Historia

Obłuda Edenu

Mroczny Wilk 8 6 lat temu 7 903 odsłon Czas czytania: ~37 minut

Usłyszałem trzask otwieranego zamka. Wchodząca do domu osoba próbowała być jak najciszej, jednak niewiele to dawało, gdy przyszło jej się mierzyć ze starymi panelami, które skrzypieniem podkreślały każdy stawiany krok. Mimo wszystko udawałem, że niczego nie słyszę i wciąż wlepiałem wzrok w ekran laptopa. Najbardziej liczyło się zaskoczenie. Przeciwnik wkroczył do mojego pokoju, gdzie jego ruchy wyciszał miękki dywan. Musiałem wyczulić słuch, by wiedzieć, jak daleko się znajduje.

Postać stanęła tuż za moimi plecami, niemalże czułem jej oddech na karku. Wyczułem jej nagły ruch. W ostatniej chwili zjechałem do połowy wysokości oparcia fotela, unikając dłoni mknących w kierunku moich oczu. Wyciągnąłem ręce za siebie i chwyciłem przeciwnika za tułów, po czym uniosłem go w górę. Ujrzałem przed sobą kobiecą twarz, na której malowało się zdumienie. Długie, blond włosy sięgały aż do moich kolan.

– Cześć, siostra – powiedziałem ze złośliwym uśmiechem.

– No nie! – jęknęła z nutą irytacji i rozbawienia. – Jak ty to robisz? Byłam pewna, że tym razem wreszcie mi się uda!

– Ile razy ci mówiłem, że mnie nie zaskoczysz?

– Pewnie tyle, ile próbowałam – zaśmiała się. – Możesz mnie już odstawić na ziemię?

Opuściłem ręce i wypuściłem nieszczęsną Kaśkę. Dzięki regularnym treningom utrzymywanie jej nad sobą nie stanowiło zbyt wielkiego wyzwania, tym bardziej, że nie ważyła zbyt dużo.

– Ty siedzisz i nasłuchujesz, aż wrócę z pracy czy jak? – spytała.

– Po prostu jesteś zbyt głośno. Ważysz te swoje pięćdziesiąt kilo, a poruszasz się jak słoń w składzie porcelany.

– To nie moja wina…

– Tylko tej zasranej kawalerki – dokończyłem sarkastycznym głosem dobrze już znaną kwestię. Kaśka lubiła narzekać na nasze małe mieszkanie i prawie każdego dnia musiała mi to przypominać. – Nie ma tak dobrze, jak chce się zaoszczędzić na własne mieszkanie, to trzeba wynajmować ten staroć. Rodzice nie będą fundować nam wszystkiego.

– Wiem, wiem… Ale mniejsza z tym, mam ciekawszą sprawę. Chcesz się ze mną przejść do…

– Nie – przerwałem.

– Nawet nie wiesz, o co chcę zapytać – westchnęła.

– Oczywiście, jakbym nie znał tego tonu podekscytowania. Co tym razem? Nawiedzony szpital psychiatryczny, jakaś fabryka czy może las?

Kaśkę od zawsze kręciły wszelkie zjawiska paranormalne. Chociaż żadnego do tej pory nie doświadczyła, przeszukiwała wszystkie miejsca, o których ktokolwiek powiedział, że są nawiedzone. Nie podzielałem tego zainteresowania, czasami nawet wyśmiewałem siostrę za naiwność. Ta mimo wszystko uparcie przekonywała mnie, bym poszedł chociaż na jedną z tych wycieczek. Bezskutecznie. Wieczorne spotkania ze znajomymi przy piwie były lepszą perspektywą niż łażenie po jakichś ruderach.

– Nie… – Zaśmiała się. – Tym razem opuszczony dom, w dodatku całkiem blisko. Aż trudno mi uwierzyć, że nigdy wcześniej o nim nie słyszałam. No proszę cię, pójdź ze mną chociaż tym razem. Mam przeczucie, że trafimy na coś naprawdę ciekawego.

– Nie ma szans! Wiesz, co myślę na ten temat. Poza tym jestem już umówiony z kumplami na bilard.

– Przecież lepiej piwkować z kolegami, zamiast chociaż raz pójść gdzieś z własną siostrą… Dobra, jak tam chcesz – westchnęła i poszła do swojego pokoju przygotować się na zwiedzanie.

Chciała wyglądać na obrażoną, jednak nie za bardzo się tym przejmowałem. Przyjmowała taką postawę za każdym razem, gdy odrzucałem jej propozycje. Nigdy nie zdarzyło się jeszcze, by następnego dnia wciąż się dąsała.

Wyszła jakieś pół godziny później, podkreślając to trzaśnięciem drzwiami. Mieszkając ze mną, robiła to tak często, że za każdym razem wyobrażałem sobie, jak coś w końcu pęka, jak sypie się tynk spod futryny.

Minęło kilkanaście minut i sam także zacząłem zbierać się do wyjścia. Byłem już prawie gotowy, kiedy usłyszałem dzwonek telefonu leżącego na szafce. Podniosłem urządzenie i spojrzałem na ekran. Dzwoniła Kaśka.

– No to świetnie – prychnąłem.

Jeszcze przed przeciągnięciem zielonego kółka zalały mnie dziesiątki myśli. Byłem pewien, że w coś się wpakowała. Może stara podłoga się pod nią załamała i gdzieś utknęła, może nawet sobie coś złamała. Może coś się na nią przewróciło. A może ktoś ją przyłapał na włamaniu? Może… Było zbyt wiele opcji, by wybrać najbardziej prawdopodobną. Odebrałem.

Gdy przyłożyłem telefon do ucha, usłyszałem głośny trzask, po którym nastąpił szum. Początkowo myślałem, że siostra zgrała na dyktafon jakieś dźwięki z Internetu i teraz próbuje mnie nabrać, ale nagle do moich uszu dobiegł twardy, męski głos.

– Jeśli chcesz jeszcze zobaczyć siostrę żywą, przyjdź po nią – oznajmił, po czym podał adres. Połączenie zostało przerwane.

– Ja pierdolę, w co tym razem się wpakowałaś, siostrzyczko? – powiedziałem z przerażeniem.

Wysłałem krótką wiadomość do jednego ze znajomych, że jednak nie mogę dzisiaj przyjść. Wyszukałem podany przez mężczyznę adres. Budynek znajdował się niecały kilometr od naszej kawalerki, więc bez zastanawiania zamknąłem drzwi i zbiegłem po klatce. Dopiero gdy wyszedłem na dwór, zorientowałem się, że zaczyna padać. Nie było czasu na powrót do domu po kurtkę.

Przepełniony strachem o siostrę rozpocząłem bieg. Przetwarzałem najgorsze scenariusze i zastanawiałem się, jak w ogóle mogło do tego wszystkiego dojść. Tymczasem drobny deszczyk zaczął zamieniać się w ulewę. Wszystko wokół przemakało do granic możliwości i odbijało przytłumione światła latarni.

Po paru minutach dobiegłem do budynku, w którym miała przebywać Kaśka. Był nim piętrowy, szary dom nadgryziony przez ząb czasu i zniszczony przez wandali. Większość okien była wybita, a na zieleniejących ścianach widniały wykonane sprejem napisy, świadczące swoją treścią wyłącznie o jeszcze większej głupocie wandali.

Przełknąłem ślinę, po czym przeskoczyłem przez zabezpieczoną kłódkami i łańcuchami bramę. Wylądowałem na miękkiej od deszczu ziemi i podbiegłem do drzwi. Wszedłem ostrożnie do budynku. Na pokrytej pyłem podłodze widniały drobne ślady Kaśki. Rozejrzałem się wokół, by mieć pewność, że nie zostanę zaraz przez kogoś ogłuszony i zacząłem za nimi podążać. Przeszedłem przez kuchnię, w której panował duszący smród stęchlizny, po czym zatrzymałem się w wejściu do salonu. Osłupiałem. Siostra stała obok komody i przecierała oprawione w ramkę zdjęcie.

– No bez jaj! – jęknąłem poirytowany.

Kaśka szybko odwróciła głowę z widocznym przerażeniem. Uspokoiła się dopiero, gdy światło jej latarki padło na moją twarz.

– Czyli jednak dałeś się przekonać – stwierdziła i pokazała język niczym mała dziewczynka. Jej zachowania często świadczyły o tym, że prawdopodobnie nigdy nie dojrzeje.

– Ta, bardzo zabawne – warknąłem – nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałem.

– Bałeś? Dlaczego?

– Nie udawaj głupiej. Przecież do mnie dzwoniłaś. Kto użyczył ci głosu? Raczej wątpię, żebyś potrafiła tak dobrze udawać mężczyznę.

– O czym ty w ogóle mówisz? – spytała ze zdziwieniem.

Wyciągnąłem telefon, żeby pokazać jej zarejestrowane połączenie, jednak to jakby się ulotniło. Nie miałem na to sensownego wytłumaczenia, dlatego zakończyłem temat, nie chcąc, by sistra zaczęła szukać w tym działań jakichś sił paranormalnych. I tak miała wystarczająco namieszane w głowie. Nawet jeśli to była sprawka Kaśki, to proszenie o jej telefon nie miałoby sensu, bo już dawno usunęłaby połączenie z rejestru.

– Skoro już tutaj jesteś, to pójdziesz ze mną zbadać dom – powiedziała usatysfakcjonowana.

Nim zdążyłem zaprzeczyć, rzuciła mi zdjęcie, które wcześniej ocierała z warstwy kurzu. Przedstawiało ono rodzinę, w której skład wchodzili rodzice i dwójka dzieci.

– Widzisz tego faceta? Prawie dwadzieścia lat temu zamordował całą rodzinę, po czym zniknął. Nie pozostał po nim żaden ślad, więc sprawa została zamknięta. Podobno później w tym domu mieszkało jeszcze parę osób, ale nikt nie wytrzymał dłużej niż tydzień. Mawiają, że dzieją się tutaj dziwne rzeczy. Nawet bezdomni unikają tego miejsca, chociaż mogłoby posłużyć za dobre schronienie.

– Podejrzewam, że po porostu nie są na tyle głupi, żeby włamywać się do prywatnej własności. – Spojrzałem na nią wymownie. – I ty w to wszystko wierzysz, tak?

– No, może nie we wszystko… Ale może w tym być ziarnko prawdy! Chodź, trzeba obejrzeć resztę budynku.

Stwierdziłem, że jednak lepiej się nie upierać i z nią zostać. Była zbyt podekscytowana, by myśleć racjonalnie, przez co mogła naprawdę nie dostrzec jakiegoś niebezpieczeństwa. Poza tym strach o życie siostry sprawił, iż nie miałem już ochoty na spotkanie ze znajomymi.

Wszystko wyglądało tak, jakby nikt nie odwiedzał domu od co najmniej dekady. Wszędzie zalegał kurz, przez który Kaśka dostawała ataków kaszlu. Gdy weszliśmy do łazienki, ujrzałem grzyba pokrywającego prawie wszystkie fugi. Płytki, które dawniej musiały być białe, nabierały żółtawych odcieni, a lustro pokrywał jakiś ciemny nalot. Miejsce może i budziło grozę, ale na tym kończyła się jego wyjątkowość. Zastanawiało mnie jedynie tajemnicze połączenie, jednak postanowiłem dać temu spokój.

– Nie trafisz w tym domu na nic paranormalnego, przestań się oszukiwać – powiedziałem stanowczo, chcąc zniechęcić siostrę do dalszych poszukiwań.

– Jeszcze zobaczysz. Czuję, że coś tutaj jest.

– Ta, jasne, pewnie jak w każdym innym miejscu – burknąłem.

– Oj nie narzekaj, na parterze został tylko jeden pokój do zbadania. Potem obejrzymy piętro i będziemy spadać, jeżeli nie znajdziemy niczego ciekawego.

Weszliśmy do kolejnego pomieszczenia, stanowiącego połączenie sypialni z domową biblioteką. Po naszej prawej, przy samym oknie, stało łoże małżeńskie, po lewej zaś ogromna, ciemnobrązowa szafa wypełniona książkami. Były one ułożone tak, że na każdej półce znajdowały się dzieła z okładkami jednego koloru. Do mebla były podpięte dwie złociste lampki w kształcie dzwonów z dekoracyjnymi żarówkami, które wkręcono w oprawki umieszczone na wierzchu.

Kaśka krążyła po całym pokoju, licząc na jakieś cuda, a ja oglądałem książki, które wydawały się tutaj najciekawsze. Poza fantastyką i kryminałami ze zdziwieniem odkryłem wiele potężnych tomów dzieł naukowych, związanych przede wszystkim z szeroko pojętą fizyką i pojedynczymi działami chemii. Ich właściciele musieli być specjalistami w tych dziedzinach, ponieważ po rozstaniu się z tymi naukami w liceum, nie rozumiałem z tych książek wiele poza spisami treści.

W ciągu kolejnych kilku minut zaczęło robić się coraz bardziej duszno. Oddychanie tym morowym powietrzem sprawiało mi coraz większe problemy. Uchyliłem okno, wpuszczając trochę świeżego powietrza. Spojrzałem na zewnątrz. Zapowiadało się na niezłą nawałnicę. Miasto rozświetlały pierwsze błyskawice, ukazujące mroczne oblicze dzikiej natury, a silny wiatr porywał wszystko, co stanęło mu na drodze.

– Może przyszła pora, by sobie odpuścić? – zapytałem. – Wolałbym tutaj nie utknąć w czasie burzy.

– Może… – odpowiedziała i ruszyła w moją stronę. Już poczułem ulgę, na myśl, że wreszcie będziemy mogli opuścić to miejsce, gdy siostra nagle zadrżała i zatrzymała się. – A może jednak nie – stwierdziła z podekscytowaniem.

Włożyła dłoń pod kołnierz niebiesko-szarej, kraciastej koszuli i wyciągnęła zawieszone na pasku, owalne urządzenie. Było na tyle małe, że nie odznaczało się pod ubraniem, dlatego też byłem zaskoczony jego widokiem.

– Miernik zaczął drgać, więc muszą być tutaj jakieś zakłócenia – stwierdziła z zadowoleniem. Obmacała pierwszą lampkę, pokiwała potakująco głową, po czym podeszła do drugiej. – Możesz złapać serce dzwonu?

– Że co takiego? – spytałem zdumiony.

– Ten dzyndzelek pod spodem – powiedziała i chwyciła identyczny, wiszący pod drugą lampką.

– Ale po co?

– Zaraz sam zobaczysz, przynajmniej mam taką nadzieję… Podaj mi drugą dłoń.

Zastanawiając się, o co może chodzić, chwyciłem siostrę za rękę. Ku mojemu zdziwieniu żarówki zabłysnęły słabym, pomarańczowym światłem. Po paru sekundach trzasnął jakiś ukryty w szafie mechanizm. Spojrzałem na Kaśkę, której uśmiech już nie schodził z twarzy. Nagle środkowa część szafy drgnęła i zaczęła otwierać się do środka ukrytego miejsca.

– A nie mówiłam, że coś tutaj znajdziemy? – zadrwiła.

Podniosła latarkę z podłogi i weszła do przejścia za szafą. Patrzyłem na ciemną przestrzeń, nie mogąc uwierzyć, że tym razem siostra może mieć rację. Tylko co mogło się tam kryć?

– Na co czekasz? Chodź! – zawołała.

Wyrwałem się ze osłupienia i przeszedłem przez ramy ruchomej części szafy. Siostra zapaliła latarkę i zaczęliśmy schodzić po krętych, betonowych schodach. Na szarych ścianach co kilka metrów wisiały półowalne lampki, z których większość była stłuczona. Wyglądało na to, że nikt tutaj nie wchodziło od kiedy je zbito, bo po chwili usłyszałem chrzęst szkła pod butami. Raczej nikt nie zostawiłby takiego bałaganu. Światło latarki Kaśki oświetlało przestrzeń dopiero przed nią, co zdecydowanie ograniczało widoczność. Wyciągnąłem komórkę i włączyłem latarkę, nie chcąc niczego przeoczyć. Dopiero wtedy zauważyłem ciemnoczerwone ślady na podłodze i ścianach. Przeszedł mnie dreszcz. Nie miałem żadnych wątpliwości. Zaschnięta krew. Tylko co się tutaj wydarzyło? Skoro mężczyzna, o którym mówiła Kaśka, był w stanie zabić swoją rodzinę, to może więcej osób zginęło z jego ręki? Może przez to przejście zaciągał swoje ofiary do jakiejś trupiarni? Kto wie, czy to nie tędy właśnie uciekł..?

Miałem zbyt wiele pytań, jednak na niektóre pytania lepiej nie poznawać odpowiedzi. Wolałem nie sprawdzać, co się znajduje na końcu schodów.

– Kaśka, słuchaj, powinniśmy wrócić. Widzisz te… – Przerwał mi donośny zgrzyt, podobny do tego towarzyszącego otwieraniu tajnego przejścia. – No to chyba właśnie straciliśmy wyjście – burknąłem.

– Trudno – odparła bez poruszenia. – Będziemy się tym przejmować później, przecież jak na razie idziemy w drugą stronę, co nie?

Wiedziałem, że teraz już na pewno nie dam rady przekonać siostry do próby wydostania się na zewnątrz. Wszystko szło według jej myśli, nie odpuściłaby nawet, gdyby przejście za nami runęło. Musiałem iść za nią i pilnować, żeby nie zrobiła niczego głupiego.

Chwilę później stanęliśmy przed wejściem do wielkiej sali pogrążonej w mroku. Zaczęliśmy oświetlać pomieszczenie, poszukując jakiegokolwiek większego źródła światła. Z ulgą stwierdziłem, że przynajmniej nie czuję trupiego smrodu, którego się tutaj spodziewałem. W znacznym stopniu oddalało to myśli o wykorzystywaniu przez mężczyznę pomieszczenia do znęcania się nad ofiarami.

Idąc parę metrów w głąb sali, zauważyłem wielki agregat prądotwórczy. Zastanawiało mnie jedynie, po co komuś tak ogromny sprzęt w piwnicy – sprawiał wrażenie zdolnego do zasilania małej fabryki. Od razu ruszyłem w jego stronę, licząc na włączenie światła. Przekręciłem tkwiące w nim kluczyki, ale ten tylko mruknął żałośnie i zamilkł. Parę metrów dalej stało kilka dużych kanistrów oznaczonych ledwo widocznym napisem DIESEL. Odkręciłem wlew paliwa i włożyłem do niego leżący na agregatorze lejek. Opróżniłem zawartość dwóch kanistrów, po czym ponownie przekręciłem kluczyk. Maszyna warknęła kilkakrotnie, by rozpocząć ciągły jazgot. Salę rozświetliły dziesiątki świetlówek. Łoskot agregatora był na tyle głośny, że musiałem odsunąć się parę kroków dalej, by przestał ogłuszać.

Światło ukazało mnóstwo aparatur oraz urządzeń, wśród których tylko tokarka była czymś zwyczajnym i w miarę powszechnym. Większa część sprzętu samym wyglądem przekonywała o swojej niezwykłości. Przestało mnie dziwić, że miejsce wymagało tak dużego generatora, to wszystko musiało wymagać ogromnych pokładów mocy. Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na rurę prowadzącą od wydechu generatora gdzieś do sufitu. Przy ścianach stało kilka szafek z różnymi metalowymi elementami i dokumentami, które leżały porozrzucane także na podłodze. Dopiero gdy obróciłem się w prawo, ujrzałem stojący przy ścianie srebrzysty, ponad dwumetrowy pierścień. Po chwilowym osłupieniu podbiegłem bliżej. Ten tajemniczy obiekt robił największe wrażenie spośród wszystkiego wokół. Jego środek zajmował pas szkła, przez który można było dostrzec znajdującą się wewnątrz szkarłatną ciecz. Wszystko było podpięte grubymi kablami do dużego urządzenia stojącego parę metrów dalej. Kaśka podeszła do umieszczonej na nim głównej konsoli i zaczęła przy niej grzebać.

– Jesteś pewna, że ruszanie tego to dobry pomysł? – spytałem zaniepokojony.

– Spokojnie, przecież nie mamy zamiaru tego włączać – odpowiedziała, po czym odwróciła się w moją stronę i niby przypadkiem wcisnęła jeden z przycisków. Nagle rozbrzmiał gromki huk. Od razu spojrzałem na pierścień, który zaczął cicho buczeć. Znajdujący się w nim płyn wirował coraz szybciej z każdą sekundą.

– Ja pierdolę, czy ty już całkiem zwariowałaś?! – krzyknąłem rozgniewany i przerażony jednocześnie. – Przecież nawet nie wiemy, do czego to służy!

– Jesteś tego pewien? Łap!

Rzuciła w moją stronę szary zeszyt. Złapałem go w obie dłonie i spojrzałem na wydrukowany na okładce napis. JAN KASPRZAK – PODRÓŻE MIĘDZYPRZESTRZENNE.

– To wygląda zdecydowanie ciekawiej od tego, czego szukałam w tym miejscu. – Gdy to mówiła, w jej oczach widziałem już tylko obłęd. Odkrycie całkowicie zawładnęło jej umysłem. – Znalazłam ten dziennik, kiedy próbowałeś włączyć generator. Zobacz stronę z zakładką… albo nie, lepiej spójrz na to… – powiedziała i wskazała ręką coraz głośniej buczący pierścień.

Na samym środku maszyny formowała się wielka kula, pochłaniająca światło wokół siebie. Po chwilowym osłupieniu, zacząłem wokół niej krążyć, z wciąż otwartymi z wrażenia ustami. Widok ten wydawał się wręcz nierealny. Niezależnie od strony, obiekt wyglądał jak wycięta w przestrzeni dziura. Oglądanie niezrozumiałego zjawiska przerwał mi głos Kaśki stojącej po jego drugiej stronie.

– Damian, odpowiedz mi na jedno pytanie. Co byś zrobił, gdybym tam wpadła? Zostawiłbyś mnie?

– Nigdy w życiu! Przecież wiesz, że poszedłbym za tobą!

– Dobrze... W takim razie trzeba to sprawdzić…

– Czekaj… Co?!

W odpowiedzi otrzymałem jedynie krótki, cichy szum. Przeszedłem na drugą stronę kuli, nie wierząc, że Kaśka naprawdę mogła zrobić coś tak cholernie głupiego. Nie pozostał po niej nawet ślad. Ująłem głowę prawą dłonią i przeczesałem nerwowo włosy.

– Kurwa mać! – krzyknąłem z całych sił opętany przez gniew.

Rozejrzałem się jeszcze raz po sali i utkwiłem wzrok w zionącej mrokiem wyrwie. Z każdą chwilą patrzenia na nią czułem coraz większą trwogę. Nie wiedziałem, czy jest w ogóle jakaś druga strona. A co, jeśli wszystko, co wpadnie do dziury, bezpowrotnie przepada? Chodziłem parę kroków od urządzenia, nie mogąc zdecydować, co robić. Oczy powoli zaczęły zachodzić mi łzami.

Nie mogłem zostawić tej idiotki samej. Wiedziałem, że ryzykuję życie, ale nie miałem innego wyjścia. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym ją zostawił. Stanąłem przed czarną dziurą wydartą z przestrzeni, zastanawiając się, czy mam w ogóle jakiekolwiek szanse na wyjście z tego cało. Przycisnąłem do piersi zeszyt naukowca, zacisnąłem oczy i wskoczyłem w nieprzenikniony mrok.

Na samym początku czułem jedynie coraz większą prędkość. Miałem wrażenie, jakbym spadał do nieskończonego, pogrążonego w mroku dołu. Nie zdążyłem przygotować się na najgorsze, a to nastąpiło jakiś ułamek sekundy później. Poczułem silne ukłucie, które sprawiło, że mimowolnie otworzyłem oczy. Czarną przestrzeń wypełnił żarzący się pył, którego cząsteczki w coraz większej ilości mknęły w moją stronę. Próby uniknięcia ich zdawały się na nic. Przenikały moje ciało i rozrywały od środka, zadając nieznośny ból. Z przerażeniem patrzyłem na ręce, których płonące płaty odlatywały w przestrzeń i znikały w ciemności. Nie byłem w stanie nawet krzyczeć, gdyż moje struny głosowe już najprawdopodobniej nie istniały. Mój umysł wypełniała jedynie silna myśl o zakończeniu katorgi. Chociaż trwało to tylko moment, nawet śmierć wydawała się dobrą pespektywą.

Wkrótce straciłem wzrok, a jeszcze chwilę później przestałem odczuwać ból. Cały układ nerwowy został zniszczony, nie pozostało już dosłownie nic. Chociaż moje ciało przestało całkowicie istnieć, ja zachowałem świadomość. Mimo że nie powinienem czuć już nic, raptem ogarnął mnie strach przed utknięciem na zawsze w tej nieskończonej przestrzeni. Po chwili objął mnie kojący chłód. Miałem wrażenie, jakby wszechobecny mrok chciał mnie powitać i powiedzieć „Witaj w domu!”. Powoli zacząłem doświadczać całkowitej wolności, braku jakichkolwiek ograniczeń, gdy nagle poczułem mocne szarpnięcie.

Wyleciałem znikąd, z powrotem posiadając ciało, które zmaterializowało się tak szybko, jakby wydarzenie sprzed chwili było tylko urojeniem. Z przerażeniem stwierdziłem, że zaraz uderzę w ziemię i nie ma dla mnie żadnego ratunku. Nie zdążyłem zareagować w żaden sposób. Nie przekręciłem nawet wyciągniętych przed siebie rąk, a te podczas spotkania z ziemią mogły uderzyć mnie w klatkę piersiową, pozbawiając tchu. Zderzenie okazało się zadziwiająco delikatne, ale i tak gwarantowało parę siniaków. Ułamek sekundy później wylądował obok mnie zeszyt, o którym zdążyłem w tym całym szaleństwie zapomnieć, chociaż minęło tylko parę sekund. Dopiero podczas podnoszenia się i otrzepywania ubrań z jasnoniebieskiego pyłu zauważyłem, że wysoka trawa, na której wylądowałem, jest fioletowa. Wyglądało to zadziwiająco, ale w prawdziwe zdumienie wpadłem dopiero, gdy mój wzrok ogarnął cały krajobraz.

Nie tylko trawa, ale też liście większości roślin miały różne odcienie fioletu i różu. Ponad trawą rozrastały się ogromne kwiaty o niebieskich i zielonych płatkach, zdobionych przez złote plamki. Z ich środka wyrastały białe kule, otoczone rzędem wąskich, długich płatków jaśniejszych od pozostałych. Pnie wyrastających co kilkadziesiąt metrów, rozłożystych drzew były szare i jasnoniebieskie. Ich powykręcane we wszystkie strony gałęzie były schronieniem dla różnobarwnych ptaków, których dźwięczny śpiew zapewniał, że trafiło się w naprawdę wyjątkowe miejsce. Większość drzew była obwieszona setkami fantazyjnych owoców. Uniosłem głowę do góry i ujrzałem turkusowe niebo wypełnione chmurami, rozświetlanymi czerwonym blaskiem zachodzącego słońca.

Z zachwytu wyrwał mnie lekki dotyk dłoni położonej na moim ramieniu. Obróciłem się i zobaczyłem stojącą obok siostrę. Odwzajemniłem mocny uścisk, jednak wiedziałem, że zaraz będę musiał ją porządnie zbesztać. Wypuściłem Kaśkę z ramion i spojrzałem prosto w jej oczy, starając się wyglądać na tak mocno wzburzonego, jak to tylko możliwe.

– Co ty sobie myślałaś, wariatko?! – krzyknąłem, mrużąc brwi. – Mogliśmy zginąć! Oboje!

– To było za mną nie wchodzić! – odpowiedziała i skrzyżowała ręce. – Nikt cię do tego przecież nie zmuszał!

– Aha, no jasne! Twoja najlepsza wymówka! Dobrze wiedziałaś, że to zrobię i że to zrobiłbym jeszcze raz, gdybym zaszła taka potrzeba! Nie mógłbym normalnie żyć, gdybym cię zostawił, a ty nie wyszłabyś cało z tej pieprzonej wyrwy! – Nagle uświadomiłem sobie, że zapomniałem o najważniejszym. – Kurwa mać, gdzie jest wyrwa!?

Poczułem, jak oblewa mnie zimny pot. Zacząłem nerwowo oglądać się za punktem, z którego wyleciałem, z każdą sekundą mając coraz większe wrażenie, że czarna kula zniknęła, uniemożliwiając nam opuszczenie tego miejsca.

– Patrz wyżej – powiedziała Kaśka i uniosła rękę, wskazując tajemniczy obiekt.

Jedyne przejście do naszego świata znajdowało się jakieś pięć metrów ponad ziemią.

– Zajebiście! – warknąłem sarkastycznie. – Powiedz mi, jak ty chcesz teraz wrócić? Ha, może po prostu tam wskoczymy?!

– To jest chyba najrozsądniejsza opcja – odpowiedziała, rozkładając ręce.

– Hę? – jęknąłem zdezorientowany.

– No co się tak na mnie patrzysz? Możemy normalnie do tego wskoczyć. Jak myślisz, przy normalnej grawitacji da się upaść z takiej wysokości i nie zrobić sobie nic poważnego?

Gdy skończyła mówić, oderwała się lekko od ziemi, by po powolnym locie wylądować parę metrów dalej. Otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć, jednak nie byłem w stanie wydusić nawet słowa. Po tym widoku czułem się już całkowicie skołowany. Kaśka ruszyła dalej w kierunku pobliskiego wzgórza, na którym królowało ogromne drzewo. Jego gałęzie wydawały się sięgać pierzastych chmur.

– Chodź za mną – zawołała. – Kiedy ty się zastanawiałeś, czy wejść do wyrwy, ja już zdążyłam rozejrzeć się trochę po okolicy.

– Zastanawiałem się? Przecież wszedłem chwilę po tobie… – powiedziałem niepewnie.

Zatrzymała się i spojrzała na mnie z zaciekawieniem. Podwinęła rękaw koszuli, ukazując zegarek z pozłacaną kopertą i paskiem z ciemnobrązowej skóry. Na lewym nadgarstku miałem identyczny. Kupiliśmy je sobie na dzień przyjaźni ładnych parę lat wcześniej. Miały nam przypominać, że mimo upływu czasu zawsze będziemy trzymać się razem.

Domyślając się, co chce zrobić, podszedłem do niej i przyłożyłem swój zegarek do jej. Duże wskazówki były przesunięte prawie o kwadrans.

– Czyli nie tylko grawitacja tutaj działa inaczej – stwierdziła Kaśka. – Ciekawe… Ale zostawmy to na razie w spokoju. Jak dojdziemy na miejsce, to poszukamy czegoś w zeszycie. Kasprzak musiał sporo pisać o tutejszych zjawiskach.

– A skąd w ogóle pewność, że udało mu się tutaj dostać?

– Chodź, zaraz wszystko się rozjaśni – odpowiedziała krótko i ponownie ruszyła w stronę wzniesienia.

Ostrożnie odbiłem się od ziemi, mając obawy, że polecę zbyt wysoko. Początkowo nie mogłem się przyzwyczaić do nowego zjawiska. Potrzebowałem dłuższej chwili, by nabrać pewności i zacząć w miarę poprawnie oceniać wysokości i odległości, na jakie mogę poszybować, wkładając odpowiednią siłę w skok.

Moment później znaleźliśmy się na górze. Dopiero wtedy zauważyłem zniekształconą drabinę wyżłobioną głęboko w pniu. Prowadziła prosto w gęstwinę purpurowych liści. Spojrzałem pytająco na Kaśkę. Ta kiwnęła głową, żebym szedł pierwszy. Spojrzałem jeszcze raz w górę i przełknąłem ślinę. Myśl o wchodzeniu jakieś dwadzieścia metrów po rzadko rozmieszczonych szczeblach bynajmniej mnie nie zachwycała. Nigdy nie miałem lęku wysokości, ale jako dzieciak nabawiłem się lęku przed spadaniem.

Kiedy miałem 9 lat, byłem z Kaśką na wakacjach u dziadków. Przed ich domem rosła kilkunastometrowa czereśnia. Zawsze wchodziliśmy na niższe gałęzie, jednak najbardziej kuszące były ciemne, soczyste owoce znajdujące się najwyżej. Po zebraniu wszystkich z dołu Kaśka wpadła na genialny pomysł, by wejść na czubek bez wiedzy dziadków. Jak się okazało, to ja miałem zrealizować jej plan. Skończyło się na tym, że wiotkie gałęzie nie wytrzymały kręcenia się za czereśniami. Upadek amortyzowały w pewnym stopniu liczne konary, ale i tak złamałem prawą rękę i trzy żebra. Od tamtej pory zaczęły napawać mnie lękiem wszelkie niezabezpieczone miejsca, z których można spaść. Przynajmniej nauczyłem się, że pomysły starszej o rok siostry nie zawsze należą do najlepszych.

Tutaj zagrożenie nie wydawało się aż tak wielkie. Dzięki specyficznej grawitacji możliwy byłby pewnie nawet bez urazowy skok z ostatniego stopnia, jednak samo wyobrażenie tego przerażało. Postawiłem pierwszy krok i zacząłem naciskać na szczebel z całej siły, by sprawdzić, czy odcięte częściowo od reszty drewno nie spróchniało. Im wyżej byłem, tym mniej uwagi musiałem poświęcać dłoniom. Gdy tylko je otwierałem, te nerwowo zaczynały się zaciskać, więc wystarczyło trafić na kolejny szczebel. Każde skrzypnięcie drabiny sprawiało, iż byłem coraz bardziej spięty. Musiałem skupić umysł wyłącznie na wykonywanej czynności, by nie zacząć się rozglądać. Wiedziałem, że spojrzenie w dół może wywołać nagły atak paniki.

Po około dwóch minutach ostrożnej wspinaczki z ulgą stanąłem na górze. Zakończeniem drabiny były stalowe pręty wbite w wyrastający obok konar, mający może nawet i dwa metry szerokości. Wreszcie mogłem spokojnie odetchnąć. Podałem rękę wchodzącej za mną Kaśce i zacząłem przyglądać się otaczającemu nas światu. Robił na mnie wrażenie już wcześniej, jednak dopiero teraz ukazał swoje pełne oblicze. Moją uwagę początkowo przykuła ciągnąca się nieopodal rzeka, której liczne odnogi rozpływały się po całej krainie. W spokojnym strumieniu dzięki pasiastej fakturze wyróżniały się rośliny sprawiające, że miejscami woda wyglądała, jakby nabierała ciepłych kolorów. W oddali lśniły zaśnieżone czubki gigantycznych gór. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazały się nawet dwukrotnie wyższe od Mount Everest. Poza pasmami wszędzie było pełno wzgórz podobnych do tego, na które się wspięliśmy. Bardziej na prawo, w promieniach zachodzącego słońca, lśniła ciągnąca się poza horyzont tafla wody.

Chłonąłem widoki całym umysłem, jednak i tak były przytłaczające. Chociaż początkowo chciałem jak najszybciej wrócić przez wyrwę do opuszczonego domu, w tej chwili samo spojrzenie na ten świat przekonywało mnie, że trafiłem do istnego raju.

– Widziałaś kiedyś coś takiego? – oniemiały zapytałem siostrę. Szturchnęła mnie w ramię, zmuszając do odwrócenia się.

– To miejsce ma też mroczną stronę – mruknęła.

Wskazała dłonią duży obszar oddalony od nas o jakiś kilometr. Było to jedyne miejsce, które zamiast tętnić życiem, wyglądało na całkowicie martwe. Pofałdowana, szara ziemia zamiast obrastać fantazyjnymi kwiatami wydawała się obradzać popękanymi głazami. Tworzyły one swoisty mur oddzielający ciemną strefę od reszty świata. Mimo wszystko kilkaset metrów od granicy rosło jedno pozbawione liści drzewo. Na tle tego ponurego krajobrazu wyglądało jak kapitan tonącego statku, który jako jedyny pozostał na pokładzie.

– Nie sądzę, by to miejsce zawsze tak wyglądało – stwierdziłem. – Wygląda zbyt nienaturalnie na tle tego wszystkiego.

– Może zostało zniszczone, gdy próbowali otworzyć portal? – mruknęła Kaśka. – Nie musiało im się od razu udać, a kto wie, jakie to mogło mieć skutki? – Obróciła się i spojrzała na ostatnie promienie słońca. – Lepiej chodźmy do środka, nie wiemy, czy w nocy jest tutaj tak samo spokojnie.

– Do środka? – spytałem, nie mając pojęcia, o czym mówi.

– Tak, do środka – prychnęła szyderczo i z uśmiechem przeszła obok mnie, kierując się w stronę pnia. – Jak mogłeś nie zauważyć tej dziury?

Dopiero wtedy zauważyłem duży otwór wycięty w drzewie. Ze środka bił tajemniczy, seledynowy blask. Powoli robiło się coraz ciemniej, więc światło od razu rzucało się w oczy.

– Wyobraź sobie, że nie interesują mnie tak wielkie szpary – zaśmiałem się, a Kaśka posłała mi spojrzenie pełne zażenowania, ale też lekkiego rozbawienia. – Po prostu skupiłem się na krajobrazie.

Ruszyłem za siostrą, zagłębiając się w pachnącą żywicą i zgnilizną dziuplę. Wewnątrz było w miarę jasno. Jak się okazało, źródłem egzotycznego światła były wrośnięte w tkankę drzewa grzyby o okrągłych kapeluszach. Wyglądały tak, jakby zostały umieszczone tutaj specjalnie: wyrastały regularnie co kilka metrów na podobnych wysokościach, oświetlając przy tym prawie całą przestrzeń. Ktoś musiał włożyć wiele pracy w wydrążenie pomieszczenia. Chociaż prawdopodobnie minęło wiele lat od ostatniej wizyty ludzi w tym miejscu, mimo wszelkich zniekształceń, ściany wciąż wyglądały na w miarę proste. Najbardziej ucierpiała podłoga, która wykrzywiała się na wszelkie możliwe sposoby. Na środku pokoju stał okrągły stół i wykonane z pieńków stołki. Meble, chociaż masywne, nie wyglądały na zbyt trwałe. Liczne pęknięcia sprawiały, że bałbym się usiąść na którymkolwiek z nich. W podłodze naprzeciw wejścia znajdowały się trzy wgłębienia – dwa małe i jedno duże – z dziwną, zielono-żółtą zawartością. Wystarczyło do nich podejść, by poczuć, iż to właśnie one są źródłem nieprzyjemnego zapachu. Dopiero po dokładnym przyjrzeniu się, mogłem stwierdzić, że to coś w środku to stare, piankowe materace, które musiały służyć za łóżka rodzinie Kasprzaka. Materiał pod wpływem wilgoci zgnił i rozpadł się. Musieliśmy znaleźć jakiś szybki sposób na wyrzucenie ich z dziupli, bo sam zapach zgnilizny powodował mdłości. Tymczasowo dałem temu spokój i ruszyłem w stronę ściany, w której wycięto półki. Leżący na nich sprzęt zardzewiał tak bardzo, że samo dotknięcie go zostawiało wgniecenie i rozsypywało kawałki skorodowanego metalu.

– Czas chyba faktycznie płynie tutaj o wiele szybciej – stwierdziłem. – Normalnie w takich warunkach nic by się aż tak nie zepsuło w ciągu dwudziestu lat.

– Ciekawe, jak wiele razy musieli przechodzić przez wyrwę, żeby to wszystko tutaj przenieść – powiedziała Kaśka, stając przed półkami i przeglądając ich zawartość. – Nawet jeśli jedna osoba łapała rzeczy z tej strony, to zdążyłaby się zestarzeć, zanim reszta by tutaj wróciła.

– Najpewniej przygotowali to wszystko i przerzucili na raz. Mnie bardziej zastanawia, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Wciąż wierzysz w to, że Kasprzak zamordował swoją rodzinę? Jak dla mnie wszystkie te zdarzenie mają coraz mniej sensu. Skąd w ogóle to wielkie laboratorium pod ich domem? Przez twoje bezmyślne działanie nie mieliśmy nawet czasu go przeszukać.

– Jakby nie moje „bezmyślne działanie”, to byś tutaj nawet nigdy nie trafił – żachnęła się i podeszła bliżej. Wyrwała mi zza pasa zeszyt i pacnęła mnie nim lekko w głowę. – Odpowiedzi trzeba szukać tutaj, filozofie. Pozwól, że ja się tym zajmę.

Kaśka usiadła na wybrzuszeniu w podłodze i otworzyła dziennik na pierwszej stronie. Nie mając pojęcia, co robić przez ten czas, przypomniałem sobie o telefonie. Wyciągnąłem go z kieszeni i wcisnąłem przycisk zasilania. Próbowałem go uruchomić przez parę minut, ale żaden sposób nie skutkował. Żałowałem, że nie wpadłem na to, by zostawić go w laboratorium. Miałem wrażenie, że podczas podróży coś uszkodziło się w nim na stałe. Schowałem go z powrotem, mając małą nadzieję, że jednak po podłączeniu do ładowarki w domu zadziała. Najbardziej ubolewałem nad brakiem możliwości zrobienia zdjęć. Z pewnością tylko największy gbur nie wpadłby w zachwyt, patrząc na ten bajkowy świat.

Ominąłem zaczytaną siostrę i wyszedłem na dwór, chcąc zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Blask z wnętrza domku miał dosyć mały zasięg, więc zrobiłem tylko kilka kroków od wejścia. Nie chciałem ryzykować spadnięciem z drzewa albo trafieniem na jakieś groźne zwierzę.

Pomimo późnej pory, na dworze było równie duszno jak w środku. Pozostałem tam wyłącznie ze względu na delikatny chłód. Nagle niebo rozerwał potężny, oślepiający błysk. Chwilę później do moich uszu dotarł donośny grzmot.

– Genialnie – mruknąłem – akurat kiedy wyszedłem na zewnątrz…

Mimo zrywającego się wiatru, wciąż stałem na konarze i obserwowałem kolejne błyskawice. Wyglądały na bardziej uporządkowane niż w naszym świecie. Wyładowania rozdzielały się na coś w kształcie rozciągniętych koron drzew. Grube krople zaczęły z szumem uderzać w liście. Po chwili deszcz stał się na tyle intensywny, że naturalny parasol przestał mnie chronić. Orzeźwiające krople aż zachęcały do pozostania na dworze, jednak schowałem się do środka. Wręcz nie znosiłem ubrań klejących się do całego ciała.

– Jak ci idzie? – zagadnąłem siostrę.

– W sumie to już skończyłam – odrzekła.

– Tak szybko? – spytałem zdziwiony. Zeszyt wydawała się na tyle gruby, by przeczytanie go zajęło parę godzin, a nie kilkanaście minut.

– Taaa… Nie wiem, czego się spodziewałam. Większość stron zajmują projekty oraz inne rzeczy, których po prostu nie jestem w stanie pojąć. Tylko mała część dotyczy faktycznych zdarzeń.

– Czego w takim razie się dowiedziałaś?

– Zacznijmy od tego, co było dość łatwe do przewidzenia. Laboratorium i całe to przedsięwzięcie finansował ktoś z zewnątrz – pewien Luksemburczyk, niejaki Constantin Kohnhorst. Na ten temat nie ma wiele. Kasprzak napisał, że współpracowali niejednokrotnie wcześniej. Prawdopodobnie Kohnhorst miał dość poważne problemy z prawem, ponieważ spotkali się tylko raz, przynajmniej tak wynika z zapisków. Dał wtedy Kasprzakowi walizkę z pieniędzmi oraz wszystkimi potrzebnymi materiałami naukowymi. Po tym zdarzeniu nie znalazłam o nim żadnej wspominki w dzienniku. Wydaje mi się, że Luksemburczyk próbował już wcześniej dokonać tego wszystkiego sam, ale coś mu zdecydowanie nie wyszło i stąd jego problemy.

– No dobra, ale wiadomo, jaki miał w tym wszystkim cel?

– Kohnhorst wierzył, że znajduje się tutaj coś na miarę kamienia filozoficznego.

– Czyli?

– Jak pewnie wiesz, kamień filozoficzny miał zamieniać metale nieszlachetne w szlachetne. Natomiast ten… powiedzmy, że również kamień… miał być źródłem życia, lekiem na wszystkie choroby.

– Hmpf – prychnąłem. – I co, Kasprzak tak po prostu to łyknął?

– Nie sądzę, by Kasprzaka i jego żonę obchodziło cokolwiek po tym, jak usłyszeli o tworzeniu wyrw i podróżowaniu do innych przestrzeni. Ale nie rozumiem, czemu nie wierzysz w ten kamień…

– Lek na wszystkie choroby, serio? Nie brzmi to zbyt pięknie? Nawet gdyby coś takiego istniało, jak Kohnhorst miałby to niby wykorzystać?

– Może ktoś z jego bliskich był śmiertelnie chory? – zasugerowała niepewnie.

– Przecież sama budowa tego wszystkiego pod ziemią mogła trwać latami! Przez ten czas taka osoba mogłaby umrzeć kilka razy. Poza tym w sam ten projekt musiał zainwestować miliony. Na pewno stać go na najlepszych lekarzy. W dodatku pochodzi z jednego z najbogatszych krajów w Europie.

– A co, jeśli chciał po prostu pomagać ludziom?

– Myślisz, że ktoś by na to pozwolił? Pokazanie czegoś takiego światu zwiastowałoby upadek koncernów farmaceutycznych i szpitali. Chociaż mogłoby to rozwiązać wiele problemów, to ludzie są zbyt egoistyczni; obawialiby się wyłącznie straty pracy.

– Może i masz rację… Tylko co on w takim razie chciał znaleźć?

– Nie mam pojęcia – skwitowałem, nie chcąc dalej drążyć tematu. – Powinniśmy zostawić to w spokoju i wrócić do domu.

– Naprawdę cię to nie ciekawi? – zapytała ze zdumieniem. – Przecież taki kamień mógłby odmienić nasze życie.

– Albo go nas pozbawić! – krzyknąłem. Chwyciłem siostrę drżącymi dłońmi za ramiona. – Kaśka, czego ty, kurwa, nie rozumiesz?! Gdy Kasprzakowie opuścili ten świat, zginęli wszyscy poza Janem, który gdzieś wyparował. Po dowiedzeniu się tego wszystkiego nie jestem w stanie uwierzyć, by to on ich zamordował. Może go nawet porwali. Nie powinniśmy się tutaj w ogóle znaleźć.

– A nie moglibyśmy chociaż zobaczyć miejsca, w którym miał leżeć ten kamień? Kasprzak w dzienniku wskazuje to uschnięte drzewo na północy.

– Czy do ciebie naprawdę nic… – zacząłem podniesionym głosem.

– Dobrze, już dobrze – przerwała mi. – Niech ci będzie. Wrócimy do domu, ale przeczekajmy chociaż tę burzę.

– Tak będzie najlepiej. Powinniśmy poczekać do rana. Nie wiemy przecież, czy nocą nie rządzą tutaj drapieżniki.

– W takim razie spróbuję się przespać. Ty też powinieneś, czeka nas ciężka podróż. Niby nie jest daleko, ale przechodzenie przez tę wyrwę nie należy do przyjemnych rzeczy.

Gdy Kaśka położyła się pod jedną ze ścian, wyszedłem jeszcze na chwilę na dwór, by po raz ostatni popatrzeć spokojnie na ten wyjątkowy świat. W głębi serca czułem, że nie chcę go jeszcze opuszczać. Gdybym zaczął po nim podróżować, może byłbym nawet skory do pozostania tam przez parę lat albo i na całe życie. Wszystko to wiązało się jednak ze zbyt wielkim ryzykiem. Podświadomość mówiła mi, że można trafić tutaj na rzeczy, które nie powinny zostać nigdy odkryte, a Kaśka nie dałaby im spokoju. Chociaż to miejsce wyglądało na istny raj, wolałem nie ryzykować naszym życiem.

Upewniwszy się, że siostra śpi, znalazłem sobie w miarę wygodne miejsce przy równoległej ścianie. Co do tego jednego miała rację, lepiej trochę wypocząć przed powrotem. Usypiając, zastanawiałem się jedynie nad tym, jak przeżyję kolejną podróż.

Ze snu wyrwało mnie niedalekie uderzenie pioruna. Otworzyłem oczy i spojrzałem w miejsce, w którym leżała Kaśka, by zobaczyć, czy ona również się obudziła. Ogarnęło mnie przejmujące przerażenie, gdy zauważyłem, że siostra zniknęła. Zerwałem się na równe nogi i przeleciałem wzrokiem całe pomieszczenie w nadziei, że po prostu obudziła się wcześniej i postanowiła usiąść w jakimś wygodnym miejscu. Jednak nigdzie jej nie było. Nie miałem wątpliwości, siostra zdradziła i istniało tylko jedno miejsce, do którego mogła się udać.

Stanąłem w wejściu do dziupli. Burza rozszalała się w najlepsze, ale nawet rzęsisty deszcz nie był w stanie ukryć podążającej przez kamienistą ziemię postaci. Nie pozostało mi nic innego poza ruszeniem za nią.

Schodzenie po mokrych szczeblach nie było aż tak przeraźliwe, kiedy umysł zajmowały myśli o tym, że muszę dogonić siostrę. Gdy znajdowałem się jakieś pięć metrów nad ziemią, postanowiłem zeskoczyć, by jeszcze bardziej przyspieszyć moją gonitwę. Skierowałem się prosto w stronę martwego drzewa i wykonałem kolejny skok, tym razem ze wzgórza. Mój bieg polegał na jak najmocniejszych, niskich lotach. Co chwilę odbijałem się od mokrej ziemi, próbując nie stracić równowagi. Z trudem przemykałem pomiędzy coraz gęstszą roślinnością. Jedynym źródłem światła były błyskawice, dlatego kiedy tylko się pojawiały, wytyczałem sobie drogę na kolejnych parę sekund. Momentami jednak i to niewiele dawało, bo musiałem omijać przepłoszone zwierzęta, co skutkowało wieloma zadrapaniami i obiciami. Nie byłem w stanie przyjrzeć się im dokładniej. Moją uwagę zwracały jedynie gęste łuski odbijające światło piorunów.

Po kilkunastu minutach opuściłem gęstwinę. Wraz z granicą między lasem a kamienistym terenem całkowicie zaniknęło życie. Na szarej ziemi nie wyrastało nawet najmniejsze źdźbło trawy. W miejscach pozbawionych głazów bieg był jeszcze trudniejszy. Podłoże namokło tak bardzo, że po wykonaniu skoku utykałem w błocie. Zmusiło mnie to do znacznego zwolnienia.

Kilkadziesiąt metrów od lasu natrafiłem na ślady Kaśki, za którymi podążałem już do samego drzewa. Przez ten czas całkowicie przestało padać. Czarne chmury zaczęły się przerzedzać, odsłaniając trzy małe księżyce. Chociaż dawały one dość mocne światło, widoczność była coraz gorsza. Im bliżej drzewa się znajdowałem, tym bardziej zagęszczała się niebieska mgła. Jej widok przepełniał mnie lękiem. Ogarniał mnie coraz większy chłód, każdy oddech pozostawiał po sobie kłąb pary. Przybyłem za późno. Czułem, że siostra zrobiła coś nieodwracalnego i jednocześnie bardzo złego, wręcz okropnego.

Zatrzymałem się pod niemalże czarnym drzewem, którego czubek tonął w nieprzejrzystej mgle. Ślady Kaśki prowadziły do niezauważalnego z oddali tunelu, mającego początek między wyrastającymi ponad ziemię korzeniami. Do jego wnętrza nie dochodził nawet promień światła. Zawołałem kilkakrotnie siostrę, ale nie uzyskałem żadnej odpowiedzi. Schodzenie na dół było wręcz absurdalne, jednak nie miałem innego wyjścia. Nie było śladów prowadzących na zewnątrz, więc Kaśka musiała wciąż tam być.

Już miałem wykonać pierwszy krok w głąb tunelu, kiedy poczułem za sobą powiew spowodowany przez przebiegające stworzenie. Odwróciłem się, ale dostrzegłem tylko lekko rozwianą mgłę. Nie było żadnych śladów. Stwierdziłem, że musiał być to jakiś ptak, ale mimo wszystko jeszcze bardziej wyczuliłem zmysły. Nawet ptaki mogły być zagrożeniem; nie wiedziałem, jak wielkie gatunki mogą tutaj występować. Obróciłem się z powrotem w stronę tunelu i znieruchomiałem, słysząc kolejny szum. Nie patrzyłem do tyłu, wiedząc, że znowu niczego nie ujrzę. Istota igrała ze mną, dlatego musiałem dać jej się zaatakować.

Ruszyłem do przodu i moment później usłyszałem, jak to coś szybuje w moją stronę. W ostatniej chwili zrobiłem obrót przez lewe ramię, by uderzyć stwora prawą pięścią. Ze zgrozą patrzyłem, jak to moja własna siostra rozbija się o ziemię. Wstała z niezwykłą lekkością, syknęła na mnie niczym dziki kot, po czym uciekła w głąb mgły. Tylko że to już nie była ta sama osoba, która tutaj przyszła mimo mojego zakazu. Nie wiedziałem, czym jest ten tajemniczy kamień, ale zamienił moją siostrę w istnego potwora. Jej skóra stała się tak biała, że można było zobaczyć przez nią każdą żyłę. Place u rąk kształtem zaczęły przypominać szpony. Pod nienaturalnie rozwartą szczęką kryły się ostre kły. Najbardziej jednak przerażały mnie jej ostro niebieskie oczy pełne dzikości i żądzy krwi. Gdy uciekała, jej stopy stykały się z ziemią, ale tak lekko, że nie pozostawiały nawet delikatnych śladów.

Kaśka biegła na południe, prosto w stronę wyrwy. Przeczucie mówiło mi, że nie mogę pozwolić jej się stąd wydostać. Ruszyłem za nią jeszcze szybciej niż wcześniej. Mgła za mną rozprzestrzeniała się w zawrotnym tempie, jakby chciała objąć cały świat. Mimo że czułem ogień w płucach, przebrnąłem jeszcze raz przez tę samą drogę. Bezszelestne przemieszczanie się Kaśki sprawiało, iż nie wiedziałem nawet, jak daleko ode mnie jest. Zauważyłem ją dopiero po opuszczeniu gęstwiny. Wyprzedzała mnie tylko o parę metrów, ale złapanie jej wydawało się nierealne. Wbiegłem na pagórek po lewej stronie od czarnej kuli. Gdy Kaśka rzuciła się w jej stronę, wyskoczyłem przed nią, chcąc zablokować jej drogę. Byłem pewien, że mój plan się powiedzie, jednak pęd siostry był zbyt wielki. Wpadła we mnie z impetem, wpychając nas do wyrwy.

Wpadając do czarnej przestrzeni, objąłem wijącą się Kaśkę. Wiedziałem, że wypuszczę ją, gdy tylko pojawi się żar, ale nie mogłem pozwolić na to, by wyszła pierwsza. Tym razem ból okazał się mniejszy, byłem na niego przygotowany. Większe cierpienie sprawiały nieludzkie krzyki Kaśki, trwające tak długo, jak istniały nasze ciała. Gdy pozostała mi tylko świadomość, czułem, że obok mnie jest jeszcze ktoś. Ktoś żywy, ale tłumiony przez warstwę trupiego chłodu.

Gdy tylko wypadłem z wyrwy, rzuciłem się w stronę najbliższej ciężkiej rzeczy, która mogłaby pomóc mi w zatrzymaniu Kaśki mknącej już ku schodom. Chwyciłem walizkę z narzędziami i rzuciłem prosto w jej nogi. Przy uderzeniu walizka otworzyła się, rozsypując wszystko wokół, ale najważniejsze, że powaliła siostrę. Od razu pobiegłem w jej stronę. Zanim ta spróbowała się podnieść, przygniotłem ją do ziemi. Ostatkiem sił trzymałem jej rozłożone ręce i unikałem próbujących dosięgnąć mnie kłów. Chcąc ją chociaż zamroczyć, zaczekałem na odpowiedni moment i uderzyłem ją głową tak mocno, że jej potylica trzasnęła o posadzkę. Miałem wrażenie, jakby oblicze Kaśki na chwilę stało się ludzkie. Spojrzała na mnie z wyrzutem, jak wtedy, gdy odmawiałem na jej propozycje wycieczek, tylko zamiast zacząć narzekać, opluła mnie parzącą śliną.

Próbowałem do niej mówić, dotrzeć do jej tłumionej świadomości, ale słowa nie miały na nią żadnego wpływu, nie poznawała mnie. Z moich oczu polały się łzy. Nie miałem pojęcia, co robić. Uświadomiłem sobie, że straciłem swoją siostrę już na zawsze, przemiana była nieodwracalna. Spojrzałem na rozsypane narzędzia i dostrzegłem pośród nich dłuto. Użycie go byłoby najrozsądniejsze, ale nie potrafiłem tego zrobić. W tym ciele wciąż kryła się Kaśka, moja jedyna siostra, którą kochałem mimo wszystkich głupot, które wyczyniała. Nagle poczułem, jak mój telefon samoczynnie się uruchamia, jednak zamiast durnowatej muzyczki usłyszałem głos mężczyzny, z którym rozmawiałem, zanim podążyłem za Kaśką do tego domu.

– Wiesz, że nie ma innego wyjścia – powiedział spokojnym, aczkolwiek stanowczym głosem. –Jeśli ona nie zginie, zabije cię, a potem do naszego świata… – Dźwięk urwał się, pozostawiając mnie w niepewności.

Czyli Kaśka miała rację, Kasprzak naprawdę zamordował swoją rodzinę. Tylko miał do tego prawdziwy, poważny powód, ten sam, któremu ja starałem się zaprzeczać. Spojrzałem w niebieskie oczy siostry po raz ostatni, po czym szybkim ruchem chwyciłem dłuto i wbiłem je z całej siły w serce. Trzymałem narzędzie tak długo, aż siostra przestała się miotać. Wraz z zatrzymaniem jej klatki piersiowej wypuściłem narzędzie z drżącej dłoni. Dopiero wtedy poczułem szpony Kaśki zaciśnięte na mojej ręce. Oderwałem je zdecydowanym ruchem i położyłem jej rękę na podłodze. Rany były płytkie, ale piekły jak diabli.

Ledwo podniosłem się na ociężałych nogach, a moją uwagę przykuł świst dobiegający z pierścienia. Od razu przypomniałem sobie urwane słowa Kasprzaka. Chociaż ich nie dokończył, wiedziałem, iż portal musi zostać zniszczony. Spojrzałem na mroczną wyrwę, z której zaczął sypać się żar pożerający wszystko wokół. Czułem, że w naszą stronę zmierza coś złego, podążającego za mną aż spod martwego drzewa. Pobiegłem w stronę konsoli, z pomocą której Kaśka uruchomiła maszynę. Od razu zauważyłem czerwoną dźwignię odcinającą zasilanie i pociągnąłem za nią. Silniki wprawiające pierścień w ruch zamilkły, ale ciecz w jego środku wciąż krążyła, podtrzymując portal, z którego powoli zaczynała wynurzać się mgła. Było zbyt późno, by samo wyłączenie maszyny wystarczyło. Ledwo dysząc, podbiegłem do stojącej w rogu pomieszczenia gaśnicy. Była ona jedynym przedmiotem nadającym się do zbicia tak grubego szkła.

Dopiero stanąwszy przed samym pierścieniem dostrzegłem, że szkło jest pęknięte tuż nad miejscem, z którego sypał się żar przeżerający betonową podłogę. Podłużna rysa uświadamiała mi, że nie był to przypadek. Skoro Kasprzak wiedział o istocie chcącej przejść do naszego świata, sam musiał znaleźć się w podobnej sytuacji, ale najpewniej wyłączył zasilanie wcześniej, skoro nie zniszczył szkła. Nagle wyobraźnia podsunęła mi obraz Kasprzaka dematerializowanego przez żar wylatujący z mrocznej przestrzeni dopiero po tym, jak wykonał pierwsze uderzenie. To by tłumaczyło jego zniknięcie i ślady wciąż żywej świadomości wewnątrz budynku. Tylko tamtym razem wyrwa musiała się zamknąć bez dodatkowej pomocy.

Uderzałem gaśnicą raz po raz, zerkając z przerażeniem co chwilę na coraz gęstsze opary. Szkło wreszcie uległo, wypuszczając cały potok szkarłatnego płynu. Czarna kula zaczęła się powoli zmniejszać, ukazując fragment czarnego odnóża znajdującej się po drugiej stronie istoty. Z każdą sekundą rosły moje obawy, że wyrwa zniknie dopiero po wpuszczeniu całego stworzenia do naszego świata. Jednak ta nagle jakby wyparowała, pozostawiając oderwany kawałek kończyny, z którego zaczął wydobywać się duszący smród zgnilizny. Rzuciłem przed siebie gaśnicę i przetarłem powoli twarz dłońmi. Czułem się całkowicie zmarnowany.

Wróciłem do martwej siostry i opadłem obolały na kolana, pogrążając się w żalu. Jej ciało powoli wracało do swej ludzkiej formy. Biała skóra ciemniała, a szpony przemieniały się w drobne dłonie. Na delikatnej twarzy zamiast szaleństwa malował się ogromny smutek. Przyjrzałem się oczom, które traciły ostry kolor, wracając do dawnej barwy. W pewnym momencie dostrzegłem w nich swoje odbicie. Odskoczyłem z przestrachem parę kroków dalej, nie mogąc uwierzyć w to, co ujrzałem. Odważyłem się spojrzeć w nie jeszcze raz dopiero po chwili, ale zauważyłem to samo, co przedtem. Moje oczy nabierały błękitnego blasku. Ogarnąłem wzrokiem prawą rękę, która zaczynała blaknąć, obok zadanej przez Kaśkę rany była już niemalże biała. Mój oddech nagle przyspieszył, a całe ciało zalał zimny pot. Spojrzałem na dłuto wbite w pierś siostry.

Stanąłem przed najtrudniejszym wyborem w całym moim życiu.

Pamiętajcie o wyrażaniu swoich opinii w komentarzach i zostawianiu polubień. Nie zajmuje to dużo czasu, a motywuje do dalszego pisania! ;)

Ponadto zapraszam do polubienia mojej strony na Facebooku, gdzie pojawiają się wszelkie aktualności.

http://facebook.com/mrocznywilk.autor

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

mroczny wilk : twoje opowiadania są genialne
Odpowiedz
Będziesz kontynuował w tym roku jakieś historie?
Odpowiedz
Nie mam w planach żadnych kontynuacji. Jeśli znajdę czas na pisanie, to stworzę coś nowego ;)
Odpowiedz
Zajebiste, i tyle, nie znam lepszego słowa
Odpowiedz
Super owe opowiadanie naprawde
Odpowiedz
opowiadanie super, strasznie mnie ta siostra wkurzała! co za kretynka!!! :)
Odpowiedz
Za je bi ste
Odpowiedz
Nie znajduję słów, mogących być komentarzem tego cuda. Najlepsze opowiadanie jakie kiedykolwiek czytałem, a uwierz, czytałem nie jedno. Istna magia. Super 10000000000/10
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje