Historia

Oni tu są

groni 0 6 lat temu 1 174 odsłon Czas czytania: ~4 minuty

Tyle lat ludzkość czekała na jakikolwiek kontakt ze strony pozaziemskiej cywilizacji. Okazało się, że Strefę 51, latające spodki, zielone ludziki można spokojnie włożyć gdzieś między krasnoludki, a jednorożce.

Oni mieli czas. Cholernie dużo czasu jak na ziemskie standardy. Nie wiadomo dokładnie ile, ale z zebranych strzępów informacji udało nam się ustalić, że pierwsze wzmianki o nich pochodzą z ok. I wieku n. e.. Początkowo byli nieszkodliwi, bo było ich niewielu, ale z biegiem czasu poczuli się tu zupełnie jak u siebie. Nie wiadomo dokładnie skąd przybyli. Niektórzy twierdzą, że przeszli przez jakiś portal albo się teleportowali, ale według mnie i innych naukowców teoriom tym bliżej do krasnoludków niż do prawdy. Nie musieli nawet sami tu przylatywać. Nie udało nam się jeszcze ustalić w jaki sposób powstają ich zarodki, ale to właśnie one były tu przysyłane. Wystarczyło, że każdy z nich, wyposażony w mikrokapsułę samonaprowadzającą wniknął do organizmu kobiety w wieku rozrodczym i tak, bez żadnych podejrzeń, pobierając część materiału genetycznego i łącząc go ze swoim, rozwijał się jako zwykła ciąża. I tak działo się przez dwa tysiące lat. Kolejne ich zarodki w mikroskopijnych transportowcach docierały na Ziemię niezauważone, powoli podporządkowując sobie naszą planetę i przystosowując ją dla siebie, podczas gdy dorosłe osobniki znajdujące się już na Ziemi rozmnażały się jak ludzie. Setki lat temu zaczęli od stopniowego dzielenia nas na różne wyznania tak, aby skłócić ludzi między sobą. Wróg z toczącymi go wewnętrznymi konfliktami to słaby wróg. Potem zaczęli uzurpować sobie prawa do coraz większych terytoriów. Potem do umysłów. I tak dotarliśmy do dnia dzisiejszego.

Każdy z tych skurczybyków jest nieśmiertelny. Okej, można go zastrzelić, ale sam z siebie nie ze starości nie zdechnie. Nie są silni, ale niestety przystosowali się do naszej flory bakteryjnej, poza tym przez te dwa tysiące lat namnożyło się ich tyle, że ludzie są teraz w mniejszości. Poprawka, nie ludzie. Mężczyźni. Od prawie dwóch lat nie widziałam ani jednej kobiety. Kiedy Oni zaczęli się ujawniać nosicielki przestały im być potrzebne. Chcieli też uniemożliwić ludziom ewentualną reintrodukcję, więc postanowili zabić wszystkie samice. Przeżyłam tylko dlatego, że mam nieco większe mięśnie niż przeciętna kobieta, włosy ścięte na krótko i zabandażowany biust. Nawet faceci, z którymi pracowałam, nie wiedzieli, że jestem kobietą. Mówię „pracowałam”, bo wczoraj Oni znaleźli nasze laboratorium. Nadzieja na znalezienie jakiegoś wyjścia z tej koszmarnej sytuacji prysła. Wybili chłopaków do nogi. Mnie znowu udało się uciec, ale zbyt długo nie wytrzymam w tej grocie bez jedzenia. A Oni tam są...

Przez ostatnie miesiące jakoś udawało mi się ukryć ciążę. Prawdziwą ciążę. Wiem jednak, że jeden z Nich zorientował się wczoraj, że jestem kobietą. Oni czują ciężarne. Mogę więc spokojnie odbandażować biust i olać ukrywanie brzucha. To już i tak nie ma znaczenia, bo mnie znajdą. To już końcówka, więc mogę zrobić tylko jedno...

***

Przyszła do nas w nocy. Wycieńczona, słaniająca się na nogach. Od bardzo dawna żaden z nas nie wiedział kobiety. Stłumiliśmy pierwsze zwierzęce odruchy, kiedy zobaczyliśmy, że jest w bardzo zaawansowanej ciąży. Poprosiła nas tylko o jedną rzecz.

Kiedyś, chyba w poprzednim życiu, byłem chirurgiem, ale tylko przez rok, zanim doszło do Ujawnienia. Oni są cholernie skuteczni w eliminowaniu naszej rasy, więc chirurg przestał być potrzebny. Zrozumiałem, że jestem jedyną osobą, która może jej pomóc. Macie pojęcie jak to jest, kiedy w waszych rękach może spoczywać los całej ludzkości? Paraliżujące uczucie.

W prymitywnych, cholernie niesterylnych warunkach, obiecałem jej cesarskie cięcie.

***

Udało się, dotarłam do innych ludzi. Obiecali, że mi pomogą. Nie liczę już na to, że przeżyję, liczy się tylko moje dziecko. Nie znam płci, bo nasza laboratoryjna aparatura nie przewidywała badań prenatalnych, ale czuję, że to dziewczynka... Jeśli mam rację, może dla ludzkości jest jeszcze jakaś szansa...

***

Anestezjolog to luksus. Zagryzła własny pasek od spodni i odwróciła wzrok w stronę ściany. Obie ręce i nogi miała przywiązane, a dodatkowo przy każdej z kończyn warował jak pies jeden z naszych. Wszyscy wiedzieli jak ważna jest ta kobieta i, że nie możemy sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Ona mogła być dla nas jedyną szansą na ocalenie. A właściwie to, co nosiła pod sercem.

Po pierwszym cięciu tylko się się skrzywiła, a na jej czoło wystąpił pot. W myślach zaklinałem ten durny nóż, żeby mi się nie ześlizgnął. Przy moim lewym boku stał Azza, chłopak, który pracował kiedyś jako asystent weterynarza. Ironia losu.

Sekundy ciągnęły się jak minuty, a minuty jak godziny, kiedy zaczęła krzyczeć. Starałem się nie zwracać na to uwagi, bo nie mogłem sobie na to pozwolić. Procedurę całego zabiegu pamiętałem tylko z zajęć teoretycznych, bo przez ten rok przepracowany w szpitalu głównie zszywałem rozbite głowy i przecięte palce. Ręce zaczęły mi się trząść, więc zrobiłem to samo, co robiłem kiedyś, jeszcze na zajęciach praktycznych. Wyobraziłem sobie, że kroję chleb. Makabryczne porównanie, ale podziałało. Nie zwróciłem nawet uwagi, że kobieta przestała krzyczeć. Ręce zaczęły mnie słuchać. Sięgnąłem do wnętrza powłok brzusznych i wyciągnąłem...

Stanęliśmy w trzydziestu ośmiu nad bezimienną mogiłą. Odruchowo odmówiliśmy jakąś modlitwę. Azza przygarnął do siebie dwa kwilące zawiniątka. Otarłem ukradkiem łzę i spojrzałem na zachodzące nad równiną słońce.

- Panowie, idziemy na wojnę.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Czas czytania: ~poniżej minuty Wyświetlenia: 1 046

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje