Historia
Płaszcz
- Stwierdzono. Służba sama potwierdziła, że tamtego wieczora był pan mocno pijany i kazał im wszystkim iść w cholerę. Dzięki temu nie było świadków zabójstwa.
- To nie byłem ja! - mężczyzna pokręcił znacząco głową. - Ja bym nie skrzywdził mojej żony...
- Tak? - przerwał mu detektyw. - Więc jak pan wyjaśni strzępki jej sukienki i kawałki ciała niewątpliwie należących do pani Lisbeth i zakrwawionego miecza z pańskim godłem? Mam dalej wymieniać?
- Nie trzeba - zdenerwował się mężczyzna. - Ale...
- Pewnie zastanawia się pan, gdzie znalazłem jej ciało? To proste. W przydwornej rzece. Najbardziej uszkodzone części ciała zostały porwane przez nurt wody - kontynuował detektyw.
- To nie ja ją zabiłem! - podniósł głos mężczyzna. - Mam dość!
Zapadła cisza.
- A więc kto, proszę pana, kto, jest winny zabójstwa?
- To ten idiota, który się do niej ślinił - mężczyzna zacisnął pięści. - Ten, który ciągle zasłaniał twarz. Łaził w płaszczu. Uwiódł ją! Już dawno zauważyłem jej dziwne zachowanie. Była nieobecna i ciągle o czymś, czy raczej o kimś myślała!
Ale potem ją zabił. To był on, dziwny opryszek, którego nikt nie znał! A dnia, w którym umarła Lisbeth, zniknął i on! I co pan sądzi?!
Detektywem wstrząsnęły dreszcze, ale szybko się opanował.
- Nie mamy jego tożsamości, a śledztwo wykazuje jednoznaczność. Idzie pan ze mną na policję.
- A idę w cholerę! Mam dość! Zalecała się, ta szmata, do nie wiadomo kogo i teraz niech ma!
- Proszę się uspokoić! - detektyw zrobił srogą minę. - I darować sobie.
*
- I co? - spytał jej aksamitny głos, dokładnie taki, jakim go zapamiętał.
- Poszedł siedzieć. Wszystko się udało! Wreszcie uwolniłaś się od tego gnoja.
- I nie zauważyli, że to ciało w rzece to nie moje?
Mężczyzna roześmiał się.
- Jak mieli zauważyć, skoro to ja prowadziłem śledztwo?
W świetle zachodzącego słońca można było dostrzec coraz bardziej oddalające się sylwetki ludzi. Jeden z nich miał na sobie długi, czarny płaszcz...
Komentarze