Historia

Bunkier

r... 0 7 lat temu 1 244 odsłon Czas czytania: ~20 minut

-Mówię Ci, to miejsce jest super. Byłam tam kilka razy i za każdym razem robiłam w gacie ze strachu.

Natalia gadała i gadała. Według niej bunkry w okolicach Osiedla Orła Białego w Poznaniu są warte uwagi nie tylko dlatego, że jest to jedno z nielicznych tego typu miejsc w naszym mieście, ale także dlatego, że podobno co jakiś czas spotyka się tam grupa satanistów. Akurat w to nie wierzę, ale skoro ona jest tak bardzo zakochana w tym miejscu, co mi szkodzi wybrać się na wycieczkę? Tym bardziej, że lubię takie klimaty.

-Klaudia! słuchasz mnie? – Zapytała z wyraźnie zdziwionym wyrazem twarzy.

-Wybacz, co mówiłaś?

-Mówiłam, że Kamil i Bartek mogą nas tam zabrać. Znają to miejsce jak własną kieszeń. Przy nich się nie zgubimy. Możesz też zabrać Daniela.

-Daniel idzie dzisiaj do Pazdziocha. Mają jakąś nową grę na playstation 4 – odpowiedziałam z uśmiechem w kącikach ust.

Mój ukochany wolał spędzać weekendy z kumplem przy piwie, niż zabrać mnie do kina, czy chociażby na spacer. No cóż, cały Daniel.

- To mam do nich zadzwonić? - Zapytała wyciągając telefon.

- Możesz, ale dowiedz się, o której by to było.

- Ok - rzuciła odchodząc kawałek.

Natalia i Kamil jakiś czas temu zostali parą. Rozumiem, że potrzebują trochę prywatności. Jestem jednak pewna, że on w tej chwili siedzi z kumplami przy piwie i każdy przysłuchuje się ich rozmowie, ale co tam. Przynajmniej ja będę kulturalna.

Jeżeli mam wybrać się na tą "wielką wyprawę" koniecznie musze się przebrać. Baleriny raczej się nie nadają na bieganie po chaszczach i kamieniach. Torebka raczej też nie jest zbędna.

- Mamy być u nich o 19:30! Lecę się przebrać! – Wykrzyczała cała rozanielona, odbiegając w stronę domu.

Wystarczy tylko spojrzeć na Natalię, by od razu stwierdzić, że zakochała się w Kamilu po uszy.

Fajne są te pierwsze tygodnie sielanki, niech więc się nimi cieszy dopóki całkowicie nie zabije ich rutyna dnia codziennego.

Dokładnie o wpół do ósmej byłyśmy u nich pod blokiem. Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego przy tych wielkich, szesnasto piętrowych wieżowcach tak strasznie wieje. Niestety jestem zbyt leniwa, lub zbyt tępa by się tego dowiedzieć.

Niemniej jednak stojąc między wysokimi budynkami zawsze czułam się niczym mały ludek wśród ogromnych betonowych mas. Do tego zawsze łzawiły mi oczy, a włosy mimo, iż spięte tańczyły w sobie tylko znanym rytmie, wczuwając się w takt wiejącego wiatru.

O umówionej godzinie pojawili się nasi przewodnicy. Od razu ruszyliśmy w stronę celu wyprawy.

Bunkry znajdują się dość daleko od głównej ulicy.

W pierwszej chwili nie zdawałam sobie nawet sprawy, że dotarliśmy na miejsce. Uświadomił mnie dopiero Bartek, który powiedział, że właśnie na jednym z nich stoimy.

-Wiesz co Klaudia? Jesteś ignorantką. Masz takie zajebiste miejsca nie daleko domu i nigdy jeszcze tu nie byłaś – dodał na koniec

-Mieszkam tu dopiero pół roku, nie czepiaj się! - Odparłam czując, że się czerwienie.

Pozostała trójka przyjaciół od razu wybuchnęła śmiechem. Czerwień na mojej twarzy musiał osiągnąć pełnię swej krasy, gdyż poczułam niesamowite ciepło i pulsujące skronie. Zawsze odczuwając takie objawy śmiało mogłam konkurować z pomidorem o tytuł mistrza czerwieni.

Udając, że nic się nie stało ruszyłam przed siebie.

Jak ja nienawidzę takich sytuacji.

Schodząc z pagórka-bunkra modliłam się, żeby nie skręcić którejś z kostek . Jak dobrze, że postanowiłam założyć stare, niezawodne trampki!

Do pierwszych fortyfikacji można było dostać się przez bardzo wąskie okno.

-Uważajcie, żeby nie wpaść do ścieku! Ostatnio wpadł tam Adam. Waliło od niego gnojem na kilometr! - Krzyknął Kamil, głośno się przy tym śmiejąc.

Znaleźliśmy się w pomieszczeniu przypominającym duży podziemny hangar. Każde wypowiedziane przez nas słowo odbite głośnym echem od starych i brudnych ścian, mknęło w ciemny głąb kompleksu z każdą sekundą cichnąc. Na końcu znajdował się prowadzący w głąb budowli korytarz.

Latarki w telefonach pozwoliły nam nieco uważniej przyjrzeć się wnętrzu pomieszczenia.

Od razu widać było, że często przychodzą tu małolaty. Wszędzie walały się puszki i butelki po piwach, ściany były wymalowane różnego typu graffiti. Jeden rysunek, a właściwie napis głosił: "CHWDP na 50% bo trochę się boje". Inny „Darmowe połączenia wewnętrzne” okraszony był rysunkiem stojącej tyłem kobiety i prężącego się za nią mężczyzny. Nieco dalej zauważyłam istne dzieło sztuki przedstawiające miejsce, w którym stoimy z czasów jego świetności.

Prawdę powiedziawszy, nie wiem, czemu miało służyć to pomieszczenie, aczkolwiek malunek robił wrażenie. Chyba była to jakaś wartownia, albo coś w tym stylu.

Idąc wzdłuż jednej ze ścian chłonęłam każdy zakamarek. Zawsze lubiłam pustostany i tego typu miejsca. Nie ważne czy krążyły o nich jakieś legendy, czy wydarzyły się w nich straszne rzeczy. Uwielbiam być tam gdzie kiedyś ktoś żył, mieszkał, bądź miał zamieszkać. Można wtedy wczuć się snującą opiewać ciszę, niczym nieskrępowane podmuchy powietrza. Nikt im nie zapobiega, nikt nie jest w stanie im przeciwdziałać.

-Idziemy tędy. Panie przodem - Wyrwał mnie z chwili zamyślenia Bartek, po czym skłonił się ceremonialnie wskazując dalszą drogę.

- Kretyn! -Syknęła Natalia, zarzuciła blond grzywą i weszła w wąski, ciemny korytarz jako pierwsza.

Ruszyłam za nią, cały czas świecąc latarką pod nogi. Marnie by było skręcić kostkę w takim miejscu. O złamaniu nie wspominając

- Ciemno tu jak w dupie! Latarka gówno daje!- Powiedziałam, kiedy po raz pierwszy się potknęłam.

- Kamil! idź pierwszy, twoja latarka daje najwięcej światła - rzekła Natalia.

- Ej! co jest? –Pisnęła nie usłyszawszy odpowiedzi.

- Pewnie się zgrywają. Idź dalej, kiedyś stąd wyjdziemy. Swoją drogą, jak się tu kiedyś poruszali? Ten korytarz wygląda jakby wybudowali go dla anorektyków.

- Nie mów tak! Anoreksja to…

- Ok! Ok! idź idź - przerwałam mini wykład śmiejąc się.

- Co Cię tak śmieszy?- Zapytała Natalia

- Nic. Po prostu piszczysz jak mysz.

- Też coś – stwierdziła. Mimo, iż chciała, aby wypowiadane słowa zabrzmiały pewnym siebie tonem, w dalszym ciągu przebijał przez nie śmieszny pisk.

Trzy minuty później zaczęło się robić coraz mniej ciekawie. Dochodzący gdzieś z oddali dźwięk kapiącej wody, wdzierał się do naszych głów, przyprawiając o gęsią skórkę. Nie należę do strachliwych osób, ale nie było to przyjemne uczucie. Przesycone wilgocią powietrze podrażniało nos, czego następstwem był powoli zatykający się nos.

Natalia zaczęła coraz bardziej nerwowo oddychać. Po chłopakach nie było nawet śladu.

Krzyk przyjaciółki przerwał dławiącą ciszę. Rzuciła się w moją stronę, chwyciła za rękaw bluzy i zaczęła ciągnąć w przeciwnym kierunku.

Usłyszałam śmiech. Zatrzymałam się i poświeciłam latarką w stronę, z której dochodził.

-Wy pacany! Chcecie, żebym zawału dostała! - Krzyczała Natalia wycierając twarz rękawem. Była wściekła.

-Oj stary! Coś czuję, że przez miesiąc nie będzie seksu - powiedział Bartek.

- Miesiąc? Ona tyle nie wytrzyma – odparł Kamil, po czym obaj zaczęli się śmiać.

-Wiecie co? To nie jest śmieszne – zabrałam głos.

Była to sytuacja jakich wiele i jak najbardziej można było się jej spodziewać, dlatego w moich oczach nijak nie zabłysnęli, a nawet wręcz przeciwnie. Natalia zaś autentycznie przestraszyła się.

- Daj spokój, to tylko żarty - Bartek objął mnie ramieniem.

- „Oho! Ktoś się przystawia”- pomyślałam, zrzucając jego rękę.

- Skąd wyście się tu w ogóle wzięli? - zapytałam po chwili.

Natalia w tym czasie usiadła pod ścianą, przyciągnęła nogi pod brodę i schowała twarz w dłoniach. Przestraszyła się, naprawdę przestraszyła się.

-Tu jest drugi korytarz - powiedział Bartek

-Dobra, wychodzimy. Tu już nic ciekawego nie ma. Pójdziemy w inne miejsce – dodał Kamil

-Gdzie? Tam do lasu?! Tam, gdzie chodzą sataniści? - odezwała się drżącym głosem moja koleżanka. Widać, że w dalszym ciągu nie doszła jeszcze do siebie.

-Teraz ich tam nie będzie, jest za wcześnie - odpowiedział Kamil

Było kilka minut po godzinie dwudziestej. Mimo stosunkowo wczesnej godziny, na dworze panowała noc. Początek marca, dopiero zapowiadał zbliżającą się wiosnę. Temperatura w granicach czternastu stopni Celsjusza jak najbardziej sprzyjała pieszym spacerom. Po mroźnej zimie ciepły powiew wiatru był czymś bardzo przyjemnym.

Na bezchmurnym niebie w pełni swej okazałości królował księżyc. Jego blady blask rozświetlał nam drogę. Lubię gwiazdy, uwielbiam patrzeć w niebo, dlatego bez problemu odnalazłam mały wóz.

Spacer zajął nam około dwudziestu minut. Będąc na miejscu zauważyłam, że wokół nie ma nic poza gęsto rosnącymi drzewami, kilkoma krzewami i polem z rzepakiem.

Każda z rozłożystych, bujnych roślin, wypuszczała pączki znamionujące zbliżająca się dużymi krokami wiosnę. Rzepak natomiast kwitnąc, po prostu śmierdział.

Tak jak pierwszymi bunkrami byłam zachwycona, tak tu czuło się jakąś dziwną atmosferę.

Coś, nie mam pojęcia co i dlaczego, ale krzyczało we mnie - "uciekaj jak najdalej, ratuj się!".

Banalne? Być może, ale akurat to czułam stojąc przed wielką bramą. Po jej przekroczeniu stanęliśmy na pochłoniętym przez dzikość przyrody placu

Wszystko porastał jaskrawo zielony mech. W niektórych miejscach widać było potężne korzenie, które z roku na rok, coraz bardziej niszczyły cegły wielkiej budowli.

Drzewa przysłaniały księżyc. Posiadane latarki słabo radziły sobie z wszechobecną ciemnością. Przebywając w tym miejscu odniosłam wrażeni jakby opadłej na nas kurtyny mroku. Przyspieszony oddech i szybkie praca serca tylko potęgowały uczucie niepewności, zdezorientowania. Mrok nie pozwalał ocenić jak duża i w jakim stopniu zniszczona jest budowla.

Do środka dostaliśmy się przez wąskie, ale za to długie, prostokątne okno. W zasadzie nie tyle było to okno, co otwór w grubym murze.

Wchodząc trzeba było znowu uważać na kanały. Mieliśmy szczęście, ktoś położy kilka palet, dzięki którym można było bezpiecznie przejść ponad nimi.

-Wczoraj ich nie było. Ktoś musiał tu dzisiaj być - oświecił nas Kamil.

Nie chciałam tam iść. Miałam ochotę wziąć nogi za pas, wrócić do domu, wziąć ciepłą kąpiel i walnąć się pod kołderkę z moją ukochaną poszewką Diddla. Jednak w takim samym stopniu nie chciałam zostać uznaną za tchórza. To głupie, bo niby wchodząc tam na przekór sobie, co miałabym zyskać? Co udowodnić?

Idąc w głąb fortyfikacji, odczuwałam coraz większy strach. Wydawało mi się, że ktoś cały czas na mnie patrzy. Robiło się coraz chłodniej, coraz mniej przyjemnie. Korytarz był bardzo szeroki, miał około dwóch metrów wysokości i szerokości. Czuć było straszny smród odchodów. Cały czas musiałam patrzeć pod nogi, żeby przypadkiem nie wdepnąć w fekalia.

