Historia

Światło wśród mroku cz.2

maraard 6 10 lat temu 3 789 odsłon Czas czytania: ~9 minut

Witajcie :)

Napisałem kontynuację tego:

http://straszne-historie.pl/story/3673

Na początku miało to się tak kończyć, ale uznałem, że dopisanie czegoś nie jest złym pomysłem.

Miłego czytania :D

Nie wiedziałem co o tym sądzić… Bałem się znowu spojrzeć na lornetkę w obawie, że mogło mi się tylko wydawać, że ją widzę. A to byłoby jednoznaczne z tym, że oszalałem… jednak nie mogłem jej tam zostawić (pod warunkiem, że faktycznie tam była) bo w końcu natknęłaby się na nią pielęgniarka. W sumie to nic by mi nie zrobiła, ale pomyślałaby, że jest coś ze mną nie tak skoro rozrzucam rzeczy po podłodze. Musiałem się podnieść i spojrzeć znowu w dół…

Odetchnąłem z ulgą i jednocześnie znowu poczułem lekkie uczucie strachu i paniki. Nie przywidziało mi się, lornetka ciągle leżała na swoim miejscu. Czyli jednak ten policjant ją zostawił. Pytanie brzmiało: po co? I oczywiście czy był to ten sam policjant, który podjechał wtedy pod ten dziwny dom? Musiałem się dowiedzieć. Ale jak? Chyba najlepszym sposobem będzie rozmowa z którymś z paczki, a najlepiej z całą.

Postanowiłem, że po prostu pójdę do lekarza i spytam się kiedy będę mógł wyjść. W sumie to nie byłem pewien, czy dzielenie się moim zdenerwowaniem i rozmyślaniami z resztą paczki jest dobrym pomysłem. Z jednej strony będę miał komu opowiedzieć to wszystko i może dzięki temu będę się czuł trochę mniej… podle? Ale z drugiej wszystko się skomplikuje… Miałem nadzieje, że wyjdę jeszcze dziś. Dzięki takiemu rozwiązaniu mógłbym się dostać na plac zabaw dużo wcześniej niż miałem zamiar. A było to ważne, bo później mógłbym już nie mieć tyle odwagi, by wybrać się do tego domu.

Właściwie to wcale nie chciałem tego robić, ale nikt nie chciał mi pomóc w odnalezieniu Jarka. Na pewno reszta chciałaby mi pomóc, ale boję się, że i ich stracę. Podjąłem decyzję. Muszę tam pójść sam. Z zamyślenia wyrwał mnie głos.

- Jak się czujesz? – to lekarz, pewnie przyszedł powiedzieć mi wyniki badań.

- Czuję się… średnio – przyznałem się do tego przed obcym, to dało mi do myślenia.

- To i tak dobrze… w badaniach nic nie wyszło, więc jesteś całkiem zdrowy – uśmiechnął się do mnie.

- Czyli mogę dziś wyjść?

- Jeżeli musisz… wolałbym cię jednak zostawić na jedną noc, tak dla pewności.

- Chcę wyjść dziś.

- Zatrzymać cię nie mogę, jesteś pełnoletni – uśmiechnął się znowu i wyszedł.

Przypomniał mi wtedy policjanta. Ale ten doktor mi pomógł, policjant raczej zaszkodził. Jeżeli przyznałem się do tego, że nie jest ze mną najlepiej przed obcym, to przyjaciele dowiedzieliby się ode mnie dużo więcej. Muszę pójść do tego pieprzonego domu od razu po wyjściu ze szpitala. Mam nadzieję, że nie pójdzie to na marne. Mam nadzieję znaleźć tam Jarka.

Poszedłem do recepcji i poprosiłem o wypisanie mnie na własne żądanie. Po otrzymaniu kwitka wróciłem do sali. Szybko się ubrałem i spakowałem. Spojrzałem na lornetkę. Nie byłem pewien czy powinienem ją brać ze sobą. Szybko przemyślałem sprawę i jednak doszedłem do wniosku, że lepiej ją zabrać niż wyrzucić. Chyba bardziej nie chciałem przyznać przed sobą, że boję się pójść do tego domu. Ta lornetka nie wyglądała jak ta z jasnego pokoju, była całkiem inna. Ale była symbolem tego wszystkiego. Przynajmniej w mojej głowie.

Reszta paczki pewnie też leżała gdzieś tutaj. Jednak nikt mnie nie odwiedził. Niewykluczone, że po prostu jeszcze spali. Zresztą nie to było teraz ważne. Wyszedłem ze szpitala i zacząłem iść w stronę mojego mieszkania. Rodzice ciągle mieszkali na wsi, nie chcieli się przeprowadzić do miasta. Ja musiałem. Studiuję i nie opłacałoby mi się wstawać rano i dojeżdżać. Wynajęli mi małe mieszkanko, ale jak dla mnie było w sam raz.

Na miejscu byłem w jakieś 15 minut. Zostawiłem swoje rzeczy i wziąłem kilka najpotrzebniejszych: latarkę, scyzoryk. Zastanawiałem się nad zabraniem jakiegoś kija, ale uznałem, że wyglądałbym naprawdę dziwnie idąc z nim przez miasto. Byłem tak pochłonięty myślami i tak przerażony wizją wycieczki do tego domu, że dzwonek mojego telefonu mnie przestraszył. Po tym wiedziałem, że nie jestem w dobrym stanie. Dzwonił Kuba. Nacisnąłem „zajęte” i wyłączyłem komórkę. I tak by mi się nie przydała.

Wyszedłem z domu. Obawiałem się, że przedłużanie tego wszystkiego, całego cyklu przygotowań, sprawi, że cały plan pójdzie w zapomnienie i nie udam się tam, gdzie i tak musiałem. Gdy szedłem tak w kierunku domu byłem coraz bardziej zaniepokojony. A im bliżej go byłem, tym moje przerażenie stawało się większe. Gdy w końcu znalazłem się na placu zabaw już myślałem, że zawrócę. Było południe, ale wspomnienie wczorajszego dnia dało o sobie znać.

Wziąłem głęboki wdech i zacząłem iść wczorajszą trasą. Ludzie, którzy przyszli na plac zabaw z początku patrzyli na mnie jak na idiotę, gdy zorientowali się, że idę w kierunku tego domu. Wiem to, bo odwracałem co chwilę głowę. Tak bardzo chciałem zostać z ludźmi. Serce szalało mi w piersiach bardziej niż wczoraj, dużo bardziej. Wczoraj miałem przecież przy sobie przyjaciela. Nie było się czego bać, we dwóch dalibyśmy radę. Teraz szedłem tylko ja i było mi z tym naprawdę źle…

Stanąłem mniej więcej w tym samym miejscu co wczoraj i mogłem stąd dokładnie pooglądać sobie ogród. Był zapuszczony, tak jak dom. Oczywiście dom poza tym jednym, dziwnym pokojem. Zdawało się, że życie (ktokolwiek tam żył) koncentrowało się właśnie w tam. Tak jakby ten dość duży dom był tak naprawdę tylko jednopokojową chałupką. Oderwałem wzrok od chwastów porastających grządki uprawne, a przynajmniej to, co z nich zostało. Zacząłem przyglądać się domowi. Drzwi frontowe były zamknięte, ale ktoś zapomniał o oknie przez które wyskoczyłem. Było otwarte tak samo jak wczoraj, gdy uciekałem z tego domu.

Nie zamierzałem wchodzić przez nie. Ten pokój miałem zamiar odwiedzić tylko, jeśli zajdzie taka potrzeba. Okno po drugiej stronie drzwi było zamknięte, ale ten dom na pewno miał jeszcze tylne wejście. Byłem tego pewien. Ruszyłem przez ogród i zacząłem obchodzić dom dookoła. Po chwili znalazłem drzwi kuchenne. Dziwne, bo w polskim budownictwie raczej się nie spotyka takich rzeczy. Ale w sumie to nie miało to żadnego znaczenia. Dotknąłem klamki i popchnąłem lekko drzwi. Puściły i po chwili miałem przed sobą kuchnię w całej okazałości.

Była duża i zaniedbana. Wyglądała jakby nikt tu nie przychodził przez wiele lat. Nie było nawet śladów butów na podłodze. Wszędzie zalegał tylko kurz. Wczoraj w świetle komórek nie zobaczyłem zbyt wiele w korytarzu, nawet nie patrzyłem na podłogę. Widziałem tylko poręcz, ona przykuła moją uwagę najbardziej. Nie wiem dlaczego, ale nagle przyszła mi do głowy myśl, że powinienem zacząć szukać Jarka tam.

Stałem tak na progu tego dziwnego domu, gdy usłyszałem, że ktoś jedzie, a za chwilę parkuje na podjeździe. Serce znowu dzisiejszego dnia podeszło mi do gardła. Musiałem szybko podjąć decyzję. Jeżeli to właściciel, to może zamknąć drzwi kuchenne, a wtedy będzie mi naprawdę ciężko tu znowu wejść. Wychodzenie z tego domu mam już chyba opanowane, z otwarciem okna nie będzie problemu. Wszedłem do kuchni i zamknąłem za sobą drzwi. Usłyszałem kroki na podjeździe, a już po chwili znowu je usłyszałem, tym razem przy drzwiach frontowych. Przylgnąłem do ściany, bo drzwi od kuchni były otwarte, a jak na nieszczęście były na końcu korytarza, więc byłoby mnie widać jak na dłoni. Miałem wielką nadzieję, że ten, kto wszedł do domu nie pomyśli, by wejść do kuchni. Potem przyszła myśl, że w świetle słońca przybysz zobaczy ślady stóp na zakurzonej podłodze.

Usłyszałem chrzęst klucza w zamku, a już zaraz skrzyp otwieranych drzwi. Wstrzymałem oddech, ale (niewątpliwie) właściciel wszedł do pokoju z obrazem. Miałem więcej szczęścia niż rozumu. Bałem się drgnąć z obawy, że mnie usłyszy. Wolałem jednak ryzykować życie i ruszyć się z miejsca, niż stać tak pod tą cholerną ścianą i czekać aż mnie tu odwiedzi lub, co gorsza, aż zapadnie zmrok.

Ruszyłem się powoli, ale gruba warstwa kurzu tłumiła moje kroki. W duchu błogosławiłem ją. Skradałem się w kierunku schodów, nawet nie myśląc o zapaleniu latarki. Doszedłem do schodów i w promieniach słońca przechodzących przez okienka nad drzwiami ujrzałem, że poręcz nie była już ozdobiona kurzem. Było na niej widać wyraźnie, że ktoś się jej podtrzymywał wchodząc po schodach. Byłem naprawdę przerażony, uświadamiając sobie, że ktoś tam wchodził. Do tej pory byłem prawie pewny, że dom jest pusty, ale nie wiedziałem kto zrobił te ślady. Stopni schodów nie widziałem, tonęły w mroku. Dlaczego nie wyjąłem latarki zanim otwarłem te cholerne kuchenne drzwi??? Byłem na siebie wściekły. Nie chciałem jej wyciągać teraz, bo mógłby usłyszeć jak szperam w plecaku.

Wziąłem naprawdę głęboki oddech i zacząłem wchodzić po schodach. Nagle sobie uświadomiłem, że z pokoju z obrazem nie słychać kompletnie żadnych dźwięków. Przecież wyraźnie słyszałem jak ktoś tam wchodził. A jeśli się pomyliłem i tak naprawdę właściciel wszedł na gorę? Ogarnęła mnie panika. Zganiłem siebie w duchu, przecież i tak bym tam wszedł. Gdzieś tam jest Jarek, byłem tego pewny. Z pokoju doszedł mnie jakiś dźwięk. Wydawało mi się, że ktoś kaszlnął. To mnie uspokoiło. Ale zaraz potem przyszła myśl, że ten dom chciał mnie uspokoić i wydał jakiś dźwięk z rur albo coś takiego. Znowu przyszedł strach, ale tym razem przed tym, że chyba zaczynam wariować.

Wszedłem na górę. Tutaj po cichu poszperałem w plecaku i wyjąłem latarkę. Było tu dość ciemno, ale jeszcze przed zapaleniem latarki zorientowałem się, że jestem w bliźniaczym korytarzu. Już nie interesowało mnie czy na schodach są ślady stóp schodzących w dół. Nie chciałem dostać palpitacji serca, jeśli miałoby się okazać, że są tam tylko cienie butów skierowane obcasami w stronę drzwi. W stronę pokoju z obrazem.

Poświeciłem za to po podłodze i zobaczyłem… kurz. Nie było i nie ma słów, którymi można by określić moje zdziwienie. Spodziewałem się jakiegoś pasa, który wyglądałby jakby ktoś kogoś ciągnął. Albo przynajmniej śladów butów. Odwróciłem się i poświeciłem po stopniach schodów. Potem po poręczach. Spodziewałem się czegokolwiek, ale tu nie było niczego. Niczego oprócz kurzu.

Podszedłem do okna. Zdziwiłem się, bo na parterze nie było ani jednego. Wyjrzałem przez nie i już nie miałem sił na nic. Znowu się przeraziłem, ale jednocześnie byłem po prostu wściekły. Na podjeździe stał samochód policyjny. Miałem ochotę krzyknąć i powiedzieć temu chujowi i wszystkiemu co siedzi w tym domu, że złożyłem im niespodziankę. Ten policjant bawił się mną od początku. Uświadomiłem to sobie dopiero teraz. Musiał porwać Jarka wczoraj, gdy patrzyłem przez lornetkę, a potem przyszedł do szpitala i sprawił bym i ja tu przyszedł. Wywołał we mnie poczucie winy. Myślałem, że zaraz eksploduję z wściekłości. Mój wczorajszy wybawca był tak naprawdę sprawcą tego wszystkiego. Musiał lubić lornetki, bo wczoraj patrzył na nas przez bitą godzinę, a potem „upuścił” swoją w szpitalu. Krzyczałem to wszystko w myślach.

Byłem tak wściekły, że nie myślałem co robię. Chciałem zrobić z nim to samo, co on zrobił z Jarkiem. Chciałem się dowiedzieć gdzie go schował. Chciałem się dowiedzieć wszystkiego. Ale najbardziej chciałem zniszczyć ten pierdolony bohomaz! Widać było, że dbał o niego. Może był to jego skarb, jakaś pamiątka rodzinna? Ochota na zniszczenie go tylko wzrosła.

Zszedłem po schodach i stanąłem przed drzwiami jasnego pokoju. Otwarłem je i zauważyłem tego samego policjanta. Stał z lornetką przy oknie. Bez ruchu. Bez żadnego drgnięcia. Nie bałem się już. Wyjąłem z kieszeni scyzoryk i stanąłem za nim. Widziałem, że na placu zabaw bawi się mnóstwo dzieci. Już nie myślałem o znalezieniu Jarka. Głosik w głowie powiedział mi, że ON go zabił. Podpowiedział mi ponadto, że muszę się zemścić, że muszę GO zabić. Podniosłem scyzoryk i wbiłem go w szyję policjanta. Krew trysnęła, a ja wyjąłem scyzoryk i znowu wbiłem go w NIEGO, tak jak kazał mi głosik. ON osunął się po szybie i już nie otwarł oczu. Głosik kazał mi zanieść GO na piętro. Szybko wykonałem rozkaz. Położyłem GO na początku korytarza, u szczytu schodów. Posłuchałem kolejnego rozkazu i wróciłem na dół. Wziąłem lornetkę, stanąłem przy oknie, przyłożyłem ją do oczu i zacząłem się wpatrywać w plac zabaw.

Gdy zrobiło się ciemno, a plac zabaw zamknęli, jacyś ludzie przyszli się tam pobawić. Nie, nie pobawić. Zrobili sobie popijawę. Głosik kazał poczekać, aż się upiją. Tak zrobiłem, a gdy ujrzałem, że ledwo słaniają się na nogach, odwróciłem się i usłyszałem głosik.

Zrobiłem tak jak kazał. Nie wróciłem z pustymi rękoma.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

brawo @Nikola ! w końcu ktoś zrozumiał ;)
Odpowiedz
Ja rozumiem koniec :) To kwestia czytania ze zrozumieniem. :D To dom czy coś w tym stylu sprawiło że on zaczął robić identycznie to samo co jego poprzednicy ^^ Czyli zabijać ludzi i wpatrywać się w plac godzinami przez lornetkę :) To TEN ,,Głosik" sprawił, iż on stał się.....eee....jakby to ująć...tak jakby ,,psychopatą zabijającym ludzi ;) A opowiadanie boskie! Pisz dalej opowiadania!
Odpowiedz
Pierwsza część bardziej mi sie podobała, ale ta też jest nawet fajna . ;)
Odpowiedz
Dobre, ale koniec dość niejasny :(
Odpowiedz
no nawet nawet, choć tu koniec jest troche marny
Odpowiedz
super :))
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje