Historia

Deja Vu - cała seria

endriu08 16 10 lat temu 9 214 odsłon Czas czytania: ~44 minuty

Cz. 1:

Witam wszystkich, nazywam się Harry i chciałbym wam przedstawić historię z mego życia.

Pewnie kiedyś w swoim życiu przeżyliście sytuację, gdy mieliście odczucie, że dana czynność została przez was już kiedyś wykonana, lub gdy znaleźliście się w miejscu, które było wam tak nagle znajome. Takie zjawisko nazywamy 'Deja Vu'(fr. już widziane). Pewnego dnia, jedno z takich Deja Vu, zmieniło moje życie. Okej, wiem... Pomyśleliście sobie teraz: "Kolejna tandetna podróba 'Oszukać Przeznaczenie". Nic z tych rzeczy. Z ręką na sercu mogę wam obiecać, że jest to coś bardziej przerażającego i niewytłumaczalnego. Od małego nie lubiłem oglądać horrorów, chodź moja wyobraźnia sądziła inaczej, fundując mi niezłą dawkę koszmarów. Bardzo często budziłem się zlany potem, nie dowierzając, że mój mózg może mieć, aż tak 'złą' perspektywę patrzenia na świat. Koszmar, który przyśnił mi się pamiętnej nocy , nie różnił się od innych niczym specjalnym. Jak w każdym z osobna było dużo negatywnej energii i paranormalnych zjawisk.

Po dłuższym namyśle zrozumiałem w końcu, że nie mogę tego przez całą wieczność skrywać w sobie i postanowiłem wydać to na światło dzienne.

Dlatego prosiłbym was, abyście usiedli wygodnie w fotelu wciągając się w opowieść, która z każdą nową linijką kryje coś przerażającego..

Dzień zaczął się jak tysiąc poprzednich. Wczesna pobudka, szybka kawa, niedokończone śniadanie i wyjazd do biura, które było jak więzienie, mówiąc całkiem dosłownie.

Pracowałem jako Szeryf, w miasteczku, gdzie największym 'przestępstwem' było wybicie szyby sąsiadowi.

Cały budynek, w którym wykonywałem swoją prace był w kiepskim stanie. Na zewnątrz odpadał tynk, okna przeżyły wojnę, a dach w deszczowe dni był wstanie przepuścić cała wodę.

Plan budynku był prosty. Jedno piętro wraz z parterem.

Na parterze znajdował się sekretariat, parę korytarzy dalej można było znaleźć ważne pomieszczenie dla koneserów trunków, czyli izbę wytrzeźwień. Idąc wyżej. Piętro. Dwa biura, moje oraz Gary'ego, sala przesłuchań oraz areszt ( jednak rzadko kto w nim gościł ).

Co by nie mówiąc dla tak ' wielkiego ' miasteczka w zupełności to wystarczało.

Teraz coś o moim biurze. Stan mojej siedziby był jednym z lepszym miejsc w tym lokum. Tapety się trzymały, podłoga lekko skrzypiała, ale nie było tragedii. Najważniejsze, że dało się pracować. Co do umeblowania. Biuro było wyposażone w kilka szafek , parę obrazów, duże biurko, krzesło, które oglądało mnie częściej niż żona z dziećmi oraz komputer, który w życiu nie widział przeglądu. Umieszczona w nim była baza danych wszystkich mieszkańców wraz z ich 'złymi' uczynkami.

( G - Gary, J - moja osoba)

Gary, młodzian, który kiedyś przejmie ten cały burdel po mnie.

' stukanie w drzwi '

G - Harry, mogę wejść ?

J - Wchodź, śmiało.

G - Trzymaj kawę..

J - Coś taki zmarnowany?

G -Kolejna zarwana nocka. Dziecko usnęło dopiero wtedy gdy nadchodziła pora szykowania się do pracy.

J - Przechodziłem to samo. Nie raz, a dwa razy, więc jeszcze wszystko przed tobą.

G - Proszę Cię, nie strasz mnie. Jak tak dalej pójdzie to zwariuje.

J - Co Ci szkodzi przespać się w pracy?

G - Jestem po tylu kawach, ze prędzej dostane ataku serca niż zmrużę oko..

' Drzwi gwałtownie się otworzyły '

( V - Vicky)

Vicky - Najjaśniejszy i najseksowniejszy punkt w tym budynku, pracowała jako sekretarka, odbierając zgłoszenia od ludzi w razie jakichkolwiek zdarzeń.

V - Jesteście obaj pilnie potrzebni na Rouse Street.

Rouse Street, ulica gdzie znajdowali się najzamożniejsi ludzie w miasteczku.

G - O 7 rano? Czy oni są poważni..

J - Do kogo dokładnie mamy pojechać?

V - Do posiadłości Simmonsów.

Rodzina Simmonsów nieraz była podejrzewana o przemyt ciężkich narkotyków.

J - Czyżby jakieś porachunki?

V - Sprawa jest ponoć bardzo poważna. Żona Simmonsa płakała do słuchawki.

G - Nie wytłumaczyła co się dzieje?

V - Nie, prosiła, aby ktoś natychmiast przyjechał.

J - Niech pogotowie również się tam uda, nie wiemy co się tam wydarzyło.

G - Streszczajmy się.

Po kilku minutach byliśmy na miejscu.

Pani Simmons siedziała przed domem na krawężniku w samym szlafroku.

Sąsiedzi słysząc głos syren wyszli ze swoich domostw, aby zbadać całą sytuację.

G - Harry, nie wiem czemu, ale mam jakieś złe przeczucia..

J - To pewnie przez brak snu.

G - Wątpię...

J - Co znów sobie wymyśliłeś?

G - Nic sobie nie wymyśliłem. Spójrz na to racjonalnie.. Dlaczego Simmonsa nie ma z nią?

J - Może jest zajęty i nie mógł wyjść..

G - Naprawdę? O wpół do ósmej? Hmm.. Inaczej. Po co w takim razie Pani Simmons chciała abyśmy natychmiast przyjechali?

J - No może dlatego, że ...

G - Że...? Słuchaj, jeśli Simmons miałby jakiś uszczerbek na zdrowiu, to żona wezwała by pogotowie, a nie nas.

J - Dlaczego, zawsze krążą Ci po głowie same najgorsze scenariusze?

G - A dlaczego ty jesteś zawsze taki uparty, na swoje tezy?

J - Daj już na luz. Pójdziemy tam i się wszystko wyjaśni.

G - Uff.. W takim razie chodźmy.

Przybliżając się do pani Simmons zauważyliśmy, że miewa drgawki.

Może naprawdę jest to coś poważniejszego, i teorie Garry'ego nie są wcale tak odległe od rzeczywistości.

Byliśmy coraz bliżej, nigdy nie sądziłem, że taka sytuacja może wzbudzić tyle emocji...

( PS - Pani Simmons)

J - Dzień dobry Pani Simmons, tu szeryf Harry Crason, dostaliśmy od Pani zgłoszenie o natychmiastowym przyjeździe. Chcielibyśmy wiedzieć co się stało.

PS - Sen...śmierć.

J - Słucham? Może pani głośniej?

G - Mówiłem, mówiłem...

PS - Wiedziałam, że tak będzie...

J - Co Pani wiedziała? Proszę mówić jaśniej.

PS - Sen...śmierć.

J - Garry spróbuj wyciągnąć od niej jakieś informacje.

G - A ty gdzie masz zamiar iść w tym czasie?!

J - Wejdę do ich domu i się rozejrzę.

PS - Pokój...Ściana.

G - Ku*** Harry, ona mnie przeraża.

J - Zaraz przyjedzie pogotowie, powiedz żeby ją przebadali. Możliwe, że uderzyła się gdzieś w głowę i teraz bełkocze bzdury.

G - Niech przyjeżdżają, bo nie chcę z nią długo tutaj siedzieć.

PS - Sen...śmierć.

J - Dobra idę, jakbym znalazł jakieś niespodzianki to będę cię wzywał przez krótkofalówkę.

G - Obyś ich nie znalazł..

Przerażony obrotem spraw, udałem się w stronę drzwi. W mej głowie przewijały się cztery słowa wypowiedziane przez kobietę: Sen, śmierć, pokój, ściana.

Mogłem brać w ciemno, gdzie mam podążać i co mogę tam znaleźć. Dom Simmonsów jednak mi tego nie ułatwiał, był przeogromny i ciężko było się połapać w jakim kierunku mam podążać.

Po kilku minutach znalazłem ogromne drzwi przyozdobione złotem.

Nie trudno było się domyślić, że tutaj kończy się moja podróż. Parę głębszych wdechów... Wchodzę. Drzwi lekko zaskrzypiały, serce biło już swoim szybkim rytmem. Zamknąłem oczy czekając tylko, aż drzwi uderzą o ścianę wiedząc, że trzeba sprostać widokom.

Jednak nagle moje ciało zostało całkowicie sparaliżowane. Ktoś chwycił mnie od tyłu, zakrywając tym samym usta, abym nie wydał 'komendy' pomocy.

Drzwi otworzyły się całkowicie. Przede mną wisiało usytuowane lustro. Dreszcz przeszedł mi po plecach, gdy zobaczyłem kto był sprawcą mego strachu.

Tym, który uwięził mnie w swych rękach był Pan Simmons, za nim stała jego małżonka, trzymająca linę. Ich twarze przyjęły fioletową barwę. Wyglądało to tak jakby brakowało im tlenu. Z czasem sam zacząłęm ciężej oddychać..

( S - Susy)

Susy matka moich dzieci. Kobieta, którą pokochałem od pierwszego obejrzenia.

S - Harry, obudź się!

J - Co? Co jest?!

S - Spokojnie. Od dobrych kilkunastu minut, gadasz przez sen. Na dodatek jesteś cały spocony.

J - Przepraszam, miałem dziwny sen...

S - Koszmar?

J - Bardzo realistyczny.

S - Słyszysz?

J - Tak, to sygnał z mojej komórki.

S - Kto normalny dzwoni o tej godzinie?

J - Zaraz się przekonamy.

_________________________________

J - Vicky? Czego ona chce.

Słucham?

V - Harry, przepraszam, że dzwonię tak wcześnie, ale jesteś pilnie potrzebny na Rouse Street...

Cz. 2:

Deja Vu cz.2

S - Skarbie wszystko w porządku? Kto dzwonił?

J - Vicky. Tak, ale muszę się zbierać.

S - O tej godzinie?! Jesteś potrzebny w biurze?

J - Nie, na Rouse Street.

S - Wytłumaczyła Ci dlaczego?

J - Wszystkiego dowiem się na miejscu.

S - Już mam powoli dość tej twojej pracy.

Mieliśmy ten dzień spędzić razem z dziećmi.

J - Przepraszam. Przed wyjściem zajrzę do nich, a ty w tym czasie idź spać.

Jak wrócę to Ci wszystko opowiem. A to wszystko wynagrodzę wam podwójnie.

S - Już to kiedyś słyszałam.

J - Obiecuję.

Wychodząc z pokoju, musiałem opanować nerwy jakie we mnie buzowały. Byłem pewien, że mój sen był proroczy, myśl o tym powodowała na całym moim ciele gęsią skórkę.

Gdy wszedłem do pokoju dzieci i spoglądnąłem jak śpią, momentalnie ciśnienie ze mnie zeszło.

Dzięki nim jeszcze nie zwariowałem.

Miałem dwóch synów, jeden nosił imię swojego dziadka, Nick, starszy natomiast miał na imię Jack.

Mieli po 6 i 7 lat. Byłem szczęśliwy wiedząc, że mam dwójkę wspaniałych synów.

Patrząc na nich biłem się w pierś za to, że poświęcam im tak mało czasu. Postanowiłem, że sprawa z "Deja Vu" będzie moją ostatnią jako Szeryfa.

Zamknąłem drzwi domu i udałem się w stronę samochodu.

Kluczyki przy otwieraniu auta spadły mi kilkakrotnie.

Mówiłem sobie na głos, że nie mogę przegrać ze strachem, który nade mną ciąży.

Przecież, jeszcze parę miesięcy temu za taką akcję byłbym skłonny uciąć sobie rękę.

Gary dzwoni, pewnie jest wściekły, że mnie jeszcze tam nie ma.

J - Gary, już jadę.

G - Pośpiesz się, ludzie panikują.

J - Co się tam takiego stało?

G - Zobaczysz jak przyjedziesz, w tej chwili nie przejdzie mi to przez gardło.

J - Słuchaj, mam jedno pytanie, w którym z domów dzieję się ta akcja?

G - U Simmonsów. Ja kończę, muszę ogarnąć trochę ten burdel.

Po tej rozmowie byłem pewien, mój sen przedarł się do rzeczywistości.

Gdy podążałem w kierunku Rouse Street, w mojej głowie przewijało się wiele pytań.

Co ujrzą moje oczy na miejscu?

Jakie są przyczyny, że spotkało to akurat mnie?

Czy to był mój ostatni proroczy sen?

Lecz najważniejsze to, czy moja rodzina w bliskim zbliżeniu ze mną jest bezpieczna.

Po paru minutach byłem na miejscu, dom był oblężony przez sąsiadów, więc ciężko mi było coś dostrzec.

Zatrzymałem się blisko miejsca zdarzenia i włączyłem syreny, by przegonić gapiów.

Po chwili podbiegł Gary.

G - Słuchaj, nie zostaliśmy desygnowani do zbadania tej sprawy.

J - Gary ku***, nadal nie wiem na czym polega ta "sprawa", powiesz mi wreszcie o co chodzi ?!

G - Przepraszam, ale po tym co zobaczyłem mało racjonalnie myślę.

Chodź, najlepiej żebyś sam to zobaczył.

Wysiadłem ze samochodu i udałem się w kierunku domu Simmonsów.

Ujrzałem przerażający widok.

Państwo Simmons leżeli obdarci ze skóry,aobok nich leżała lina, taka sama, którą widziałem w swoim śnie.

Omal nie zwymiotowałem.

J - O w mordę, wszystko się zgadza.

G - Co się zgadza?

Spojrzałem na Garego bojaźliwym wzrokiem.

Po czym zmieniłem szybko temat.

J - Te ciała mają tak tam leżeć? Ktoś powinien je w jakiś sposób zakryć. Nie dziwne, że ludzie panikują skoro to wszystko widzą!

Gary czuł, że wymiguję się od odpowiedzi na jego pytanie.

G - Detektyw Jack Hopkins, chciałabyś ty jako szeryf miasteczka to zobaczył.

J - Mógł sobie zaoszczędzić dobroduszności..

To jest ta osoba, która będzie badać sprawę?

G - Dokładnie, ale bynajmniej nie jedyna. Najwięcej udziału w tym śledztwie będzie mieć główny posterunek w sąsiednim mieście.

J - Czemu akurat oni?

G - Cała rada miasta już wie o tym zdarzeniu, zwołali największe szczeble miasteczka i postanowili, że najlepiej będzie jak ta cała sytuacja wyjdzie poza miasteczko, by nie wdarł się niepotrzebny chaos.

J - To jaki wkład będziemy mieli w to wszystko?

G - Obawiam się, że zerowy.

J - Niedobrze, zbierz jak najwięcej informacji o tym co się tu wydarzyło, porób zdjęcia jeśli to możliwe, po czym udaj się prosto do biura, jak już tam będziesz ukryjesz to w areszcie.

G - Czemu akurat w areszcie?

J - Rzadko kto tam bywa, więc nikt pewnie tego nie zauważy.

Słuchaj, jeśli rada dała praktycznie całą władzę komisariatowi z Davenport, to z pewnością nie pozwolą nam grzebać swych

palców w tym co tu się stało. To oznacza, że będziemy kompletnie wyłączeni z tego wszystkiego. A ja muszę się dowiedzieć kto był

sprawcą tak brutalnego zabójstwa.

G - Jesteś pewien? Gdy rozmawiałem z tobą przez komórkę byłem innego zdania.

J - Idź robić swoje, ja pogadam z tym całym detektywem.

Odwróciłem się i zobaczyłem starszego, wysokiego, nawet dobrze zbudowanego mężczyznę w wieku ok. 60 lat. Mocno siwe włosy i liczne zmarszczki na twarzy pokazywały jego zmęczenie, ale zarazem doświadczenie w zawodzie.

Był ubrany w brązowy płaszcz i obdarte jeansy. Na głowie miał wyblakły beret. Cały jego strój dopełniały eleganckie buty, które nijak nie pasowały do reszty.

( D - Detektyw Jack Hopkins)

D - Niechcący usłyszałem, że chce pan ze mną rozmawiać.

J - To Pan jest tym detektywem?

D - W rzeczy samej, a co nie wyglądam?

J - Nie nie, nic z tych rzeczy.

Jestem Harry Crason szeryf miasteczka.

D - Wiem o tym.

J - Skoro już pan wie kim jestem i jest tak dobrze informowany, to może byłby detektyw tak miły i opowiedział mi co się tu dokładnie stało?

D - Nie powinienem tak tego rozgłaśniać, ale jesteś szeryfem miasteczka, więc wypadałoby żebyś co nieco o całej sytuacji wiedział.

J - W takim razie zamieniam się w słuch.

D - Z pewnością nie było to samobójstwo (głupi uśmieszek), morderstwo i to najgorsze jakie w życiu widziałem, a parę ich było.

Dam ręke uciać, że to robota jakiegoś psychopaty, którego rodzice nie raz się przerazili, gdy synek przynosił różne zwierzęta do domu, tylko że

martwe..

J - Ciekawe przemyślenia ...

D - Nie przerywaj. Państwo Simmons, zostali obdarci ze skóry, a następnie powieszeni na grubej linie.

Z badań wynika, że byli całkowicie przytomni, gdy zrywano z nich skórę co dodaje dreszczyku emocji w całej sytuacji.

J - Rzeczywiście..

D - Dopiero gdy skończył im się tlen, udali się do świata zmarłych.

J - Przerażające. Dziękuję bar...

Detektyw nagle podszedł do mnie, i szepnął mi do ucha "a ty co wiesz?"

Zrobiłem parę kroków w tył i lekko jąkającym głosem odpowiedziałem.

J - Jaa nicc, skądd miałłbym coś wiedzieć?

Przecież dopiero przyjechałem.

Może rzeczywiście jest tak dobry i rozpoznał, że coś ukrywam, albo po prostu usłyszał moje słowa skierowane do Garego "O w mordę wszystko się zgadza".

D - Jeśli dowiedziałbyś się czegoś nowego, to zawiadom mnie, tu masz moją wizytówkę.

J - Oczywiście, jeszcze raz bardzo dziękuję za informację.

Po rozmowie z detektywem, spojrzałem w kierunku domu.

Ciała powoli zaczeły być chowane w worki.

Pewnie zabiorą je do prosektorium.

Całym tym cyrkiem zarządzał szeryf z Davenport.

Chcąc rozejrzeć się po posiadłości Simmonsów, musiałem mieć jego zgodę.

Szeryf był skromnej budowy, co mnie zaskoczyło.

Nosił ciemne, duże okulary, które zakrywały mu wiekszość twarzy, wieć cieżko mi było coś o niej powiedzieć.

Ubiór miał desygnowany dla posterunku z Davenport.

( SM - Szeryf Martin Rackels)

J - Nie przeszkadzam?

Szeryf miasteczka Harry Crason.

Mam jedno małe pytanie, mógłbym się trochę rozjerzeć po posiadłości Simmonsów ?

SM - Szeryf Davenport Martin Rackels. Myślę, że nie ma takiej potrzeby.

Niech mnie szeryf źle nie zrozumie, ale nie ma na prawdę sensu.

J - Może pan jaśniej?

SM - Znaleźliśmy tylko i aż jeden dowód. Oprócz odcisków palców Państwa Simmonsów, udało się nam wyszukać jeszcze jeden odcisk, który był dość wyraźny, znajdował się na framudze, która była ubrudzona krwią co stanowczo przykuło naszą uwagę.

Szczerze mówiac, i tak bym u pana za jakiś czas zagościł

J - Tak? A w jakim celu?

SM - Potrzebne mi są odciski wszystkim mieszkańców Tulipwood.

J - Słucham? Nie wiem czy mogę się zgodzić na taką prośbę.

SM - Przykro mi, ale to nie jest proźba lecz rozkaz. Ma pan mało do gadania w tym śledztwie, więc to co powiem powinno być dla Szeryfa święte.

Myślę, że się zrozumieliśmy. Do zobaczenia wkrótce.

Miałem w tym momencie ochotę uderzyć go prosto w nos. Nikt w życiu mnie tak nie upokorzył.

Nie mogłem tak tego zostawić, postanowiłem, że w nocy włamie się do domu państwa Simonnsów.

Na ten wyczyn potrzebne mi będą siły, więc zdecydowałem, że udam się prosto do domu.

Przed tym udam się na komisariat i przedstawię plan Garemu i Vicky.

Parę chwil później byłem na posterunku.

Vicky i Gary siedzieli w sekretariacie popijając kawę.

G - Szeryfie, informacje ze zdjęciami, są tam gdzie pan sobie życzył.

Mam iść po to?

J - Nie, teraz usiądź mam wam coś przedstawić.

V - Niby co?

J - Plan włamania się do Rezydencji Simmonsów.

G - Czy ja dobrze słyszę? Szeryf chce się włamać? Tego jeszcze nie grali.

J - Gary stul pysk i mnie posłuchaj.

Pojedziemy tam ok. 01:00. Po czym zatrzymamy się od domu jakieś 300m.

Żaden sąsiad nie może nas zauważyć, więc wyjdę tylko ja, wy za to będziecie mnie informować np. o czyimś przyjeździe.

G - Okej, ale po co chcesz tam się włamać ?

J - Dowiedziałem się, że na którejś z framug są odciski palców nienależące do Państwa Simmonsów.

Muszę je zebrać, i się dowiedzieć do kogo należą.

G - Ku***, wreszcie jakaś konkretna akcja.

J - Nie byłeś czasem przerażony tym wszystkim?

G - Może i byłem, ale to wszystko może okazać się kluczem do sławy!

V - Głupi młodzian..

J - Teraz słuchajcie, jesteście w posterunku do godz. 15, po czym udajecie się do domu, na krótką drzemkę.

Muszę mieć was sprawnych.

G - A szeryf gdzie się teraz udaję?

J - Do domu, obiecałem dzieciakom i żonie, że dziś będę dla nich, po za tym muszę się odprężyć.

Jeszcze raz, równa pierwsza, i jesteście już przyszykowani pod posterunkiem.

Cz. 3:

Wychodząc z posterunku zauważyłem zamkniętą kopertę, która leżała na schodach. Bez wahania ją podniosłem. Po chwili zacząłem szukać na niej odbiorcy, ale udało mi się tylko znaleźć w prawym górnym rogu krótki tekst: "Możliwe, że tego nie pamiętasz".

Po przeczytaniu tekstu, momentalnie ją otworzyłem. Na ciele poczułem zimny dreszcz, oraz pot, który zbierał się na moim czole.

W kopercie były zdjęcia państwa Simmonsów. Pokazywały one bardzo szczegółowe mordowanie.

Zebrało mi się na wymioty, gdy spojrzałem na jedno z nich. Zamazana postać w czarnym płaszczu zdziera żywcem skórę z ich ciał.

Oprócz multum krwi, fotografia pokazuje przerażające cierpienie. Nie wiem co zrobili, ale nikt nie ma prawa poczuć tak potwornego bólu. *

Ostatnie zdjęcie przedstawiało moją rozmowę z Garym na Rouse Street.

To znaczy, że sprawca był na miejscu zdarzenia, a my nie mieliśmy o tym zielonego pojęcia.

Przeszukałem raz jeszcze kopertę, adresat zostawił na samym dole także kartkę.

Odwróciłem ją, następnie moim oczom ukazał się gruby napis: "A jak twoja rodzina wychodzi na zdjęciach?"

Szybko pobiegłem do samochodu i z głośnym piskiem opon ruszyłem w stronę domu. Jadąc miałem tylko nadzieję, że nic się nie stało pod moją nieobecność.

Zaparkowałem praktycznie pod samymi drzwiami. Wysiadłem i gwałtownym ruchem otworzyłem wejściowe drzwi. Nie zastałem nikogo.

Udałem się na górę myśląc, że żona z dziećmi może jeszcze śpią. Drzwi od sypialni były otwarte. Wbiegłem do pokoju, łóżko było niepościelone, a piżama nocna leżała na podłodze. Wyobraziłem sobie najgorsze.

Nagle wydało mi się, że słyszę kogoś na podwórku, podszedłem do okna i zobaczyłem jak moja żona bawi się z dziećmi. Ciśnienie zeszło ze mnie natychmiastowo.

Chciałem szybko udać się na dół, lecz usłyszałem za moimi plecami skrzypnięcie drzwi i ludzkie kroki, które podążały w moim kierunku.

"Nic Ci nie zrobię, lecz teraz musisz usnąć". Odwróciłem się, nie minęła sekunda jak dostałem metalową rurką w głowę.

Niemożliwe! Kolejny sen na jawie? Gdzie ja właściwie jestem?

G - Vicky? Przestań się ukrywać. Ile ty masz lat, aby bawić się w takie rzeczy?

Coo! Jestem na posterunku?

Wstałem, rozejrzałem się.

Areszt..

Otworzyłem drzwi od celi i poszedłem w stronę krzyków Garego.

Cholera, nawet w śnie głowa boli mnie od uderzenia..

G - Kur** zobaczysz, jak Cię znajdę to pożałujesz, że się urodziłaś!

Doszedłem do Garego, był strasznie zdenerwowany. Możliwe, iż naprawdę jest to coś poważniejszego.

G - Vicky, proszę wyjdź!

Szuka, szuka i nie może jej znaleźć. W sumie ja także jej nie widzę.

*HUK*

Dobiegał z aresztu, ale przed chwilą przecież tam byłem i nikogo nie widziałem. Nieważne.

Gary popędził tam natychmiast.

G - Vicky. Boże!

Ku*** co się tam stało.

Zamierzałem już tam pobiec, kiedy znienacka czarna postać przebiegła przed moimi oczami.

Nie mogłem dać jej uciec. Wiedziałem, że to ona stoi za tym wszystkim.

Pobiegłem by ją schwytać. Przed drzwiami od komisariatu, udało mi się złapać jej płaszcz.

Odwróciła się. Teraz zobaczę prawdziwą twarz potwora.

Nic z tego.. Była zamazana, zupełnie jak na zdjęciu..

"PLASK"

J - Co jest?!

S - Skarbie nic Ci nie jest?

J - Cholera czemu mnie obudziłaś?!

S - Słucham! Leżysz nieprzytomny w pokoju, krew Ci leci z głowy i się jeszcze mnie pytasz czemu Cię obudziłam?!

J - Masz rację, przepraszam, muszę szybko zadzwonić do Garego!

S - Po co? I co trzymasz w ręce? Wytłumaczysz mi wreszcie o co chodzi?

J - Tak, ale najpierw daj mi do niego zadzwonić.

Ty weź dzieci i jedź prosto do mamy, przyjadę tam tak szybko jak to możliwe.

S - Harry, ja już mam tego dość..

J - Obiecuję Ci, że jak przyjadę to Ci wszystko wyjaśnię, ale teraz już jedź.

S - Dobrze. Opatrz sobie ranę.

Spojrzałem na prawą dłoń, trzymałem w niej kawałek materiału z płaszczu zamazanej twarzy.

Musiałem go urwać w momencie gdy go chwyciłem.

Ale to znaczy jedno, ciała ze snu na jawie mogą przeniknąć do rzeczywistości.

Muszę szybko zadzwonić do Garego.

Zbiegłem na dół po telefon .Susy z chłopcami już nie było w domu.

Wziąłem go do ręki i wykręciłem numer Garego.

J - Gary wie..

G - Nie wiem jak to się stało (płacz)

Kto może robić coś tak potwornego!

J - Wiem co się tam stało..

G - Jak to wiesz?

J - Wytłumaczę Ci jak przyjadę, teraz się uspokój.

Musisz zamknąć frontowe drzwi.

Od tej chwili nikt nie może wejść do posterunku oprócz nas.

G - Dobrze, ale pośpiesz się. Nie dam tu rady sam siedzieć..

J -Zaraz będę, nie martw się.

Za jakie grzechy spotyka nas taki koszmar?!

Ludzi, którzy przez całe życie próbowali być dobrzy.

W ogóle jaki cel mają te zabójstwa.

Do czego one prowadzą?

Kto to jest za odpowiedzialny! Say what?

Dowiemy się dopiero wtedy, gdy zdołamy złapać 'zamazaną twarz'.

Od tego momentu zmieniamy reguły gry.

To my będziemy katem.

Nie na odwrót..

Po kilkunastu minutach byłem po raz trzeci w dniu na posterunku.

Teraz jednak przybycie tu miało szczególną wartość.

J - Gary gdzie jesteś?!

M - Tutaj jesteśmy.

G - Przepraszam, myślałem, że to pan.

J - Co tutaj robisz?

M - Spokojnie. Przyszedłem po odciski palców mieszkańców, a znalazłem coś bardziej intrygującego.

G - Jak śmieciu możesz mówić, że to jest intrygujące!

M - Niech Szeryf uspokoi gówniarza, bo pewnie nie chcecie kłopotów.

A zdaję mi się, że was szukają.

Teraz opowiedz mi szczegółowo co się tutaj dzieję do cholery.

J - Śnię na jawie.

M - Dokładniej.

J - Można powiedzieć, że jestem widzem w tych zabójstwach.

M - Dobrze rozumiem, widziałeś te zabójstwa?

J - Nie do końca. Znajdowałem się w miejscu gdzie je dokonywano. Żadnego nie widziałem.

M - Przy morderstwie Simmonsów też byłeś?

J - Przed ich śmiercią.

M - Widziałeś ich?

J - Znalazłem ich, a może bardziej to oni mnie znaleźli.

Zdaję mi się po prostu, że wiedzieli co ich czeka.

M - Jak to wiedzieli?

J - Byli gotowi na śmierć, trzymali w ręku taką samą linę na jakiej zostali powieszeni.

Nie umiem tego wytłumaczyć.

G - Szeryfie, o czym ty pierd****! Widziałeś jak morduje Vicky?!

J - Nie, przez cały ten czas byłem z tobą.

G - A wiesz ku*** czemu mi nie odpowiadała?

Bo sukins** odciął jej język!

Tak po prostu.. odciął.

A ja nie mogłem jej pomóc..

J - Gary, wiem jak możemy ją pomścić.

Ale jesteś mi potrzebny.

G - Mów.

M - Jack słuchaj, wezwij karetkę oraz patrol na King Street, mamy kolejne morderstwo.

M - Przykro mi, ale muszę was aresztować.

G - Co ty bredzisz?!

M - Musimy poddać was wykrywaczu kłamstw, następnie będziecie z nami współpracować.

J - Nie możesz nam tego zrobić!

Wiem jak możemy go złapać!

M - Przykro mi, ale jesteście w tej chwili głównymi podejrzanymi...

Śmierć Vicky, areszt. Wszystko idzie pod górkę...

Deja Vu cz.4

( Policjant - P )

G - Co teraz zrobimy?

J - A co mamy zrobić?

Powiemy po prostu prawdę.

G - Prawdę? Cienko to widzę..

J - Cienko? Zrobiłeś coś, czego nie wiem?

G - Nie. To znaczy, kur**..

J - Wszystko w porządku?

G - Muszę coś Szeryfowi wyznać

J - W takim razie proszę, mów.

G - To byłe...

M - Tam siedzą, skujcie ich w kajdanki.

P - Dobrze szeryfie.

M - Bym zapomniał, mają siedzieć w osobnych autach.

J - Martin, nie mamy czasu na zabawy z wykrywaczem kłamstw.

On może zaatakować w każdej chwili!

M - Harry uspokój się, czasu mamy opór.

J - Żebyś był taki pewny później.

M - O to się nie martw.

Przy skuciu w kajdanki, czułem się jak najgorsze bydle.

Był to mój pierwszy i oby ostatni raz w roli przestępcy.

W sumie niewinnego. Ale jakby nie patrzeć i tak potraktowali mnie jak człowieka, który by wybił całe miasteczko.

I właśnie. Ja jestem niewinny, ale Gary? Zachowuje się strasznie bojaźliwie.

Chciał coś wyznać, ale nie zdążył.

Cholera.. Jak tak dalej pójdzie to te śledztwo może ciągnąć się wiekami.

Moja prawa ręka nie może mieć przede mną tajemnic.

Tajemnic, które mogą obrócić mój świat do góry nogami.

Bo przecież, gdyby to Gary stał za czyimś aktem śmierci, komu miał bym w przyszłości zaufać?

Martinowi? Jeszcze nie oszalałem.

Muszę myśleć jednak optymistycznie, może coś przeoczyłem i Gary chce mnie o tym uświadomić.

Przekonamy się niedługo, co tak naprawdę w sobie trzyma.

Wychodząc z posterunku zobaczyłem po raz kolejny kopertę.

Leżała w tym samym miejscu co przedtem.

M - Też ją widzę. Nie martw się.

J - Jeśli chcesz spać w nocy to lepiej jej nie otwieraj.

M - Zaczynasz już mnie denerwować. Za kogo ty się uważasz?

Uparty idiota. Mhm.. Ciekawość pierwszym stopniem do piekła.

M - O ku***.

J - Ostrzegałem..

G - Co tam jest?

J - Zdjęcia, pewnie Vicky.

G - Jak Vicky!?

J - Szczegółowe mordowanie.

M - Czemu napastnik na każdym zdjęciu ma zamazaną twarz?

J - Tego nikt nie wie.

G - Nie tak się umawialiśmy...

M - Mówiłeś coś?

G - Nie, mruczę sobie pod nosem.

Gary co się z tobą dzieję.. Nie poznaję człowieka.

Byłem już niemal pewien, że ma coś wspólnego z odejściem Vicky.

Tylko co by mu to dało? Czemu by nie zrobił tego wcześniej? I dlaczego by miał dokonać tego czynu tak publicznym miejscu jak to.

Byłem zielony w tym momencie, za dużo wątków do łączenia, a za mało informacji.

M - Jaki potwór, może coś takiego robić..

J - Niestety.. Ja wiem.

M - Wyśpiewasz mi wszystko na posterunku.

Po godzinie byliśmy na miejscu.

Nasz posterunek nawet nie stał koło tego z Davenport.

Nowy, nowoczesny, elegancki.

To parę przymiotników z wielu, które opisują ten budynek.

Wszedłem ze samochodu, Gary już wchodził do środka.

Ludzie patrzyli z ciekawością. Nic dziwnego.

Szeryf z Tulipwood aresztowany, jutro pewnie będzie to widniało na pierwszych stronach gazet.

Tego się na pewno nie spodziewali.

M - Chodźcie z nim tutaj.

J - O, Szeryf Martin będzie mnie przesłuchiwał?

M - Na twoim miejscu bym się tak nie cieszył.

Podłączcie go.

Usiadłem wygodnie.

Teraz tylko pozostało mi czekać na pytania Rackelsa.

M - Wyglądasz na pewnego.

J - I tak się czuję.

M - Dobrze, więc zaczynajmy.

Pierwsze pytanie. Zabiłeś Simmonsów?

J - Nie.

M - Drugie pytanie. Zabiłeś Vicky Hughes?

J - Nie.

M - Trzecie pytanie. Byłeś przy którymś zabójstwie?

J - Żadnego nie widziałem.

M - Czwarte pytanie. Byłeś w budynku gdzie było ono dokonywane?

J - Tak.

M - Piąte pytanie. Na Rouse Street?

J - Tak.

M -Szóste pytanie. Na King Street?

J - Tak.

M - Siódme pytanie. Czemu nie pomogłeś ofiarom?

J - Zwyczajnie nie mogłem.

M - Ósme pytanie. Dlaczego?

J - Byłem tam poprzez sen.

M - Dziewiąte pytanie. Posiadasz jakieś informacje dotyczące pierwszego morderstwa?

J - Tak.

M - Dziesiąte pytanie. Co dokładnie?

J - Zdjęcia.

M - Jedenaste pytanie. Gdzie one są?

J - W areszcie.

M - Dwunaste pytanie. Kto Ci je przesyła?

J - Nie mam pojęcia.

M - Dobra.Kończmy to.

Zostawcie mnie z nim na chwilę.

P - Dobrze, w razie jakichkolwiek kłopotów będziemy stać za drzwiami.

M - Słuchaj, nie muszę mieć wyników by wiedzieć, że mówisz prawdę.

Ty podzieliłeś się czymś ze mną, ja podzielę się z czymś z tobą.

J - Skąd ta nagła zmiana charakteru?

M - Siedzimy w tym gównie razem, więc musimy sobie pomagać.

Lecz musisz mi wyjaśnić jeszcze jedną rzecz.

Jak docierasz na miejsce zbrodni przez sen?

J - Nie kontroluje tego. Dzieje się tak od dwóch dni. Usypiam i nagle śnie na jawie.

M - Możesz na przykład przenośić rzeczy w tym śnie?

J - Nie, czuję się jak..obserwator.

M - Obserwator?

J - Dokładnie. Jakby ktoś chciał, żebym to widział.

Teraz ty mi coś powiedz.

Ne mogliśmy tak rozmawiać od początku?

M - Nie, musiałem Cię mieć na wyłączność.

Pewnie pamiętasz jak prosiłem Cię o odciski palców wszystkich mieszkańców twojego miasteczka.

Wiedziałem, że mi ich nie dasz, więc poprosiłem o to władze Tulipwood, nie mieli ani jednego,małego zastrzeżenia dotyczącej tej prośby..

J - W takim razie po co przyjechałeś do naszego posterunku?

M - Daj mi skończyć.

Dostaliśmy odciski palców ludzi, którzy egzystują na tym świecie, oraz ludzi, którzy już odeszli.

Porównaliśmy odcisk znaleziony na Rouse Street, z całą bazą innych. Okazało się, że należą do zmarłego Rockiego Smitha..

J - Co! Jak to możliwe!

M - Nie wiem, zaniepokoiłem się tym i stąd ta wizyta.

A, że zobaczyłem to co zobaczyłem zmieniło kolej rzeczy w moich działaniach.

Ricky Smith był rolnikiem, którego w miasteczku wszyscy szanowali.

Od 1987 po okolicznych miasteczkach zaczęły ginąc dzieci.

Ulice walały się od plakatów ze zdjęciami dzieci.

Firma, która współpracowała ze Smithem, była już gotowa rozwiązać z nim umowę, gdyż ten nie wysyłał im towaru, ani nie reagował na upomnienia.

Właściciel firmy pojechał osobiście do niego, w celu usłyszenia wyjaśnień.

Wchodząc na posiadłość Smitha na pewno nie przypuszczał, że kiedyś w życiu coś takiego zobaczy.

Po kilku zmarnowanych minutach pukania w drzwi, postanowił, że przejdzie na ogród, myśląc, że tam go znajdzie.

Znalazł, ale nie koniecznie jego.

Idąc przez ogród potknął się o coś wystającego.

Przykuło to tak jego uwagę, że postanowił to odkopać.

Okazało się, że to rączka dziecka.

Momentalnie wezwał policję.

Policja wykopała w ogrodzie Smitha, dziewięcioro dzieci w wieku od 5-7 lat.

Każde dziecko miało status zaginionego.

Policja rozpoczęła poszukiwania Rickiego.

Po kilku godzinach poszukiwań, w końcu znaleźli go w lesie.

W raporcie, który kiedyś dostałem do ręki napisali że , broń Smitha uległa uszkodzeniu, wybuchając mu prosto w ... twarz. Przy takim wybuchu nie miał szans na przeżycie.

Zginął od razu na miejscu.

M - Nie wiem jak. Wiem tyle, że na sto procent są to jego odciski.

J - Przerażające.

M - Skurwys** za te dzieci powinien skończyć na krześle, a zginął śmiercią błyskawiczną. Pewnie jeszcze nic nie poczuł.

J - Cholera. Jest gorzej niż myślałem.

M - Dlaczego?

Szeryfie mamy wyniki pana Garego ..

J - Smitha...

Deja Vu cz.5

M - Smitha?

Więc jak dobrze zrozumiałem, to Ricky Smith jest jego rodziną?!

J - Nie wiem, naprawdę.

M - Dobra. Dosyć tego, czas na męską rozmowę. Gdzie on jest?

P - Kazałem umieścić go w celi, do czasu aż Szeryf nie przejrzy wyników.

M - Dajcie mi je. Każdą odpowiedź, którą podał na pytanie zadane, rozwinie szczegółowo.

Harry Smith.. Czemu nigdy nazwisko Garego mnie nie zaciekawiło?

Patrząc w przeszłość nie przypominam też sobie, abyśmy rozmawialiśmy o jego rodzinie, ani tym podobne.

Za dużo rzeczy dotąd przeoczyłem. Muszę być bardziej uważny.

Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Szkoda tylko, że w większości na gorsze.

Podążyłem za Martinem. Buzowały w nim takie emocje, że nie zauważyłby nawet mojego zniknięcia.

Teraz już byłem pewien, że Gary jest choć trochę zamieszany w morderstwa. Ale i tak martwiłem się o jego losy.

P - Zamknęliśmy go w tamtej celi.

Policjant pokazał przedostatnią cele.

Wszystkie cele wokół niej były puste.

O dziwo były one w opłakanym stanie.

Jakby władze chciały pokazać, że nie wszystko tutaj jest tak kolorowe, a szczególnie nie dla kryminalistów.

Gdy doszedłem już do celi Harrego, zobaczyłem go siedzącego na łóżku.

Twarz miał zakrytą dłońmi. Chciałem do niego podejść i słowami nadziei pocieszyć, że wszystko będzie dobrze.

Jednak.. skłamałbym.

Mój niedoszły następca, któremu ufałem bardziej niż sobie, miał w niedalekiej przyszłości usiąść za kratkami?

Nie mogłem sobie tego wyobrazić.

M - Gary! Co wiesz o Rickym Smith'ie?

Gary siedział bez ruchu, jakby miał wyłączone wszystkie układy. Szczególnie nerwowy i słuchu.

M - Gary, do cholery odpowiadaj! Albo zaraz tam wejdę!

G - Rodziny się kur** nie wybiera! Nie uczyli Cię?

J - Gary, masz coś wspólnego z morderstwem Vicky?

Powiedz szczerze, nie ma już sensu ukrywać prawdy.

G - Po co się pytasz?

Przecież macie wyniki!

M - Pokażcie mi je.

Martin zrobił minę, która oznaczała jedno..

M - Harry spójrz.

G - Jesteście już na ty? Jeszcze niedawno chcieliście się pozabijać.

Pytania Garego były bardzo podobne do tych, które ja dostałem.

Jedynie jego odpowiedzi nieco się różniły.

Dreszcz przeszedł mi po plecach, gdy przeczytałem jedno z nich.

"Zabiłeś Vicky Hughes? - Nie, ale pomogłem ją zwabić."

M - Jak ją zwabiłeś?

Martin najwyraźniej przykuł oko do tego samego.

J - Gary, coś ty najlepszego zrobił...

G - Oj Harry Harry, nikt przecież nie jest idealny.

Ale, dlatego że zawsze mnie wspierałeś i we mnie wierzyłeś, w streszczeniu opowiem wam co się stało.

Może zaczniemy od samego zwabienia, bo pewnie to na razie interesuje was najbardziej.

Nie było to trudne. Można powiedzieć, że banalnie proste.

Przyjaźniłem się z nią, wiedziałem o niej praktycznie wszystko, tak samo jak ona o mnie.

M - Nawet o twojej rodzinie?

G - Nie doszliśmy do tego tematu.

Rano dostałem wiadomość, że przyszedł termin spłaty.

Po przeczytaniu treści poczułem bolesne ukłucie w sercu.

Przewijały mi się myśli samobójcze, ponieważ nie chciałem brać w tym udziału. Jaśniej...

Miałem spłacić dług chwytając Vicky tak, aby była praktycznie bezsilna.

Bądźmy szczerzy, bylibyśmy razem gdyby ta sytuacja nie zaistniała w moim życiu. A w sumie naszym.

Mój plan był prosty, chciałem żeby cały komisariat obfitował w miłosne igraszki ze mną i Vicky w roli głównej.

Byłem pewien, że Vicky zgodzi się bez większego namysłu i tak też było.

Zaczęliśmy się pieścić.. i nagle bach. Jej ręce znieruchomiały w kajdankach.

Nie podejrzewała jeszcze niczego. Aż do momentu gdy zza moich pleców zaczął wyłaniać się już wam znamy.. Ricky Smith.

M - Więc to jednak on.

Nie udawajcie zdziwionych, przecież o tym widzieliście.

Vicky próbowała mnie uświadomić, że ktoś za mną stoi, krzycząc na przykład "za tobą".

Lecz nie wiedziała, że ja jestem w stu procentach bezpieczny, a jej czas... minął.

Po tych słowach z oczu Garego zaczęły wypływać krople łez.

G - Nie wiecie, jak bardzo krzyczała. Nie chciałem, aby to się tak skończyło.

Ja z was wszystkich jestem największym poszkodowanym!

M - Co się później stało?

G - A jak myślisz geniuszu?

Odciął jej język, aby nie prosiła mnie o pomoc.

A ja miałem udawać głupiego pałętając się po posterunku.

M - Ona również była żywa?

G - Ku***, ty udajesz takiego debila?!

J - Martin już dosyć. Gary, wiedziałeś, że tam będę?

G - Tak..

J - Skąd?

G - Od...

M - Od?

G - Wracając do mojej poprzedniej kwestii. Może powiem wam o długu, który kiedyś mój starszy wujaszek na mnie zrzucił.

Uratował mnie kiedyś przed dwoma psami, które zacięcie na mnie biegły i ostrzyły sobie kły, aby użreć mnie w moją młodą buźkę.

Wuja czytajcie to jako Ricky , bez wahania zabił je ze swojej strzelby, podszedł do mnie, ukląkł, zrobił poważną minę i powiedział:

"Przyjdzie czas kiedy i ty mi się odwdzięczysz". Niby nic, ale po tej mimice twarzy zrozumiałem, że taki dzień kiedyś na pewno nadejdzie.

M - Po pierwsze nie odpowiedziałeś na pytanie. Po drugie, czemu mamy niby Ci w to uwierzyć?

G - Po co miałbym was okłamywać? I tak już wszystko skończone.

J - Do cholery jaki w tym sens?

G - Ktoś wskrzesił Ricki'ego nadając mu taki cel.

Ricky pomagał wielu ludziom w miasteczku, mówiąc po tym "Przyjdzie czas kiedy i ty mi się odwdzięczysz" .

Na państwa Simmonsów, również taki czas przyszedł.

M - To znaczy, że on kiedyś też im pomógł?

G - Brawo Sherlocku.

J - Wracając do kwestii wskrzeszania, kto niby miał to zrobić?

G - To będą moje ostatnie słowa skierowane do Ciebie, więc je dobrze zapamiętaj.

"Nie ufaj bliskim"

M - Czekaj, jak to ostatnie słowa?

Gary wyciągnął nagle ze spodni schowaną broń i włożył ją do ust.

Chciałem powiedzieć, aby ją opuścił i nie robił głupstw. Jednak siła wyższa kazała mi milczeć.

Stałem jak sparaliżowany. Wiedziałem, że i tym razem nie będzie Happy End'u.

Zostało mi tylko patrzeć jak Gary popełnia samobójstwo.

M - Ku***, mieliście mu wszystko zabrać!

P - Ale przeszukaliśmy go doszczętnie!

M - To jak wam to wyszło do cholery?!

G - Harry, przepraszam, pozdrowię Vicky w twoim imieniu. Trzymaj się...

Gary chwycił za spust. Po korytarzu rozległ się potężny huk.

Krew rozprysła się po ścianach, a on sam upadał na ziemię z zamkniętymi powiekami.

Na moich oczach rozegrała się najkoszmarniejsza scena z życia pt. "Straciłem Przyjaciela".

J - Nie zapomnij jej pozdrowić...

Cały komisariat opętał chaos, a ja miałem tylko ochotę klęknąć i już nie wstawać.

Co się podniosę to i tak zaraz upadnę. Syzyfowa praca nabierała nowego znaczenia.

M - Harry, chodźmy stąd.

Miałem w sobie tyle adrenaliny, że nawet nie wiedziałem kiedy dotarłem do domu.

Ocknąłem się przed drzwiami swojej teściowej. Obok mnie stał Martin.

M - Otrząśnij się. Nie zmienisz już przeszłości.

Słowa wypowiedziane przez Martina wzbudziły we mnie złość.

Jak można od tak zapomnieć o dwójce swoich najlepszych przyjaciół?!

J - Straciłeś kiedyś kogoś bliskiego w sytuacji, która by Ci się nie śniła w najgorszym koszmarze?

M - Tak, córkę. Miała 4 lata, kiedy została porwana. Zgadnij kto ją porwał?

Zrobiłem się blady, kolejna dramatyczna tajemnica, którą mogłem usłyszeć własnymi uszami.

Przez chwilę poczułem się jak największy samolub.

J - Przykro mi.

M - Dlatego nie jest mi wcale żal Garego, postaw się w mojej sytuacji.

Po paru minutach stania na zewnątrz domu, wreszcie ktoś otworzył drzwi i raczył nas wpuścić.

W sumie zrobił to w odpowiedniej chwili, miałem już dosyć tej rozmowy. Jednak byłem pewien, że Martin pomaga mi tylko dlatego, że chce pomścić swoją córkę i pogrzebać raz jeszcze Smitha. Ale teraz własnymi rękoma.

Śmierć Garego spowodowała, że Rackels się przede mną otworzył.

Wątpię, żebym za jego żywotu doświadczył takiej metamorfozy.

S - Wreszcie jesteś!

J - Musimy porozmawiać.

S - Dobrze, kogo ze sobą przyprowadziłeś?

M - Dobry wieczór, jestem Martin Rackels.

S - Dobry wieczór, Susy żona Harrego.

Bądźcie tylko cicho, dzieci już poszły spać.

J - A mama?

S - Ogląda telewizję u siebie, więc nie będzie przeszkadzać.

Po ok. 20 minutach Susy wszystko wiedziała. Miała twarz jakby zobaczyła przed chwilą narodziny Jezusa.

Nie mogła, a może nie chciała mi uwierzyć. Przez chwilę myślałem, że uważa mnie za jakiegoś psychopatę.

Trochę się jej nie dziwię. Bo jakiemu człowiekowi przytrafia się "takie coś"?

S - Nasze maleństwa są bezpieczne?

J - Nie wiem, wolałbym abyś ich nie zostawiała nawet na sekundę.

S - I znów ja..

J - Chcesz pewnie żebyśmy szybko złapali "to coś"? Więc proszę, bądź dla mnie trochę wyrozumiała.

M - Harry, chyba mam dla Ciebie kolejną zagadkę.

J - Mów jaśniej?

M - Kim była osoba, która Cię obezwładniła?

J - Nawet się nad tym nie zastanawiałem.

M - A wiesz może jakiej była płci?

J - Działo się to tak szybko, że nawet nie wróciłem na taki szczegół uwagi.

M - Spróbuj sobie przypomnieć ten moment.

J - Cholera, wydaje mi się, że słyszałem kobiecy głos.

M - Kobiecy? Będzie ciężej niż myślałem.

J - Możliwe. Pytanie "kto mnie obezwładnił ", nie jest teraz najważniejsze.

Od tej chwili musimy działać szybko i złapać Smitha.

S - Jak chcesz to zrobić?

J - Na pewno nie usnę. Mam w sobie za dużo adrenaliny z dzisiejszego dnia.

M - Trzeba będzie sprawić, że stracisz przytomność.

J - Dajesz mi dziesięć minut. Gdy miną, obudzisz mnie.

Najlepiej oblej mnie zimną wodą.

M - Czemu tylko dziesięć?

J - Dlatego, że spodziewam się jego ucieczki, a nie wiem ile czasu dam radę go utrzymać w swoich rękach.

M - W takim razie działajmy.

S - W jaki sposób chcesz sprawić, aby zemdlał?

M - Taki sam, jaki uczyniła to nasza 'tajemnicza pani'.

J - Uderzaj szybciej bo się rozmyśle.

Odtworzyłem oczy. Wiedziałem, że jestem na miejscu .

Postanowiłem wstać z zimnego podłoża.

*BACH*

Uderzyłem o coś głową. Skierowałem ręce ku górze. Drewno, drewno, które miało swój specyficzny kształt.

Spróbowałem podnieść nogi. One również zatrzymały się na niskim pułapie.

Znajdowałem się w czterech, małych, specyficznych, drewnianych ścianach.

Hałas, na który z początku nie zwróciłem uwagi był coraz głośniejszy.

Można powiedzieć, że docierał z zewnątrz.

Po chwili coś zaczęło mocno uderzać w górną cześć "skrzyni".

"Wreszcie"

Głos był mi bardzo znajomy.

Czułem, że znów przeżyje dreszczyk emocji.

"Zaraz Cię stąd wyciągnę"

Zawiasy pękły, a moje oczy patrzyły z niedowierzaniem ku górze.

Detektyw Jack Hopkins w swojej własnej osobie.

D - Pomogę Ci.

J - Dzięki, skąd wiedziałeś gdzie mnie szukać?

D - A widzisz w parku inną trumnę?

Byłem tak przejęty detektywem, że nie zwróciłem uwagi skąd wyszedłem.

Przerażający widok.

J - Co do mojego ostatniego pytania.

Skąd wiedziałeś, że 'tutaj' będę?

D - Przykro mi, ale nie mogę Ci tego powiedzieć.

Przysłali mnie tu w innej sprawie.

J - Jesteś zamieszany w morderstwa?!

D - Nie. Jestem przyporządkowany do zupełnie innych rzeczy.

J - Jakich dokładnie ?

D - Do śledzenia Cię oraz opisywania szczegółowo twoich następnych kroków.

J - Do śledzenia mnie?

D - Nie zadawaj teraz zbędnych pytań

Zapewne czujesz się jakbyś występował w 'grze', w której jesteś głównym fundamentem.

J - O jakiej 'grze' do cholery mówisz?

D - Grze, która ma na celu wyniszczenie znacznej części ludzkości i wskrzeszeniu tych, którzy nawet dla piekła są zbyt straszni.

J - Kto steruje tą całą 'grą' ?

D - Kobiety, które są, jakby to ładnie nazwać.. wiedźmami. Mają one zdolność wskrzeszania zmarłych.

Należą do sekty, która istnieje już wiele lat.

J - Istnieje już od wielu lat, to czemu dopiero teraz się to wszystko dzieję?

D - By 'gra' się rozpoczęła, wszystkie czynniki muszą się nawzajem uzupełniać.

J - Czemu to zawsze jest tak skomplikowane..

Te czynniki o których mówisz, wiesz dokładnie jakie to?

D - Oczywiście. Jednym takim czynnikiem jestem ja.

Jak już mówiłem wcześniej, zostałem wskrzeszony, aby Cię śledzić, ale nie tylko.

Dostałem zadanie polegające na jeszcze większym wyniszczeniu twojej psychiki.

Która jak sam wiesz ulega znacznej zmianie już od paru dni.

Każde moje pomocne zdanie, każda informacja przydatna dla Ciebie, tak naprawdę osłabia Cię coraz bardziej.

Można pomyśleć, że te słowa są wypowiadane bez składu, lecz mają jednak naprawdę duży sens.

Z każdym dniem wiem więcej, lecz mój organizm jest co minutę słabszy i najchętniej by się już poddał...

Szlak.. "Jak już mówiłem wcześniej, zostałem wskrzeszony.."

Nieboszczyk, który przechadzał się po świecie żywych?

J - Mów mi natychmiast o reszcie czynników !

D - Rozumiem twoją złość.

Oczywiście Ci je powiem, nawet wyjaśnię do czego służą.

Ricky Smith czynnik, który tak naprawdę miał być zasłoną dymną dla całej gry.

Gary i Vicky tak zwane przypadkowe czynniki, które mogą sprawić dużo bólu.

Jak sam się orientujesz chodzi o ból uczuciowy.

Ty. Jeden z ważniejszych czynników, który miał spłodzić dwie ofiary.

Wiedźmy, bardziej Ci znane jako Susy i Mary. ( Mary, matka Susy).

I na koniec najważniejszy czynnik. Miejsce całej ceremonii.

Opuszczony Kościół na Dark Street.

J - Susy wiedźmą?! Moje dzieci ofiarami ?!

O czym ty do cholery gadasz?

Dostałem olśnienia.

Gary przed samobójstwem powiedział:

"Nie ufaj bliskim"

Skurczybyk o wszystkim wiedział.

J - Musze szybko wracać i rozprawić się z tym wszystkim raz na zawsze.

D - Jeszcze jedno.. Spójrz na kamień przy trumnie i zobacz co na nim piszę.

Harry Crason 20-7-1973 - 27-7-2013.

Po moich policzkach popłynęły łzy.

D - Spokojnie to tylko kolejna zagrywka, która miała uszkodzić ..

J - Moją psychikę..

Byłem tak podminowany tym wszystkim, że rzuciłem się w stronę detektywa.

Gdy miałem już go dopaść w swoje ręce, zrobiło mi się ciemno przed oczami.

Wróciłem ze snu, poczułem zapach świeżej krwi. Światła były wyłączone, jedynie blask błyskawic, który wchodził przez okna oświetlał lekko pomieszczenie. Wstałem szybko na nogi, czułem, że jest tu ktoś 'żywy', ale nie koniecznie ma dobre zamiary.

Po chwili usłyszałem śmiech dochodzący ze schodów. Pierwszy raz słyszałem ten 'dziwny' głos.

M - Haarrr-yy uucciekkaj...

Gdy moje oczy zaczeły przyzwyczajać się do ciemności panującej w domu, zobaczyłem Martina leżącego na stole.

Szybko podbiegłem do niego. Z jego brzucha wystawały wnętrzności. Jednak nie to było najgorsze. Martin stracił skórę z twarzy.

Została całkowicie oderwana. Jestem pewien, że to sprawka Smitha.

Deja Vu cz.6

J - Kto Ci to zrobił?!

M - Smith..

Sussy porwaała dzzieci, twoja teścioowaa jest ..

J - Jest?

T - Jest tutaj.

Spojrzałem w kierunku wypowiedzianych słów. Było zbyt ciemno, abym coś zobaczył.

Ale gdy błyskawica, która uderzyła w pobliski las rozjaśniła znaczną część pomieszczenia, wiedziałem, że jestem w dużych opałach.

Miałem przed sobą jedno z najkoszmarniejszych wyzwań, z którym za chwilę się zmierzę.

W framudze drzwi stała wiedźma w swojej prawdziwej scenerii.

Była niskiego wzrostu z lekkim garbem. Podtrzymywała cały swój ciężar na spróchniałej rózdze.

Twarz miała pokrytą wieloma zmarszczkami, oczy nasączone ciemną barwą, pełne gniewu i nienawiści.

Wargi wyglądały tak jakby zaraz miały odpaść, a długie siwe włosy były dodatkiem do przerażającego całokształtu.

Obok niej stał Ricky. Miał już przyszytą twarz Martina, tworząc klimat grozy.

Mimika twarzy przedstawiała ból, który pewnie czuł Rackels przy jej odrywaniu.

Czarny płaszcz, ciężkie robocze buty.

Ubiór wyglądał tak jakby był z prawdziwego horroru.

W ręku trzymał maczete, z której kapała krew.

To dzięki niej, rozprawiał się z ludźmi w parę sekund.

T - Czemu nic nie mówisz?

Przestraszyłeś się czegoś?

J - Gdzie są moje dzieci ?!

T - Nie bój się, Susy się już nimi dobrze zaopiekuje.

J - Zabiję Cię suko!

Chwyciłem w miejsce, gdzie powinien być futerał z pistoletem.

Jednak nic na jego miejscu nie zastałem.

Rackels nie oddał mi go po przesłuchaniu.

Zrozumiałem, że jestem bliżej niż dalej śmierci.

T - Oj, czegoś moje dziecko zapomniało?

J - Będę musiał się jednak trochę z tobą pomęczyć.

T - Nie ze mną. Zostawiam tutaj Rick'iego, a sama pędzę pomóc twojej żonie, złożyć w ofierze wasze kochane dzieciaki.

J - Ty stara ..

T - Wiedźmo? Masz rację.

Miłej, krwawej zabawy..

Zostałem sam na sam z Rickym, nie licząc martwego ciała Martina.

Na dodatek burza za oknem ucichła i zrobiło się całkowicie ciemno.

Stałem bez ruchu czekając, aż zaatakuje.

Nie wiem czy to najlepszy pomysł, ale ciężko mi było w tej sytuacji coś innego wymyślić.

Dostrzegłem w ciemności, że próbuje się do mnie szyderczo uśmiechnąć, do tego zaczął bardzo ciężko oddychać, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że zaraz nastąpi atak. Nie myliłem się. Jego kroki było coraz głośniejsze. Nie mrugnąłem dobrze, a ostrze maczety przecięło by moję gardło. Uniknąłem atak tak szybko jak mój refleks mi na to pozwolił. Chciałem szybko skontratakować. Chwyciłem go w pas w celu przewrócenia na podłogę. Jednak to zadanie spłonęło na panewce. Był bardzo dobrze zbudowany i strasznie silny jak na nieboszczyka.

Ostrze maczety pofrunęło kolejny raz w moim kierunku. Tym razem dotarło do mego ciała i przecięło mi okolice ramienia.

Krew poleciała ciurkiem.

Wiedziałem, że muszę zmienić swoją taktykę bo inaczej posieka mnie na kawałki.

M - Harry.. moja kieszeń.

Nie wierzyłem, że Martin jest jeszcze ze mną.

Był strasznie silny. Chciał zobaczyć na własne oczy jak zabijam Ricki'ego w imię jego córki.

Dodawało mi to większej motywacji do działania.

Ja rozmyślałem, a Ricky atakował. Maczeta po raz drugi przecięła moje ciało. Tym razem krew popłynęła z uda.

Klęknąłem z bólu.

Dobrze, że ostrze maczety jest już lekko tępe, inaczej mógłbym stracić nogę w dość głupi sposób.

Doskoczyłem z grymasem bólu do leżącego Martina i wyciągnąłem z jego kieszeni P-64. Skierowałem w kierunku Smitha.

Ten nawet nie stanął na sekundę i był gotowy do następnego ataku.

Pociągnąłem parę razy za spust. Kulki zatrzymały się na jego klacie.

Padł na ziemie, ale wiedziałem, że to nie koniec. W końcu jak można zabić trupa pociskami.

Wziąłem leżącą na podłodze maczetę i bez wahania odciąłem mu głowę.

Poczułem wielką ulgę. Pomściłem wszystkich tych, którzy zginęli z jego ręki.

A on znów będzie smażył się w piekle.

Teraz zostało mi tylko odbić moje dzieci.

Przed wyjściem zakryłem Martina płótnem i zadzwoniłem po pogotowie.

Nie mogłem pozwolić, aby tak leżał.

Wyciągnąłem z jego spodni kluczyki od auta i ruszyłem w drogę.

Jak na złość, na dworze zaczął padać deszcz.

Droga była mało widoczna i strasznie ślizga.

Okolice Dark Street mają złą aurę.

Las przy Kościele jest najbardziej ponurym w Stanie.

Na dodatek krąży o nim wiele legend. Jednak żadna o wiedźmach.

Możliwe, że będę autorem nowej.

Przez wiele lat nikt nie dbał o okolice Kościoła.

Na wskutek tego droga była całkowicie dziurawa.

Zdarzało się nieraz, że jechałem po całkowitym błocie.

O lampach ulicznych nie było mowy.

Jedynym oświetleniem były moje światła, ze samochodu.

Z daleka widziałem wierze Kościoła.

Mój układ nerwowy był całkowicie wyłączony.

Byłem gotowy zrobić wszystko, aby uratować moje dzieci.

Zostawiłem samochód przy bramie, która witała ponurym napisem: 'Przyjdzie czas, w którym każdy z powrotem powstanie'

Oby ten 'czas' poczekał jeszcze trochę.

Kościół został zbudowany w 1923r. A jego konstrukcja opiera się głównie na cegłach.

Sama świątynia jest małych parametrów.

Poranne światło wchodzi przez duże okna, które są przyozdobione szablonami świętych.

Do samego Kościoła wchodziło się przez ogromne drzwi.

Po bokach stały posągi aniołów, które strzegom wejścia.

Zdawało mi się, że każde z nich uśmiecha się do mnie robiąc małe, groźne oczy.

Gdy już wszedłem momentalnie zdębiałem.

Wnętrze kościoła było przyozdobione w rożnego rodzaje świeczek.

Dodawało to niesamowitego klimatu.

Świeczki przy wejściu tworzyły również drogę, która prowadziła w głab świątyni.

Najwyraźniej wiedzieli, że poradzę sobie z Rickym.

( N - Nick, J - Jack )

N - Tatusiu jesteś tu ?!

Jk - Proszę uratuj nas!

Chłopcy nadal żyją. Pobiegłem tak szybko,że Usain Bolt miałby problemy z doścignięciem mnie.

Po chwili jednak zamarłem. Nick i Jack wisieli głową w dół, przywiązani na sznurku, który był umocowany do sufitu.

J - Tato! Zdejmij nas stąd!

Nie marzyłem o niczym innym, ale.. po prostu nie dało się ich ściągnąć.

W okół nich nie było żadnego rusztowania, czy chociażby balkonu Kościoła.

J - Kolejna sztuczka, tym razem nie dam się nabrać.

S - Brawo, chyba Cię trochę nie doceniłam.

Spojrzałem w górę, dzieci już nie było.

Wygrałem pierwszą potyczkę, więc czas wygrać wojne.

J - Mów mi gdzie są !

S - Po co chcesz ich uratować?

Abyś znów nie poświecał im czasu?

Żeby w ich głowach było jedno i to samo pytanie:

'Kiedy tata wróci?'

Zastanów się sam.

Czy nie lepiej jakbyś tych chłopców stracił ?!

W końcu miałbyś czas wyłącznie dla siebie, egoistyczna świnio.

J - Może i nie jestem idealnym Ojcem,

może moim obowiązkiem było zobaczyć jak pierwszy raz jadą na rowerze,

może powinienem więcej z nimi rozmawiać,

może nie okazuje uczuć w sposób w jaki powinienem to robić !

Ale nigdy, przenigdy nie pozwolę, aby jakaś suka, która uważała się za ich matkę, mogła ich skrzywdzić.

Wyciągnąłem P64 i wycelowałem w głowę Susy.

Ta natychmiast z wiedźmy zmieniła się w moją piękną żonę, którą kochałem jak nikogo innego na świecie.

Byłem już za silny na takie marne czary.

S - Harry, nie rób głupstw.

Przecież wiesz, że Cię kocham.

J - Oby Ricky zajął się tobą pod ziemią.

Oddane strzały zatrzymały się na jej głowie.

Krew ciemnej barwy zakryła znaczną część jej twarzy.

Upadła na ziemie z dużym impetem, rostrzaskując przy tym spróchniałe deski.

Kościół składał się z dwóch pomieszczeń.

Jedno pomieszczenie było przystosowane do spowiedzi, natomiast drugie do odprawiania mszy.

W tym drugim, miała odbyć się ceremonia, której musiałem szybko zapobiec.

Prowadził do niej kręty korytarz.

Korytarz już nie był przyozdobiony w świeczki, to znaczyło jedno.

Nikt mnie się tam nie spodziewa. A ja na dodatek, będę mógł zaatakować z ukrycia.

Poczułem, że szczęście jest wreszcie po mojej stronie.

Sam jednak musiałem zachować ciszę.

Nie mogłem zmarnować takiego Handycap'u.

Gdy już dotarłem na miejsce, schowałem się za jedną z ławek.

Wszystkie naboje straciłem na Susy, więc musiałem improwizować.

Wyrwałem złamaną deskę z podłogi.

Na moje szczęście jedna koncówka była ostra.

Policzyłem do trzech i wybiegłem z ukrycia, biegnąc w kierunku Mary.

Gdy mnie zauważyła zrobiła oczy pewnie zdumienia.

Jednak szybko się otrząsnęła.

T - Nie ruszaj się, albo twoje dzieci zginą.

Cholera, podniosła mnie taka fantazja, ze zupełnie nie pomyślałem, o takim zwrocie akcji.

T - A w sumie. Jedno dziecko mniej na tym świecie.

Kto na to patrzy w tych czasach.

Mary podniosła sztylet i wbiła w Nick'iego.

Poniósł mnie niesłychany gniew.

Ruszyłem w stronę Mary z wielką furią.

Widząc to chciała ponowić swój atak, tym razem na Jack'a.

Jednak nie miała szans.Byłem zbyt szybki.

Chwyciłem mocno ułamaną deskę i z dużą siłą wbiłem jej w skroń.

Krzyknęła przerażającym głosem, jakby wydobywał się z niej jakiś demon.

Kałuże krwi były coraz większe, a ona coraz słabsza.

J - Czemu teraz nie użyjesz jakiejś sztuczki ?!

Rozerwałem koszulkę i zrobiłem z niej bandaż uciskowy dla Nick'iego.

Nie mogłem pozwolić mu się wykrwawić.

Opatrunek był już gotowym.

Wziąłem ich na barki i w szybkim tempie próbowałem wyjść z kościoła.

Deszcz nie przestawał padać, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że to nie koniec sensacji.

Zastanowiłem się czemu nie zaparkowałem bliżej kościoła.

Niemniej jednak, nie był to mój najgorszy problem.

Musiałem szybko zadzwonić po pogotowie.

Nie wiedziałem ile czasu zostało Nick'iemu.

Po szczegółowym wyjaśnieniu całej sytuacji pogotowie zjawiło się w dziesieć minut.

Odrazu przetransportowali nas do pobliskiego szpitala.

Tam przebadali każde z nas osobno.

( Dr. Robby John)

Doktor bardzo mi kogoś przypominał. Jakbym go gdzieś kiedyś widział.

Nie koniecznie (dziwnie to zabrzmi), za życia. Lecz na jakiś fotografiach.

D - Dobry wieczór. Nazywam się Robby John. Chciałem poinformować, że pańskie dzieci są całe i zdrowe.

Jedynie Nick'y będzie musiał zostać na kilkudniowej opiece medycznej. Musimy patrzeć czy rana nie będzie ropiała itp.

Miał dużo szczęścia, nóż, czy sztylet, którym został zaatakowany był po prostu tępy.

J - Dziękuje Doktorze. Mógłbym już iść do nich?

D - Jeszcze nie. Policja mi przekazała, że chcą z panem porozmawiać.

J - Dobrze, w takim razie gdzie są?

D - W sali 301, niech pan skręci tylko w lewy korytarz.

J - Dziękuje raz jeszcze.

D - Proszę, to dla mnie zabawa.

J - Słucham?

D - Do widzenia.

I życzę zdrowia.

Dziwny facet. Trochę mnie zaniepokoił.

Pomyślałem sobie, że przed przesłuchaniem odwiedzę Nick'a i Jack'a.

Otworzyłem drzwi.

J - Co jest do cholery!

Zastałem na łóżkach dwie duże plamy krwi.

Przecież to niemożliwe!

Zabiłem je przecież.

Zabiłem każdego kto mógłby mieć z tym wszystkim do czynienia.

Nagle ktoś mnie chwycił za koszulkę od tyłu.

Odwróciłem się.

Nick'y i Jack we fartuchach, poplamionych krwią.

W okół nich latało pełno much.

Nie mogłem przełknąć silny.

Teraz naprawdę się bałem.

N - Tato obudź się.

Jk - Proszę, obudź się.

N - Obudź się.

Jk - Obudź się.

Te słowa motały moją głowę.

Przed oczami robiło mi się ciemno.

Traciłem powoli kontakt ze rzeczywistością, aż w końcu upadłem.

S - Dzieci zostawcie tatę.

Jest zmęczony po pracy.

N - Ale chcemy się z nim pobawić.

Jk - Właśnie!

S - Widzicie obudziliście go.

Otworzyłem oczy, nie mogłem uwierzyć.

Leżałem we własnym łóżku.

Serce biło mi jak dzikie.

Spojrzałem w prawo Nick i Jack byli tacy radośni, uśmiechali się.

Byli po prostu szczęśliwi.

Spojrzałem w lewo.

Susy, również uśmiechnięta, wpatrzona we mnie jak w obrazek.

J - Który dziś jest?

S - 24 lipca skarbie.

Przed dzień, w którym się to wszystko zaczęło.

Moja psychika płatała mi figle, ręce trzęsły się jak alkoholikowi.

Nie mogłem wytrzymać ciśnienia.

Wstałem, podszedłem do szafki.

Wziąłem z niej metalową figurkę.

Dzieci, zakryjcie oczy.

Jk - Tato co robisz?

J - Zakryjcie kur** oczy!

S - Harry co ty robisz! Odstaw to na miejsce !

J - Nie tym razem !

Doskoczyłem do Susy. Przewróciłem ją. Następnie uderzyłem kilkanaście razy figurką w jej twarz.

Wszystko na oczach dzieci. Krzyczały bez opamiętania. Błagały abym ją zostawił.

Było mi strasznie przykro. Pomyślały, że Ojciec zwariował. A ja je tak naprawdę ratowałem.

Susy, leżała bez ruchu. Byłem pewien, że nie żyje.

Wybiegłem z domu i wsiadłem do auta.

Odpaliłem go. Widziałem jak ciekawscy sąsiedzi zbliżają się do domu.

Muszę teraz szybko dorwać Mary.

Po paru minutach byłem na miejscu.

Mary czekała przed domem.

Wziąłem P-64 do ręki i wyszedłem z auta.

Słyszałem jak syreny policyjne zbliżają się.

Miałem mało czasu.

J - Mary, szykuj się!

T - I tak nic to Ci nie da.. Nie przeżyłeś całego snu..

J - Jak to całego snu ?!

T - Doktor Robby John jest ojcem Susy.

Cholera, Susy mówiła, że nie poznawała Ojca.

Nagle dostałem olśnienia. Wiem gdzie go widziałem.

Kiedyś przez przypadek wszedłem do sypialni Mary.

Moim celem była łazienki, lecz nie wyszło.

Będąc już tam rozejrzałem się po pokoju.

Na stoliczku przy biurku, było postawione w ramkę zdjęcie Robby'iego.

T - I co? Znów się przestraszyłeś?

J - Nie.

Wycelowałem w głowę Mary i pociągnąłem za spust.

J - Pozdrów córeczkę.

Za moimi plecami, jechały już dwa samochody policyjne

Odwróciłem się. W jednym jechał Gary, a w drugim Vicky.

Uśmiechnąłem się do nich. Upuściłem broń i podążyłem w ich kierunku.

Wystawiłem ręce, aby skuli mnie w kajdanki.

Gary patrzył na mnie ze zdumieniem.

Chciał coś powiedzieć, lecz nie mógł wydusić żadnego słowa.

J - Nie dziękuj.

G - Nie dziękuj, jak mogłeś zabić swoją rodzinę ?

J - Wszystkiego się dowiecie w swoim czasie.

V - Jesteś największym bydlakiem jakiego znam !

J - Proszę zaopiekuj się moimi dziećmi.

Było mi przykro, z tego co słyszałem, ale i tak cieszyłem się, że są cali i zdrowi.

Koniec końców myślałem, że te sny są przekleństwem. Jednak okazały się darem.

Gdyby nie one, moje dzieci, Gary, Vicky i pewnie większa część ludzi w Tulipwood, teraz by nie żyła.

Może i jestem kozłem ofiarnym, ale czuję się jak bohater...

Wiadomości z Tulipwood:

Harry Crason, były szeryf miasteczka, uciekł ze Szpitala Psychiatrycznego.

Ostatni raz widziano go na operacji kolana.

Co dziwne lekarz, który go operował Robby John także zniknął.

Jeśli ktoś ich widział lub zobaczy, proszę natychmiast dzwonić na posterunek Tulipwood.

Ostrzegamy oraz prosimy o szczególne bezpieczeństwo.

Dziękujemy za uwagę.

Autor: endriu08

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Super seria. Tylko bardzo drażnią niektóre błędy, i te odstępy w dialogach
Odpowiedz
Fabuła wciągająca, ale dialogi tak napisane mnie denerwują, w dodatku zauważyłam kilka oczywistych błędów.
Odpowiedz
http://straszne-historie.pl/story/10145-Pisarz-Cala-seria Zapraszam
Odpowiedz
Epickie *o*
Odpowiedz
Chlopaku zamorduje Cie :) 3 w nocy, ja na rano do pracy, a tak wciaga ze oderwac sie nie mozna :)
Odpowiedz
Zajeebiste opowiadanie!!! Szacun dla twórcy! :D
Odpowiedz
Nie doczytałam, nie z powodu długości (przebrnęłam przez dwie części), ale przez sztuczność opowiadania. Naprawdę bardzo źle czytało mi się dialogi przez zaznaczanie ich. Ogólnie cały tekst był dziwnie napisany (niby w porządku, ale w głowie cały czas mi brzęczało ,, sztuczny, sztuczny, sztuczny"), jednak przy rozmowach najbardziej się to rzucało w oczy. Błędy rzeczowe. Nie do końca, ale nie wiem, jak to inaczej nazwać. Było sporo, wymienię najważniejsze: policjanci nie zakryli zwłok obdartych że skóry! Naprawdę, zawsze je zakrywają, to jest pierwsza rzecz po przyjeździe. Ktoś zażądał odcisków palców całego miasta. Tutaj się uśmiałam i zaczęłam współczuć głównemu bohaterowi - nawet tak małe miasto musi mieć chociaż te dwa-trzy tysiące mieszkańców. I najlepszy był pomysł głównego z włamaniem się na miejsce zbrodni. Bo jestem pewna, że policjant z długim stażem pracy, rodziną na karku i zapewne brakiem innych perspektyw zawodowych zaryzykuje swoją karierę dla zaspokojenia ciekawości. Miałam tego nie pisać, ale samo mi się nasunęło - na początku narzekał na nudę w pracy, później żona zaczęła mu robić wyrzuty za pracoholizm. A on skruszony obiecał sobie, że rzuci pracę, bo zaniedbuje dzieci. Naprawdę śmiechu warte. Ja nie twierdzę, że opowiadanie jest do wyrzucenia, bo potencjał pewnie jest (nie doczytałam, nie wiem). Na szczęście nie ma błędów ortograficznych. Po prostu piszesz za dobrze, za poprawnie, a normalnie tak się nie mówi, to dodaje sporo sztuczności, której trzeba unikać. Największą bolączką w tym tekście były dialogi. Wkurzały pododawane literki (czytelnik nie jest głupi, sam się domyśli, kto co mówi. Bardzo brakowało mi (sama się zdziwiłam, jak bardzo) dopisków narratora pomiędzy wypowiedziami bohaterów. Tego ,, odparłem, skwitował, wymamrotał itp.". Rozpisałam się, ale tekst jest długi, więc komentarz też może być, kto mi zabroni :-)
Odpowiedz
Autor pisał to w rozbrajającym stylu. Nie wiem, czy to można w ogóle nazwać "stylem". Dialogi (autor wie, jak się poprawnie zapisuje dialogi?) są tak denerwujące, że ktoś bardziej wymagający po prostu da sobie spokój po krótkim czasie czytania, nawet przy najlepszych chęciach. No, przepraszam. Tekst nawet dobry, ale potrzebuje małej "przeróbki", aby nie był zbyt uciążliwy. Jeszcze trochę pracy i będzie naprawdę dobrze.
Odpowiedz
Średnio mnie porwało, ale dobrnęłam do końca~ Jest tu sporo błędów ortograficznych, tych w interpunkcji też.
Odpowiedz
Bombastyczne, podobało mi się że było tyle zwrotów akcji....Niesamowite
Odpowiedz
Ogólnie genialne, pojawiło się kilka błędów, ale to szczegół. Mateusz, powinieneś pisać książki. Zakończenie takie sobie. Spodziewałem się czegoś bardziej epickiego i rozwiniętego, ale to nie zmienia faktu, że to jest genialne.
Odpowiedz
SUUUUUUUUUUUUUUUPEEEEEEEEEEEEEEEEEER GENIUSZ TO PISAŁ XD
Odpowiedz
Jest bardzo dobre zauważyłem kilka błędów i trochę nie podoba mi się zakończenie, ale tak czy siak jest świetne.
Odpowiedz
ZAAAAJEEEBISSSTEEEE! Szacun dla twórcy!
Odpowiedz
Super i oby więcej takich serii
Odpowiedz
*.*
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje