Historia

Dzieci Nocy

wolin 7 10 lat temu 10 817 odsłon Czas czytania: ~8 minut

To był zwykły, jesienny wieczór. Wracałem właśnie od kolegi, kiedy spotkało mnie coś… bardzo dziwnego. Szedłem na parking strzeżony po samochód. Na dworze było już ciemno, do tego deszcz

i wiatr. Idąc jedną z ulic miasta, na rogu wpadł na mnie przestraszony facet. Na oko był w moim wieku, jakieś dwadzieścia lat. Cały drżał, zdawałoby się, że próbował przed czymś uciec, na pewno

nie przed deszczem... Mówię „przed czymś”, ponieważ jego przerażający stan nie mógł być wywołany ludzkim działaniem. Drżące, podkurczone ręce miał przy twarzy. Z lekko otwartych ust dobywały

się krótkie jęki przerażenia i szybkie oddechy. Jego zapłakane oczy kryły w sobie niewyjaśniony strach. Sam zbladłem na jego widok. Wtedy chwycił mnie za kurtkę i z niespodziewaną siłą pchnął mnie w jakąś bramę obok. Przyłożył głowę do mojej piersi, szukając zrozumienia. Już miałem krzyknąć „Co jest!?”, gdy wyprzedził mnie mówiąc:

-Znasz ich!? – krzyknął z ogromną paniką w głosie. Przez chwilę myślałem, że ktoś go goni i powinien uciekać.

-Ko…

-Zjawy! – przerwał mi – Są całe czarne i małe, chodzą za mną, nie dają mi żyć w nocy – mówił

z gniewem i rozpaczą przez zaciśnięte zęby - Uciekaj! – nie zabrzmiało to jak dobra rada.

To był dobitny rozkaz.

Przyciągnął mnie do siebie lekko, jeszcze raz pchnął na ścianę i uciekł w popłochu. Cały czas myślałem, że nażarł się jakichś grzybów, ale potem one dopadły i mnie…

Przyspieszając kroku udałem się po samochód. Mijałem co jakiś czas ludzi biegnących do domu

jak najszybciej, żeby nie zmoknąć. Minąłem też jakiegoś chłopca w bluzie, który szedł beztrosko chodnikiem, nie zwracając uwagi na deszcz. Przypadkowo na niego wpadłem. Bez słowa przeprosin, nie zatrzymywałem się. Kiedy już dotarłem na parking, z dala widziałem już mój samochód. Najbardziej przerażające było jednak to, że w świetle latarni widziałem małą, czarną postać, siedzącą na tylnym siedzeniu. Zmrużyłem oczy w niedowierzaniu, chcąc się lepiej przyjrzeć. Kiedy podszedłem bliżej, z ulgą stwierdziłem, że najprawdopodobniej mi się zdawało. Otworzyłem auto, wsiadłem

i jeszcze raz spojrzałem na miejsce, gdzie siedziała rzekoma postać. Włosy mi się zjeżyły, kiedy odkryłem, że siedzenie z tyłu jest mokre. Dreszcz przeszedł całe ciało. Poczułem mrowienie jak w tym filmie, co ostatnio oglądałem: „The Tingler”... Sprawdziłem, czy okna były zamknięte, były!

Zablokowałem wszystkie drzwi i odjechałem do domu. W radiu leciała jakaś chora, przerywana muzyka, byłem zbyt spięty, żeby czegokolwiek słuchać. Kierownica ślizgała mi się w spoconych rękach. Mimo, że padał deszcze uchyliłem okno. Zimne powietrze jak strach wlewało mi się do gardła. Wyjechałem z centrum i kierowałem się na przedmieścia. Po kilku minutach jazdy pomyślałem,

że to nie może się dziać. To przez tego faceta w centrum. Wmówiłem sobie coś. Teraz miałem halucynacje. Czerwone światło. Zatrzymałem się na przejściu dla pieszych. Czekałem chwilę,

aż przejdzie staruszka z prawej strony. „Hmm… Taka babcia nie powinna chodzić sama po nocy,zaraz, chyba jednak jest z wnuczkiem.” rozmyślałem o różnych takich, chcąc jak najdalej uciec od natłoku złych myśli. Wtedy zobaczyłem, że staruszka w ogóle nie zwraca uwagi na swojego podopiecznego, który zostaje lekko z tyłu. I zdałem sobie sprawę, że chłopiec nie jest wcale człowiekiem, tylko czarną, małą zjawą, jak mówił o nich przerażony mężczyzna. Kiedy starsza kobieta była już kawałek za moim autem ruszyłem jak najszybciej. I nagle, kątem oka zobaczyłem, jak dziecko pojawia się przed babcią

i pcha ją pod koła mojego wozu. Zahamowałem gwałtownie. Omal nie upadła pod koła.

Rozejrzała się ze zmieszaną miną, spojrzała na mnie z ukosa, chwyciła pewniej kule i pospiesznie przeszła na drugą stronę. Dalej już nic dziwnego mnie nie spotkało.

Wjechałem autem do garażu, zamknąłem wszystkie drzwi i poszedłem się umyć. Zapaliłem prawie wszystkie światła w domu. Najgorsze co teraz mogło mnie spotkać, to przerwa w dostawie prądu… Na szczęście tak się nie stało. Wziąłem tabletkę na sen, żeby w ogóle móc usnąć.

Nie mógłbym normalnie zmrużyć oka tamtej nocy…

Od tego czasu, co noc miałem ten sam sen… Szedłem w nocy parkiem, a one mnie śledziły.

Jak w każdym śnie nogi były jak z ołowiu i choćbym nie wiem jak bardzo chciał biec, na próżno.

Po trzech takich nocach wiedziałem już, że nie uwolnię się od tego snu. Czułem jakby ten szaleniec

z miasta rzucił na mnie jakąś klątwę; nie wiedziałem jak ją zdjąć…

Kolejnej nocy nie miałem już nic do stracenia. Uświadomiłem sobie, że znałem ten park.

Dojechałem do niego nocnym tramwajem. Kiedy do niego wchodziłem, zauważyłem, że oświetlenie w nim nie działa. Lampa zapalała się na kilka sekund, po czym znowu gasła. Widać, że pojazd

był zrujnowany. Te migawki doprowadzały mnie do szaleństwa. Czułem jak ktoś z tylnego siedzenia

na mnie chucha. Kiedy odwracałem się w przebłysku światła nikogo tam nie było. Z ciekawości dotknąłem siedzenia za mną. Było lodowate. Parę razy czułem jak coś dotyka mojej nogi.

Kopałem nią wtedy na różne strony, żeby odpędzić te zjawy. I słyszałem tylko śmiech.

Za każdym razem z innej strony. Dziecięcy śmiech, podły bardzo, tak szyderczy i złośliwy…

Na kolejnym przystanku wysiadłem, omal nie spadając ze schodków i poszedłem dalej na piechotę. Wszedłem do parku i próbowałem znaleźć to miejsce, o którym śniłem – z lewej strony jakieś krzaki,

z prawej murek i ławka pod latarnią. Szybko to znalazłem. Stanąłem jak wryty, kiedy ujrzałem,

że na ławce ktoś siedział. Wyglądał całkiem normalnie, jak normalny człowiek, postanowiłem,

że podejdę.

Stanąłem przy nim. Był to stary, zgarbiony mężczyzna. Ubrany był w jeansy, kremową kurtkę i kapelusz. Ręce trzymał na drewnianej lasce przed sobą. Podniósł niespiesznie głowę. Nie miał na twarzy zbyt dużo zmarszczek jak na swój wiek. Wtedy usłyszałem szepty, za sobą, za nim, wszędzie wokół. Widziałem jak gdzieś dalej w blasku lamp przemykają te zjawy.

Uciekajmy stąd – wyrwało mi się z ust pod wpływem jakiegoś impulsu, strachu.

-Hehe… - uśmiechnął się do mnie troskliwie staruszek, patrząc mi w oczy – posłuchaj ich… - mówił bardzo powoli - …dzieci nocy… - zaczął się śmiać cicho.

Znowu przeszedł mnie dreszcz. Zrobiłem krok w tył, wpadłem na coś. Obróciłem się i zobaczyłem to dziecko. Wyglądał trochę jak cień. Miał białe, połyskujące oczy. Cofnąłem się. Mężczyzna z ławki poszedł gdzieś. Widziałem go jak pojawia się i znika w blasku latarni. Pojawiło się kilka nowych dzieci. Szeptały coś. Było już ich tyle, że nie mogłem zrozumieć co mówią. Pomimo, że latarnie dawały dużo światła, wokół mnie pojawił się jakby obłok ciemności. Zbliżająca się ciemność, nieprzenikniony mrok. Widziałem w niej dziesiątki małych, świecących oczu. Nagle nie wiadomo skąd wleciała we mnie chmara, wielkich, czarnych kruków. Zakryłem twarz rękoma. Czułem jak smagają moje ciało. Upadłem na ziemię. Wczołgałem się pod ławkę. Leżałem pod nią kilka minut skulony, z ukrytą

w dłoniach twarzą… Po dłuższej chwili wszystko ustało. Odsłoniłem powoli oczy. Wyglądało zupełnie normalnie. Podniosłem gwałtownie głowę i uderzyłem w jakiś ostry, wystający element ławki. Zamroczyło mnie, ale resztką sił usiadłem na niej. Z potylicy sączyła się krew. Nie chcąc stracić świadomości wpatrywałem się nerwowo w latarnie nade mną. Blask światła stopniowo stawał

się coraz mniejszy.

Obudziłem się rano. Leżałem na mokrej od rosy ławce. Na rękach miałem zaschniętą krew.

Z tyłu głowy czułem zaschnięty płat skrzepniętej krwi i włosów. Miałem mokrą twarz.

Kiedy w oczach zaczęło się przejaśniać zobaczyłem przed sobą czarnego labradora, merdającego ogonem, który najwyraźniej lizał mnie po twarzy. Czułem się gorzej niż na najgorszym kacu…

Dotarłem do domu i już nie miałem siły z niego więcej wychodzić, przynajmniej do póki nie przestaną mnie męczyć. Wziąłem prysznic, najadłem się… Poszedłem do supermarketu zrobić zapasy jedzenia.

Żyłem już tydzień w odosobnieniu. Za dnia uzależniony od kawy, w nocy zaś od tabletek na sen.

Nie dawałem rady. Całe noce leżałem skulony pod kołdrą. Nawet wsadziłem sobie pod nią rurę

od odkurzacza, dla lepszej wymiany powietrza. Wiem, to głupie. Ale co wy ty byś zrobił na moim miejscu?

Od dwóch tygodni, pierwszy raz usłyszałem dzwonek do drzwi. Był to mój kolega – Daniel –

od którego wracałem feralnej nocy. Nawet się ucieszyłem na jego widok. Za to on na mój zbladł.

Wszedł do środka i wyjaśniłem mu dokładnie przyczyny mojego stanu. Mówił, że mogłem chociaż odebrać telefon, ale nie wiedział, że zawsze kiedy przez niego rozmawiałem w słuchawce,

w tle słyszałem szepty i chichot. Po mojej niewiarygodnej historii stwierdził, że mi pomoże.

Z wiadomych przyczyn schowałem wszystkie lustra. Zrobił mi zdjęcie telefonem.

Wyglądałem żałośnie: blada twarz, czerwone, podkrążone oczy, zapadnięte policzki i kąciki ust, tłuste włosy…

Wyszliśmy na łąkę nieopodal. Dużo rozmawialiśmy, nawet śmiałem się co jakiś czas.

-Stary, co jest z…? – spojrzał się na coś za mną.

Obróciłem się i zobaczyłem… swój cień. Lecz był dziwny. Miał w sobie coś jakby dziury, zdawał

się być blady. Kontur był rozmyty i poszarpany. Zdawało się, że się rozlewa, wyglądał jakby parował.

Stałem w pełnym słońcu. Cień Daniela był ciemny i ostry. Jakaś dziwna anomalia, lecz byłem pewien, że ma to związek właśnie z tymi dziećmi. Bałem się co będzie, kiedy cały mój cień zniknie. Nie miałem przyjemności dłużej przebywać na dworze. Zrobiliśmy szybkie zakupy dla mnie i wróciliśmy do mojego domu.

Po kilku wspólnie spędzonych godzinach Daniel dostał telefon od dziewczyny, że jej samochód

się zepsuł i ma po nią przyjechać. Niestety za oknem była już tylko ciemność. Byłem z lekka podpity… Coś dziwnego kazało mi wyjść z domu. Czułem, że muszę wyjść!

Wyszedłem najpierw przed dom. Na rauszu nie czułem takiego strachu, udawałem pewność siebie. Lecz ten stan minął po chwili, kiedy się obróciłem. Na oknach widziałem masę małych, odbitych dłoni. Ruszyłem szybkim, chwiejnym krokiem. Chciałem udać się w jakieś spokojne miejsce.

Poszedłem na plac zabaw przy ulicy. Dokładnie – na plac zabaw dla dzieci! Nie zdawałem sobie sprawy z tego co robię… Usiadłem na huśtawce. Siedziałem chwilę gapiąc się w księżyc. Zerwałem

się w jednej chwili, gdy huśtawka obok zaczęła się mocno, szybko bujać. Karuzela za mną zaskrzypiała radośnie. Słyszałem chichot. Czułem jak wokół mnie biega pełno dzieci. Furtka zachęcająco trzaskała, jakby chciała wykrzyczeć „uciekaj!”. Najbardziej bałem się zobaczyć te oczy… Zerwałem się z miejsca, upadając jednocześnie w piasek, którego drobiny naleciały mi do oczu. Przerażenie sięgnęło zenitu.

Wybiegłem na ulicę, zbiegając z krawężnika wygięła mi się noga i upadłem na ulicę.

Podniosłem wzrok. Z dala, z zawrotną prędkością nadjeżdżał tir. Pech chciał, że leżałem w miejscu, gdzie światło latarni nie sięgało. Wstałem na jednej nodze. Widziałem już tylko, z bliska cztery jasne punkty. Dwa reflektory ciężarówki i dwa małe, jakże świecące w zachwycie oczka w kokpicie, na miejscu pasażera.

Poczułem uderzenie. Zawirowało mną. Nic nie widziałem, uszy rozdzierał wewnętrzny pisk.

Po chwili usłyszałem piszczenie opon. Leżałem gdzieś dalej. Tylko… dlaczego widziałem szczątki swojego ciała z czyjejś perspektywy? Dotknąłem swojej twarzy – dziwnie miękka i lodowata. Spojrzałem na ręce. Małe, czarne rączki dziecka. Czyżbym stał się jednym z nich?

A raczej moja umęczona dusza zamieniła się w TO? Wygląda na to, że nadszedł czas przeżyć to życie od nowa. Jako… Dziecko Nocy? Wszystko wskazywało, że tak… Strzeż się ich… Uważaj… na nas…

Autor: Wolin - Trzecia strona wyobraźni

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Nudne
Odpowiedz
Nawet fajne, ale wierzylam, ze sie od Nich jakos uwolni i wszystko skonczy sie dobrze :)
Odpowiedz
początek zajebisty ale troche zepsules na koniec
Odpowiedz
Zajebiaszcze :)
Odpowiedz
fajnie się czyta :D
Odpowiedz
Fajne . :D
Odpowiedz
Kopiuj wklej -.-
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje