Historia

Złe Drzewa

pankracy 4 7 lat temu 7 303 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Wychowałem się w górskiej leśniczówce. Miejscu tak pięknym latem, jak przerażającym wczesną wiosną. Gdy kolorowe płaszcze liści znikają, zostają tylko szare, poskręcane gałęzie wyciągnięte w stronę okien. Mimo to, nigdy nie opuściłbym tego miejsca z własnej woli. Do dziś wracam tu kiedy to tylko możliwe, by spędzić czas z bliskimi. Nie tylko dom, ale i zawód wiąże całą moją rodzinę z lasem. Bardzo wcześnie nauczyłem się rozpoznawać drzewa i ślady zwierząt. Dobrze orientuję się w oficjalnych sprawach, bo większość gości odwiedzających mój dom stanowili wąsaci drwale, sędziwi leśnicy i tabuny stażystów, których interesowało wszystko – od wilków po korniki. Ja nie byłem zainteresowany ich historiami, nie dopóki nie ściszyli głosu. To właśnie na nich chciałbym się skupić. Większość ma dość wątpliwe źródła i nie uwierzyłbym w nie gdyby mi nigdy nie przytrafiło się coś podobnego. Bo umówmy się, są osoby którym się wierzy: poważny leśniczy, zawsze roześmiana stażystka, której twarz zmienia się, gdy odpowiada o dziwnym zajściu, a także takie, których wiarygodność jest mocno wątpliwa, jak niektórzy sezonowi ZULowcy (pracownicy Zakładu Usług Leśnych – zbieranie gałęzi, sadzenie sadzonek i tak dalej), którzy dzielą czas na pracę i przesiadywanie pod lokalnym sklepikiem. Wszystkie historie łączy to, że żadnej z nich nie usłyszałem przy ognisku, na wieczornym spacerze, czy wakacyjnym wypadzie pod namiot. Żadna z nich nie została opowiedziana jako typowa straszna historia. Pojawiały się w rozmowach dorosłych przekonanych, że dzieci ich nie słuchają. Część z nich usłyszałem jeszcze raz, gdy byłem już nastolatkiem i sam wypytywałem rodzinę i znajomych. Poniżej przedstawiam część tych, które wydały mi się na tyle interesujące bym powtórzył je Wam.

Może podczas wakacyjnej wędrówki po górach zdarzyło się Wam trafić na zboczę niemal ogołocone z drzew? Z jednym poskręcanym drzewem sterczącym gdzieś na krawędzi, może nawet na samym środku? Takie drzewa niepokoją, a pilarze (drwale) często starają się ich nawet nie zauważać.

Słyszałem wiele historii na ich temat. Może nie historii, ale krótkich zdań, czegoś pokroju ponurych anegdot. Za każdym razem towarzyszyła im powaga, jakby mówiono o czymś, czego nawet nie powinno się wspominać. Wyjątkiem zawsze byli praktykanci z okolicznego technikum leśnego, którzy zawsze szybko węszyli temat, ale ich śmiechy szybko ucinali starsi. I to w dość obcesowy sposób.

W upalny majowy dzień grupa praktykantów wyszła na zajęcia z podleśniczym i pilarzami. Cały dzień w lesie, sprawdzanie pułapek na korniki i obserwowanie pracy na powierzchni leśnej, tyle w teorii. Dla obserwatora wyglądałoby to na zwykły spacer po górach i chłopaki tak właśnie to potraktowali. Słońce szybko postarało się by las nie dawał wystarczającego schronienia przed upałem, więc gdy tylko rozpoczęła się przerwa, wykończeni praktykanci rozeszli się w poszukiwaniu cienia. Dwójka z nich zeszła potokiem w dół, prosto między ciasne, wypłukane przez wodę zbocza. Szum potoku i lodowata woda stanowiły miłą odmianę od lepkiej i brzęczącej atmosfery kilkadziesiąt metrów wyżej. Postanowili usiąść pod rozłożystym drzewem wpijającym korzenie w kamienisty brzeg. Jeden z chłopaków zapewniał później, że gdy tylko je zobaczył coś wydawało mu się nie tak, ale był zbyt zmęczony by się tym przejąć. Rozłożyli się na suchej ziemi pod konarami, wyciągnęli piwa i słuchając spokojnego szmeru potoku szybko zasnęli. Jednak ich sny nie należały do najprzyjemniejszych, towarzyszyło im uczucie niepokoju. Krzyk który wyrwał ich z drzemki wspominają niemal jak zbawienny. Podleśniczy szarpał jednego z chłopaków starając się go wybudzić. Był niezwykle zdenerwowany i blady. W jego oczach widać było jednak ulgę, kazał im jak najszybciej wracać do reszty grupy, beształ ich co chwila spoglądając na drzewo. Z rozmowy z kolegami dowiedzieli się, że przespali przerwę i dwie kolejne godziny. Nikt się nie interesował ich nieobecnością i podleśniczy tylko oznajmił, że wpisze im odpowiednią uwagę do dziennika praktyk do momentu, w którym ktoś wspomniał, że zeszli w dół strumienia. Chłopaków zdziwiło, że nie dostało im się za picie w terenie, ale to, że drzemka wywołał taką aferę. W zwyczaju było drzemanie pod drzewami. Widocznie, nie powinno się tego robić pod wszystkimi.

Inną historię opowiadał pewien pracownik leśny, starszy człowiek o czerwonej twarzy i drżących rękach. Jeden z tych przykrych przypadków, których człowiek stara się tak do końca nie zauważać, dopóki nie pozna ich przeszłości. Powodu, który popchnął ich w nałóg. Otóż pan Mikołaj był kiedyś bardzo dobrze zapowiadającym się pilarzem, który do pracy w lesie podchodził niezwykle, a może nawet przesadnie sumiennie. Przestrzegał wszystkich zasad bezpieczeństwa i choć nawet dziś jest to rzadko spotykane, nosił kask podczas pracy. Był przez to powodem żartów i drwin kolegów ze stoku. Ktoś dorzucał mu liści do kanapek. Wrzucał szyszki do butów. Bardzo dziecinne dowcipy. Dlatego też nie podszedł poważnie do ostrzeżeń największego z żartownisiów, co do drzewa, które zamierzał ściąć. Stare, pociemniałe drzewo rozpychało się na stoku jakby odpychając konarami inne, wątłe brzozy i buki rosnące wokół. Drzewa znikały szybko i systematycznie, po kilku dniach do ścięcia zostało ono. Pan Mikołaj miał się w nim w końcu zająć, kolega ostrzegł go jeszcze raz. W jasnych oczach nie było nic, co mogłoby sugerować żart, zero przekory, brak uśmiechu. Tylko stalowa powaga. Pan Mikołaj uśmiechnął się i bąknął, że ktoś to musi zrobić. Koledzy odeszli. Piła ryknęła kaszląc dymem, gdy zbliżała się do pnia. Zwykła usterka. Nic poważnego. Zabobony. Tak myślał młody pilarz. Następnego ranka znaleźli go koledzy. Leżał tuż obok zwalonego pnia, zesztywniały zasłaniał twarz dłońmi. W środku pnia, w zarośniętej pustej przestrzeni znaleziono ludzkie kości. Po wydarzeniu spędził kilka dobrych tygodni w psychiatryku i nigdy już nie sięgnął po piłę. Stracił pracę. Niedługo później żonę. W lesie nigdy nie może zostać sam, a zmuszony do pracy wyłącznie sadzi drzewa.

Kolejna historia jest również związana z chęcią pozbycia się tak zwanego złego drzewa. Jeden z zapuszczonych prywatnych lasów (tzn. prywatna działka w lesie) po burzliwej batalii sądowej doczekał się w końcu zmiany właściciela, który bardzo szybko podjął decyzję o wycięciu wartościowych sztuk i pozbyciu się reszty, w celu nasadzenia nowych, szybko rosnących drzew. Lokalna firma leśna ochoczo przystąpiła do pracy. Po kilku dniach poradzono sobie z większością zaplanowanej wycinki, ale pojawił się problem. Jeden z pilarzy oznajmił szefowi firmy, że nie mogą sobie poradzić z największym dębem. Zniszczono na nim już kilka pił, a on wciąż nie chce się ruszyć. Co gorsza, niektórzy pilarze zaczęli otwarcie mówić, że nawet nie spróbują swoich sił z drzewem. Doszło nawet do kilku wypadków, które sceptycy z łatwością zrzucili na zwykłe zaniedbania BHP. Minęło kilka dni, a drzewo wciąż stało. Szef widząc sytuację skontaktował się z właścicielem lasu, ale decyzja się nie zmieniła. Dąb miał zniknąć. Żaden z pilarzy nie chciał już pracować przy tym drzewie. Mówili, że drzewo jęczy, gdy się je piłuje. Gdy groźby potrącenia z wypłaty i zerwania umów nie podziałały szef sam chwycił za piłę. Ryk piły zmieszał się z jękiem ścinanego drzewa. Pilarze posłusznie odsunęli się nie chcąc bardziej narażać się szefowi – certyfikowanemu drwalowi. Drzewo runęło szybciej niż można było się tego spodziewać, a mężczyzny nie udało się uratować, został zmiażdżony. Mówi się, że dąb nie miał prawa upaść pod tym kątem i to tak szybko. Inni mówią, że szef miał za swoje i niektórych drzew nie wolno ścinać.

Opisując poprzednią historię przypomniałem sobie o plotkach związanych z całym zajściem. Plotkach, które przerodziły się w całkowicie odmienną, równie niepokojącą historię, o której opowiem następnym razem, bo ten wpis i tak rozrósł się nieco bardziej niż planowałem.

Na zakończenie wspomnę jeszcze historię młodej stażystki, która spędzała wiele czasu w kancelarii w naszej leśniczówce. Nazwijmy ją Ania, to jedno z typowych imion, z których korzystam opisując historie, więc na pewno pojawi się wielokrotnie. Otóż, Anna dostała za zadanie oznaczyć drzewa do wycinki. Samotny spacer po lesie nie był niczym niezwykłym. Różnice wysokości, strome zbocza i śliskie korzenie już dawno nie robiły na Annie żadnego wrażenia. Zielonym sprayem oznaczała co trzeba. Gdy kończyła pracę jej uwagę przykuło ciemne, poskręcane drzewo, które według planu znajdowało się na krawędzi powierzchni do wycinki. Jak sama zapewniała było niezwykle charakterystyczne i nie pomyliłaby go z żadnym innym. Tym bardziej, że wokół znajdowały się same sosny i modrzewie, a ono niewątpliwie było liściaste. Oznaczyła je kilkoma sprawnymi ruchami i ruszyła dalej. Miała zapytać leśniczego o dziwne drzewo, ale szybko o nim zapomniała. Drzewo powróciło kilka dni później i to dość nagle, gdy Anna stała wśród pni, a pozbawione konarów bale zjeżdżały jeden po drugim w dół zbocza. Bez problemu rozpoznawała zielone znaki, które wyszły spod jej ręki. Nagle zauważyła poskręcane drzewo. Stało dokładnie w tym samym miejscu, co kilka dni wcześniej. Podeszła bliżej. Mimo utrzymującego się od kilku dni upału poczuła chłód i mrowienie na karku. Obeszła drzewo, ale nie znalazła śladu zielonego znaku, który pozostawiła wcześniej.

Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/13786-Zle-Drzewa-II

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Fantastyczne , autor trafił w dobry klimat ,każdy (tak myślę) lubi tego typu opowieści.�
Odpowiedz
Druga część jest już na blogu autora :) https://strachu.wordpress.com/
Odpowiedz
Zapowiada się dobra seria :)
Odpowiedz
Przypomina mi to moje ulubione historie ratownika górskiego i bardzo mnie to cieszy, jednak tej historii czegoś brakuje, takiego dreszczyku, ktora była w wyżej wymienionym tytule. Czekam jednak na wiecej, bo zapowiada sie nieźle :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje