Historia

Gwoździe

scaryguy 1 11 lat temu 15 417 odsłon Czas czytania: ~5 minut

Mówi się, że godzina trzecia rano to czas kiedy duchy mogą się uaktywniać, a ja jestem tego pewien. Moje mieszkanie zawsze było trochę zbyt ciche jak na mieszkanie w wielkim mieście, zwłaszcza w nocy. Żadne pijackie krzyki na ulicy o tej porze, żadne klaksony czy alarmy samochodowe nie mogły przebić się przez ciemności o tej konkretnej godzinie. To tak jakby moje mieszkanie było wysoko na podwyższeniu, otoczone tylko przez gęstą mgłę, której nie mogłoby przebić najbystrzejsze oko jastrzębia. Zwykle o tej porze próbowałem spać po rozjaśnianiu mojej skóry czystym światłem ekranu mojego monitora. Podkreślam zwrot "próbowałem", gdyż z tego wywodzi się ta opowieść. Radzę Ci, jeśli miałbyś tu być dostatecznie długo by o tym się przekonać, to niedługo odkryjesz to, o czym mówię. Naprawdę mimo to powinienem Ci powiedzieć, tak tylko żebyś wiedział, że nie jesteś szalony. Wiem, że ja nie jestem.

Każdej nocy z tych minionych czterech miesięcy decydowałem urządzić się w tym mieszkaniu, kiedy dziwny dźwięk przeszywał ten dziwny woal, który otaczał mój dom - lub może to był tylko mój umysł. Przeszukiwałem mieszkanie wiele razy, ale za pusto brzmiącymi ścianami o barwie kości słoniowej i sosnowym parkietem podłóg nie mogłem znaleźć żadnego źródła. Dźwięk, z początku, był jak drapanie. Jeśli masz paznokcie, przeciągnij je po stole. Właśnie tak. To było powolne, i za każdym razem gdy to słyszałem, zamierałem w bezruchu. Nie było to tak dramatyczne jak jęczenie duchów czy coś takiego, ale i tak przerażało mnie to tak bardzo, że cofałem się do czasów dzieciństwa i wkładałem głowę pod koc.

Podczas dnia pracowałem w czymś, co mogło by być najnudniejszym miejscem na ziemi - w fabryce, która wytłaczała puszki. Tak naprawdę to nawet nie potrzebowali tam pracowników, ale nie dbałem o to. Rachunki były spłacone, a siedzenie i czekanie dopóki ktoś nie potrzebował pomocy przy naprawianiu maszyny nie było takie złe. Jakoś mi tego brakuje. Jednak zawsze działo się coś złego; w retrospekcji, czuję jakby to za mną podążało. Na przykład, ręka pewnego człowieka utknęła w maszynie do wytłaczania pod płachtą aluminium. Chrzęst był mdlący, brzmiał jak pies gryzący kość. Ten sam przenikliwy dźwięk.

Każdej nocy wracałem z tej odrobinę krwawej nudy do mojego mieszkania, z powrotem do mojego ukochanego komputera. Cykl był zawsze ten sam. Praca, komputer, odgłos drapania. Nigdy tak naprawdę nie pomyślałem by kogoś o to spytać, zwykle zapominałem o tym do rana.

Ale pewnego dnia nie zapomniałem. Siedziałem na moim składanym krześle w pracy, otoczony przez surowe, wyblakłe, szare, betonowe ściany, w moim ręku długo ignorowany papieros stający się stopniowo dygoczącą wieżyczką popiołów, próbowałem wymyślić sposób by odkryć czym była ta rzecz. Dlaczego nie mógłbym po prostu za tym pójść? Zebrać się w sobie i znaleźć nieustające źródło mojego strachu. Poczułem zimno na samą myśl, ale wiedziałem, że muszę to zrobić.

Więc tej nocy, wyłączyłem komputer jak zwykle, ale potem zrobiłem jeszcze jeden krok. Wziąłem latarkę. To miało być szybsze niż bieg przez długość pokoju do włącznika światła. "To nawet mogą być myszy", pomyślałem kiedy wślizgiwałem się do łóżka mając na sobie ubiór bohatera dowolnego mężczyzny; parę bokserek i skarpetki. Przynajmniej jeśli wybiegłbym z płaczem z budynku kilkoro ludzi miałoby się z czego pośmiać.

Zegar powoli zaczął zmierzać w stronę trzeciej. Moje serce zaczęło walić nerwowo. Trzymałem wyłączoną latarkę przyciśniętą do mojej nagiej klatki piersiowej jakby to był miecz. Łańcuszek na mojej szyi był dziwnie zimny, mimo tego, że miałem na sobie przynajmniej trzy koce. Och, radości wyjątkowo mroźnej zimy. Kiedy zamykałem już oczy usłyszałem drapanie. Powoli stało się głośniejsze. Moja dłoń zaczęła się trząść, ale nadal nie otwierałem oczu. Dlaczego nie zapalałem światła? Dlaczego nie patrzyłem? Ponieważ pojawił się nowy dźwięk. Dzwonienie metalu o metal, dziwne dygotanie, jakby marakasy pełne metalu zamiast fasolek czy paciorków.

Głośny huk o moje drzwi sprawił, że wyskoczyłem z łóżka. Włączając latarkę udało mi się dobiec do włącznika światła i również go włączyć. Lodowato zimną, dygoczącą dłonią, otworzyłem drzwi.

To, co zobaczyłem nigdy nie opuści mojego umysłu. Tam było źródło mojego strachu, to coś, co w jakiś sposób nawiedziło mój dom. Dziwnie małe, gnomowate stworzenie, jak głodujące dziecko ze skórą zbyt bladą. Jak zwłoki wrzucone do wody, bo skóra była lekko fioletowa. Każda żyła była widoczna. Och, jak bardzo mdliło mnie na ten widok. Ale było gorzej. Strategicznie umiejscowione w ciele tej rozkładającej się kreatury były długie, metalowe gwoździe. Przez czubki palców u rąk i nóg, wystające z karku i ramion, poprzez klatkę piersiową i prosto z oczu. Były wszędzie. Jak głośno krzyczałem - nie wiedziałem. Czy ktokolwiek usłyszałby przez mgłę otaczającą mój dom? Czy ja bym usłyszał? Nie mogłem przestać się wpatrywać. Wysuszona, pękająca krew na rozkładającym się ciele przywiodła mój ostatni posiłek w górę gardła i wartka, gorąca rzeka wymiocin wylała się z moich ust na ziemię.

Cofałem się, podczas gdy stworzenie postąpiło krok naprzód. Jego zwisające w strąkach włosy były przerzedzonymi kępkami, a gdy podchodziło bliżej, jego stopy ciągnęły się po podłodze, a gwoździe w nich wytwarzały... drapiący dźwięk. Dlaczego musiałem utrzymać mój pokój w stanie ciągłego chaosu - nie wiem, ale bałagan był zdumiewający. Oczywiście, upadłem. Pełznąc do tyłu, patrzyłem w przerażeniu na tą martwą rzecz.

Nie poruszało się we właściwy sposób, zauważyłem. Nie szło tak po prostu. Jego ruchy były przerywane i nieskoordynowane, a jedna stopa ciągnęła się z tyłu, podczas gdy druga zbliżała się w moją stronę. W jego ręku był ciężki, zardzewiały młotek, ociekający czymś, co do czego mogłem tylko mieć nadzieję, że była to woda. Miało odrobinę rdzawy kolor. Nie mogłem znieść widzenia tego, ale w drugiej ręce była plastikowa torba na zakupy zwisająca i wybrzuszona od ciężaru swojej zawartości, jakby ktoś zawinął jeżozwierza w pieluchę. Poczułem ścianę za moimi plecami. Stworzenie przesuwało się w przód; byłem sparaliżowany ze strachu na jego widok. Było tak groteskowe. Zatrzymało się przede mną. Zauważyłem miejsca przekłucia jego malutkich łydek tam, gdzie były gwoździe, i poczułem dziwny przypływ współczucia.

Torba w jego ręku pękła odrobinę, a widok tego, co było w środku sprawił, że wydałem z siebie słyszalny, oraz najpewniej cuchnący żółcią jęk. Gwóźdź przebił się przez torbę. Zawyłem głośno kiedy to coś wskoczyło na mnie, kiedy poczułem pierwszy gwóźdź wbijany w moje oko, było znacznie gorzej. Przez krew przesłaniającą mój wzrok widziałem jego malutkie usta rozciągające się w szerokim, zębatym uśmiechu, a gwoździe w jego malutkich wargach rozszczepiły je, przez co przegniła, czarna krew trysnęła na mnie. Jęknąłem znów z bólu, kiedy kolejny gwóźdź wszedł w moje drugie oko. Ślepo wyrywałem się, ale bezskutecznie. Być może to się wkrótce skończy. Być może śmierć byłaby lepsza niż bycie zamęczanym przez to zgniłe coś. Ale i tak, gwoździe wbijały się. Nadal głośno krzyczałem, zwłaszcza gdy byłem ciągnięty. Nie widziałem gdzie, ale cholera, to bolało.

Nie ma go już, tego poprzebijanego dziecka. Nie wiem gdzie poszło, ale wiem, że gdzieś wyjdzie o trzeciej w nocy. I ja też.

Myślę, że powinieneś sprawdzić swój zegar, bo wygląda na to, że ta torba w moim ręku zaraz pęknie.

Tak miło Cię widzieć.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Ale co było w tej torbie?
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Czas czytania: ~5 minut Wyświetlenia: 9 852

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje