Historia

Nigdy nie nocuj w lesie!

bloody_suicide 0 6 lat temu 1 934 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Był sobotni poranek, moja mama obudziła mnie o 6 mówiąc, że jedziemy na biwak do lasu. Moją pierwszą reakcją była złość, bo kto normalny budzi się w sobotę o 6 rano! Mimo tego wstałam, szybko się ubrałam, spakowałam i poszłam zjeść śniadanie. O 7:30 wyjechaliśmy, całą drogę spałam, więc nie wiem jakie plany mają moi rodzice. Gdy zatrzymaliśmy się na stacji paliw , żeby tata zjadł coś mój starszy o dwa lata brat obudził mnie, żeby powiedzieć że stoimy na postoju i czy chcę iść z nim do rodziców. Stwierdziłam, że zostanę i pośpię sobie jeszcze chwilkę. Siedząc w aucie zauważyłam, że ktoś, raczej coś wychyla się zza krzaka. Uznałam że mam jakieś zwidy, albo mój brat robi sobie ze mnie jaja, ale chwilę później zobaczyłam to samo "stworzenie" co wcześniej, zbliżało się powoli do mojego auta, ale po chwili znikną w krzakach. Trochę się przestraszyłam, ale byłam na dość odważna żeby wyjść z auta i iść w jego stronę. Zatrzymałam się przed krzakiem za którym 3 min temu zauważyłam , jak to "coś" się tam schowało. Powoli zbliżałam się do tego miejsca, myśląc że to jakieś zwierze z lasu który znajdował się obok stacji paliw. Gdy weszłam za krzak zauważyłam, że nic tam nie ma ale po chwili z lasu wybiegło to samo "stworzenie" co wcześniej. Biegło z dużą prędkością w moją stronę tak, jak by chciało na mnie skoczyć i mnie zabić, a potem zjeść moje gałki oczne razem z wnętrznościami. Zaczęłam szybko biec w stroną mojego auta, by się móc tam szybko schować. Gdy weszłam do środka i zamknęłam drzwi zaczęłam rozglądać się przez okna czy nigdzie nie ma tego "czegoś". Gdy stwierdziłam, że już sobie poszło wyszłam z auta i szybko poszłam po rodziców, chciałam jak najszybciej pojechać z tej stacji. Byłam już prawie przy kawiarni na stacji, gdy w tym momencie moi rodzice z bratem wyszli i nareszcie mogliśmy pojechać z tego dziwnego miejsca. Jechaliśmy godzinę, więc nie zdążyłam zasnąć. Gdy dojechaliśmy na miejsce, znaleźliśmy miejsce, w którym będzie stać nasz namiot. Rozłożyliśmy go i wypakowaliśmy nasze bagaże. Tata poprosił żebym zabrała mojego brata i poszła z nim poszukać patyków na ognisko. Gdy mieliśmy już wracać do naszego "obozu" zauważyłam, że śledzi nas to samo "coś", co chciało mnie zabić na stacji paliw. Zapytałam brata czy też to widzi, a on powiedział, że tak. W tym momencie ciarki przeszły mnie i mojego brata. Zaczęliśmy uciekać w stronę "obozu" wtedy, gdy to "coś" zaczęło nas gonić. Gdy dobiegaliśmy do "obozu" zatrzymałam się i spojrzałam w tył, żeby zobaczyć czy nadal nas goni. Na szczęście chyba je zgubiliśmy. Zanieśliśmy patyki i szybko o tym zapomnieliśmy. Zaczęło się ściemniać, więc mama powiedziała, że nie mamy się oddalać od namiotu. Tata wyznaczył patykiem kreski na piasku, i powiedział, że nie mamy ich przekraczać. Rozpalił ognisko i zaczęliśmy piec kiełbaski. Gdy je zjedliśmy tata zgasił ognisko, a my poszliśmy spać. Pierwsza noc wydawała się nawet spoko oprócz tego, że dwa razy się obudziłam i miałam przeczucie, że coś nas obserwuje, ale nie zwracałam na to uwagi. Wyszłam z namiotu, bo zrobiło mi się duszno. Usiadłam się na starym pniu i zaczęłam patrzeć się na gwiazdy. Usłyszałam, że coś szeleści za namiotem. Odwróciłam się i zauważyłam moją mamę, która idzie w moją stronę. Usiadła się koło mnie i zaczęła się dopytywać dlaczego nie śpię. Ja odpowiadałam jej, że nie mogłam zasnąć. Wtedy był odpowiedni moment, żeby zapytać się czy to "coś" co goniło mnie i brata może naprawdę istnieć, czy to wytwór naszej wyobraźni. Więc bez zastanowienia zapytałam: Mamo... czy istnieją potwory? (powiedziałam to jak wystraszona 5-latka) Mama odpowiedziała, że nie i zapytała się czemu się pytam. Odpowiedziałam , że gdy byliśmy na stacji zauważyłam, że coś wychyla się za krzakiem , więc tam poszłam to zobaczyć i wtedy znikło. Odwróciłam się i wtedy zaczęło mnie gonić i schowałam się w aucie. Potem zobaczyłam "to coś" jak szłam z bratem po patyki na ognisko, znowu zaczęło nas gonić ! Moja mama jak zawsze mi nie wierzyła, więc znowu zaczęła mówić swoje "mądre" zdanie, które mówiła mi jak byłam mała i mówiłam, że w mojej szafie siedzi potwór: KOCHANIE POTWORY NIE ISTNIEJĄ. I w tym momencie stwierdziłam, że jej odpuszczę i powiedziałam, że idę spać. Gdy się położyłam moja mama także wróciła do namiotu i poszła spać. Nad ranem obudziłam się przez głośne rozkazy mojego taty : ZRÓB TO, A TY ZRÓB TAMTO - jak zawsze się rządzi! Wstałam ze śpiwora ubrałam się i uczesałam i wyszłam z namiotu, żeby zjeść śniadanie. Mama nawet nic nie wspominała o naszej "rozmowie" w nocy i z tego powodu się cieszyłam. Poprosiłam brata żeby poszedł ze mną na mostek nad strumyk, który wczoraj znaleźliśmy. Zgodził się, więc nie czekając na nic poszliśmy. Gdy byliśmy na miejscu usiadłam się na mostek, a koło mnie usiadł się mój brat. Zapytałam wtedy czy pamięta to wczorajsze "coś " co nas goniło. On odpowiedział: niestety tak. Jak powiedziałam, że gadałam o tym wczoraj w nocy z mamą i powiedziała, że potwory nie istnieją. Zastała cisza. Mój brat znowu zauważył to samo coś, co nas wczoraj goniło, więc stwierdziłam , że nie będziemy czekać i pójdziemy do "obozu". Gdy doszliśmy do obozu była pora obiadowa, więc mama nalała zupy ogórkowej do naszych misek. Gdy zjadłam tata powiedział, że pójdziemy na spacer , ale jedna osoba ma zostać. Wszyscy zdecydowaliśmy, że zostanie mama. Reszta wyruszyła w głąb lasu. Chodziliśmy tak z 3 godziny, w tym czasie zauważyłam to "coś" chyba ze 20 razy. Wróciliśmy gdy się ściemniło. Ta tajemnicza istota śledziła nas aż do "obozu". Mama zdążyła zrobić kolacje, więc szybko ją zjedliśmy i Położyliśmy się spać. Wszyscy obudziliśmy się w środku nocy i słyszeliśmy jak "coś" chodziło wkoło namiotu. Tata powiedział, że pójdzie zobaczyć co to jest , więc wziął latarką i wyszedł zobaczyć co to jest. Po chwili wszyscy usłyszeliśmy krzyk taty i szybko wyszliśmy z namiotu zobaczyć co się stało. Gdy wyszliśmy z namiotu zauważyliśmy tatę leżącego na ziemi z dziurą w brzuchu. Obok niego było dużo krwi a wnętrzności pewnie zjadło to "coś". Mama kazała nam iść schować się do namiotu. Posłuchaliśmy jej i poszliśmy się schować. Po chwili do namiotu przybiega mama cała od krwi, z odgryzioną ręką i podrapaną twarzą. Z resztkami sił podała braty kluczyki do auta i powiedziała, że mamy szybko uciekać. Brat chwycił mnie za dłoń i zaczęliśmy biec w stronę auta które stało na samym początku lasu. Gdy dobiegliśmy na miejsce szybko wsiedliśmy i wyjechaliśmy z tego strasznego lasu. 5 km od lasu zatrzymała nas policja mówiąc, że zabierają nas do domu dziecka. Po roku pobytu w domu dziecka para świeżo po zaręczynach stwierdziła, że wezmą nas do domu. Po 17 latach nasi rodzice zastępczy Zmarli a ja z bratem poszliśmy w swoje strony. Ja wyjechałam do Warszawy, a mój brat do Londynu. Urwaliśmy kontakt, zapomnieliśmy o wyjeździe do lasu i o śmierci naszych prawdziwych rodziców. Miałam narzeczonego i dwójkę dzieci Ole i Emilką, a mój brat żonę i syna o imieniu Bartek. Mój mąż wymyślił sobie, że pojedziemy z naszymi córkami na biwak do lasu. Stwierdził również, że możemy zabrać mojego brata, którego nie widziałam 15 lat. Z długim namysłem zgodziłam się. Pod wieczór zadzwoniłam do niego i zapytałam czy chciałby z nami jechać na biwak. On powiedział, że tak więc umówiliśmy się kiedy, gdzie i o której ma na nas czekać. Gdy nadszedł dzień wyjazdu poczułam coś dziwnego... coś takiego jakbym wiedziała co się stanie, jakby historia z przed 20 lat się powtórzyła... ale na szczęście szybko mi przeszło. Spakowałam resztę rzeczy i zaniosłam je do samochodu. Poszłam po Olę i Emilkę i mogliśmy wyjechać po mojego brata Krzysia. Gdy dotarliśmy na umówiony adres i zadzwoniłam do drzwi staną w nich wysoki, szczupły brunet z zielonymi oczami i roztarganymi włosami. Od razu wiedziałam, że to mój brat. Uściskałam go mocno i wsiedliśmy do auta. Po drodze do lasu zatrzymaliśmy się na stacji paliw, żeby coś zjeść. Dzieci zostały w aucie. Gdy wychodziłam z auta poczułam to samo co wtedy gdy się pakowałam. Zignorowałam to i weszłam do kawiarni coś zamówić. Po 20 min Bartek, Ola i Emilka przybiegają z płaczem mówiąc, że "coś" ich goniło i przecięło pazurami nogę Bartka. Opatrzyliśmy ranę i powiedzieliśmy, że to pewnie jakieś dzikie zwierzę z lasu obok stacji. Dokończyliśmy jeść obiad i wyjechaliśmy w drogę powrotną. Gdy byliśmy na miejscu znowu to poczułam. Myślałam, że to przez nagłą zmianę klimatu więc to zignorowałam. Pierwsze dwa dni były bardzo fajne. Następnego dnia na spacerze zauważyliśmy jakieś dziwne "coś" ale myśleliśmy, że to zwierzę. W nocy usłyszeliśmy krzyk żony mojego brata.Gdy poszliśmy sprawdzić co się stało zauważyliśmy jego żonę z podrapanymi plecami. Od razu wiedziałam co to jest kazałam wszystkim szybko się spakować. Gdy byliśmy już gotowi zauważyłam że nie ma Ol, więc zaczęliśmy jej szukać. Mój brat zaczął mnie wołać mówiąc że ją znalazł, gdy szybko przybiegłam zobaczyłam moją córkę całą we krwi z poderżniętym gardłem. Zaczęłam płakać Mój narzeczony z płaczem powiedział, że musimy ją zostawić i szybko uciekać. Zabrałam na ręce Emilkę i zaczęłam biec w stronę auta. Gdy wszyscy w nim siedzieliśmy mój maż zaczął szybko jechać. Od tamtego czasu już nigdy nie weszłam do lasu.

Dziękuje za przeczytanie, myślę, że się podobało :)

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje