Historia

Tajemnica Arthur\'s Mile

rigor mortis 11 10 lat temu 7 667 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Me zamiłowanie do wydarzeń niezwykłych doprowadziły do tego, że wszelkie nieprawdopodbne historie często trafiały do mnie, a ja prawdę miałem odkryć. Po wielokroć spotykałem się z czystym wymyslem, tak też bez emocji początkowo przyjąłem anonimową notatkę wspominającą o kolejnym nawiedzonym domu. Wielkie zdumienie więc mnie ogarnęło, gdy zobaczyłem tam znajome nazwisko Thomasa Curby, należące do mego odległego przodka ze strony ojca. Po potwierdzeniu prawdziwości tego dowodu, wyruszyłem do mego znajomego znawcy wydarzeń paranormalnych, George'a Finna. Zaprawdę szczęście niesłychane mi sprzyjało, gdyż skojarzył on tę historię, a nawet w swym prywatnym zbiorze miał list, wysłany przez Thomasa Curby do niejakiego Williama Smitha, który zapewne był jego przyjacielem w Arkham. Treść tego krótkiego listu brzmiała tak:

Ancaster, 13 kwietnia 1875

Bracie! Wybacz mą zwłokę z odpowiedzią, jednakże zajęty byłem dociekliwymi badaniami. Musisz wiedzieć, że odkrycia moje za dużej są wagi, by o nich prawić słowem pisanym. Tak więc,nalegam byś przyjechał tutaj i odbył ze mną rozmowę. Wtedy wyjawię Ci co dotychczas udało mi się dociec. Prawdę miał G. F. o tym, że w tym Miejscu szukać trzeba! Ze smutkiem również piszę te słowa, ale możliwym że me Działania zaciekawiły niektóre osobistości. Liczę na szybki odzew i prędkie spotkanie.

Thomas Curby

Do Pana Williama Smitha, Arkham

Jedyna to dokumentacja, która została odnaleziona, a zarazem choć wspomina o Tomie Curby i jego działalności. Jednakże więcej pytań mi nasunęła niż odpowiedzi na niepewności. W pamięci mając jednak fakt, że jego potomkiem jestem z miecza, nie zaniechałem poszukiwań. Przeszukałem antykwariat w Arkham, nie spodziewając się wprawdzie szczególnych sukcesów. Jednakże wiedza którą tam nabyłem, oczekiwania me przerosła wielokrotnie. Wszak dowodów piśmiennych żadnych nie znalazłem, lecz po rozmowie z sędziwym antykwariuszem okazało się, że mieszkał on przez długi okres swego życia w Ancaster. Z ust jego zasłyszałem mrożące krew w żyłach historie o domie przy Arthur's Mile. Ponoć pobyt w nim doprowadził dwójkę ludzi do obłędu. Kojarząc fakty mi już znane, doszedłem do założenia, jako iż to właśnie tam mój przodek miał spędzić ostatnie lata swego życia. Pomimo złych przeczuć postanowiłem wyruszyć do Ancaster i zbadać wszystko ponownie. Pytania mnie nękające były wprawdzie zbyt dla mnie ważne. Po paru dniach więc pojechałem swoim automobilem do tego miasteczka, licząc na rozwiązanie zagadki Thomasa Curby, jak i samego domu przy Arthur's Mile.

Po swoim przyjeździe zatrzymałem się w skromnym hotelu na skraju lasu. Warunki może nie były wyśmienite, lecz nie chciałem wydawać za dużych środków, zwłaszcza że mój pobyt tutaj nie miał określonej długości. Właścicielem przybytku okazał się być sprawiający wrażenie zamkniętego w sobie mężczyzna, wyglądający na najwyżej trzydzieści lat. Bez słowa dał mi klucz, a gestem wskazał, że rozliczymy się później. Była to dość tajemnicza osoba, jednakże brak rozmowy był mi na rękę, gdyż chciałem jak najszybciej zapoznać się z miejscowymi. Gdy tylko przeniosłem do swej nowej siedziby me bagaże, wyruszyłem dokonać swego rodzaju rozeznanie. Początkowo miejscowi nie przejawiali chęci do rozmowy, przeważnie mnie zbywając, aczkolwiek pod wieczór zawitałem do małej biblioteki. Przywitał mnie tam życzliwie stary człowiek o siwej brodzie i dość mocno rzucającej się w oczy łysinie, nadając mu wygląd z jakim zwykłem utożsamiać mnichów. Zachęcony otwartością mego rozmówcy począłem wypytywać go o dom przy Arthur's Mile, jego byłych właścicieli, miejscowe legendy, a nawet tajemniczego jegomościa z hotelu. Pomijając to o czym już słyszałem, dowiedziałem się jako iż drugi właściciel domu owianego legendami trafił do dr. Ferrina, gdzie też zmarł, a niedługo po nim jego gospodarz. Bibliotekarz również wyjawił mi, że właściciel hotelu niezmiernie rzadko widywany jest w mieście, więc nikt zbyt dużo o nim nie wie, oprócz tego że przybytkiem swym miał zarządzać już od niemal ćwierć wieku, co natychmiast wydało mi się nieprawdopodobnym. Mój rozmówca podał mi również adres niejakiego Johna Doe, który był przyjacielem dr. Ferrina i do którego miałem się udać w celu uzyskania informacji o domu przy Arthur's Mile. Jednakże z racji późnej pory wizytę u niego postanowiłem złożyć następnego dnia i pożegnawszy się z bibliotekarzem, ruszyłem pod gwiazdami w drogę powrotną do mego miejsca zatrzymania.

Parę godzin po świcie udałem się do zadbanego domu, w którym miał mieszkać John Doe. Drzwi otworzył mi zadbany, powoli siwiejący już mężczyzna. Przyjął mnie serdecznie po tym jak wyznałem mu skąd znam jego miejsce zamieszkania. Zaprosiwszy mnie do salonu, rozpoczął ze mną rozmowę. Pytał mnie skąd przyjeżdżam oraz w jakim celu tu przybyłem. Należycie mu odpowiedziałem, uwadze mojej nie umknął również skrzętnie ukryty przestrach jaki nastąpił po przestawieniu powodu mojej wizyty u niego. Niechętnie zgodził się mój rozmówca wtedy opowiedzieć mi o losie dr. Ferrina i jego gościa. Niejednokrotnie podczas słuchania tej opowieści czułem dreszcze przebiegające po mojej skórze, mimo że bojaźliwym człowiekiem nie jestem. Tutaj przedstawię jedynie ogólny zarys tej historii. Dr. Ferrin wyznał swemu przyjacielowi, że mężczyzna któremu się przyglądał teoretycznie tylko wydobrzał. Po otrzęsieniu się z szoku, wykazał objawy wskazujące na schizofrenię, lecz to nie wszystko. Starszy człowiek zwierzył się raz Johnowi, że w spojrzeniu tego młodzieńca widział coś nieokreślonego, jak znamię po ujrzeniu nieopisanie szokującego wydarzenia. Uważał również jako iż to samo zdarzenie miało w takim stopniu wykoleić umysł młodego człowieka. John zauważył również piętno, jakie pozostawiła śmierć młodzieńca na doktorze. Howard Ferrin przez następne parę dni nie wychodził ze swojego gabinetu, rodzina opisywała go z tamtego okresu jako człowieka, który dowiedział się czegoś niewypowiedzianie przerażającego. Działo się tak aż do dnia gdy został on odnaleziony na podłodze swego gabinetu, w ręku trzymając nóż, którym odebrał sobie życie. W tym momencie opowieści mój rozmówca był już widocznie wymęczony tymi wspomnieniami. Sam nie wiedziałem już co o tym wszystkim sądzić, więc przeprosiłem za zajęcie czasu i szybko udałem się z powrotem do hotelu zebrać myśli.

Kolejne cztery czy pięć dni spędzonych w Ancaster na dochodzeniach nie wniosło do sprawy nic więcej. Jedynie przeklęty dom przy Arthur's Mile w jakiś niewytłumaczalny sposób przyciągał mnie do siebie. Zapraszał do środka, nawoływał za mną, oferując odkrycie sekretu. I owo nawołanie silnym się wystarczająco okazało by przezwyciężyć zdrowy rozsądek. Nie potrafiąc odeprzeć niewidzialnej siły, udałem się dnia siódmego mego pobytu w Ancaster do przeklętego domu przy cmentarzu. Upewniwszy się uprzednio, że pora jest wczesna, wszedłem do środka. Zgodnie z oczekiwaniem, żadnych mebli nie odnalazłem, nie miałem jednak odwagi wejść po skrzypiących schodach na pietro. Nie znalawszy niczego szczególnego, chciałem skierować się do wyjścia, zatrzymał mnie jednak pewien zatrważający fakt. Bowiem słyszałem dobiegające spod moich stóp stłumione pojękiwania, które brzmiały jak ludzkie, jednakże miały w sobie coś nie opisania. Jakąś przerażającą siłę, która sprawiała że głos ten nie mógł należeć do niczego ludzkiego, ani znanego człowiekowi. Sparaliżowany strachem stałem przed drzwiami oddzielającymi mnie od nieświadomego miasta. Pomimo całej swojej siły, pomimo czystej chęci, nie byłem w stanie przemieścić się chociaż o cal. I wtedy rozpoczął się najprawdziwszy koszmar jaki w swym życiu przeżyłem. Gdzieś za sobą usłyszałem powolne, zwiastowane skrzypieniem otwarcie drzwi. Dreszcze przebiegły mi plecach, a dźwięk ten świdrował moją czaszkę. Acz był on ledwie zwiastunem najgorszego. Oto bowiem gdy ustało skrzypienie, usłyszałem dźwięk niezgrabnego ciała. Krok oraz pociągnięcie kończyną zgiętą w nieludzki sposób po ziemi. A towarzyszył temu chaotyczny oddech i fetor gnijącego mięsa. Osiągnąłem apogeum przerażenia, słysząc zbliżającą się do mnie postać nie znającą człowieczeństwa. Krok, pociągnięcie, krok, pociągnięcie. Tak brzmiał dla mnie dźwięk piekła... W końcu te przeklęte odgłosy ustały, a ja poczułem na karku wilgotny, ciepły oddech... To ohydne ciepło powoli wkradało się coraz wyżej, aż w końcu ustało na wysokości moich uszu. Wtedy moje przerażenie osiągnęło swój zenit. Czułem jak to plugastwo przybliża swoją głowę. W tym momencie usłyszałem zdanie, które ścięło mi krew w żyłach. Zdanie, które ociekało przedwieczną zgrozą i niewypowiedzianą groźbą. Nie sposób opisać to co wtedy czułem, znane człowiekowi zwroty nie wystarczają w żadnym stopniu aby też opisać pełnię tych obrzydliwych słów. Jednakże słowa te plugawe uwolniły drzemiący we mnie instynkt zwięrzęcia. Przezwyciężył on moje zwiotczałe przez przerażenie kończyny i kazał mi uciekać. To jemu swoje ujście z życiem zawdzięczam. Nigdy jednak nie zapomnę całego plugastwa zawartego w tym zapomnianym przez ludzkość zdaniu. Ono, wraz z wypaczeniem części mego człowieczeństwa pozostanie ze mną po kres moich dni.

____________________________________________________

Dzisiaj wyjeżdżam z Ancaster, by nigdy już tu nie wrócić. Zasłużenie miasto to tak zapomniane jest. Ma w sobie coś, co pozostanie jedynie w mrocznych domysłach. Coś, co jak i sekret domu przy Arthur's Mile nie przeznaczone jest dla ludzkiego umysłu, coś co nigdy nie powinno zostać odkryte. Niepewnym jestem mojego dalszego losu. Zapiski moje relacjonujące pobyt mój w Ancaster pozostawię u bibliotekarza, którego przez ten czas lepiej poznałem. Tak wiele bowiem pytań zostało bez odpowiedzi. Jednak jednego się dowiedziałem. To co nieludzkie, nigdy nie powinno zostać zgłębione przez nasze słabe umysły. Albowiem niepojętym jest to, co w żadnym stopniu do świata znanemu człowiekowi nie należy.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

to zdanie brzmiało... "Jutro poniedziałek"
Odpowiedz
W stylu Lovercrafta mistrza grozy. Super.
Odpowiedz
W stylu Lovercrafta mistrza grozy. Super.
Odpowiedz
Nie chwycilo,
Odpowiedz
Świetnie napisane :D Po prostu genialne, poproszę więcej takich historii, jeszcze raz świetne!!!
Odpowiedz
Osobiście jestem wielką fanką Lovercrafta ("Zew Cthulhu" jest genialny), więc nie przeszkadza mi podobny do niego styl tego opowiadania. Wręcz przeciwnie. Uważam, że autor wykazał się niesamowitymi zdolnościami literackimi, skoro udało mu się użyć tak trudnego stylu. Co do samego opowiadania - świetne, trzyma w napięciu, chociaż szkoda, że nie znamy słów tego potwora. Ogólnie - proszę o więcej historii tego autora. Po prostu genialnie.
Odpowiedz
Gówniany pseudo-archaiczny styl, zalatuje Lovecraftem na bazyliard kilometrów, kupa literówek, recepcjonista to potwór, który jakoś przedostał się do tamtego wymiaru...
Odpowiedz
bardzo dobre ;>
Odpowiedz
trafialy do mnie, a ja prawde mialem odkryc
Odpowiedz
Pisz mniej jak Yoda, a bardziej w stylu Edgara Alana Poe i bedzie git.
Odpowiedz
Fajnie napoisane, chodć szkoda, że nie wiadomo co powiedział.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje