Historia

Pierścień Piekielnych Mocy

pepe 6 9 lat temu 5 008 odsłon Czas czytania: ~10 minut

Był późny wieczór. We wnętrzu gospody „Pod Białą Łanią” panował półmrok, a nawet ciemność. Jedynym, co w całym pomieszczeniu dawało światło były płonące na stołach woskowe świece, ogień od paleniska oraz wpadające przez okno ostatnie promienie Słońca, które – ledwo przedzierając się przez chmury – rzucało znad horyzontu blade światło na pożółkłe, jesienne liście drzew. W pomieszczeniu unosił się przyjemny zapach wędzonej pieczeni lekko tylko zakłócany przez woń stęchłego piwa.

Saetr siedział przy stole i odpoczywając po długiej podróży dopijał właśnie dzban czerwonego wina. Po chwili dosiadł się do niego mężczyzna ubrany w czarny płaszcz spod którego wystawała kolczuga. Wyglądał na osobę w średnim wieku. Miał siwe, krótkie włosy delikatny zarost, oraz lekko pomarszczoną twarz.

- Witajcie wędrowcze. - przemówił.

- A wy to kto? - spytał Saetr nieco nieuprzejmie i z nutą podejrzenia w głosie, co spowodowane było najprawdopodobniej zmęczeniem oraz lekkim zaniepokojeniem.

- Jestem Harelan. Były członek nieistniejącego już Bractwa Świętego Miecza.

- Ja nazywam się Saetr. Jesteście paladynem? - spytał z podnieceniem.

- Tak, ale to już przeszłość. I właściwie nie o tym mam zamiar teraz rozmawiać. Ale i wy wyglądacie mi na kogoś, kto niejedno już w świecie widział?

- Być może. - odparł.

- Ha! Wiedziałem, że wreszcie trafię tu na właściwą osobę. Pozwólcie więc nieznajomy, że postawię wam kolejkę i poproszę o pewną przysługę.

- Niech będzie. - zgodził się Saetr myśląc, że w końcu nie ma nic przeciwko wypiciu jeszcze kufla piwa.

- Czy wiecie coś o tym, co kryje się w pobliskich lasach?

- Nie.

- A czy słyszeliście co znajdowało się niedaleko stąd na górze, na której teraz stoją ruiny? - Saetr przypomniał sobie, że obok nich przejeżdżał, jednak nie miał pojęcia po czym są one pozostałością.

- Też nie.

- Powiadają, iż stał tam niegdyś, dawno temu klasztor. Klasztor zakonu nieczystego, którego nazwa – zapewne była tak bluźniercza – iż do czasów naszych nie przetrwała. Legenda bowiem głosi, że mnisi, należący do owego zakonu oddawali cześć nie Bogu, lecz czarcim demonom z otchłani piekieł. Wykonywali tam przez wieki bluźniercze praktyki. Studiując plugawe, stare pisma i nieczyste księgi zajmowali się nekromancją, ożywiali trupy, przywoływali duchy i demony. Raz, pewnej nocy, o pełni księżyca jeden z mnichów postanowił, iż spróbuje nawiązać kontakt z samym Szatanem - ściszył głos tamten - I gdy mu się to udało, ten dał mu magiczny pierścień, który temu, kto nosi go na palcu pozwala ujarzmiać siły piekieł. Człowiek ów, już od dawna mocno zepsuty przez kontakty ze sługami piekieł postanowił przyodziać ów pierścień na palec. Tym jednak ściągnął na siebie gniew Pana z niebios, który zniszczył ów klasztor deszczem piorunów i pozabijał czcicieli Lucyfera. Jednak ten, który miał pierścień na palcu, dzięki pomocy swego demonicznego pana zdołał ujść z życiem i ukryć się w rosnącej niedaleko, gęstej puszczy.

Saetr słuchał opowieści z zaciekawieniem, a gdy na moment spojrzał za okno na dworze panowała już całkowita ciemność a przez chmury przedzierały się promienie księżyca.

- Chodzą słuchy – ciągnął Harelan – że ten, kto o pełni księżyca spędzi w głębi lasu noc, będzie mógł ów pierścień odnaleźć. Oczywiście, że tylko głupiec robiłby to samemu i z gołymi rękami. Nie wiadomo jakie poczwary mogą się czaić w dzikiej kniei. Ale wy wyglądacie mi na kogoś, kto mieczem machać potrafi. Jeśli chcecie, byłoby nas dwóch.

Saetr nieco się zawahał, nie wiedząc, czy może ufać nieznajomemu. Jednak w jego obliczu było coś, co zapewniało go, że ten istotnie należał niegdyś do bractwa paladynów. Takim zaś ludziom można było ufać. Ryzyko, jakiego obydwaj chcieli się podjąć, było niemal szaleńcze, ale gdy zaczął myśleć jak to jest móc ujarzmiać moce piekieł rzekł stanowczo:

- Niech będzie! - po czym energicznie podniósł kufel dopijając ostatni łyk piwa – Możemy wyruszyć do owego lasu.

- Zatem – odparł Harelan wstając – weź broń i w drogę.

* * *

Szli wąską ścieżką przez gęsty, ciemny las, ledwo oświetlany nikłą poświatą księżyca oraz blaskiem płonących pochodni. Saetr wciąż miał nieprzyjemne wrażenie. Choć w ciemnościach nie widział żadnej żywej istoty zdawało mu się wciąż, że jest przez kogoś bacznie śledzony. Z początku przypisywał to jedynie swej wyobraźni oraz uczuciu strachu, jakie towarzyszyło mu na skutek zasłyszanej opowieści. Jednak coraz bardziej odnosił wrażenie, jakby w owej kniei panowała jakaś dziwna, mroczna atmosfera. Jakby to same drzewa i wszystko wokół buntowało się przeciwko ich obecności. Każde skrzypienie gałęzi, pohukiwanie sowy czy pisk nietoperza powodował, że cierpła mu skóra na karku. Co jakiś czas z oddali do ich uszu dochodził mrożący krew w żyłach skowyt wilków. W dodatku nie wiedział, czy może w pełni zaufać swojemu towarzyszowi, lecz ten puki co nie wzbudzał żadnych podejrzeń.

Obydwaj wciąż szli przed siebie. Gdy nagle chmury na niebie całkowicie przysłoniły księżyc dookoła nich zapanowała nieprzebyta ciemność, lecz po chwili, na leśnej ścieżce, kilkanaście kroków przed nimi zaczęła padać, nie wiadomo skąd, złowroga, czerwona poświata a w niej ujrzeli zakapturzoną postać w czarnej szacie. Patrzyła prosto na nich. Obydwaj stanęli jak wryci, Saetr dobył miecza.

- Stój! - syknął Harelan ostrzegawczo.

Obydwaj przez chwilę oczekiwali w napięciu. Lecz widmo jedynie pokazało powoli i wyraźnie (mimo niemałej odległości) gest poderżnięcia gardła, a następnie czerwone światło zgasło a księżyc ponownie wychylił się zza chmur i nic wokół nie wskazywało czyjejkolwiek obecności.

- Cóż to mogło być?! - szepnął Saetr przerażony.

- Nie wiem - odrzekł jego towarzysz - Z pewnością nic, co życzyłoby sobie naszej obecności w tym miejscu. Lepiej trzymajmy się razem.

Ruszyli w dalszą drogę. Po chwili doszli jednak do rozwidlenia ścieżki.

- Nie mam pojęcia – uprzedził Harelan – w którą stronę należy zmierzać. To chyba będzie dobre miejsce na przenocowanie.

Saetr usłyszał nad sobą pohukiwanie. Gdy zadarł głowę, ujrzał siedzącego nad nimi na gałęzi puchacza. Lecz w owym ptaku również było coś dziwnego. Wpatrywał się on w nich swymi dużymi, czerwonymi ślepiami, których blask napawał Saetra przerażeniem nie mniej, niż owa zakapturzona postać.

- Spójrz! - szepnął do Harelana, lecz gdy tylko ten uniósł głowę puchacz odleciał jak zwykły ptak. - To ptaszysko wyraźnie nas obserwowało!

- Może ci się zdawało? - odparł.

Położyli się by zapaść w sen. Jednak Saetr nie mógł zmrużyć oka. Gdy tylko próbował zasnąć widok zakapturzonej, tajemniczej postaci wciąż stawał mu przed oczami. Co jakiś czas zerkał - sam nie wiedząc dlaczego – na wiszący nad nimi konar drzewa – zupełnie, jakby spodziewał się znów ujrzeć na nim owego puchacza.

Dziwił go także fakt, że jego towarzysz zdawał się zasnąć bez trudu. Czyżby... na tę myśl poczuł uderzenie serca – czyżby on był w zmowie z ową tajemniczą, mroczną siłą, która zdawała się przepełniać do szpiku ów przeklęty las? Czyżby dał się zwabić w pułapkę jakimś nieczystym duchom lub innej poczwarze?

Harelan spał jak zabity. Gdy Saetr spojrzał w jego stronę wydało mu się to nad wyraz podejrzane. Jednak po dłuższej chwili rozmyślań i jego ogarnął sen. Nie miał pojęcia na jak długo, lecz gdy się obudził, odniósł wrażenie, że jest w zupełnie innym miejscu. Najbardziej go przeraził fakt, iż jest sam. Harelan gdzieś zniknął, a on został sam na leśnych rozstajach... Nie! Już nie był na rozstajach. Leżał gdzieś głęboko w lesie, a dokoła niego ulatniały się jakieś dziwne opary; biała mgła nie pozwalająca dostrzec prawie nic co znajdowało się w odległości większej niż kilkanaście kroków.

- Harelan! - zawołał rozglądając się przerażony

Po chwili ujrzał pośród owej mgły ścieżkę. Bardzo dziwną, wiodącą przez krzaki na niewielką polanę. Zupełnie, jakby owa ścieżka powstała specjalnie dla niego. Jakby jakaś tajemnicza siła celowo kazała się rozstąpić zaroślom, by odsłonić przed nim to co ukryte. Na owej polanie ujrzał drewnianą chatę ze słomianą strzechą.

- Pewnie poszedł beze mnie. - pomyślał, po czym zabrawszy miecz ruszył w tamtą stronę z ogarniającym go uczuciem narastającej odwagi oraz pewności, że już znajduje się blisko celu.

Gdy zaczął zbliżać się do chaty ujrzał pod drzwiami stojącą tyłem do niego postać. Zawahał się lekko, lecz po chwili podszedł bliżej. Wówczas ów człowiek odwrócił się gwałtownie, a Saetr rozpoznał w nim swego towarzysza. Wyglądał jednak dziwnie, wręcz przerażająco. Rysy jego twarzy zdawały się ostrzejsze, a oczy jarzyły się czerwoną poświatą.

- Stój! - warknął przerażającym, gardłowym głosem i dobył miecza. - Jestem Vaxelzarius! Ten, który otrzymał od Pana Ciemności demoniczny pierścień. Ustami twojego towarzysza rozkazuję ci odejść!

- Nie powstrzymasz mnie nędzny duchu! - odparł Saetr ogarnięty rządzą zdobycia tego, o czym był przekonany, że już mu się należy.

- Śmiertelny głupcze... - odparł duch. - Ja nie strzegę tego przeklętego artefaktu przed tobą, lecz ciebie, przed jego zgubną mocą.

- Zejdź mi z drogi! - wrzasnął Saetr i wykonał cięcie, by odrąbać towarzyszowi głowę. Ten jednak zdążył zablokować cios. Gdy Saetr uniósł w górę miecz, by zadać kolejny cios, oczy Harelana przestały świecić, a on nagle zrobił się blady, jakby zaczął tracić siły, po czym runął na plecy. Saetr podszedł do niego zdziwiony a ten wówczas otwarł oczy.

- Nie wchodź tam. - ostrzegł. - Jakiż ja byłem głupi! Żaden... - wyjąkał oddychając ciężko – żaden śmiertelnik nie ma prawa dotknąć tego, co nieczyste. Żadnemu z nas nie jest dane panować nad demonami! - rzekł rozpaczliwym tonem. Za... Zawracaj! - wyjąkał. - Cóż my zrobiliśmy!

- Nie musisz się trudzić. - odparł stanowczo Saetr. - Brzemię tego artefaktu nie będzie ci potrzebne. Moc jest dla takich jak ja. Spoczywaj w spokoju paladynie! - to powiedziawszy uniósł w górę miecz i jednym, szybkim ruchem wbił go Harelanowi w serce.

- Zdrajco!!! - wysyczał paladyn widząc zachłanny wyraz twarzy towarzysza, po czym wydał ostatnie tchnienie.

Saetr zaś, nie chowając miecza, pewnym ruchem dłoni nacisnął klamkę i wszedł do środka chaty. To, co tam ujrzał wprawiło go w osłupienie. Od wewnątrz dom nie wyglądał wcale na opuszczony, lecz na zamieszkały przez jakąś nieczystą siłę lub jej czciciela, czy też innego, obłąkanego szaleńca. Na środku pomieszczenia stał zbity z desek stół, na którym płonęły dwie świece, między nimi widniała czerwona, otoczona okręgiem gwiazda pięcioramienna.

Na półkach poustawiane były fiolki i zlewki z tajemniczą zawartością i różnymi, dziwnymi substancjami niewiadomego pochodzenia oraz przykryte warstwą kurzu grube księgi. Na podłodze zaś, w niektórych miejscach, widać było kałuże krwi oraz walające się gdzieniegdzie ostre, okrwawione noże i sztylety rozmaitych, dziwnych kształtów, zupełnie, jakby były narzędziami jakiegoś oprawcy, przeznaczonymi wyłącznie do zadawania mąk.

W całym pomieszczeniu, niezależnie od jego demonicznego wyglądu, panowała dziwna, mroczna atmosfera wywołująca lęk i przygnębienie a większa część wystroju wyglądała na świeże ślady jakiegoś mrocznego, zbrodniczego rytuału.

Jednak największe przerażenie wywoływał tylko jeden obiekt: nad stołem Saetr ujrzał zwisające z sufitu zwłoki zakapturzonego mężczyzny, odzianego w czarny płaszcz. Wyglądały one tym bardziej przerażająco, że nie widać było na nich żadnych śladów rozkładu, zupełnie, jakby został powieszony przez jakiegoś psychopatę lub demoniczną bestię jeszcze całkiem niedawno. Nie było też widać u niego żadnych śladów obrażeń, jakby powieszenie było jedyną przyczyną śmierci.

„Skąd więc tyle krwi?” - pomyślał Saetr wystraszony.

Kiedy uważnie przyjrzał się dłoniom owego człowieka, na jednej z nich ujrzał pierścień, co przywróciło mu odwagę. Zacisnąwszy dłoń na rękojeści miecza rozejrzał się, a gdy się upewnił, że – mimo makabrycznych widoków – w pomieszczeniu nie ma żadnej żywej istoty poza nim i ganiającymi po podłodze szczurami – wsunął broń z powrotem do pochwy i po skrzypiących deskach podszedł do stołu.

Chwycił dłoń wisielca i zdjął mu pierścień, któremu następnie przyjrzał się w świetle świec. Pierścień ów wyglądał na srebrny. Z przodu, na pogrubionej części wygrawerowana była taka sama gwiazda jak na stole. Saetr wsunął go na palec.

W tym momencie wydarzyło się coś zdumiewającego. Sznur – z niewiadomego powodu – urwał się i wiszące nad stołem zwłoki spadły nań z łoskotem gasząc obydwie świeczki. Pentagram na pierścieniu zaczął świecić na czerwono. Saetr momentalnie podbiegł do drzwi i nacisnął klamkę chcąc opuścić to koszmarne miejsce. Drzwi jednak ani drgnęły, zupełnie, jakby coś zablokowało je od zewnątrz. Gdy nagle, w jednej, niespodziewanej chwili deski podłogowe „strzeliły” w górę, jakby coś odwaliło je od dołu, zaś spod nich buchnął ogień oświetlając wnętrze. W pomieszczeniu nagle zaroiło się od odrażających, straszliwych twarzy demonów, które krzyczały mrożącym krew w żyłach głosem:

- Jeszcze jeden! Jeszcze jeden głupiec! Śmiertelny głupiec, który zadarł z mocami Piekła! - owe krzyki oraz widoki były dla Saetra niczym igły w sercu.

Bestie poczęły wciągać go żywcem w piekielną otchłań nie zdążył nawet dobyć miecza. Krzycząc, usiłował się wyrywać, nim ogień piekielny zaczął trawić jego ciało.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Czy tylko ja pierwsze co to pomyślałam o Władcach pierścieni?
Odpowiedz
Było...
Odpowiedz
Podzielam opinie :) bardzo dobrze się czytało to opowiadanie , oby więcej takich :)
Odpowiedz
Całkiem fajne. Życzę jeszcze więcej weny. :)
Odpowiedz
Opowiadanie bardzo dobre :) Dobrze piszesz, ale zwróć uwagę, by dialogi zaczynać od myślników :) nadużywasz również nieco "gdy" :) postaraj się je zastąpić czymś podobnym - choćby "kiedy" :) Powodzenia w dalszym pisaniu!
Odpowiedz
Pomysł bardzo dobry :) samo opowiadanie, mimo błędów, całkiem niezle :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje