Historia

Dom Strachów

n.g. 1 7 lat temu 5 425 odsłon Czas czytania: ~5 minut

Wrzaski, kanonada wrzasków. Z góry, z lewej, przez ściany, przez okna. Muzyka piły mechanicznej rozdzierająca realność jak kartkę papieru. Moi sąsiedzi zaczęli już pracę. Wbrew pozorom nie mieszkam obok rzeźni, czy legowiska seryjnych morderców (chodź co do drugiego nigdy nie ma pewności). Trzeszczenie sufitu. Sprint po podłodze. Nad moją głową.

Do osiedlenia się na tej zapomnianej przez Boga ulicy zmusiły mnie kiepskie inwestycje w ostatnim kwartale. Ciężko zadomowić się w m2 o metrażu twojej dawnej garderoby. Uderzenie, mocne nerwowe tłuczenie o drzwi. Nie miewam gości odkąd zbankrutowałem, a ta okolica nie miała ich chyba od zrodzenia w zamyśle architekta. Ciężkie okopcone bloki, baraki dla rodzin robotniczych. Szare ściany umorusane mocno jak dłonie taśmowych z fabryki. Zakład został dawno zamknięty, ale mieszkania zdążyły doczekać się interwencji konserwatora zabytków. Teraz zabytek sypał mi się tynkiem na włosy przy minimalnym skrzypnięciu.

Nie wstaje. Nie otwieram. Mam dość pytających mnie o drogę gówniarzy. Tak, dobrze słyszeliście. Dzieliłem mój przydział penetrujących ściany karaluchów z miejscową atrakcją. Strachem, a ściślej z jego najwierniejszym substytutem – nawiedzonym domem (drugie piętro, mieszkanie nr 15, normalny 25 zł od osoby). Od południa do dziesiątej wieczorem moje życie miało muzyczny podkład. Soundtrack z jęków o wszelkiej tonacji, barwie i brzmieniu. Studenci aktorstwa przebrani za kreatury z filmów i koszmarów za cenę biletu mogli przybliżyć Cię do stanu przedzawałowego. Nie wiem, co dokładnie robili wewnątrz. Od początku mieli osobną klatkę schodową i wejście.

Słabo oznakowana droga myliła potencjalnych gości, zapędzała przed mój próg. Znów dudni. Sprawdzę kto to, bo jeszcze mi zagnie te sklejkowe wrota.

– Chwila! – krzyk, bardziej do drzwi niż tego co jest za nimi.

Z tymi aktorami mijaliśmy się tylko przy śmietniku. Najczęściej widywałem blondynkę, lat koło 20, wysoka, chuda, delikatna, chorobliwie delikatna. Pod przeźroczystą skórą pulsowały jej małe niebieskie żyłki. Pajęcza sieć, symetrycznie przenosząca życie, gnieżdżąca się w błękitnych tęczówkach. Wielokrotnie próbowałem z nią porozmawiać. Milczała, ale nie było to milczenie zwykłego człowieka - ściśnięte usta i wbity w przestrzeń wzrok. Ona cała rezonowała ciszą, od porów na skórze po włoski na karku. Była jak postać zatrzymana na stop-klatce, świdrująca twoją przeszłość przekrwionymi białkami.

Nie zastanawiałem się jednak długo nad jej fenomenem. Nie miałem na to siły Upadek firmy rozpoczął bardzo zły okres w moim życiu. Teraz jest trochę lepiej. Nowe pomysły zapełniają półki w lodówce i opłacają czynsz, ale jeszcze miesiąc temu przymierałem głodem spędzając noce na łóżku z parkietu zaścielonego własną kurtą. Nie zdziwi was zatem, że szukałem każdej formy pożywienia. Resztki z koreańskiej knajpy były mi trzydaniowym obiadem. Polowałem na bezpańskie psy, wałęsające się bez celu pod moimi oknami. Nadawałem im cel.

To wszystko trwało tydzień. Tydzień polowań, jedzenia i głodu. Cykl za cyklem. Drapieżcza wegetacja. Przerwali ją dopiero moi głośni sąsiedzi. Lubiłem obserwować. Czas był jedynym co miałem. Przyuważyłem, że raz dziennie jeden z nich opróżnia wypełniony po brzegi kubeł. Prowadzony przez węch i ssanie żołądka znalazłem się wewnątrz rogu obfitości. Moi sąsiedzi okazali się bardzo szczodrzy. Dzień za dniem wyrzucali tuziny kości, nieobgryzionych, czasem ledwo co wziętych do ust, rozkwitających kawałkami mięsa i zapachem pieczeni. Głód przestał mi doskwierać. Zastąpił go słodki tłuszcz cieknący strużkami po mojej brodzie. Wieczorna sytość. Stołując się na aktorskich odpadkach mogłem powoli wrócić w objęcia realnego świata. Nie musiałem się już przejmować pożywieniem.

Znów pukanie, szczęk zamka, wysoki zgrzyt, nienaoliwione zawiasy.

– Dobijamy się do pana od jebanych trzech minut. Czy widział pan dziś kogoś wchodzącego lub wychodzącego drugą klatką?

Za drzwiami dwa mundury, zapach kiepskich perfum, niebiesko, policja.

***

– Po raz kolejny panu powtarzam, tylko w pańskich zeznaniach pojawia się to ... jak to pan określił? – przegląda chaotycznie zapisany papier

– Dom strachów! – Niepokój. Siedzę na komisariacie drugą godzinę. Białe ściany. Sterylność. Minęła pora karmienia. Nie chcą mi wierzyć.

– Tak, właśnie (przełknięcie) poza tym, tylko Pan widział tych, co Pan ich tam opisał.

– Aktorów ?

– Tak, właśnie. Nikt w tym miejscu nie mieszkał od przeszło trzydziestu lat.

Szyld, znaki, przeźroczysta dziewczyna, turyści, piła mechaniczna, biegi, tam i z powrotem i głód ten okropny głód. W stanie zagrożenia kontury ulegają zatarciu, wszystko się ze sobą zlewa, lecz wciąż to tak wyraźne, zwłaszcza głód. Policjant patrzy na mnie. Widzę bladą twarz, bladą żonę i dzieci, tylko jego przerażenie ma barwę, ciemnieje po każdym spojrzeniu skierowanym w moją stronę. Nie chce mi patrzeć w oczy.

– Szefie – przerwanie ciszy, drugi z dzisiejszych gości.

– Czy nie widzisz, że... – pokazuje na mnie.

– Szefie to ważne, dostaliśmy się, mamy zaginionych turystów.

***

Stoimy w mroku. Mieszkanie nr 15. Słabe oświetlenie dają jedynie policyjne latarki. Metal kajdanek wpija mi się w skórę. Burczenie w brzuchu.

– Zbadajcie DNA... każdej – blady oficer już na mnie nie patrzy.

On patrzy przed siebie, hipnotyzują go stosy kości, rosnące od podłogi do sufitu. Stosy nieobgryzionych pachnących pieczenią kości.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Uuuuuuu.... ekstra. Zaskoczyl mnie koniec. Opis blondynki fenomenalny. Podobało mi się !!
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje