Historia

Szpital

michal1 33 10 lat temu 16 383 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Każde średnie, bądź większe miasto posiada opuszczony szpital w kartach swojej historii. Wiele z nich uważanych jest za nawiedzone, ponieważ rzecz jasna, umierali tam ludzie. Także w moim mieście takiego nie brakuje. Stoi na obrzeżach miasta na wzgórzu, dzięki temu już z dalekiego dystansu można go oglądać...

Szpital zamknięty został kilkanaście lat temu z powodu kiepskiego podłoża znajdującego się pod nim. Powodowało to osuwanie się ziemi i co za tym idzie, pochylanie się budowli. Niedługo potem wyniesiono z niego wszystkie cenne przedmioty i materiały. Przez takie działania i przez czas, jedyne co w nim się ostało to zniszczone ściany, pobite szkło oraz kafelki na podłodze, a także różnorodne graffiti. Czynniki te połączone ze sobą nadają temu miejscu tajemniczości i uczucie smutku. Niektórzy jednak mogą odczuć niepokój i grozę odwiedzając to miejsce. Ja oczywiście jestem fanem horroru i wszelkiej maści strasznych historii, jednak nie wywołują one u mnie strachu i nie wierzę w żadną z nich. Owszem miewam lęki, ale to na pewno nie są duchy albo ciemność. Dlatego więc uznałem, że z dużą swobodą będę mógł oglądać i zwiedzać pomieszczenia od samego parteru do ostatniego piętra. W związku z tym zacząłem planować wypad na owy obiekt.

Zadzwoniłem do kilku kumpli z prośbą o towarzyszenie mi w tej przygodzie, ponieważ wybieranie się samotnie byłoby niebezpieczne, gdyż jakby coś mi się stało, to nie miał bym nikogo koło siebie do pomocy. Tylko dwóch z nich zgodziło się pojechać ze mną. Reszta, która usłyszała propozycję i odmówiła, informowała mnie o braku czasu albo po prostu niechęci do wyprawy.

Były wakacje, więc każdy dzień był dobry, aby odwiedzić opuszczony budynek. Zdecydowaliśmy, że będzie to środa. Wzięliśmy ze sobą trzy łomy, trzy latarki, duży sekator na kłódki, jakieś podręczne narzędzia oraz stare ciuchy. Zaopatrzeni także w odwagę i determinację wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy w stronę rzekomo nawiedzonego szpitala.

O osiemnastej dojechaliśmy na miejsce, jednak, aby dotrzeć do celu trzeba było kierować się kilkanaście minut pieszo pod górę, ponieważ wjazd dawno został zablokowany. Szliśmy, a oczom naszym ukazał się między drzewami spory blok, który przedstawiał jedynie surowe, puste piętra i ściany utworzone z grubych płyt. Dodam jeszcze, że w promieniu wielu setek metrów otaczał go las, co potęgowało efekt niczym z filmów grozy. Po chwili dotarliśmy do szpitala i podekscytowani od razu weszliśmy na jego teren.

Zachęciłem kolegów, żebyśmy na samym początku poszli do prosektorium. Kompani lekko przestraszeni zgodzili się na to, więc udaliśmy się we wskazany przeze mnie obiekt. Moment później będąc gdzieś w głębi szpitala ujrzeliśmy stary, zniszczony, ponury napis "prosektorium" Pod nim znajdowało się kilka stopni prowadzących w dół pod parter oraz ciężkie stalowe drzwi. Ich ogrom naprawdę robił wrażenie i miałem wątpliwości co do możliwości otwarcia. W centrum tych drzwi umieszczona była gruba kłódka. Nie zastanawiając się chwyciliśmy za sekator i przystąpiliśmy do zniszczenia jej. Najpierw we dwóch, potem w trzech siłowaliśmy się chwilę, by ją pokonać i stanowiła ona dla nas niezłą potyczkę. Jednak przegrała pojedynek i mięliśmy dostęp do najbardziej mrocznego miejsca całego budynku. Chwyciliśmy za tzw. rączki przytwierdzone do wrót i pociągnęliśmy z niemałą siłą. Powoli i ociężale uchylały się pod naszym wpływem i towarzyszył temu przerażający dźwięk skrzypienia. Zdziwił mnie on, bo łudząco przypominał krzyk człowieka. Po ich otwarciu nie było widać nic prócz głębokiej czerni. Latarki oświetliły nam pomieszczenie. Postanowiliśmy rozejrzeć się i poszukać czegoś ciekawego. Już od samego progu odczułem niepokój, ponieważ miałem świadomość, że leżało tutaj wiele ciał oraz dokonywano sekcji zwłok. Obeszliśmy całe prosektorium jednak niczego nie znaleźliśmy. Nie dziwiło mnie to, bo przecież wszystko zostało wyniesione na złom, na śmietnik lub po prostu było spalone. Wyszliśmy stamtąd, a ja od razu poczułem się swobodniej i nie byłem już tak spięty. Z kolei kumple bardziej się przestraszyli, ale powoli to mijało po wyjściu z podziemi. Równym głosem zdecydowaliśmy pójść na wyższe pietra, w związku z tym udaliśmy się szukać schodów.

W innej części szpitala odnaleźliśmy je, a raczej ich brak. Stopnie do góry zostały doszczętnie zniszczone, a jedyne co koło nich się znajdowało to drabina. Jeden z kompanów powiedział niezadowolony:

- Świetnie! Odkryliśmy jedyne schody do góry, co jest bardzo dziwne i do tego zniszczone. Trzeba będzie wspinać się na starej drabinie.

- Nie bój żaby, damy radę - odpowiedziałem mu optymistycznie i jako pierwszy zacząłem wspinać się po szczeblach. Drabina była długa, bo mierzyła około 6 metrów i ledwo starczyła na poziom pierwszego piętra. "Strasznie wysoko" pomyślałem, bo rzadko się zdarza, że piętro ma aż tyle. Nie zastanawiając się nad tym dłużej ostrożnie wchodziłem szczebel po szczeblu na kolejny poziom. Zniszczona już drabina dawała się we znaki, co można było poznać po skrzypieniu. Niedługo potem bezpiecznie już stałem i obserwowałem swoich przyjaciół na dole. Jeden z nich trudził się ze wspinaczką, kiedy kątem oka zauważyłem ruch w krzakach nieopodal szpitala. Szybko popatrzyłem w tamtą stronę, jednak niczego nie dostrzegłem. Zerknąłem na zegarek, który wskazywał prawie godzinę dziewiętnastą. Kolega wyszedł po drabinie i stał koło mnie, a potem trzeci do nas dołączył. Tak znaleźliśmy się na pierwszym piętrze. Postanowiliśmy, że przeszukamy wszystkie pomieszczenia na każdym piętrze.

Czas mijał, a my wciąż badaliśmy budynek. Staraliśmy sobie wyobrazić szpital wiele lat temu kiedy wszystko normalnie funkcjonowało. Oglądając zdewastowane i zniszczone pomieszczenia ogarnął mnie smutek. Takie widoki naprawdę potrafią zdołować człowieka. Gdy wreszcie obeszliśmy cały budynek wzdłuż i wszerz postanowiliśmy zbierać się, bo już zaczynało się ściemniać, gdyż dochodziła godzina 21. Schodząc w dół zrobiliśmy sobie przystanek na pierwszym piętrze i chwaliliśmy się co znaleźliśmy. Były to jakieś śmieci nadające się jedynie na złom. Już mięliśmy iść do drabiny, kiedy nasze uszy zarejestrowały przerażający dźwięk. To drzwi do prosektorium. Zaczęły się otwierać z tym strasznym odgłosem, który z czasem przeradzał się w krzyk kobiety. Brzmiał tak bardzo realistycznie. Wszyscy we trójkę spojrzeliśmy na siebie. Twarze moich kumpli zrobiły się całe blade ze strachu, a oczy i usta skrzywili w geście lęku. Nagle coś zaczęło szarpać niespokojnie drabiną, która spadła i roztrzaskała się.

- Co tu się dzieje!? - zawołał jeden z grupy

- Jak stąd wyjdziemy!? - drugi dodał

- Musimy coś wymyślić i to szybko! - odparłem szybko i zaczęliśmy zastanawiać się i chodzić niespokojnie szukając rozwiązania.

Po chwili jeden z kompanów, dobrze zbudowany, odparł:

- Mam najwięcej siły. Zawieszę się na jednej ręce, a drugą będę was puszczał na dół. To skróci dystans do ziemi i nie połamiecie nóg!

Zgodziliśmy się i jak najszybciej staraliśmy się to wykonać. Chwyciłem dwoma dłoniami krawędzi, a potem jego ręki i zwolniłem ucisk. Leciałem swobodnie, aż w końcu spadłem. Na szczęście na dwie nogi i nic większego mi się nie stało. Byłem na dole, mój kolega też próbował zeskoczyć jak ja, kiedy usłyszeliśmy huk. To drzwi do podziemi głośno trzasnęły,a na wyższych piętrach wydobywał się dźwięk tupania i chodzenia. Kumpel zeskoczył również szczęśliwie. Drugi miał właśnie puścić się krawędzi, aż tu coś złapało go za dłoń i prędko pociągnęło do siebie w głąb pierwszego piętra. Jego bulgoczący od krwi krzyki i płacz mieszał się z dźwiękiem łamanych kości i rozrywanej skóry. Nie dało się tego słuchać.

Uciekaliśmy stamtąd ile sił w nogach, gdy spostrzegłem ten głos. Cholerny głos, którego w tej sytuacji nigdy nie chciałbym usłyszeć, mój największy koszmar. To płaczące niemowlę. Ciarki przeszły całe moje ciało, serce biło jak oszalałe i ogarnęła mnie dzika panika. Myśl o opuszczonym szpitalu i płacz dziecka to spełnienie moich najgorszych snów. W nieludzkim lęku i ze łzami w oczach nie przestawałem biec przed siebie do wyjścia. Przy wyjściu potknąłem się i upadłem. W tym momencie na nogach poczułem ogromny ból, aż krzyknąłem z wrażenia. To rura. Stara zardzewiała rura spadła z góry i zmiażdżyła mi nogi unieruchamiając mnie. Kolega biegnący ze mną zauważył to i zatrzymał mnie. Zawołałem do niego:

- Uciekaj! Dam sobie radę! Uciekaj!

On na to zawahał się, lecz strach zdecydował, że uciekł w stronę auta. Pobiegł i zniknął z mojego pola widzenia. Zaczął krzyczeć. Tak samo przeraźliwie jak poprzedni kompan. Pomyślałem, że jego też musiało coś dopaść. Czułem, że zaczynam tracić przytomność, kiedy podniosłem głowę i zobaczyłem ich. Wiele postaci stało w okręgu dookoła mnie w promieniu kilku metrów ode mnie. To były duchy tego szpitala. Zakłóciliśmy ich spokój, a one nas ukarały. Przez myśl przeszło mi, że to już koniec, a one zaczęły zbliżać się powoli do mnie. Czułem, że coraz bardziej tracę przytomność. Usłyszałem krzyki, nie te pochodzące od drzwi, tylko ze strony zejścia ze szpitala. Można było usłyszeć słowa typu: "tam jest!", "szybko!", "Co mu się stało!?". Zamierzałem podnieść głowę i sprawdzić, kto to, ale nie dałem rady. Straciłem przytomność.

Obudziłem się w szpitalu. Tym normalnym, nie opuszczonym. Leżałem tam kilka tygodni. Ledwo odratowali moje nogi od amputacji. W tym czasie dowiedziałem się strasznej prawdy o moich przyjaciołach. Jednego z nich, ten który nie zdążył zeskoczyć z pierwszego piętra, nie odnaleziono, za to drugiego odnaleziono po tygodniu martwego w krzakach. Był powyginany w nienaturalnych pozycjach. Około 2/3 kości w ciele zostało złamanych. Miał także doszczętnie wydłubane oczy, a twarz skrzywioną w grymasie przerażenia. Podobno nawet najbardziej wytrzymali na takie widoki lekarze i policjanci mięli problemy z powstrzymaniem się od strachu i paniki.

Po wyjściu ze szpitala moje ciało było w jak najlepszym porządku, ale umysł nadal był w rozsypce. Uczęszczam do psychologa, by wyeliminować tamte wspomnienia z wyprawy. Nadal jednak kiedy przypomnę sobie ten płacz niemowlaka albo krzyki moich kumpli to ogarnia mnie strach. Nie wiem czy kiedykolwiek osiągnę na dobre spokój psychiczny, ale jedno jest pewne. Nigdy, pod żadnym pozorem, nie wejdę do opuszczonego budynku, tym bardziej szpitala.

Autor: Michał Karwaszewski

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Trochę przypomina mi to film Grave Ecounters :D historia dobra, ale czuję lekki niedosyt ;)
Odpowiedz
Coś typu grave encounters :D
Odpowiedz
Ciekawe i fajnie sie czytalo .Trzymala w napieciu a to jest wazne.
Odpowiedz
10/10 najlepsza jaką dzisiaj czytałam ;*
Odpowiedz
SUPER!
Odpowiedz
byłem z kolegami,szpital nazywa się ''Stalownik'' i jest położony na boku ''łysej góry''
Odpowiedz
Gdybym nie przejechała na koniec i nie zobaczyła autora zaczęłabym się serio bać ^^ kozak,Podbeskidzie rlz :D
Odpowiedz
Ta historia była ciekawa. W niektórych momentach naprawdę byłam przestraszona. Czasami zdażały się tam zbyt szybkie stwierdzenia. Czasami za mało się działo. Ale jest spoko. Powinno mnie tak za każdym razem przerażać, kiedy czytam straszne-historie. ;)
Odpowiedz
Ja też czasami się tak bałam.. O kuźwa... :'D
Odpowiedz
supcio
Odpowiedz
wiele czytałam podobnych historii, które tu trochę nudne tu trochę za długie tu niestraszne, ale ta jest super ! Cały czas trzyma w napięciu! polecam
Odpowiedz
Dobre 10/10
Odpowiedz
Czy to się wydarzyło naprawdę??????????????????????????
Odpowiedz
to wymyślone?
Odpowiedz
zajebista historia masakra takie są najlepsze
Odpowiedz
Super historyjka podobała mi się :-)
Odpowiedz
spoczko :)
Odpowiedz
Kozak historia:-)
Odpowiedz
podoba mi się:D
Odpowiedz
o matko ale straszne współczucie :P
Odpowiedz
Płacz dziecka...Brr...
Odpowiedz
zmasakrowane ciała a ja jem chipsy niedobrze mi się zrobiło
Odpowiedz
Fajne, pomysł dość ciekawy ale nad wykonaniem należy trochę popracować, jest kilka "perełek" składniowych, ale idzie to przeboleć :)
Odpowiedz
Super :D Trzyma w napięciu :D
Odpowiedz
"Spostrzegłem ten głos" :D
Odpowiedz
Świetne ;) Najlepsza była śmierć pierwszego kolegi. ;)
Odpowiedz
hahaha śmierc 1 kolegi, najlepsza XD
Odpowiedz
Cholera, smutne :(
Odpowiedz
Super :D
Odpowiedz
super, najbardziej mi się podobała śmierć drugiego kolegi :)
Odpowiedz
Niezłe :)
Odpowiedz
No prosze nasz Stalownik
Odpowiedz
spoko;) fajnie się czytało
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje