– Tak, słucham?

– Czy mnie słyszysz?

– Tak.

– Czy gdy się rozłączę, nadal mnie będziesz tak słyszał?

Jestem zdezorientowany przez to pytanie. Nie rozumiem go. Rozglądam się dookoła, jakby mój terapeuta wcale jeszcze sobie nie poszedł, tylko czaił się w pobliżu.

– To ja, Adamie. Jestem twoim lekarzem.

– Więc to pan?

Dziwię się, bo mężczyzna stojący przede mną wcale nie wygląda jak ten, który był u mnie ostatnio. Ufam jednak, że nie kłamie.

– Po mojej głowie wciąż krąży jedno słowo...

– Tak, zauważyłem. Powtarzałeś ciągle, dopóki nie zaczęliśmy rozmawiać „odbierz”.

– Skoro przestałem, to chyba koniec problemu.

– Sądzę, że jest inny, którym powinniśmy się zająć.

– Jaki? Czuję się dobrze.

– Pojedziesz ze mną?

– Czy muszę?

– Powinieneś.

– Jesteśmy na miejscu.

– To tutaj...?

– Tak. Chodź, wypiszę ci recepty, Ostatnio zaniedbałeś branie leków.

– Nie pamiętam, doktorze.

– Pamięć wróci po jakimś czasie, nie przejmuj się. Pójdziemy do apteki, a potem posiedzisz w poczekalni do momentu, aż zaczną działać.

– Mogę iść do domu. Dam radę.

– Wolę cię nie puszczać samego w takim stanie. To cud, że sam do mnie napisałeś, żebym zadzwonił. Nie odbierałeś, to pomyślałem, że wpadnę. I tak byłem w okolicy.

– Naprawdę tak napisałem?

– Naprawdę. Cud.

– Wypluj to świństwo. Wyrzygaj.

– Nie. Jest moje.

– Naprawdę chcesz mieć te teczki z powrotem?

– Muszę.

– Po co ci wiedzieć, jak cię zostawiła? Czy tak, jak jest teraz, nie jest łatwiej?

– Nie.

– Usiądź. Opowiedz mi o tym doktorze. Wtedy będę mógł go schować do teczki. Tam, gdzie twoje sny oraz pamięć. Tam, gdzie jest schowane wszystko, co tylko powoduje ból.

– Nie. Zaraz cię tu nie będzie. Znikniesz, gdy tylko leki zaczną działać. Nigdy nie byłeś moim terapeutą.

– Wciąż tu jestem.

– Tym razem sam.

– Całkiem sam.

– A jej tu nie ma.

– Odeszła.

– Tylko wspomnienia zostały.

– Ktoś tu został?

– Chyba nie.

– Też bym chciał tu nie zostawać ani chwili dłużej. To chyba dobry pomysł.

– Adam, masz gościa.

Spoglądam na twarz pielęgniarza. Odkąd nauczyłem się słuchać, nie wyłapując słów, umiem też czytać, nie widząc liter. Jego oczy aż wrzeszczą o tym, jaka to ona jest zapłakana i jak bardzo chce mnie zobaczyć. Żebym wreszcie poszedł na spotkanie, a nie tylko odmawiał. Przykro mi.

– Nie chcę się z nią widzieć.

Przez chwilę milczy, a potem odchodzi. Ma mnie za dziwaka. Nie dziwię się, sami tacy go otaczają w tym miejscu. Ale ja po prostu nie chcę słuchać o tym, że ona nie wiedziała, że tak się skończy jej odejście. Nie wiedziała, że posunę się aż tak daleko. Że to sobie zrobię. Hipokrytka. Wiedziała. Znała mnie. Moje słabości.

Ale i tak odeszła tamtej nocy. Przynajmniej mam to w swojej teczce. Swojej. Własnej.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Ponoć złodziej z teczką ukrywa się gdzieś na moim nowym profilu autorskim – Szymon Sentkowski, zapraszam! ;)
Odpowiedz
Nice
Odpowiedz
Bardzo mi się podobało :). Opisanie zatarć między rzeczywistoścą, a urojeniami osoby chorej; połączenie "dwóch światów" wspólnymi elementami. Nie każdy potrafi opisać sen/wspomnienie/"wyrywki podświadomości", tak aby dało się go poczuć, zobaczyć i nie zagubić w zazwyczaj poplątanej i surrealistycznej fabule. Żywo przedstawia poplątaną (nie)rzeczywistość obłąkanego człowieka. Trzyma w napięciu i przyciąga zainteresowanie, wciąga. "Wygląda" jak jeden z rozdziałów dobrej powieści :). Mam nadzieję, że autor przemyśli rozwinięcie tego typu wątków. Powodzenia w dalszym pisaniu :).
Odpowiedz
Nie ogarniam... Wytłumaczy mi ktoś?
Odpowiedz
To raczej trudne do wyjaśnienia, bo tę opowieść bardziej trzeba czuć niż rozumieć. W sumie jest bardzo chaotyczna. Jakby część była zbędna. Ja sama, gdy ją czytałam, nie wiedziałam czy ją rozumiem, ale czułam, że gdzieś tam czaję o co chodzi. Gdyby nie ostatni akapit nie sądzę bym mogła jakkolwiek sformułować o czym to jest, a i teraz to trudne zadanie. Liczyłam na wyraźniejszą puentę. Cóż... Facet został zostawiony przez swoją partnerkę. Podejrzewam, że w niezbyt delikatny sposób, może właśnie przez wiadomości. Załamał się. Zaczął tłumaczyć to sobie na różne sposoby, próbował zapomnieć... Pogubił się we własnej psychice. Może przeżył próbę samobójczą, albo coś w tym stylu, grunt, że teraz jest pod nadzorem. Przez to, że przez jakiś czas przestał brać leki problemy z pamięcią wróciły, różne bzdury, które sobie wmawiał i tak dalej... Nie chce się spotkać z dziewczyną, która najpewniej czuje się winna temu co się z nim stało. Najwyraźniej nie jest pewny czy to ją ma obwiniać, siebie, czy też okoliczności. No i tak... Starałam się to 'wytłumaczyć' jak mogłam, ale prawda jest taka, że to są tylko najprostsze i może nawet nie do końca zgodne z prawdą przypuszczenia. Sama nie wiem jak to rozumieć, a tym bardziej wyjaśnić, zwłaszcza, że niektóre momenty wydają mi się niezwiązane z niczym. Może gdybym dłużej nad tym pomyślała, doszłabym do jakichś nowych wniosków i połączyła to wszystko w jakiś sposób...
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Czas czytania: ~17 minut Wyświetenia: 14 358

Artykuły i recenzje