Pierwszy pokój znajdował się po prawej stronie. Był jednak ślepą uliczka. Nic ciekawego, prócz kilku rysunków na ścianach. Mnóstwo różnych wielkości pentagramów, wielkich baranich rogów i innych okultystycznych symboli. Dwa kolejne nie różniły się od niego niczym innym poza licznymi, czerwonymi plamami na podłodze. Widok nie należał do przyjemnych, mimo to nie chciało mi się wierzyć, że może to być krew.

Wychodząc jako ostatnia, poczułam muśnięcie czegoś zimnego na policzku. Odwróciłam się, szybko świecąc latarką. Nic jednak nie zobaczyłam.

- Pewnie kropla wody skapnęła na twarz – pomyślałam.

Na suficie i ścianach mnóstwo było zacieków, tworzących na ziemi kałuże. Przetarłam twarz, nie czując na dłoni niczego mokrego.

Cały czas nie ustępowało wrażenie, iż ktoś na nas patrzy.

Idąc w głąb korytarza, natrafiliśmy na biegnące w górę schody. Kamil jako pierwszy, przeskakując po dwa schodki wbiegł na wyższe piętro.

Kondygnacja należała do niewielkich. Znajdowało się tu mnóstwo niepotrzebnych nikomu rzeczy.

Przy ścianie leżał sflaczały dmuchany materac, obok kilka starych gazet i butelek po winie. Kątem oka dostrzegłam siedzącą w rogu lalkę. Zabawka zamiast rąk miała sterczące drewniane kikuty. Niegdyś piękna twarzyczka w tej chwili była szpetna. Czarne od kurzu smugi, brak jednego oka i przerażający uśmiech, choć niegdyś piękny i czarujący, nadawały zabawce upiorny wygląd. Wzdrygnęłam się. Tuż obok leżał wywrócony do góry dnem jednorazowy talerz, obok kartonik po soku oraz przewrócony na bok wózek typowy dla znajdującego się nieopodal marketu. W końcu pomieszczenia natrafiłam wzrokiem na dwa duże okna. Tuż przed nimi rosło zdeformowane drzewo. Jedna z jego powykrzywianych gałęzi, zaglądała do wnętrza schronu.

Wróciliśmy, z powrotem schodząc na dół.

Tym razem prowadził Bartek.

Po przeciwnej stronie schodów, znajdował się kolejny korytarz. Ruszyliśmy nim.

Po drodze było kilka pomieszczeń wielkością i wyglądem podobnych do tych pierwszych.

Nie mogąc powstrzymać się, zaglądałam do każdego z nich, snopem sztucznego światła omiatając wnętrza.

Z typowych dla tego typu miejsc śmieci, wyróżniał się rozbity klozet, kawałek grubej ołowianej rury, połamany kij bejsbolowy i kurtka skórzana. Oblegana przez liczne tumany kurzu, powoli zaczynała zamieniać się w szmatę.

Doszliśmy do kolejnych schodów. Po obydwóch stronach, tuż przy pierwszym stopniu ustawione były wysokie, wypalone do połowy świece. Krople roztopionego wosku pokrywały grubą warstwą całą jej długość, formując się na dole w skorupę.

Serce samoczynnie przyśpieszyło. Rozsądek sugerował, iż nie służą one wyłącznie do rozświetlania drogi. Nie chcąc wpędzać się w coraz większą paranoję, wolałam o tym nie myśleć.

Czując mocny powiew wiatru, zatrzymaliśmy się. Ewidentnie jego źródło znajdowało się na górze.

W pierwszej chwili zaświtało mi w głowie, że może znajduje się tam wyjście. Chciałam iść. Chciałam po prostu wydostać się z tego miejsca! Jednocześnie czułam, że idąc tam, stanie się coś złego. Coś, czego później będziemy żałować. Po raz pierwszy w żuciu czułam coś takiego. Zaczęłam się bać. Nogi zrobiły się niczym z waty, głos uwiązł w gardle i tylko szybkie, płytkie oddechy świadczyły o mojej obecności.

Bartek jako pierwszy zaczął iść ku górze. Szedł powoli, bardzo ostrożnie stawiając każdy z kroków. Mimo, iż nie było możliwości aby którykolwiek z chłopaków przyznał się do strachu, jestem pewna, że pod tym względem wcale nie ustępowali zarówno mi jak i Natalii.

- Błagam, nie idźmy tam - przemówiłam z trudem wypowiadając każde ze słów.

- Co jest? –zapytała równie drżącym głosem Natalia, podchodząc do mnie.

- Jak to co? Boi się i tyle! - Odezwał się Kamil głosem mającym zachować pozory pewności siebie. Czułam, po prostu czułam, kryjący się w barwie jego głosu lęk.

Następnie powoli i ostrożnie ruszył w stronę stojącego na końcu schodów Bartka.

Nagle zatrzymał się, zastygając w bezruchu niczym zamieniony w słup soli.

Przez chwilę nie słyszeliśmy niczego innego poza hulającym po schronie wiatrem i dźwiękiem kapiącej z sufitu wody.

Kamil skierował snop światła w górę.

Niespełna półtora metra nad naszymi głowami wisiały nietoperze. Nie mam pojęcia ile ich było. Już sam widok wpatrujących się w nas czarnych ślepi paraliżował.

Natalia chwycił mnie za rękę.

Z góry dobiegł głos Bartka – Idziecie czy nie!

W tym momencie ssaki zerwały się do lotu.

Pociągając za rękę Natalię kucnęłam. Czując mijające o milimetry skrzydła nietoperzy, prosiłam w myślach by to się skończyło.

Przeraźliwy trzepot dziesiątek skrzydeł wraz z piskiem był nie do zniesienia.

Słysząc, iż oddala się niknąc gdzieś w głębi schronu, uniosłam głowę.

Zaświeciłam latarką w miejsce gdzie kilka sekund temu stał Kamil.

W niezmienionej pozie wpatrywał się w głąb korytarza. Blada twarz i lekko uchylone usta świadczyły o stanie w jakim się znajdował. Natalia niemalże płacząc zaczęła się do mnie przytulać.

- Starczy tego – powiedziałam wściekła przez zaciśnięte zęby – Wracamy!

Kamil tylko pokiwał głową.

- No co wy, to tylko nietoperze – odezwał się stojący na końcu schodów Bartek - W tej chwili od każdego z wyjść oddziela nas taka sama odległość. Czy zawrócimy, czy pójdziemy tędy – mówiąc wskazywał wnętrze pomieszczenia na górze – czeka nas taka sama droga.

Kamil spojrzał na niego niepewnym wzrokiem.

- Kurwa wiem gdzie jesteśmy, też na dzisiaj mi wystarczy. Nie ma sensu wracać. No nie? – wypowiadając ostatnie słowa, spojrzał na Kamila szukając u niego wsparcia.

Ten tak jak poprzednio pokiwał tylko głową.

- Okej – odpowiedziałam – Prowadź – dodając po chwili.

Stanęliśmy w wąziutkim, niskim korytarzu. Niespełna trzy metry dalej strop jeszcze bardziej obniżał się.

W pierwszej chwili zadałam sobie pytanie:

– „Po co ktoś budował coś takiego? W małym wąskim korytarzyku z trudnością poruszałoby się trzyletnie dziecko. Jakie więc mogło być jego zastosowanie?”

Po prawej stronie, tuż przy schodach, znajdował się szyb. Stara zwisająca, nadgryziona zębem czasu lina, musiała stanowić element niegdyś zainstalowanej windy.

Podeszłam, zaglądając w głąb ziejącej pustką studni. Nie sposób było określić głębokość, gdyż światło latarki gubiło się gdzieś w mroku, nie ukazując nic poza wyszczerbionymi cegłami.

Kilka ziarenek piasku zleciało w głąb czeluści, znikając z pola widzenia.

Odwróciłam się w stronę przyjaciół.

Widząc klękającego Kamila zapytałam:

- Co ty robisz?

- Widzisz? Tam jest zakręt, kiedyś była tam czaszka jakiegoś zwierzaka. Może nadal tam leży - powiedział, za moment znikając w wąskim przejściu.

Poczułam falę coraz bardziej wzbierającej złości. Mieliśmy iść w stronę wyjścia, tymczasem ostatnie co byłabym w stanie zrobić to wczołganie się w tą wnękę.

Czas dłużył mi się w nieskończoność. Wydawało mi się, że Kamila nie ma już dziesięć minut, tymczasem po skierowaniu światła na wyświetlacz telefonu komórkowego, okazało się, wszedł tam niespełna trzy minuty temu.

Miałam już tego dość, naprężone do granic wytrzymałości nerwy w końcu puściły:

-Kurwa! Znowu się zgrywacie?! - Zaczęłam wrzeszczeć na Bartka – Mieliśmy iść w stronę wyjścia, a nie po jakieś spierdolone czaszki!

- Nie! Przysięgam tym razem to nie żart. Powinien już wrócić – powiedział z wyrażającym zdezorientowanie wyrazem twarzy Bartek – Poczekajcie tutaj, idę tam.

-Chcę cię widzieć rozumiesz? – syczałam wściekła przez zaciśnięte zęby.

Chłopak kucnął, następnie wczołgując się w korytarzyk.

Cały czas świeciłam latarką na Bartka. Snop światła prócz powoli przemieszczającej się sylwetki, ukazywał pokryte pajęczynami ściany, kilka spopielonych gazet i liczne szmaty.

- Ja pierdole! Nie ma go!- Wrzasnął.

- Jak to go nie ma? Kurwa jak się zgrywacie to… przysięgam, że…

Bartek wyszedł – Nie ma go tam, nie mógł się schować to ślepa uliczka z każdej strony jest ściana. Nie ma opcji, aby się tam schował - mówił przestraszony.

Natalia przerażona opadła na kolana. Z jej ust dało się słyszeć szloch.

Poczułam ściekające po twarzy krople zimnego potu.

- Co teraz? – ledwo wyszeptałam, patrząc na Bartka. Ten rozglądał się po pomieszczeniu, wyraźnie zdezorientowanym wzrokiem.

W końcu wyjął telefon, wybierając numer Kamila.

Z mini głośniczka dało się usłyszeć wyraźne słowa – Wybrany numer jest tymczasowo niedostępny. Prosimy spróbować później.

Natalia dostała ataku histerii. Zaczęła płakać, tracąc kontakt z otaczającą rzeczywistością. Podbiegłam do niej, natychmiast przytulając.

- Spierdalamy stąd! - Wykrzyczał Kamil.

- A co z Kamilem?! Nie możemy go tak zostawić! – zapytałam.

- Nie wiem co się dzieje, musimy wezwać pomoc! – Krzyczał wybierając jeden z numerów alarmowych. Po chwili znów dało się słyszeć - Abonent czasowo niedostępny.

- Przecież to numer alarmowy, więc jaki abonent?! - Krzyczał Bartek.

- Co z Kamilem, co z Kamilem – zaczęła cicho powtarzać płaczliwym głosem Natalia

Chwyciłam ją za ramiona, potrząsnęłam mocno, spojrzałam w oczy i powiedziałam:

- Musimy się stąd wydostać! Zawiadomimy kogoś, przyślemy pomoc. Znajdą go. Ale jeżeli nam się coś stanie, nikt nam nie pomoże! Nikt nie wie gdzie jesteśmy, rozumiesz?

Dalej łkała, ale pokiwała głową na znak, że się ze mną zgadza.

- Prowadź nas do najbliższego wyjścia! - Krzyknęłam do Bartka.

-To przy poprzednich schodach – odpowiedział idąc w stronę prowadzących w dół stopni.

-Kurwa! Co jest? - Zawołał, zatrzymując się w połowie schodów.

Szybko dołączyłyśmy do niego.

Stojące po obu stronach biegu schodowego świece płonęły jakimś dziwnym, nigdy wcześniej niewidzianym przeze mnie rodzajem płomienia. Miał on czerwoną barwę. Do tego był bardzo mocny. Dokładnie rozświetlał całe wnętrze korytarza, czerwono krwistym rodzajem światła.

Nie tracąc cennych sekund zbiegliśmy. Tym razem jednak wszystko wyglądało inaczej. Nic, kompletnie nic nie przypominało korytarza, którym tu przyszliśmy. To niesamowite, ale wyglądało to tak jakby w przeciągu dziesięciu minut ktoś zmienił układ ścian.

- Nie, nie, gdzie jest Kamil? Gdzie jesteśmy – wyszeptała Natalia, ostatecznie tracąc przytomność.

-Co teraz? Co tu się dzieje? – zapytałam, nie spodziewając się usłyszeć jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi.

Bartek stał, z otwartymi ustami wpatrując się w rozwidlenie, na które składały się dwa korytarze.

Kilkukrotnie szarpnęłam go za rękaw kurtki. Ocknął się patrząc na mnie nieprzytomnym wzrokiem, co chwila powtarzając – To nie jest normalne, tego tu nie było.

- Musimy coś zrobić, słyszysz? Ty znasz to przeklęte miejsce lepiej! – wykrzyczałam.

- Chodźmy tędy – przemówił tak jakby odzyskując pełnię jasności umysłu. Wskazując korytarz po prawej stronie.

Ruszyłam przodem, Bartek natomiast wrócił po Natalię, wziął ją na ramiona i najszybciej jak potrafił zaczął biec w ślad za mną.

Dotarliśmy do szerokich, prowadzących w dół schodów.

- Ich tu nie powinno być.

- Że co? – zapytałem.

- Tych, schodów, tak samo jak tego rozwidlania nie powinno być. Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy!

Natalia ocknęła się. Bartek posadził ją pod ścianą.

- Zostań tu – Nakazał dziewczynie – Chodź za mną zobaczymy dokąd one prowadzą – powiedział świecąc latarką w moją stronę.

Nie zdążyliśmy zejść nawet do połowy, gdy dotarł do nas krzyk mojej przyjaciółki.

Czym prędzej ruszyliśmy z powrotem na górę.

Natalia siedział z szeroko otwartymi oczami, wpatrując się w… to „Coś”.

Postać miała długie pazury, z których skapywały krople krwi. Czerwień wyraźnie kontrastowała z białą skórą pokrytą licznymi bliznami. Czarne, długie opadające na żylaste ramiona włosy, były wyraźnie przerzedzone. Najgorsze były jednak puste oczodoły.

Nie byłam w stanie oddychać. Tysiące mrugających punkcików uniemożliwiało wyostrzenie wzroku. Ręce i nogi miałam jak z Waty. Na policzkach zaś poczułam ślady łez.

Czułam, że po mimo braku oczu, stwór dokładnie mi się przygląda, centymetr po centymetrze lustrując każdy kawałek mojego ciała.

-Natalia! -Krzyknęłam w stronę mojej przyjaciółki. Było to jedyne na co się zdobyłam.

"Coś" stanęło bokiem do Natalii, kierując żylasty blady, wychudzony korpus w naszą stronę. Z paskudnych ust pozbawionych warg, sączyła się czerwona substancja.

Natalia rzuciła się w naszą stronę. W tym momencie nasze latarki zgasły.

Gdy znowu się zapaliły, nie było ani Natalii, ani stwora.

To było straszne, przeżywałam najgorszy koszmar w całym swoim życiu. W takich chwilach, nad człowiekiem przejmują kontrolę pierwotnie zaszczepione instynkty. Nie ma czasu na analizę, zastanawianie się.

- Musimy iść dalej - Bartek przemawiał do mnie cicho i łagodnie.

Chwyciłam go za rękę. Oboje pobiegliśmy w stronę schodów, zbiegając nimi w dół.

Myślałam o Kamilu i Natalii, za wszelką cenę musimy ściągnąć pomoc.

Myślałam o moim psie. Kochanym dużym rudzielcu. Kochanej Azie.

Myślałam o mojej mamie i czteroletnim braciszku. Każda z myśli była strzępem rozpływającym się w chaosie umysłu, niepotrafiącego w żaden racjonalny sposób wytłumaczyć całej tej sytuacji.

Długi korytarz wydawał się nie mieć końca. Para z każdego wykonanego oddechu uderzała w nasze twarze niczym opadająca wilgotna mgła.

Odniosłam wrażenie, że robi się coraz ciaśniej.

Nie! Nic mi się nie zdawało, odległość między ścianami wyraźnie zmniejszyła się. Zaczęłam odczuwać duszność, brakowało mi tchu.

Dobiegliśmy do kolejnego z rozwidleń. Nie miałam siły. Bezdech stał się coraz bardziej odczuwalny, czułam uginające się nogi. Nie dając rady, zatrzymałam się.

- Ja pójdę w lewo, ty w prawo. Jak coś znajdziesz krzyknij, przybiegnę – powiedział Bartek.

Wiem, że to głupie, nigdy nie powinniśmy rozdzielać się, ale może dzięki temu któremuś z nas uda się wydostać i wezwać pomoc. Chciałam żyć, dlatego miałam nadzieję, że to mi się uda.

Pokiwałam głową na znak zgody. Czułam, że gdybym otworzyła usta, wybóchnęła bym histerycznym, zdesperowanym rodzajem śmiechem.

Rozdzieliliśmy się. Nigdy jeszcze nie czułam takiego bólu w klatce piersiowej. Serce już nie biło one tłukło.

Dźwięk nerwowo wydychanego powietrza odbijał się od wąskich ścian, czułam się niczym szczur w zupełnie nieznanym labiryncie. Poszczególnie mijane rysunki i napisy zdawały się żyć. Falując sprawiały wrażenie głębi.

Poczułam „to” zanim jeszcze weszło w zasięg mojej latarki. Niesamowicie pulsujące skronie znamionowały wyostrzone do granic możliwości zmysły.

Zatrzymałam się. "Coś", było nie dalej niż trzy metry ode mnie.

Jego ruchy wydawały się tworzyć coś w rodzaju tańca.

Przylgnęłam do ściany z trudem łapiąc powietrze.

Za stworem, coś zwisało z sufitu. Przesuwając się wzdłuż muru podeszłam bliżej, starając się maksymalnie wyostrzyć wzrok. Coś, chcąc zachęcić mnie do skrócenia dzielącej nas odległości skoczyło kilka metrów do tyłu, chowając się za zwisającym z sufitu… Boże, za zwisającym z sufitu Kamilem.

Jego oczy były puste, usta ułożone w niemym krzyku. Z rozprutej komory brzusznej wypływały jelita.

Na podłogę ściekała kilkoma strumyczkami krew.

Coś uniosło triumfalnie do góry jedną z chudych, obleśnych, zakrwawionych dłoni. Kapiąca kropla za kroplą krew miała swoje źródło w ściskanym sercu Kamila.

Zaczęłam się cofać. Nawet nie wiem kiedy upadłam, zapewne potykając się o jakiś od dawna nikomu nie potrzebny przedmiot.

Nagła fala adrenaliny zalała każdy fragment mojego umysłu. Nie czułam bólu, nie czułam nic poza niesamowitą siłą w nogach, pozwalającą mi biec niczym spłoszona sarna. Nie byłam w stanie krzyczeć, dlatego jedynym dźwiękiem wydobywającym się z gardła był charkot. Obojętnym było gdzie pobiegnę, pragnęłam tylko uciec jak najdalej, jak najdalej…

-Klaudia! Klaudia! – słowa mojego kolegi dochodziły z bliska.

-Bartek! Gdzie jesteś? – krzyknęłam.

Biegnąc wpadłam prosto w ramiona Bartka. Nie wiedziałam, że płacze, zdałam sobie z tego sprawę w momencie kiedy wytarł mi twarz.

- Musimy uciekać! Ten potwór tam był! Zabił Kamila! Musimy uciekać on chce nas dopaść – mówiłam nieskładnie.

Bartek nie zdołał wypowiedzieć nawet słowa, Jego wzrok znów był mętny, nieobecny. Ewidentnie wpatrywał się w coś za moimi plecami. Powoli odwróciłam się w słabnącym snopie światła niczego jednak nie dostrzegłam.

Mimo to wyraz twarzy mojego przyjaciela nie uległ zmianie.

Jego oczy wielkie i przerażone cały czas wpatrywały się w ten sam punkt. Punkt na suficie.

-Co jest? – zapytałam zdezorientowana.

-Nie patrz do góry, cokolwiek się stanie nie patrz do góry. Szybko!- Rozkazał i pociągnął mnie w stronę drugiego z tunelów. Ruszyliśmy biegiem. Tylko dzięki niesamowitemu stężeniu adrenaliny dałam radę biec, co i raz przeskakując nam walającymi się kartonami, połamanymi krzesłami i różnego rodzaju złomem.

Mimo zaleceń kolegi spojrzałam na sufit.

"Coś" cały czas szło po suficie, dostosowując krok do naszego. Chociaż nie wiem, czy słowo "szło" jest tu odpowiednie. Poruszało się jak pająk, wszystkie cztery kończyny były powyginane w nienaturalnych pozycjach. Z przechylonej pod nienaturalnym kątem głowy, przyglądały się nam puste oczodoły

Odniosłam wrażenie, że bestia bawi się nami. Gdyby chciała nas dopaść zrobiłaby to już dawno.

Byliśmy dla niego jak zwierzyna zagoniona w ślepy zaułek. Widząc zbliżające się wyjścia, poczułam zastrzyk adrenaliny. Przyśpieszyłam.

Coś tylko na to czekało. Wyprzedziło nas, po czym w sposób zręczny zeskoczyło z sufitu i stanęło nam na drodze tarasując przejście.

Bartek puścił moja dłoń, rozpędził się i chcąc przeskoczyć nad stworem wybił się w powietrze.

Bestia skupiona na mnie nie zareagowała, mój przyjaciel znalazł się na zewnątrz.

Postanowiłam zrobić to samo. Będąc w powietrzu poczułam ogromny ból w łydce.

Upadłam.

-Bartek!! Pomóż mi!- Krzyczałam nie mogąc złapać tchu.

-Klaudia!- Z malującym przerażeniem na twarzy ruszył ku mnie.

Ale było już za późno.

Wokół mnie pojawiły się betonowe ściany.

Mój krzyk niósł się echem po fortyfikacjach.

Wtedy bateria w moim telefonie rozładowała się i zgasło światło.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje