Historia

Wigilijne harce

wolin 7 10 lat temu 8 255 odsłon Czas czytania: ~16 minut

Śnieg za oknami pada coraz mocniej. Płatki śniegu delikatnie przyklejają się do szyb. Cała rodzina od kilku godzin siedzi w salonie, przy świątecznym stole, zajadając smakołyki. Kobiety jak zwykle krzątają się po kuchni i dogadzają gościom. Za wszelką cenę chcą, żeby zjedli jeszcze, jeszcze… Wujek Ernest próbuje chować się ze swoją połówką, myśli, że go nie widzą. Śmiesznie wygląda jak udaje, że bawi się z psem i daje nura pod stół. Obiecał cioci Wandzi, że przestanie pić, taki chuj. No ale skoro ma okazję… i „okoliczności łagodzące”, święta, cuda się dzieją… Zresztą ciotka i tak siedzi w kuchni, obrabia dupę dziadkowi Markowi. Stary pierdziel przy kasie myśli, że może sobie przygarniać dziewczynki, młodsze od siebie o ponad połowę. Ciekawe co na spowiedzi powiedział.

A ja błąkam się, jak zawsze o tej porze w Wigilię. Nikt mnie nie chce przyjąć, bo śmierdzę i straszę dzieci. „Tam cię przyjmą, w tamtym domu” że niby którym? Tak to wygląda i ciągnie się od wielu lat. Raz w roku chcę zaznać trochę ciepła domowego ogniska. Zawsze mówię, że mam to w dupie, ale w ten dzień nadzieja zawsze tak jakoś odżywa. Mimo, że talerz dla niespodziewanego gościa już dawno wyszedł ze praktyki. To znaczy… nie wyszedł, nadal go kładą. Tylko nikt już go nie respektuje.

Pora coś zmienić, potrzebuję wyrzucić z siebie złość. Muszę oczyścić swoją duszę z zalegającej w niej od lat frustracji. Tylko co mogę do cholery zrobić? Ech, jest beznadziejnie… Stoję przed czyjąś bramą w brudnych szmatach i myślę co począć. Powinienem się ruszyć gdziekolwiek. Śnieżna wichura nagle się wzdęła. Nie wiadomo skąd nagle zrobiło się upiornie zimno, a widoczność zmalała. Chyba trzeba się schować… Zaraz, widzę kogoś w oddali, zbliża się w moją stronę. Pali, może chociaż papierosa da.

Co do…? Facet, który szedł w moją stronę okazał się Świętym Mikołajem. Czerwony kubrak i czapka, wielki wór zarzucony na plecy. Nawet białą brodę ma!

– Mikołaju, poczęstujesz papierosem? – spytałem kulturalnie.

– Spieprzaj dziadzie, w robocie jestem. Nie przeszkadzaj!

– Jednego papierosa bezdomnemu pod choinkę żałujesz? – nie wierzę, że nawet on…

– Nie pal, będziesz zdrowszy. A akcyza cały czas rośnie!

– A gdzie masz swoje sanie, że pozwolę się spytać? – chciałem zdemaskować przebierańca.

– Rozjebałem się nimi na waszych nie odśnieżonych drogach.

– Jak to, to ty nie latasz nimi?

– Widziałeś kiedyś latające sanie? Do tego z reniferami? Hah, dobre sobie! – krzyczał na mnie ostrym i charczącym głosem – Tacy jak ty powinni łazić i solą sypać ulice, a nie kraść papierosy porządnym ludziom!

No nie. Tak się nie robi. Stanąłem przed starym i spojrzałem gniewnie w jego oczy.

– Kurwa masz! I zostaw mnie już, śmierdzisz!

Przyciągnąłem go do siebie i strzeliłem w ryj z pięści. Dziadek się chyba nie spodziewał. Ja się nie spodziewałem. Jeszcze jeden cios. Półlitrowa szklana butelka w mojej kieszeni była bardzo na miejscu. Mikołaj od razu osunął się po jej uderzeniu na glebę. Teraz dopiero się porobiło… Trzeba było dać tego papierosa, jak jeszcze byłem grzeczny. Wyciągnąłem z kieszeni starego paczkę i zapaliłem. I to jeszcze pełną! Skąpiec jeden, należało mu się.

Od razu zrobiło mi się lepiej na duchu. Ech, nie ma co, nagrabiłem sobie, do końca życia będę dostawał węgiel i rózgę. Wypadałoby dokończyć robotę za Świętego. Zaciągnąłem go w jakieś krzaki i wetknąłem butlę pod pachę. Żeby nie było… gwiazdor w tym roku trochę zachlał. Jeszcze tylko strój…

Trochę za duży. Ale za to jaki ciepły. Jeszcze ta czapka i rękawice. Noo… teraz można iść. Wysypałem prezenty z wora. Trochę mi to zajęło, bo pudeł było co niemiara, jakby ktoś go zaklął. Ta rózga mi się raczej nie przyda, wybieram inny sprzęt.

Dobra, gdzie jest ten dom, który mnie tak wkurwiał? O, chyba słyszę wujka Ernesta jak drze mordę przed domem… śpiewa kolędy. Tak, to tu. Poszedł sobie? Dobrze, w ogrodzie jest składzik na narzędzia, taka mała budka. Wiem, bo zdarzało mi się tam kimać.

Spójrzmy co tu jest. O, sześciokilowy młot, sekator, mało tego; ale czy jest… na pewno gdzieś tu macie. No, moja ukochana siekierka. Ta wielka, jeszcze dzisiaj rąbaliście nią drewno na wieczór. Co tu jeszcze jest? Piła spalinowa? Oby działała. Jeszcze kilka innych rzeczy i jestem spakowany do pracy. No tak, mam jeszcze swoją własną, wierną maczetę, chyba mi nie wypadła. Kurwa, no gdzie się podziała?

***

Po cichu wyszedłem przed furtkę i odszukałem swoje ostrze, leżące w śniegu. Zadzwoniłem domofonem. „Kolędnicy!” dobiegł mnie krzyk kogoś z domu. Że co proszę? Zamek zabrzęczał, pchnąłem drzwiczki i skierowałem się do drzwi frontowych. Otworzył jakiś łysawy uśmiechnięty facecik w okularach. Ale się zdziwił jak zobaczył spadającą na niego siekierę. Tak zacząłem brechtać, że mi łzy napłynęły do oczu. A huk był prawie jak od sylwestrowego achtunga! Jeszcze brakowało, żeby świsnęła w powietrzu. Mężczyzna w sędziwym wieku zamarł w bezruchu z rozłupaną czaszką. Wbił się w nią prawie cały topór, zatrzymał się chyba gdzieś na wysokości okolicy uszu. Mocno się wbiła ta szuja. Kopnąłem starego w mordę, żeby ją wyciągnąć. Musiałem się namęczyć z tym trochę. Machałem tym na lewo i prawo, aż ostrze się poluzowało. Dobrze, że nikt z rodziny nie był na tyle bystry, żeby sprawdzić, czemu dziadek nie wraca.

Przekręciłem w drzwiach klucz, który facet zostawił, jednym walnięciem młotka go złamałem. Jak będą uciekać, to najpierw drzwiami… Obejrzałem się w lustrze… po raz pierwszy od kilku lat. Uch, co się ze mną stało, jak ja wyglądałem? Olbrzymia nieścinana latami siwa broda z brązowymi przebarwieniami. Opuchnięte i zapadnięte oczy pełne złości i smutku, które tyle już zobaczyły. Pożółkłe wykrzywione zęby… Nie wyglądałem jak normalny człowiek. I też się tak nie zachowywałem. A może po prostu zaniecham swoje zamiary i ucieknę? Ile warta jest ta rzeź?

Brzdęk, jebać to! Uderzone moją pięścią lustro, rozsypało się na kawałki. Poprawiłem spodnie, czas zacząć mordować z pasją. Długie nożyce do trawy, sekator i młot schowałem po kieszeniach. W moich uszach zagrały elektryczne gitary i dudniąca perkusja. Silnym kopniakiem wybiłem cherlawe oszklone drzwi przedsionka.

– Co on tam robi, pojebany, czy co!? Zbyszek! Jesteś tam? – darła mordę ciotka Wanda, przypominając ujadanie psa.

– Zbyszkowi to pozwalacie drzwi wystawiać, a jo to muszę tera siedzieć se na dupie – awanturował się pijany Ernest.

Co za patologiczna rodzina, no nie mogę. Dobrze, że tu wpadłem. Schowam póki co siekierę do worka. Cała rodzinka awanturowała się w salonie. Zamilkli w jednej chwili, gdy wyszedłem zza rogu i ujrzeli mnie w korytarzu. Powoli wyszedłem z cienia, odsłaniając siebie.

– Ło paczta jok ten Zbyszek się przebroł!

Oczy aż zabłysły temu chamowi ze wsi Ernestowi, gdy mnie zobaczył. Cały czas darł ryj, myśląc, że ktoś go słucha. Rodzinka chyba jednak podłapała, bo zaczęła się uśmiechać z politowaniem. Jeszcze nie wiedzą, co ich czeka. Część z nich się wyraźnie zgorszyła, widząc moją brudną klejącą się brodę.

– No i co żeś tam przytachał w tym worze, kretynie? – skrytykowała ze złością ciotka.

Odłożyłem wór na ziemie. Wyciągnąłem z niego siekierę i pewnie chwyciłem w dłonie. Mieli tak głupie miny, jak pies kuszony kiełbasą, którą mu się stale zabiera.

– Zbyszek, co ty…? – dopytywała Wanda.

– Wariuje debil jeden! Pozwólcie mi tylko wstać! – krzyczał stary Marek.

– Nie wstawaj Marek, masz chore serce! – rozkazała matka.

– To… chyba nie jest Zbyszek – stwierdziła mamusia.

– Trafne spostrzeżenie… Liczę do trzech, uśmiech skurwysyny!

Wycedziłem przez zęby i ruszyłem w bój. Uniosłem siekierę wysoko nad głowę i z heroicznym impetem rąbnąłem nią między ludźmi, w wigilijny stół, który pękł w pół. Wszystkie potrawy zsunęły się na dywan. Spod blatu dobył się zduszony jęk, w ostatniej chwili kryjącego się Ernesta. Rozległy się krzyki, ojciec Daniel zaraz doskoczył do mnie i objął, próbując obezwładnić.

Facecik miał krzepę, jak na czterdziestolatka. Zręcznie wyciągnąłem nożyce i szybkim ruchem wbiłem w jego brzuch. Odsunął się szybko, patrząc jak dureń z niedowierzaniem, to na mnie to na powstałą ranę. Uświadomiłem sobie jak piękne było to, co zrobiłem. Szybki krok w przód i ciach, ciach… jeszcze kilka dziabnięć dla ojczulka. Widziałem jak płaskie ostrza wchodzą łagodnie w jego brzuszysko, jakby wsuwały się w jakąś szczelinę. Mężczyzna tylko uniósł barki, lekko odchylając ręce. Z szalonym przerażeniem na twarzy cofał się, tracąc równowagę w stronę płonącego kominka. Czerwona plama na koszuli bardzo szybko się rozszerzała. Miałem wrażenie, że zaraz zaleje go całego. Bach, potknął się o fałdę dywanu i runął, zatrzymując się przy gorącej szybie.

Widać, że nie miał już siły, to jego ostatnie sekundy. Już po pierwszej ranie był sparaliżowany strachem. Chciałem go wykończyć maczetom, lecz coś gorącego oblało mnie od tyłu. Odskoczyłem oparzony pod kominek i zobaczyłem ciotkę Wandę z garnkiem wypełnionym prawie, że wrzącą wodą, w którym jeszcze chwilę temu, gotowały się parówki. „Co kurwa!?” krzyknąłem zdziwiony. W sumie byłem otoczony przez baby: Wanda i matka Teresa… widziałem, że dziadek się powoli zbierał z krzesła. Czemu nikt jeszcze nie zadzwonił na policję?

Złapałem pogrzebacz ze stojaka obok paleniska. Obstawa się lekko przyczaiła, ale cały czas skradała się w moją stronę, jak pumy. Bez większego namysłu ryknąłem i rozbiłem nim szybę kominka nad głową ojca, chyba nawet go drasnąłem. Iskry sypnęły na dywan, ogień zatańczył wewnątrz, próbując się uwolnić. Szkło z impetem bryznęło w różne strony. Część spadła na łysinkę Daniela. Zyskałem chwilę czasu. Właściwie to ułamek sekundy później, szpikulec stalowego pręta znalazł się w kości ciemieniowej skonfundowanej Wandzi. Wbił się delikatnie jak w styropian, z cichym trzaskiem łamanej gałęzi i plaśnięciem na końcu, sama słodycz. W pierwszej chwili cała się naprężyła prostując, po czym bezwładnie opadła na kolana. Trzymała się jedynie na moim wbitym głęboko pogrzebaczu. Oczy jej się szeroko rozwarły, jakby nie rozumiała, co się dzieje; puściłem ją… to za ten wrzątek, szmato.

Ej, Tereska mi zniknęła, gdzie jest ta szczebiotka? Obiegłem wzrokiem zdemolowany pokój. Pośród złamanego stołu i rozrzuconych krzeseł, nie było widać nikogo. Podchodziłem pod każde okno i zrywałem zasłony z karniszy. Nie ma, nie ma, nie ma… W jednej chwili coś frunącego porwało moją czapkę i trzasnęło w ścianę. To srebrna taca rzucona przez dziadka, który z wściekłością i krzykiem, przypominającym jęk, wyskoczył na mnie zza fotela. W jego dłoni błysnęło długie, ubabrane ostrze noża.

Kurwa, siekiera wbita w stół, w ogóle z drugiej strony pokoju, nożyce do trawy w brzuchu, a pogrzebacz wiadomo gdzie. Obmacałem swoje kieszenie. Został tylko sekator i młotek. Zanim zdążyłem go wyjąć, w moją stronę poleciała kolejna otłuszczona taca. Marek przeciskał się za stołem, próbując do mnie dojść. Mrucząc pod nosem wyzwiska, wylewał na mnie ostygłe napoje z każdej szklanki. Śmieszne, prymitywne, robi co może, zabawny człowiek! Odsunąłem się w tył i zaśmiałem się na głos. Nagle w resztki moich kruchych zębów uderzyło coś twardego. Śmiech przerodził się w jakieś nieartykułowane „a, a, a…”. Marek z szyderczym uśmiechem wymachiwał chochlą wyjętą z barszczu, jak kowboj koltem, a w drugiej trzymał nóż. Teraz ustawił się jak zapaśnik, szykujący się do ataku. No skacz, stary, skacz! Przysunął się trochę, w mojej dłoni już czaił się młotek. Stary zakręcił w dłoni nożem i drgnął w moją stronę. Byłem dużo szybszy, zamachnąłem się po wielkim łuku sześciokilowym młotem. Huk! Jeden mocny strzał prawie wybił oczy z czaszki. Strumień krwi trysnął na moją twarz i rozbryznął się na ściany. Stary obrócił się w powietrzu o sto osiemdziesiąt stopni i runął bezwładnie na ziemię. W tej samej chwili dobiegł mnie brzdęk potłuczonego szkła. O dziwo w mojej dłoni został sam drewniany trzon. Głowa starego młotka od siły uderzenia musiała się zsunąć i polecieć, demolując całą szafkę z porcelaną.

Obróciłem dziadygę nogą, żeby spojrzeć. Lewa strona głowy była całkowicie połamana i wgięta do wewnątrz. Czaszka przypominała teraz pokruszoną mozaikę, z której wypływał mózg i płyny. Lewe oko gdzieś wypadło albo zostało zgniecione. Nie mogłem się dokładnie przyjrzeć, wszystko tonęło we krwi, twarz nie do zidentyfikowania.

Gdzie jest wór? Wlazłem w czerwoną kałużę, roznosząc ślady po podłodze. To męczące w sumie. Ilu jeszcze zostało i gdzie są? Co tam jeszcze jest w worku… o, piła spalinowa! Oczy mi zabłysły, gdy zobaczyłem ostre ząbki. Serce mocniej zabiło, gdy obmyślałem kolejną atrakcję. Podniosłem maszynkę jedną ręką i odpaliłem, za którymś razem. Nacisnąłem spust, piła zaryczała gniewnie. Dobra sikorki, gdzie jesteście?

Przemierzałem cały parter szukając Teresy. Kuchnia nie, łazienka nie, garaż nie. Został jeden pokój. Musiała tam siedzieć, bo był zakluczony. Dlaczego nie ucieka? No nic, jeszcze raz pociągnąłem cyngiel i wbiłem się w drewniane drzwi. Z drugiej strony doszedł mnie paniczny krzyk. Piła zaczynała się blokować w twardym drewnie. W końcu łańcuch zleciał. Jakby nie patrzeć zrobiłem tylko duże nacięcie. Gdybym robił to siekierą, może miałbym jeszcze okazję krzyknąć „Here’s Johnny!”.

Zrobiło się cicho. Przez dziurkę od klucza dobiegł mnie chłodny powiew śnieżycy. Ech, uciekła oknem i tyle ją widzieli… Zwróciłem się z powrotem w stronę salonu. Po drodze minąłem rozłupanego wujka Zbyszka, który otworzył mi drzwi. W salonie leżeli ojciec, ciotka i dziadek… Smutno się zrobiło. Chyba cała złość została już dzisiaj wyzwolona i ustąpiła miejsca skrusze. Smuteczek…

Minął, gdy na zakręconych schodach usłyszałem kroki. Jeszcze ktoś… Powoli zaczęły mi się ukazywać kobiece nogi w eleganckiej spódniczce do kolan. Mmm… już wiedziałem, że jest piękna. Dobrze, że dopiero teraz zeszła, bo mogłaby oberwać przypadkiem. Gdybym miał taką siostrzyczkę, to nie wiem, czy mógłbym się powstrzymać… Siedemnastoletnia Justyna musiała znać się na rzeczy.

Schowałem się za ścianą. Schodząc miała niepokój na twarzy i grymas wstrętu, może od powoli unoszących się odorów trupów. Kiedy zeszła przytknęła dłonie do pięknej twarzy. Wydała zduszony krzyk i błędnym wzrokiem rozejrzała się po otoczeniu. Zbierała się do ucieczki, gdy wyszedłem zza rogu i stanąłem za nią. Dawno nie widziałem takiego zgrabnego tyłeczka. No niech mnie straż miejska zgarnie jak sobie przypomnę!

Ach, specjalnie na Wigilię ubrała buty na wysokich obcasach, to tylko podnosiło poziom tego tyłeczka. Zerknąłem wyżej. Talia osy, ciemne blond włosy elegancko upięte nawet nie wiem w co. To nie był kok, na pewno. Już cały się gotowałem, krew we mnie wrzała jak nigdy. Podszedłem bliżej, obróciła się.

– Masz minę jakbyś zobaczyła upiora, kochanie. – Próbowałem jej nie spłoszyć.

Nie mogła z siebie nic wykrztusić. Rozejrzała się w panice, co zrobić. Pomogłem jej, chwyciłem masywny świecznik z komody, doskoczyłem dwa kroki i bach w czachę! Aż przykro… z czoła kruszyny popłynęła struga krwi, straciła przytomność. Chwyciłem ją prędko, gdy swobodnie opadała na ziemię. Co jeśli ktoś jeszcze jest w domu? Trudno, zrobimy to szybko.

Rzuciłem ją brutalnie na schody jak worek ziemniaków i zdarłem śliczne ubranka. Już czułem jak moje choroby weneryczne się nabuzowały na widok tego ciała. Przytknąłem twarz w okolicę jej kroku… już wiem gdzie były te śledzie, co na stole leżały. Ja nie lepszy w sumie. Nie zwlekając wsunąłem brudy i klejący się narząd do pochwy. Chwyciłem brudnymi łapami za piersi kochanki i jazda! Mmm dlaczego Wigilia jest raz w roku!? Pomogłem sobie jedną ręką i chwyciłem śpiący pyszczek. Z miłością wepchnąłem język do jej gardła. Mógłbym tak codziennie. Zaraz zapocę cały kubrak.

Całe zajście nie trwało długo, jakieś dziesięć minut. Zrobiło mi się przykro, gdy zobaczyłem jej śpiący i przygnębiony wyraz twarzy. Wyszedłem z niej i zajrzałem do kuchni. Wielkim i grubym nożem wyciąłem jej piękny uśmiech od ucha do ucha. Teraz wyglądała na bardzo szczęśliwą! Żal było zostawiać, nie mogłem się napatrzeć. Dałem jej jeszcze soczystego buziaka na odchodne i dla pewności skierowałem się na górę, chowając ostrze w kieszeń.

Może jest jeszcze jedna siostra? Z pokoju doszło mnie światło. Zajrzałem po cichutku. O, zauważyłem, że szczeniak zamiast posiedzieć z rodzinką sobie gra na komputerze. Słuchawki na uszach, żeby nikt nie przeszkadzał i o co chodzi… No dobrze, nie będę przeszkadzał.

Zszedłem na dół, myśląc co tu jeszcze… Justyna zaczęła się wybudzać. Nie ma co, szybkim ruchem podciąłem jej gardło i spuściłem krew do dużego garnka. Jeszcze się zabawimy. Tam gdzie się dało poodcinałem uszy sekatorem. Wrzuciłem do garnuszka i wstawiłem na gaz. Jucha powoli zaczęła srogo bulgotać, chyba gotowe. Jeszcze dosypię jakichś ziół dla smaku. Posmakowałem wywaru własnej roboty… z tymi ziołami był naprawdę niezły!

Zawartość przelałem do miseczki. Przemierzyłem powolnym krokiem schody, żeby nic nie rozlać. Bez stresu wszedłem do pokoju bachora i położyłem posiłek przed nosem. Był taki pochłonięty grą, że nawet nie zauważył, kto mu podał. Nawet nie podziękuje bezczelny szczeniak! Skryłem się w ciemnym korytarzu i zacząłem czekać na jego reakcję.

Cały czas wgapiony w monitor napełnił łyżkę i wsadził małą porcję do ust. Mlasnął cicho, coś mu nie przypasowało, próbuje jeszcze raz. Nabrał teraz z „zupą” ucho swojej siostry, jeszcze z kolczykiem! Włożył je nieświadomie do paszczy i przeżuł. Na jego pryszczatą buźkę wstąpił gniewny grymas. Tak, tak, pierdolone uszko nie chce dać się pogryźć! Wypluł ze złością i śliną zawartość z powrotem do miski. W końcu spojrzał na to, co ma przed nosem. Przyjrzał się bliżej. Jakoś dziwnie to wszystko wygląda, nieprawdaż? Pomieszał jeszcze chwilę łyżką w potrawce. To nie jest barszcz, to nie są uszka. Przestraszony odsunął się od biurka. Kątem oka dostrzegł na monitorze, że połączenie z Internetem zostało zerwane. „Przejebane” mruknął. Zerwał się z miejsca i przez zaciemniony pokój skierował się na korytarz.

Wychodząc z zasięgu lampki stojącej na biurku, oczy Łukasza nie przyzwyczaiły się jeszcze do półmroku. Nagle dostrzegł ciemną sylwetkę i stanął jak wryty. Przetarł oczka i badawczym spojrzeniem próbował doszukać się jednego z członków rodziny. Coś musiało go przestraszyć, dziwne nienaturalne kształty i ciągnący się odór. Powoli się odsunął, robiąc małe kroczki w tył. Wszedłem niespiesznie do pokoju. Nadęta i cuchnąca postać Mikołaja. W ręku ściskałem kabel od sieci. Chłopaczek błądził wzrokiem po całej przestrzeni, uwięziony w czterech ścianach. Nie wahając się długo, wziąłem zamach i wymierzyłem Łukaszowi solidny policzek z grubego kabla. Zdezorientowany spróbował się ruszyć lecz był zbyt sparaliżowany strachem. Jeszcze raz, jeszcze! I teraz w dupę pach! Przewód bezlitośnie smagał małe ciało, które w tamtej chwili wyglądało jak skaczący na sznurkach pajacyk.

Zapędziłem szkrabika w kozi róg. Skulony trząsł się i chował głowę w ramionach. Uwielbiam to uczucie rządzy. Każde uderzenie to kolejna porcja strachu, dostarczonego przeze mnie. Czy przerażenie może osiągnąć tak wysoki poziom, że duszyczka tego nie wytrzyma i uleci swobodnie w górę, zostawiając bezwładne ciało? Nie zaszkodzi spróbować.

Męczyłem Łukaszka tak obfite trzynaście minut, krzycząc i wyzywając. Byłem już tak przyzwyczajony do machania ręką, że nie zauważyłem nawet, kiedy wyskoczył bohatersko z miejsca i obalił mnie na podłogę. Na jego nieszczęście upadłem w stronę drzwi, zagradzając drogę ucieczki. Ale się wtedy zdziwiłem. Kreatywny Łukasz otworzył swój balkon i czmychnął z niego na grubą warstwę puchu. Jednak wspinając się na śliską poręcz, zahaczył ubraniem o uchwyt do kwiatów. Odświętna koszula natychmiast pękła, zmieniając trajektorię lotu tak, że potylicą przygrzał o betonową krawędź balkonu. Gratulacje, aż przy drzwiach usłyszałem trzask łamanych kości.

***

Och staruszku, ale się nalatałeś dzisiaj. Za rok trzeba to powtórzyć. Jeszcze tylko zgarnę portfele i wychodzę. Hmm? Coś słyszę jeszcze. Spod stołu wychynął powoli samą głową, zachlany wuj Ernest.

– O chłopie, ładnie popłynąłeś! Niestety nie zostało mi nic ciekawego dla ciebie. Nóż by szybko załatwił sprawę, ale wolę być oryginalny. Dlatego cię tak zostawię. Kiedy wytrzeźwiejesz doznasz szoku, ale to dobrze. Tak ma być. I pamiętaj, że to ciebie policja pierwszego zgarnie. Hej Ernest! – klasnąłem głośno w dłonie, skupiając na sobie rozbiegany wzrok pijaka – Tu masz więcej. – Otworzyłem stojący obok barek i wyjąłem jakieś wino, i gorzałę.

Nie ma co, trzeba iść dalej. Wszystko tak jebie! Sztywny, skrzepnięty Korzuch, ograniczał wygodę i swobodę ruchów. Wyszedłem z tego pieprzonego domu, a z krzaków dobiegły mnie jakieś ciche odgłosy. Zmęczony, od niechcenia poszedłem sprawdzić co to. Osz w mordę! To co zobaczyłem, było ostatnią rzeczą, której bym się spodziewał w te święta. Prawdziwy Święty Mikołaj, którego nie tak dawno załatwiłem, posuwał starą Teresę, aż huczało! Ciągnął się od nich zapach wódy, widać, że coś z nią nie tak, zamroczona jakaś. Półnagi dziadek, w moich starych spodniach, ujeżdża ją po całości i smaga rózgą po plecach, dobrze, dobrze, mocniej staruszku!

– Święty, co ty odpierdalasz? – musiałem o to spytać.

– Tyle już namieszałeś chłopie… dopisz to do swojego rachunku!

– Nie żałuj sobie staruszku. Pamiętaj, widzimy się za rok!

– Do siego roku!

Zakrzyknął ostatni raz stary. Zwolna przyłożyłem prawą dłoń do czoła, na znak salutu i ruszyłem dalej przed siebie. Mikołaj również odwdzięczył się gestem. Wigilijne krwawe harce dobiegły końca. Za rok, upewnij się, że twoje drzwi i okna są dobrze zamknięte i nikt nie wejdzie. Jak powiedział Święty „Do siego roku!”. Tak więc wypatruj mnie u siebie w następne Boże Narodzenie.

Śnieżyca ustała, teraz płatki śniegu gęsto prószyły, mieniąc się w świetle lamp. Poczułem się jak bohater. Antybohater, stojący na czele tych wszystkich kloszardów. Co ja pierdolę? Byłem dumny. Jestem wybrańcem, a to mój dżihad. Moja doroczna święta… świąteczna wojna.

Opowiadnie specjalnie dla http://straszne-historie.pl napisał Wolin. Sprawdź jego fanpage: http://www.facebook.com/3strona

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

XDDD
Odpowiedz
Spodziewałam obrzydzenia, a tu nic. Opowiadanie mocne, nie powiem że nie.
Odpowiedz
niezłe ale słabe jak dla mnie :/
Odpowiedz
Mozg rozjebany
Odpowiedz
Zajebałbym tego pierdolonego gnoja... :DD
Odpowiedz
Zajebioza
Odpowiedz
Ktoś kto to tworzył chyba się nieźle słonia nasłuchał, znalazłem co najmniej 10 odniesień do piosenek.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje