Historia

Czuł, jakby bogowie spoglądali na niego z góry...

prettydolly 0 7 lat temu 458 odsłon Czas czytania: ~12 minut

Ogromne fale raz po raz uderzały w skalną ścianę, krople wody rozbryzgiwały się na wszystkie strony. Huk towarzyszący temu zjawisku był wręcz ogłuszający, lecz mężczyźnie w czarnym płaszczu i kolczudze zdawało się to nie przeszkadzać. Siedział on na samej krawędzi klifu, spuszczając nogi w ciemną przepaść, jakby w ogóle nie przejmował się niebezpieczeństwem. W ręku trzymał zwój, opatrzony pieczęcią z Uroborosem.

— Niech to diabli — warknął, przeczytawszy pierwsze słowa listu. Bez chwili namysłu zmiął papier w kulkę i cisnął go prosto do wód szalejącego żywiołu.

— Nie będzie mi już potrzebny — mruknął, po czym podniósł się z miejsca, otrzepał ubranie i podniósł z ziemi miecz, a następnie niespiesznym krokiem podążył w stronę pobliskiego lasu. Wszędzie wokół nie było żywej duszy, rycerz mógł mieć pewność, że o tej porze nie spotka żadnego przypadkowego przechodnia, wcale nie dlatego, iż w królestwie nie mieszkało zbyt wielu ludzi (choć, nie ukrywajmy, do najbardziej zaludnionych nie należało), raczej z powodu dość sporej wysokości pagórka, który ów las porastał. Drugi powód może wydawać się śmieszny, lecz dla wieśniaków wcale taki nie był — chodziły słuchy, iż kto po zmroku wejdzie między drzewa, już nie wróci.

Czarne, spiczaste cienie o fantazyjnych kształtach nie wyglądały zachęcająco, mimo to starzec nie bał się wkroczyć w leśną gęstwinę. Niestrudzenie piął się w górę, wszędzie wokół zdawała się panować atmosfera pełna napięcia, jakby las czekał na jakieś niezwykłe wydarzenie. Brodacz pokonywał kolejne odcinki trasy, gdzieś w tyle rozbrzmiało echo kroków, lecz pomimo tego nie odwracał się i nie spoglądał za siebie. Nieznacznie tylko przyspieszył, by już po krótkim czasie znaleźć się na samym szczycie pagórka. Wszedł na dość sporą polanę, oświetloną bladymi promieniami księżyca, po czym skierował swoje kroki ku sośnie, przewróconej podczas ostatniej burzy. Bez zwłoki usiadł na konarze i począł wpatrywać się w leśną gęstwinę, jakby starał się dostrzec coś niewidocznego dla zwykłych śmiertelników. Odgłos ciężkich kroków znów stał się głośny, a następnie ucichł tak szybko, jak się pojawił. Las zamarł, jakby w oczekiwaniu na burzę, ciszy nie mąciły nawet odgłosy zwierząt. Wniosek mógł być tylko jeden — nadchodziło coś przerażającego.

Nagły trzask łamanej gałęzi zdawał się nie robić wrażenia na brodaczu, jedynie delikatne drżenie dłoni i mimowolny rzut oka na miecz mogły zdradzić strach, który starał się ukryć. Już po krótkiej chwili polanę wypełnił ryk jakiegoś zwierzęcia, ściana lasu poruszyła się. Ciemnowłosy mężczyzna w grafitowej tunice prowadził ze sobą ogromnego wilka, zmierzali w stronę starca, który najwyraźniej odetchnął z ulgą, gdy tylko ich zobaczył.

— Lord przekazał mi wiadomość — oznajmił przybysz, zatrzymując się kilka kroków od konaru — powiedział, że Mistrz przybył do miasta? — Pytający wydźwięk ostatniej wypowiedzi nie pozostał niezauważony, brodacz skinął lekko głową w geście potwierdzenia.

— Oby tym razem nie pojawiły się żadne problemy, musimy jak najszybciej zacząć działać, inaczej będzie po wszystkim. — Rycerz westchnął i rzucił okiem na wilczura, towarzyszącego jego rozmówcy — Znaki na niebie mówią jasno, bogowie nie chcą kolejnych pomyłek, w przeciwnym wypadku spotka nas coś gorszego aniżeli śmierć.

— Dobrze wiesz, że nie mamy wpływu na decyzję Mistrza, jednakże myślę, że powinniśmy z nim pomówić. — Odpowiedź, która padła z ust właściciela potężnego zwierzęcia, zaintrygowała starca.

— Sądzisz, że nas posłucha? Nigdy nie brał pod uwagę decyzji któregokolwiek z nas, czy to nie on zawsze powtarzał, jak ważna jest bezgraniczna wiara w jego zdolności przywódcze?

— Tamte czasy już dawno minęły. Świat się zmienił, a Mistrzowi pozostało jedynie dopasować się do tych nowości albo usunąć się w cień — tajemniczy mężczyzna nie dawał za wygraną, za wszelką cenę chciał przekonać brodacza do swoich, wątpliwych racji.

— Nie sądzisz, że inni mogą mieć odmienne poglądy? To brzmi, jakbyś miał zamiar podjąć próbę przejęcia kontroli nad sytuacją, a wiesz, jak kończą ci, którym taka opcja przechodzi przez myśl. Nie pamiętasz już, co spotkało poprzedniego króla?

— To stare dzieje, wtedy Mistrz nie mógł się skarżyć na brak współpracowników. Czyżbyś nie zauważył ostatnich zmian? Nie mówi się o nich głośno, jednak wszyscy wiedzą, że złota era Strażników dobiegła końca, tracimy wpływy. Wiesz przecież, że za starych czasów wszystko było inne, lepsze.

— Daj spokój — starzec najwyraźniej nie chciał już słuchać, jego czarne oczy niemal ciskały błyskawicami — jeszcze ktoś cię usłyszy, a wtedy nawet ja nie będę w stanie cię uratować. Przed końcem turnieju królowa musi zginąć. — Po tych słowach podniósł się z pnia i powoli przemierzył pierwsze metry drogi, prowadzącej w stronę stolicy królestwa. Jego rozmówca zmierzwił sierść wilczura, na co ten odpowiedział cichym warknięciem, po czym obaj niespiesznie oddalili się w przeciwną stronę. Wilczur nieprzerwanie towarzyszył swemu panu, żaden z nich nie zauważył trzech postaci, kryjących się pomiędzy drzewami. Stąpały one niemal bezgłośnie, a jednocześnie niesamowicie szybko. Allister nie zdążył nawet krzyknąć.

Polanę wypełnił ryk zarzynanego zwierzęcia.

***

Wielobarwne flagi powiewały na wietrze. Tworząc morze herbów i kolorów, przywoływały na myśl nazwy zarówno wielkich, znanych rodów szlacheckich, jak i pomniejszych, o których istnieniu wiedziało niewielu. Stukot końskich kopyt mieszał się z odgłosami miasta, budzącego się do życia — głosami dzieci, nawoływaniami pierwszych kupców, a także melodiami, wydobywającymi się z instrumentów wędrownych grajków. Wszystko to, w połączeniu z zapachem świeżo upieczonego pieczywa i ciepłymi promieniami słońca, tworzyło nastrój charakterystyczny dla okolicy zamku królewskiego. Śmiech i beztroska nie były tam rzadkimi gośćmi, lecz tego dnia wydawały się jeszcze bardziej radosne, bowiem oto nadchodziła długo wyczekiwana chwila — początek turnieju rycerskiego, zorganizowanego z okazji ślubu jego wysokości Króla Edwarda. Do stolicy zjeżdżali się najznamienitsi rycerze wraz ze swymi giermkami, kuglarze z całego królestwa przybywali w nadziei, że wzbogacą się na swoich sztuczkach. Członkowie rodu przyszłej królowej także nie zamierzali opuścić tego wydarzenia, przybyli wraz ze swoim dworem, dokładnie tak, jak pozostali zaproszeni. Karczmarze uwijali się przy nalewaniu wina i przygotowywaniu pokoi dla gości, gospody pękały w szwach; zaś wieśniacy, sprzedający rozmaite warzywa i owoce, z zadowoleniem liczyli srebrniki. Najbliższe dni miały przynieść wszystkim mieszkańcom dość spory dochód, a także wiele dobrej zabawy. Królestwo dawno już nie było w stanie wojny, zaś sojusz małżeński z rodem, władającym sąsiednimi ziemiami, utwierdzał wszystkich w przekonaniu co do przyszłości. Sprawy układały się tak dobrze, że nawet biedota nie martwiła się już o nadchodzące dni — krótko mówiąc, nie mogło być lepiej.

Chłopiec w niebieskiej tunice wbiegł właśnie do środka piekarni tak szybko, jakby goniło go co najmniej kilkoro ludzi. We wnętrzu budynku panowało przyjemne ciepło, zaś zapachy wypieków mogłyby wywołać głód nawet u osoby, która zjadła właśnie sześć jaj i trzy pajdy chleba. Nic dziwnego, że dziesięciolatek nie mógł się powstrzymać przed urwaniem fragmentu rogala, który znajdował się na najbliższej tacy. Z pewnością każdego innego dnia piekarz nakrzyczałby na, jeszcze czerwonego z wysiłku, chłopca, lecz tym razem jedynie uśmiechnął się pod wąsem i podał mu pozostałą część wypieku. Stary Willy nie zaliczał się do najbardziej pogodnych osób, ale nawet jemu udzielił się radosny nastrój.

Chwilę później chłopiec, niosąc na rękach pakunki z wypiekami, kluczył uliczkami w okolicy zamku, by po kilku minutach stanąć na progu bogato wyglądającego domostwa i zastukać do jego wrót. Otworzył mu siwowłosy jegomość, odziany w bogato zdobioną szatę, bez słowa odebrał zamówienie i wsunął w dłoń chłopaka kilka monet. Zdziwiony dziesięciolatek długo jeszcze wpatrywał się w drzwi, które zamknęły się za kupującym, nie mogąc wyjść z podziwu — otrzymał właśnie sumę trzykrotnie większą, niż należność za pieczywo.

***

Victor wszedł do pokoju, następnie skinął głową w celu uspokojenia jedenastu mężczyzn, zaciskających dłonie na rękojeściach swoich mieczy.

— To tylko chłopak piekarza, nie mamy czym się martwić — wyjaśnił, a twarze zgromadzonych natychmiast zyskały łagodniejsze wyrazy.

— Nie powinniśmy spotykać się w dzień, nie w takim miejscu — odezwał się jeden z nich. — Ludzie Rolanów są już w stolicy, jeśli choć podejrzewają nasze istnienie, jesteśmy skończeni.

— Wydaje ci się, że w tej sytuacji mamy czas na ukrywanie się? — zagrzmiał najwyższy z mężczyzn.

— Nie zamierzam nadstawiać karku ani tym bardziej zawisnąć w dzień zaślubin!

— Wystarczy — spokojny głos niepozornego osobnika, siedzącego w rogu pomieszczenia, zadziałał niemal natychmiast. Wszyscy zamilkli, by wsłuchać się w jego dalsze słowa. — Kłótnie w niczym nam nie pomogą, musimy działać, nie spierać się o rzeczy nieistotne. Zdecydowałem, że misja zostanie powierzona osobie dobrze znającej zamek, mającej duży wpływ na decyzje króla. Klemansie, zadanie jest twoje. — Właściciel czarnego płaszcza skinął głową w stronę mówiącego, spodziewał się, iż to on zostanie wyznaczony.

— Mistrzu, nie zawiedziesz się — odparł. Choć nie próbował nawet przekonywać rozmówców do swoich racji, gdzieś w głębi serca odczuwał głęboką niechęć do czynności, którą miał wykonać. Nie widział sensu w pozbawianiu życia przyszłej królowej.

Rozmyślał na ten temat przez resztę spotkania, nie skupiał się na rozmowie, nie zwrócił nawet uwagi na to, że prawie wszyscy zebrani opuścili już pomieszczenie. Dopiero cichy dźwięk, który przerwał ciszę, wyrwał mężczyznę z zamyślenia. Na stole leżał srebrny pierścień w kształcie Uroborosa, wąż wydawał się świdrować Klemansa wzrokiem, docierając aż do jego duszy. Brodacz wzdrygnął się.

— Weź go. — Mistrz nie powiedział nic więcej, ale słowa były tutaj zbędne — odrzucanie podarunku nie byłoby mile widziane. Pełen wątpliwości, Klemans wziął w dłoń sygnet i wsunął go na palec. Srebro okazało się zaskakująco zimne, przez co mężczyzna po raz kolejny odczuł dreszcz, przebiegający mu po plecach. Wąż wyglądał złowrogo.

***

Klemans przemierzał kolejne metry zacienionych uliczek, nie potrzebował światła. Pomimo faktu, że miał już swoje lata, mężczyzna wciąż szczycił się młodzieńczym wzrokiem. Za kolejnym zakrętem dostrzegł delikatne światło kaganka, zaś do jego uszu dotarły przytłumione głosy rozmowy. Kolejny krok w przód pozwolił mu na zauważenie dwóch sylwetek, kryjących się we wnęce. Brodacz pomyślał, że z pewnością ma do czynienia z parą zakochanych, spotykających się potajemnie. Już miał się uśmiechnąć, lecz strzępki rozmowy sprawiły, iż zamarł. Odbywająca się rozmowa z pewnością nie należała do przyjacielskich pogawędek. Klemans czym prędzej wycofał się z dobrze oświetlonego miejsca i przylgnął do ściany najbliższego budynku.

— …komukolwiek o tym, co słyszałeś, królowa pozbawi cię głowy, zrozumiałeś? — Wyższy osobnik zacisnął dłoń drugiego — jak się okazało, także mężczyzny.

— Nie wiem, o czym mówisz, o niczym nie wiem — wyjąkał podduszony. — Nie rób mi krzywdy — piskliwy głos wydał się Brodaczowi dziwnie znajomy, dlatego też, nie zważając na niebezpieczeństwo, wychylił głowę zza rogu, by móc przypatrzyć się jego twarzy. Niemal podskoczył z wrażenia, kiedy jego oczom ukazała się twarz królewskiego giermka. Chłopak także zauważył Klemansa, a jego wyraz twarzy zdradził to napastnikowi. Zakapturzona postać odepchnęła wystraszonego młodzieńca, po czym zaczęła zbliżać się do mężczyzny. Kaganek zgasł, zza chmur wyłonił się księżyc. Ostrze sztyletu błysnęło w bladym świetle.

Pchnięcie — unik.

Pchnięcie — unik.

Pchnięcie — trzask.

Klemans wykręcił rękę napastnika i niemal natychmiast powalił go na ziemię. Chwyciwszy sztylet oburącz, wbił go w wijące się ciało. Trafił w serce. Niemal natychmiast odwrócił się wtedy w stronę miejsca, gdzie kilka chwil wcześniej stał giermek. Teraz nie było tam żywej duszy. Brodacz zsunął kaptur z twarzy umarlaka i wzdrygnął się, bowiem mężczyzna, a właściwie chłopak, był zaskakująco młody. Nie mógł mieć więcej niż szesnaście lat, a już wplątał się w jakieś intrygi. Jego oczy zdawały się być przepełnione strachem.

— W oczach zmarłego można dostrzec twarz zabójcy — wymamrotał Klemans i, jakby w obawie, zamknął powieki młodzieńca. Ciało, które wcześniej drgało w konwulsjach, zniruchomiało. Światło księżyca odbiło się od pierścienia z Uroborosem, dopiero wtedy Brodacz zauważył, że ten wciąż jest zadziwiająco chłodny, a wręcz stał się jeszcze zimniejszy. Poczuł się tak, jakby bogowie spoglądali na niego z góry, bacznie obserwując jego poczynania.

Podniósł się z ziemi i płynnym ruchem wyszarpnął sztylet z klatki piersiowej trupa, wywołując tym samym większy krwotok — nie miało to już znaczenia, śladów zabójstwa nie miał zamiaru usuwać. Wytarł ostrze w czarny płaszcz chłopaka, następnie zniknął za rogiem. Wiedział, że rankiem jakieś dziecko lub kobieta, bo to one pierwsze pojawiają się na ulicach, znajdzie ciało w kałuży krwi. Przestraszy się wtedy jak jeszcze nigdy w życiu, narobi takiego hałasu, że o umarlaku mówić będzie całe miasto. Nikt nie zwróci uwagi, że w tym samym czasie na zamku zabiją dzwony, dopiero po powtórnym sygnale wszyscy zrozumieją, że coś jest nie tak. Ale królowa będzie już wtedy martwa. Choć wcześniej ten pomysł nie wydawał mu się dobry, teraz perspektywa pozbawienia życia młodej Arabelli nie wywoływała w nim żadnych głębszych uczuć.

Klemans wrócił do swego domu na krótko przed świtem. Mieszkał sam, dlatego nikt nie robił mu z tego powodu wyrzutów. Zebrał kilka potrzebnych rzeczy i skierował się na zamek. Po drodze nie raz mijał czyjeś ciało, pogrążone we śnie.

— Dopiero nocą można ocenić bogactwo królestwa — pomyślał, rzucając okiem na kolejnego bezdomnego, zwiniętego w kłębek, odzianego w brudne łachy i okrytego jakimiś szmatami. Nie był jedyny, niemal z każdego zaułka wystawała czyjaś noga, albo ręka, uroki nocy. Klemansowi nie było ich żal, przeciwnie — czuł się lepszy od wszystkich tych nieudaczników, którzy dnie i noce spędzali w niepewności, był przecież głównym doradcą króla. Jakże się mylił, sądząc, iż wie o wszystkim, co dzieje się wokół. Tak naprawdę Brodacz nie miał bladego pojęcia o rzeczach, które działy się tuż pod jego nosem. Pełen obaw ton i nienaganne zachowanie władcy w obecności kogokolwiek z rodu Rolanów; lekceważenie, z jakim zwykła odnosić się do niego przyszła małżonka, jedyna córka swego ojca; aż wreszcie pewna zagadkowa rozmowa między nestorem rodu a królem Edmundem i szybkie przywołanie uśmiechów na twarze w momencie wejścia Klemansa. Zrozumiał dopiero wtedy, gdy uzbrojony w sztylet stanął nad łożem niczego nie podejrzewającej Arabelli. Wszystkie wydarzenia ułożyły się w logiczną całość. Ślub z miłości? Wolne żarty, raczej zastraszanie przez bogatszych i silniejszych.

Drobne ciało śpiącej wygięło się w łuk, kiedy ostrze sztyletu przebiło je na wylot. Brodacz nie poprzestał na zadaniu rany, musiał mieć pewność, że jasnowłosa dziewczyna nigdy już się nie obudzi. Bladą skórę szyi pokryła ciemnoczerwona ciecz. O ile wślizgnięcie się niepostrzeżenie do zamku i zabicie kobiety nie stanowiło większego problemu dla kogoś, kto znał układ korytarzy i tajemnych przejść, o tyle świadek mógłby okazać się zagrożeniem. Klemans miał tej nocy jeszcze jedną misję.

***

Ktoś bębnił w dzwony jak oszalały, gwar rozmów na ulicach był nie do zniesienia. Ktoś inny wspomniał, że widział wieczorem, jak giermek króla kłóci się z dalszym kuzynem niedoszłej królowej, którego ciało znaleziono tego ranka. W połączeniu ze śmiercią owej kobiety jedyny trop mógł okazać się słusznym. Oddział straży pałacowej maszerował za dowódcą w stronę niewielkiego domku, zajmowanego przez giermka króla. Ktoś szarpnął drzwi, reszta niemal natychmiast znalazła się w środku biednie wyglądającego pomieszczenia. Dowódca szykował się do obwieszczenia powodu aresztowania, lecz okazało się to zbędne, bowiem oczom przybyszów ukazał się nieciekawy widok. Na stole obok znajdował się zakrwawiony sztylet, należący do brata Arabelli; zaś, zaledwie kilka centymetrów nad ziemią, wisiał młody giermek.

Tymczasem Klemans siedział w królewskiej komnacie, pocieszając władcę.

— Bardzo mi przykro z powodu twojego przyjaciela, wasza wysokość. Liczę, że będzie potrafił wyjaśnić nam to wszystko — mówił, a zimny pierścień z Uroborosem pobłyskiwał złowrogo.

Koniec.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje