Historia

Minuta ciszy dla chorej miłości

pariah777 5 9 lat temu 9 908 odsłon Czas czytania: ~3 minuty

Kolejna próba, od razu skazana na niepowodzenie. Znów gotów, by jednym cięciem rozwiązać wszystkie problemy, lecz nawet uliczne latarnie wtrącają swoje dysonanse do jego planu, jego arcydzieła. Jej oblicze, zguba i zbawienie, mieni się w nich niczym zakazany owoc. To ono unicestwiło go, nie dając mu żadnej szansy. Targany żądzą i nienawiścią, nie wie, co to jest miłość. Przestał ją czuć, gdy jej usta złożyły pocałunek na niewłaściwej osobie. W ręku trzyma nóż, któremu dzisiaj nie zostało dane zagrać pierwszych skrzypiec. Słyszy ten okropny anielski głos i widzi jej oszałamiające piękno, które rozbrajają go i każą mu zawrócić. Po raz kolejny czyni to.

Znów jest w swoich czterech ścianach, skomląc, niczym bezbronny szczeniak. Myśli, że następnym razem mu się uda. Nie, nie uda się – dochodzi do konkluzji. Patrzy w lustro, choć nie może zdzierżyć tego widoku. Zawiodły go i on o tym wie. Ta sztuka wymaga poświęceń, jeśli ma się udać.

Teraz on ma przewagę. Siedzi i czeka na przystanku. Nie sam, ze swoim psem. Czuje niepokój w zwierzęciu. W końcu to ono da sygnał do wyłożenia kart na stół, a bez swoich asów ona jest bezbronna. Więc czeka. Pies zaczął wyrywać mu się z objęć. To dobry znak. Zrobił to, czego jego pan nie mógł, dostrzegł ją. Wstał, trzymając czworonoga za obrożę i dał się poprowadzić. Poczuł dobrze mu znane, słodkie perfumy. Wiedział, że dotarł do celu. Stoi właśnie przed jego największą zmorą, lecz dzisiejszej nocy jej moc prysła. Chwycił ją. To z pewnością była ona, jej zapach. Jego spaczone serce wypełniło się nareszcie odrobiną nieba.

Rzucił ją na chodnik, po czym przygniótł własnym ciałem. Poczuł namiastkę namiętności, choć się jej szybko wyzbył. Nikt nie pospieszył z pomocą, był za to wdzięczny bogom. Przyłożył kciuki do jej oczu. Czuł, jak rozpaczliwe pazury rozszarpują skórę na jego twarzy, lecz z uśmiechem na ustach zatopił swoje palce w oczodołach. Zaznała ciemności, w której on znalazł siłę. Nienawidził jej głosu za to, że go kochał. Chciał się pozbyć tego. Z kieszeni wyjął nóż, ten sam, co każdego wieczoru zawiedziony chował z powrotem. Dziś jednak miał wykonać swoje zadanie. Wepchnął ostrze do buzi i przekręcił parę razy. Z satysfakcją wyrwał z jej skąpanych w krwi ust odcięty język. Teraz byli na równi. Odebrał swojej obsesji wszystkie atuty, choć sam poniósł za to podobną cenę.

Wstał. Nadeszła minuta ciszy, o której zawsze marzył. Choć nie widział i nie słyszał, oczy wyobraźni ukazały mu jej obraz, płaczącej krwawymi łzami, dławiącej się krwią, tak jak on dławił się tą chorą miłością.

Czuł, jak strużki czerwieni spływają po jego rozharatanej twarzy. Nie miał już celu. Co chciał, to osiągnął. Po raz pierwszy poczuł tak nieskalaną pustkę w swoim sercu. Ktoś złapał go za ramię i odsunął. Zalała go wściekłość. Nikt nie ma prawa rozdzielać go od jego trofeum. Palce zacisnęły się na rączce ostatniego przyjaciela, który mu pozostał. Ruszyli w zabójczy taniec, zbierając swoje żniwo. Niczym marionetka w ekstatycznym transie. Doskonale wyczuwał, jak ostrze przecina tętnice, siecze skórę i ociera się o kości.

Przestał, gdy został sam na parkiecie, albo raczej tak mu się wydawało. Ze wszystkich zapachów, rozpoznał jeden, jego psa. Poczuł ten znajomy pyszczek na swojej łydce. Ujął go za obrożę, licząc na to, że zwierzak zaprowadzi go do domu, gdzie będzie mógł odpocząć i uczcić to wszystko prawdziwą minutą ciszy, na jaką zasługuje. Zwierzak podreptał, a właściciel tuż za nim. Powtarzał w duchu, że wszystko się ułoży, bo nareszcie jest wolny. Teraz był silny, nikt nie mógł stanąć mu na drodze.

Jednak w tym scenariuszu nie wzięto tego pod uwagę. Nadszedł czas, by powalić Goliata, ślepego i głuchego, wykrwawiającego się. Ma przeczucie, że coś jest nie tak. Pies stanął. Czyżby nawet on go zawiódł? Przeszył go ból. Klatka piersiowa przeobraziła się w sito. Właśnie dostał wypowiedzenie, na które nie zasłużył. Upadł, zalewając chodnik krwią. Tym razem swoją. Choć jego serce przepełniała nienawiść, cała została usunięta jednym gestem, pełnym miłości. Zimny język polizał go w policzek, dając ukojenie. Poczuł, że nie jest już sam, lecz nie miało to znaczenia, bo przecież to koniec.

Niekoniecznie. Ujął nóż i ostatkiem sił zapewnił swojemu pupilowi bilet na drugą stronę. Nigdy sam. Nigdy więcej.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Ponoć poszkodowany piesek merda ogonkiem za każdym razem, gdy ktoś wchodzi na mój nowy profil autorski – Szymon Sentkowski
Odpowiedz
Fajne ;)
Odpowiedz
Super napisane.
Odpowiedz
Świetne, i bardzo dobrze napisane.
Odpowiedz
genialny tekst te metafory mmmm świetnie się czytało 10/10
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje