Historia

Juror

sebastianb 1 7 lat temu 6 823 odsłon Czas czytania: ~10 minut

.....

Wieczór. W małym domku, a dokładnie w salonie, przy akompaniamencie strzelających w kominku szczap, siedział zatopiony w lekturze "IMPRESJONISTY" mężczyzna. Nagle rozległ się krótki dźwięk, który nijak nie pasował do tego sielskiego obrazka. Na stojącym niedaleko okna stoliku do kawy, zaczęła wibrować komórka. Zbyszek, bo tak na imię miał ów mężczyzna, przerwał czytanie i popatrzył na źródło sygnału. Telefon, jakby w obawie przed zauważeniem, zdążył już zamilknąć. Ktoś powie, że nic niezwykłego się nie wydarzyło, jednak ten konkretny aparat istniał tylko w jednym celu, miał się odezwać właśnie tamtego wieczora. Zbyszek wstał, podszedł do stolika i odczytał wiadomość. Zawierała tylko pięć kropek. Dla niego wszystko było jasne.

„Praca”

Uśmiechnął się kiedy to pomyślał i wysłał wiadomość zwrotną, w której także wstawił pięć kropek. Następnie zaczął postępować zgodnie z ustaloną przed laty procedurą. Najpierw wyłączył aparat, a następnie poszedł do swojego warsztatu, gdzie za pomocą narzędzi i ognia sprawił, że zostały z niego tylko kawałki plastiku, które wrzucił do płynącej nieopodal rzeki. Robił to już kilka razy i czasami zastanawiał się czy te wszystkie środki bezpieczeństwa są potrzebne, ale z drugiej strony do tej pory nikt go jeszcze nie namierzył, a może nikt nawet nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia. Z ich istnienia.

.....

Znowu się zaczęło. Znowu ktoś miał umrzeć. Zbigniew nie traktował jednak swojej pracy w sposób emocjonalny, był zawodowcem, a oprócz tego miał swoje powody, żeby tak postępować.

Znał swój każdy następny krok na pamięć i w związku z tym wiedział, że ma trochę czasu. Jak gdyby nigdy nic się nie stało, usiadł w fotelu i wrócił do powieści Hari Kunzru.

.....

Następnego ranka wypełnił walizę podróżną ubraniami, które musiały mu starczyć na tydzień, a następnie wezwał taksówkę i pojechał do banku, gdzie ze skrytki wziął szarą kopertę, przygotowaną na tę właśnie okazję. Po wyjściu z gmachu dyskretnie zerknął do środka. Znalazł tam dowód osobisty ze swoim zdjęciem na nazwisko Jarosław Przybyła i pięcioma tysiącami złotych w gotówce. Kolejnym krokiem była wycieczka na dworzec kolejowy. Tam zakupił bilet do Krakowa, gdzie w hotelu Wawel, czekał na niego zarezerwowany pokój.

W przedziale pierwszej klasy, w którym wykupił miejscówkę nie było nikogo, jednak ludzie mu nie przeszkadzali, wręcz przeciwnie, lubił rozmowy w pociągu i kilka razy udało mu się spotkać ciekawych rozmówców, z którymi podróż nie dłużyła się. Tym razem przez całą, trzygodzinną drogę w przedziale był zupełnie sam. Próbował czytać, jednak przelatujące za oknem obrazy sprawiły, że zaczęła powracać do niego przeszłość. Myślał o tym, jak to się wszystko zaczęło. Przypominał sobie, jak poznał Edwarda, człowieka genialnego, przerażającego, a jednocześnie jedyną osobę, na której mógłby polegać w stu procentach. Pamiętał jak na początku tej przyjaźni, długo z nim rozmawiał, wypijając litry alkoholu. Spektrum tematów jakie poruszali rozciągało się od tych zupełnie błahych, poprzez sytuacji w Nagornej Karabachii aż po koncepcje, które mogły zrodzić się jedynie w umysłach Eda Geina czy Hannibala Lectera. Edward, człowiek biznesu, bezkompromisowy wizjoner, ktoś kto miał łeb na karku i znał ludzi na wskroś. Życie połączyło go ze Zbyszkiem, niedoszłym księdzem, przenikliwym filozofem i obiecującym historykiem, który porzucił studia na czwartym roku, kiedy brnąc w myśl ludzką, historię i Boga stwierdził, że ta rasa zasługuje na unicestwienie, a wiara, nadzieja i miłość to tylko słowa, którymi bogaci karmią biednych, żeby móc ich wykorzystywać.

.....

Kiedy Zbigniew, już jako Jarosław Przybyła, dopełnił formalności w krakowskim hotelu, recepcjonistka poinformowała go, że ktoś dla niego coś zostawił. Była to mała koperta podpisana „Dla Jarka”. Po wejściu do pokoju Zbigniew sprawdził jej zawartość. Znalazł tam to, czego się spodziewał – pustą kartkę. Komunikat był dla niego jasny, wiedział, że niebawem dostanie kolejne instrukcje. Zmęczony podróżą położył się i uciął sobie popołudniową drzemkę. Śnił o swoim pierwszym zadaniu, kiedy to stał w masce, zastanawiając się czy to się uda, bowiem wtedy jeszcze nie podzielał optymizmu Edwarda, a oprócz tego gdzieś w oddali słyszał słabe pojękiwania swojego sumienia. Ale dał radę i chociaż tamten pierwszy raz był trudny to następnego dnia poczuł, że chce więcej.

Zbudził go telefon hotelowy.

- Halo, Robert? Czekamy na ciebie.

- Nie, pomyłka.

- A, to przepraszam

- Nie szkodzi.

To nie była pomyłka. Zbyszek wiedział, że wystarczy teraz zerknąć do książki KOMU BIJE DZWON, wydanie z osiemdziesiątego siódmego, które miał ze sobą i już wiedział gdzie szukać wskazówek. Dwie godziny później, po wieczornym spacerze, w czasie którego odwiedził kilka miejsc, miał już wszystkie dane, których potrzebował. Mógł wrócić do hotelu z poczuciem dobrze wypełnionego zadania. W nocy śnił mu się Zygfryd de Löwe dyndający na drzewie.

.....

Nazajutrz, po śniadaniu i wymeldowaniu się z hotelu ponownie udał się na dworzec by tym razem pojechać do miejsca docelowego.

Droga zabrała mu mniej więcej tyle czasu ile potrzebował na dotarcie do Krakowa. W południe był już na miejscu. Postanowił zrezygnować z taksówki i pójść pieszo, ponieważ nie był w tym mieście od czasów dzieciństwa i chciał sprawdzić, jakie zaszły w nim zmiany.

Do hotelu dotarł po obiedzie, który zafundował sobie na mieście. Postanowił trochę się odprężyć. Wyciągnął z torby butelkę Brunello, otworzył ją staromodnym korkociągiem i nalał ciemnoczerwonego płynu do szklanki. Pociągnął spory łyk i klapnął w fotelu. Myślał o tym, jak wypowiedział to zdanie, kiedy Edward przedstawił mu pomysł tak niedorzeczny, niemoralny, nieetyczny, zły, to zdanie, które brzmiało: „Ja to zrobię.”. Wydawało mu się wtedy, że nie jest niczego bardziej pewny w życiu niż to, że mógłby tego dokonać, że mógłby spojrzeć w oczy kilku osobom i powiedzieć im, że jedno z nich za chwilę umrze i to on zdecyduje które.

Do osiemnastej Zbyszek osuszył butelkę, po czym udał się na kolację do hotelowej restauracji i już o dwudziestej pierwszej był łóżku. Zasnął jak dziecko.

.....

Następnego dnia wyszedł około dziewiątej i udał się pieszo pod znany sobie adres. Można by pomyśleć, że Edward wybierał na swoje, jak to nazywał „przyjęcia”, odludne miejsca, w które nikt nie zagląda. On jednak robił odwrotnie, przygotowywał na wiele tygodni wcześniej lokalizację, przy której kręciły się tłumy, najczęściej blisko uczęszczanych ulic, gdzie gwar i większe grupy osób nie budziły niczyich podejrzeń. W jedno z takich miejsc poszedł Zbyszek. Budynek mieścił się właściwie na samym rynku, który powoli wypełniali ludzie delektujący się słonecznym, sobotnim porankiem.

Zbyszek skręcił za zabytkowym kościołem w lewo i ujrzał uchyloną zapraszająco bramę. Wśliznął się niezauważenie do środka, a następnie, przeszedłszy kilka kroków, bez trudu odnalazł drugie drzwi po prawej. Nie próbował ich otwierać tylko zapukał dwa razy. Po chwili otworzył mu elegancki starszy pan – Edward.

- Witam, dobrze cię widzieć – powiedział i wziął w ramiona Zbyszka klepiąc go po plecach.

- Cześć – odpowiedział Zbyszek szczerze wzruszony widząc starego przyjaciela. - Dobrze wyglądasz.

- Dzięki. Pogadamy jutro, a teraz praca. Chodź.

Razem zeszli do piwnicy, w której wcześniej musiał mieścić się jakiś klub lub bar. W powietrzu czuć było jeszcze zapach papierosów, a na ścianach pozostały ramki z kurzu po wiszących tam wcześniej obrazach lub zdjęciach.

- Tam masz swoje rzeczy – powiedział Edward wskazując pod ścianę. - Ja będę o dwudziestej pierwszej. Zaczynamy jak zawsze.

- Żadnych udziwnień? - spytał Zbyszek.

- Żadnych – odparł Edward bez namysłu. - Wszystko tak jak zawsze. Po co zmieniać coś, co dobrze działa? - zapytał retorycznie i uśmiechnął się.

- Jasne.

- Słuchaj, Zbyniu, masz tu klucz, w razie draki. Jest do tamtych drzwi, które prowadzą do kanału. W razie czego poradzisz sobie i oczywiście wiesz jak mnie zawiadomić. Myślę jednak, że wszystko będzie dobrze.

- Jak zawsze – potwierdził Zbyszek.

- Dobra, zamykam cię teraz i wracam wieczorkiem. Jedzenie masz na stole, czajnik i wszystko co potrzebujesz. Pogadamy jutro, dobra?

- Ok, idź już i nie martw się.

- To na razie.

- Do wieczora.

Edward poklepał znowu kolegę po ramieniu i zaczął wspinać się po schodach do wyjścia. Chwilę później dało się słyszeć dźwięk zamykanych na klucz drzwi.

Zbyszek popatrzył pod ścianę. Był tam zestaw jego pomysłu, który od lat wykorzystywał. Tych kilka desek, śrub i liny miały utworzyć estradę do jednej z najbardziej przerażających gier.

.....

Minuta po minucie i godzina po godzinie w sali powstawała konstrukcja, na którą składała się coś na kształt wąskiej, dziesięciometrowej sceny, nad którą przez jej całą długość przebiegała solidna belka podpierana co dwa metry, żeby uniknąć jej wygięcia, lub złamania. Na końcu sceny była dźwignia, która sprawiała, że cała podłoga w jednej chwili się zapadała. Z belki zwisały pętle, co osiemdziesiąt centymetrów. Na każdej linie, tuż nad pętlą znajdował się dwudziestocentymetrowy pasek z czerwonej taśmy izolacyjnej.

Około godziny osiemnastej Zbyszek przygotował osiem szubienic i sprawdził wszystko kilka razy na manekinach. Urządzenie działało bez zarzutu. Trzeba było teraz przygotować otoczenie, stworzyć atmosferę, zapalić kilka świec i czekać na przyjęcie gości.

.....

Zbyszek był gotowy o dwudziestej, a to znaczyło, że zostało mu jeszcze sześćdziesiąt minut. Postanowił usiąść i coś przegryźć. Żując kanapkę, patrzył z dumą na swoje dzieło. Przypomniały mu się słowa Edwarda sprzed wielu lat:

„Widzisz przyjacielu, przejechałem świat wzdłuż i wszerz. Poznałem różnych ludzi i wiesz co, doszedłem do wniosku, że większość, w tak zwanych krajach cywilizowanych, rzyga już tym całym plastikiem, tym całym wymyślonym światem, programami bez treści, muzyką bez przekazu, seksem bez uczuć, religią bez moralności. Prędzej czy później będą szukali autentycznych przeżyć, a nie tylko wyreżyserowanego życia, w którym wszyscy są bezpieczni i sztuczni do granic możliwości. Wyjdą poza ekran telewizora i sprawdzą jak to jest żyć. Jak to jest umrzeć... Mówię ci i wiesz co, chciałbym wyjść im naprzeciw.

Nie uwierzysz, co ostatnio chodzi mi po głowie...”

.....

Ktoś mógłby pomyśleć, że takie show, na wzór tego co widzi się w telewizji powinno by trwać przynajmniej ze dwie godziny, ale prawda jest taka, że od wejścia uczestników do wyjścia mijają zazwyczaj trzy kwadranse. Około dwudziestej trzeciej trzydzieści w pomieszczeniu mieściło się około czterdziestu osób. Mężczyźni mieli na sobie czarne garnitury, a kobiety, ciemne suknie. Ich twarze zakrywały maski. Nikt nie znał niczyjej tożsamości.

Kiedy Edward ustalił, że wszyscy są obecni odezwał się Zbyszek, także zamaskowany.

- Witam państwa. Sprawa jest jasna, jesteście tu, bo lubicie nietypowy hazard, a my jesteśmy tutaj, bo chcemy zaspokoić państwa potrzeby.

Edward kiwnął ręką i z cienia, za szubienicami wyszło ośmiu mężczyzn. Były to jedyne niezamaskowane osoby w pomieszczeniu. Weszli spokojnie platformę, a Zbyszek każdemu z nich nałożył pętlę. Nad ich głowami znajdowały się numery, od jeden do osiem. Po zakończonej czynności Zbyszek kontynuował:

- Tych ośmiu mężczyzn pragnie sprawdzić swoje szczęście. Widzicie państwo czerwoną taśmę na każdej linie. Siedem z ośmiu lin łączy tylko ta taśma i w związku z tym są bezpieczne. Jednak pod jedną z tych taśm lina jest w całości i ta osoba za chwilę umrze. Tylko ja wiem, która to lina. Proszę obstawiać.

W publiczności nastąpiło poruszenie, a po chwili każdy z grających potwierdził swój wybór podając kartkę papieru Edwardowi. Ten zebrał je i połączył nitką, tak jak łączy się głosy oddane na przyszłego papieża. Był to pomysł Zbyszka.

- Zakłady przyjęte – obwieścił Edward pokazując losy na nitce.

- Bardzo dobrze – oznajmił Zbyszek i podszedł do ludzi z pętlami na szyjach. - Czy ktoś z panów może się rozmyślił?

Pomimo widocznego napięcia nikt nie chciał zrezygnować.

- Niech więc się stanie – rzekł Zbyszek i podszedł do dźwigni.

Cała sala zamarła wiedząc, że ktoś zaraz straci życie. Kompletną ciszę przerwał Zbyszek kiedy pociągnął dźwignię, a lina mężczyzny z numerem trzecim napięła się łamiąc mu kark. Towarzyszył temu chór westchnień ulgi siedmiu ryzykantów, którzy na ugiętych kolanach odkryli, że nie na nich dzisiaj padło i przerażającego podniecenia ukrywającego się pod maskami widzów.

.....

O dwudziestej czwartej dziesięć, w pomieszczeniu był już tylko Zbyszek i denat, który teraz leżał na posadzce przykryty workiem.

Do godziny czwartej nad ranem szubienice zamieniły się na powrót w coś, co przypominało nieposkładane meble z Ikei, a trup, za sprawą znającego się na swojej robocie Zbyszka, stał się tylko wspomnieniem i kimś, kto przez najbliższy czas będzie w kartotekach policyjnych figurował jako „zaginiony”.

Mistrz ceremonii wrócił do hotelu nad ranem i spał do południa. Kiedy się obudził, wziął prysznic i zszedł do recepcji, gdzie czekała na niego wiadomość. Tym razem było to zaproszenie do restauracji O.WILDE, gdzie spotkał się z Edwardem na obiedzie. Powspominali, porozmawiali o przyszłości i mile spędzili czas. Na koniec Edward wręczył mu telefon komórkowy i wyjaśnił jak wypłaci wynagrodzenie, żeby urząd skarbowy nie miał zastrzeżeń.

Pożegnali się, a Zbyszek poszedł jeszcze na wieczorny spacer na rynku, rozkoszując się popołudniową atmosferą starego miasta. Wieczorem ogarnęło go zmęczenie więc postanowił wrócić do hotelu i położyć się wcześniej ciesząc się, że już jutro będzie w domu. Nie mógł się też doczekać kiedy skończy czytać "IMPRESJONISTĘ".

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Mało creepy, ale fajnie się czyta.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje