Historia
Gra w statki, cz. 1
Od dziecka byłem bardzo ciekawski i ruchliwy. Nie cierpiałem nic nierobienia, na które jednak byłem wciąż narażone.
Mieszkałem z moją matką, w niewielkim domku na wsi, który położony był na uboczu nieuczęszczanej drogi leśnej.
Moja rodzicielka często gdzieś wychodziła i nie było jej kilka dni, czasem nie widziałem jej przez tydzień. Wtedy siedziałem w kompletnej samotności, nie licząc nudy.
- Synku, muszę znowu wyjść. Póki nie wrócę siedź tu grzecznie i najlepiej nic nie rób. Masz nie wychodzić, rozumiesz? - mówiła do mnie z powagą. Lubiłem to, bo czułem się wtedy jak ktoś bardzo ważny. Ale najbardziej lubiłem gdy całowała mnie w czoło i dodawała; - Kocham cię.
Słuchałem się jej, bo była jedyną osobą, którą miałem.
Kiedy wracała mej radości nie było końca. W dodatku zawsze przynosiła coś na ząb - w czas jej nieobecności bywało, że zabrakło jedzenia, lub się popsuło.
Nie mieliśmy lodówki.
Pożywienie po prostu chowaliśmy w piwnicy, gdzie panował lekki chłodek.
Nie mieliśmy też biorącej wody - jedynie w piwnicy była studnia.
Łazienka była niesamowicie prymitywna, ale na lepszą nie mogliśmy sobie pozwolić. Również znajdowała się w piwnicy, ale była w oddzielnym pokoiku. Była tam wielka miska z wodą, mniejsza do polewania się, lub mycia rąk, a toaletę zastępował nocnik, którego zawartość wylewaliśmy później do dziury.
Na szczęście tu było pewne udogodnienie - fekalia nie stały wciąż w jednym miejscu, bo dziura była tak naprawdę odsłoniętą rurą. Dalej rura prowadziła do ścieków.
Mama często też ze swych wypraw przynosiła mi ubrania i zabawki, żebym się zbytnio nie nudził sam w domu. W końcu jednak wyrosłem z zabawek i bywałem czasem wręcz zły na matkę, że ciągle gdzieś wychodzi.
Częściej się z nią kłóciłem, twierdziłem, że ciągle daje mi tylko zakazy.
Ale ona nigdy nie krzyczała na mnie. Jedynie smutnie kiwała głową, siadała przy stole i ukrywała twarz w dłoniach. Wtedy ją przepraszałem.
Jednak nastolatki to podłe stworzenia - pewnego dnia postanowiłem uciec z domu do pobliskiego lasku podczas nieobecność rodzicielki.
Był to drugi dzień, kiedy była na jednej ze swych wypraw. Byłem przyzwyczajony, że matka wracała najszybciej po trzech dniach, więc szybki wypad nic by nie zmienił. Ale ona akurat postanowiła wrócić wcześniej.
Spostrzegła mnie. Jej twarz stała się bardzo smutna.
- Musimy porozmawiać, Jack. Nie jesteś już dzieckiem i z pewnością ciekawi cię masa rzeczy, czyż nie? Nie ukrywam jednak, że mnie rozczarowałeś - odwróciła się do mnie plecami. To słowo zdawało się we mnie uderzyć z całej siły i kompletnie rozbroić. Chciałem przepraszać, chciałem by znów jak za dawnych czasów pocałowała mnie w czoło... Ale ona tego nie zrobiła. Stała tyłem, a gdy się obróciła jej twarz była jeszcze smutniejsza. - Posłuchaj, chyba czas ci wytłumaczyć co robię. To gra w statki. Myślałam, że dłużej uda mi się to utrzymać w tajemnicy, ale chyba muszę cię tego nauczyć.
Otworzyłem oczy szeroko ze zdumienia.
- Każdy z nas jest statkiem. Chodzi o to, by pokonać wroga, zanim on to zrobi. To bardzo skomplikowana i trudna gra, a brzmi żałośnie, prawda? A jednak wiele ludzi gra w nią źle. Kiedy już pokonasz go, wołasz 'trafiony, zatopiony' i możesz zabrać jego rzeczy. Nie brzmi źle, ale najtrudniej jest w praktyce. Muszę ci jeszcze wiele opowiedzieć...
***
Mama powiedziała, że mógłbym już zacząć grać, jeśli czuję się odpowiednio gotowy. Bardzo chciała, bym był taki jak ona.
Nie chcę jej zawieźć. Ale tej nocy wszystko miało się zmienić.
Obudziłem się w środku nocy i usłyszałem głośne i zdenerwowane głosy. Pobiegłem do mamy, by ją obudzić, ale ona nie spała. Pakowała torbę.
- Czego oni chcą?
Mama przerwała czynność i pogładziła mnie po policzku. Na jej twarz wstąpił lekki uśmiech.
- Jesteś już dużym i w pełni świadomym chłopcem, dlatego bez wahania mogę ci powiedzieć, że ci ludzie znają mnie. Osoba, która ostatnio ze mną przegrała wywołała wielkie zamieszanie i teraz jej przyjaciele do mnie przyszli. Wszyscy są wściekli, a jest ich cała masa, więc mogliby mi zrobić coś złego...
Ucieknę oknem z tyłu domu. Na mój znak pobiegnij do piwnicy i zabarykaduj się w łazience. Nie chce, żeby z mojego powodu coś ci się stało.
- Wcale nie twojego, mamo...
- Mojego. To na mnie są źli - pocałowała mnie w czoło. - Jeśli nie wrócę po tygodniu, wiedz, że prawdopodobnie nigdy się już nie spotkamy. Zacznij wtedy grać. Bądź najlepszy.
- Nie... Na pewno wrócisz... - wyszeptałem, a po policzkach zaczęły spływać mi łzy.
Ale mama otworzyła okno i siedząc na parapecie spojrzała ostatni raz w moją stronę. Pojedyncza kropla spłynęła po jej twarzy i uderzyła o podłogę, a mama gwizdnęła na znak i wyślizgnęła się przez okno.
Spanikowałem.
Nie mogłem się ruszyć, miałem wrażenie, że ktoś doczepił mi do nóg ciężkie kule.
Patrzyłem na uciekającą mamę. Chciałem uciec i schować się w piwnicy, lecz nic nie mogłem zrobić. Wtedy jakiś mężczyzna pojawił się ni stąd ni zowąd i spojrzał prosto na mnie.
- Hej, patrzcie tu ktoś jest!
Przestraszyłem się. Nadal nie mogłem się ruszyć.
Matka odwróciła się i przerażona spojrzała na coraz większą bandę tych ludzi zbliżających się do mnie.
- Wy tam! - wykrzyknęła do nich ze złością. - Chcecie mnie, to mnie złapcie!!!
- Nie! - chciałem krzyknąć, ale z moich ust wydobył się jedynie szept. Mężczyźni gwałtownie odwrócili głowy i zaczęli biec w jej stronę. Jeden z nich do niej dopadł, ale ona odepchnęła go od siebie. Uderzył głową o pień, a z jego głowy wypłynęła czerwona strużka.
Ale on się nie poddał. Wyciągnął z kieszeni spodni dziwny przedmiot i wycelował nim w mamę.
Rozległ się przeszywający strzał.
Czas zdawał się zwolnić. Widziałem ją padającą bezwładnie na ziemię i ludzi, którzy zaczęli krzyczeć. Otaczali ją i mężczyznę, z którego głowy nadal wydobywała się dziwna ciecz.
"Mamo, dalej, podnieś się..." - błagałem ją w myślach. Ona nadal leżała.
Wtedy usłyszałem te potworne słowa.
- I co z nimi? - spytał któryś z ludzi.
- Stracił za dużo krwi. Rana jest za duża, samochód stoi pół godziny stąd. Nikt nie ma przy sobie apteczki. Po prostu nie zdążymy. Kobieta też. W ostatniej chwili swojego życia zdążył wystrzelić jej prosto w łeb. Kula wbiła się zbyt głęboko, by ją wyciągnąć.
Padłem na ziemię. Ugryzłem się w nadgarstek, by nie zapłakać zbyt głośno. Łzy spływały po mnie tak długo, że miałem wrażenie, że pozostawiają na mej twarzy ścieżki.
Ściemniło się. Ludzie już dawno odeszli. Czułem się bardzo zmęczony. Przed oczami zaczęło mi ciemnieć. Poczułem zewsząd napierający na mnie sen i postanowiłem mu się poddać.
Komentarze