Historia

Lepiej nie pytaj - Drzewo Wisielców

lexiexi 11 9 lat temu 12 273 odsłon Czas czytania: ~12 minut

Nikt nie lubi opowiadać o Drzewie Wisielców. Miejscowy przesąd głosi, że ten, kto zbyt często porusza ów temat, sam w końcu ozdobi jedną z jego gałęzi.

- Pani lepiej tym się tak nie interesuje - fryzjerka w wieku poemerytalnym, niejaka pani Hania, energicznie masowała mi skórę na głowie. - Odkąd pamiętam, zawsze ktoś się na tym drzewie wieszał. Nie żeby tak zaraz z jakiegoś konkretnego powodu! Na przykład taki Franek... Od dziecka miał namieszane w głowie, łaził nocami po polach, grał na fujarce, to i Zły się wokół niego zakręcił i pociągną na gałąź. Z kolei Witek od Gawlichy zawsze gorzałkę lubił. Więc nie trzeba było diabła, sama wódka zaciągnęła go na konar. Albo taki Tadek Jędrzejczyk...

- Jędrzejczyk? - spytałam po chwili, gdy pani Hania zamilkła, zawijając mi ręcznik na głowie.

- Pani siądzie na fotel... To jak tniemy? Do ramion? - spojrzała na mnie w lustrze jasnymi oczami kobiety, która wiele wiedziała, wiele w życiu przeszła i wiele zrozumiała.

- Pani tnie na jeża - powiedziałam do fryzjerki i wzdrygnęłam się w duchu.

Kochałam te włosy - długie, gęste, lśniące. Ale przyszedł czas na zmiany w każdym aspekcie mojego życia. Potrzebowałam symbolu, znaku, że na nie zdecydowałam. Czegoś, co mnie zaboli. Co na pierwszy rzut oka poświadczy: to już inna kobieta.

Pani Hanna zastygła z grzebieniem nad moją głową.

- Na jeża - powtórzyłam, popatrzywszy jej wyzywająco w oczy w lustrze.

Kobieta kiwnęła głową i zaczęła mi rozczesywać włosy. Fryzjerka najwyraźniej wiedziała coś jeszcze.

- Jędrzejczyk był sierotą - zaczęła opowiadać. - Miał już trzydziestkę na karku, spore gospodarstwo po rodzicach. Wykształcenie. Czas było się żenić, więc upatrzył sobie pannę. Ta jednak już innemu była zapisana. Więc Jędrzejczyk snuł się po jej ogrodzie nocami i prosił, żeby wyszła. Ale dziewczyny rodzice pilnowali. No i wziął i z tej rozpaczy się obwiesił we wiadomym miejscu. Tak przynajmniej tu ludzie gadają... - westchnęła pani Hania - Zrobię pani piękną fryzurę, jak u Marilyn Monroe, co? Szkoda takich włosów.

Znów się wzdrygnęłam.

- Na jeża. Proszę... - chwilę mocowałyśmy się na spojrzenia. - Z rozpaczy się powiesił? - trudno mi było w to uwierzyć. - W XXI wieku? Mając gospodarstwo, plany? Coś tu nie gra.

- Pani pewnie nigdy tak nie kochała! - fryzjerka zawiesiła głos.

Wścibska baba. W jej oczach błyszczała taka ciekawość, która niemal wyciągała mi słowa z ust.

Och, kochałam. Kochałam tak, że można mi było na czole przylepić plakietkę: OOS. Obsesja. Obłęd. Szaleństwo.

- Na jeża - zapowiedziałam stanowczo i fryzjerka już więcej słowem się nie odezwała, tylko zaczęła operować nożyczkami, na ziemię spływały długie pasma złotych loków, lśniąc w smugach czerwcowego słońca.

Mówi się, że we włosach tkwią nasze wspomnienia. Siła jak u Samsona. Magia kobiet. W końcu wszystkie czarownice miały długie włosy... Zamknęłam oczy, żeby nie widzieć.

Ale wbrew oczekiwaniom miałam wrażenie, że wspomnienia, zamiast opadać na ziemię wraz z blond pasmami, uciekają przed nożyczkami, wpychając mi się do głowy. Krzycząc! Narzucając się! Pchając naprzód...

Miałam kochającego męża, rodzinę, dom, dobrą pracę. Miałam. Potem pojawił się on. Czy to była miłość? Bardziej obsesja zamykająca mnie w obłędzie i szaleństwie. Lecz nie to jest najgorsze. Żeby go nie stracić, wyciągałam pieniądze z domu. Brałam kredyty. Kłamałam. A on i tak mnie zostawił, kiedy nie miałam już nic. Nic oprócz wstydu.

Pamiętam filmy o okupowanej Warszawie. Tam kobietom które gziły się z Niemcami - wrogami - obcinano włosy do gołej skóry. Na znak hańby.

- Proszę - odezwał się fryzjerka. - Na jeża.

W tym lustrze to nie byłam ja. To była obca kobieta z kośćmi policzkowymi niemal przebijającymi skórę. I wielkimi oczami, w których czaił się... Nie wiem co, coś na pewno, ale nigdy nie byłam dobra w odczytywaniu tego, co się czai w oczach. Może gdybym była, może życie potoczyło by się inaczej. On by mnie nie omamił, nie oszukał. Nie zniszczył.

- Dziękuję - powiedziałam, zapłaciłam i wyszłam.

Odchodząc, czułam na plecach uważne spojrzenie zza szyby zakładu fryzjerskiego.

Intrygowało mnie to Drzewo Wisielców. Właściwie to z jego powodu pałętałam się teraz po niewielkiej mazurskiej mieścinie. Jechałam właśnie... och, powinnam przestać się sama oszukiwać. Uciekałam do domku na działce nad Wigrami. Uciekałam przed komornikiem, rodziną, mężem. Tylko przed wstydem uciec nie mogłam, nie ważne, jak szybko bym jechała.

Pędziłam więc drogą, mając nadzieję, że nikt nie postawił tu fotoradarów, gdy nagle zobaczyłam w oddali dziwne drzewo - pozbawione liści, powyginane jak na obrazach potępionych artystów. Na tle rozbuchanej czerwcowej zieleni wyglądało jak wykrzyknik, "memento mori". I przyciągało mnie jak magnes. Zwolniłam więc, po czym skręciłam w najbliższą drogę prowadzącą w stronę drzewa. Kiedy droga się skończyła, zostawiłam samochód i poszłam pieszo przez pole.

Drzewo stało samotnie. Niby martwe, a jednocześnie jakby nabrzmiałe dziwną energią. Czułam, że coś mnie do niego ciągnie. Nawet nie zorientowałam się, kiedy nogi mnie do niego przyniosły. Nagle stałam tuż przy pniu i już wyciągałam dłoń by dotknąć brunatnej, chropowatej kory... Co to za gatunek?

- Nie dotykałbym tego drzewa - usłyszałam cichy głos.

Odwróciłam się. Za mną stał młody mężczyzna w dżinsach i flanelowej koszuli w kratę. Uśmiechał się.

- Dlaczego? - spytałam, dziwiąc się, że ubrany jest tak ciepło, choć tego dnia słońce mocno przygrzewało.

- Ubrudzi pani dłonie - odparł. - Poza tym, nikt z mieszkańców nie dotknąłby tego drzewa za żadną cenę. A tubylców lepiej słuchać.

- A jaki jest powód? - chłopak obudził moją ciekawość.

- Pojedzie pani do S. i zapyta o Drzewo Wisielców.

Coś w jego głosie było takiego, że bez sprzeciwu wróciłam do samochodu i pojechałam właśnie do miasteczka S. I spytałam o Drzewo Wisielców.

Jednak coś w opowieści fryzjerki nie dawało mi spokoju. Ponieważ chodziło o śmierć, zajrzałam na posterunek policji. Powiedziałam, że piszę książkę o dziwnych wydarzeniach, nawiedzonych zamkach i tym podobnych miejscach. I że słyszałam o lokalnej atrakcji.

- Atrakcji! - prychnął starszy sierżant. - Wy, pisarze, macie wypaczone poczucie humoru. Tu człowiek ginie, tragedia, a wy...

- Podobno powiesił się tu jakiś Jędrzejczyk - przerwałam mu. - Że niby z zawiedzionej miłości... To prawda?

- Wie pani, jak to na wsi - mruknął. - Jeden powie słowo, drugi dopowie dwa, trzeci wszystko przeinaczy, no i tak to obrasta. Wreszcie ludzie chcą już tylko słuchać swoich gadek, które z prawdą dawno przestały mieć cokolwiek wspólnego.

- A co PAN na ten temat WIE? - zaakcentowałam te dwa słowa. - Umieszczę pana wypowiedzi w książce - w jego oczach pojawił się błysk zainteresowania. - Z nazwiskiem - dodałam.

To wystarczyło. Policjant dłuższą chwilę czytał stare zapiski.

- Nie do końca potrafię to wszystko wyjaśnić. Faktem jest, że kiedy go znaleziono, dyndał na jednej z gałęzi drzewa. Początkowo wszystko wydawało się proste i normalne - jeżeli oczywiście samobójstwo można nazwać normalnym zgonem. Jak wynikało ze słów rodziców Anity G., chłopak od pewnego czasu ubiegał się o rękę ich córki. Po tym jak dostał kosza, poszedł pod las i zaplótł sobie sznur na szyi. Były jednak realne dowody na to, że rodzice Anity mogą celowo mijać się z prawdą. Dwa tygodnie po odcięciu chłopaka nadeszły wyniki sekcji zwłok. Wykazała ona, że przed zgonem Jędrzejczyka ciężko pobito. W rezultacie odniesionych obrażeń lekarz stwierdził złamanie podstawy czaszki. Pozostawało zatem bardzo wątpliwe, żeby chłopak miał siłę zarzucić sznur na gałąź i popełnić samobójstwo - sierżant zamknął dokumenty.

- No i...? - pytałam. - To kto go tam powiesił?

- Bracia dziewczyny.

- Dlaczego?

- To historia jak z Romea i Julii. Otóż dwie rodziny postanowiły pożenić swoje dzieci. Pan młody z sąsiedniej wsi miał dostać od ojca całe gospodarstwo. Panna młoda, czyli Anita, wychodząc za mąż, sprawiłaby, że gospodarstwo jej ojca zostałoby podzielone na dwie, a nie trzy części. Czyli w interesie braci dziewczyny było, żeby wyjechała z S. Okazało się jednak, że Anita spotykała się potajemnie z Jędrzejczykiem i zaszła w ciążę. Rodzice postawili weto i wyjechali z nią ciążę usunąć.

- I ona się na to zgodziła? - aż mnie zatkało.

- Pani z dużego miasta - pokiwał głową mundurowy. - Tu jednak jeszcze inne czasy są. Tak czy inaczej, dwie noce po jej wyjeździe znaleźliśmy wiszącego na drzewie Tadka Jędrzejczyka. Nie wyglądało, że zrobił to sam i nie trzeba było zjeść wszystkich rozumów, żeby się domyślić, że sprawcami są bracia dziewczyny. Jednak wiedzieć to nie znaczy jeszcze udowodnić. Koledzy dali chłopakom alibi. A Mirka i Radka tamtej nocy nikt z sąsiadów nie widział poza zabudowaniami gospodarstwa. W efekcie kółko się zamknęło. Tyle że rok później, dokładnie rok później... - na chwilę wzrok sierżanta jakby odpłynął. - Pamiętam, że tego ranka przybiegł do mnie Roch G., ojciec Anity. Niemal przemocą wyciągnął mnie z łóżka i zawiózł na pole. Na drzewie wisiało jego dwóch synów. Byli zwróceni do siebie twarzami. Każdy z nich trzymał ręce pod pętlą na szyi brata.

- Nie rozumiem...

- No tak. Późniejszy eksperyment wykazał, że jeden drugiemu założył na szyję powróz. Nie bardzo jednak można było wyjaśnić jak tego dokonali. Przy zwłokach nie znaleziono żadnego usypiska kamieni ani piasku. Tylko wdrapując się na odpowiednią wysokość, mogli popełnić samobójstwo.

Policjant zamilkł.

- To jak obaj popełnili samobójstwo? - nie mogłam sobie tego wyobrazić. - I dlaczego?

Facet najwyraźniej czuł się niewiarygodnie. Jakby chciał coś powiedzieć ale się wstydził.

- To wszystko co wiem. Pani już idzie. - energicznie wstał z krzesła, no to i ja wstałam.

Czułam, że niczego więcej się nie dowiem. A historia Drzewa Wisielców stawała się coraz bardziej intrygująca... Wychodziłam z komisariatu, gdy nagle czyjś głos:

- Pani pójdzie do rzeźnika, Walentego Jędrzejczyka.

Obróciłam się. Przy biurku na wprost wejścia siedziała recepcjonistka czy sekretarka. Trzymała palec przy ustach. Czyli teraz do rzeźni.

Na zewnątrz czerwcowy gorąc niemal rzucił mnie na kolana. Na ryneczku było pusto, cicho. Najlżejszy podmuch wiatru nie poruszał liśćmi. Nawet cieszyłam się, że już nie grzeje mnie hełm z włosów. W upał rzeczywiście bardzo praktyczne.

Przesunęłam palcami po krótkim, miękkim jeżyku na głowie. Mój mąż byłby wściekły. Jednak gdybym zrobiła to wcześniej, ON nie zwróciłby na mnie uwagi. Mówił przecież, że to te włosy go zafascynowały. "Moja ty czarownico...".

Wzdrygnęłam się. Znów zimne szpony wstydu i rozpaczy wbiły się w moje serce, rozrywały żołądek. Odetchnęłam głęboko. Drzewo Wisielców. Myśl o tragedii ludzi, którzy na nim skończyli!

Rzeźnik był sympatycznym starszym panem, żylastym i silnym.

- Jeszcze dziś na to wspomnienie chodzą mi ciarki po krzyżu - powiedział, gdy siedliśmy na ławce przed sklepem z zimnym piwem w rękach. - I nie ma w tym żadnego łgarstwa, miła pani. Było to kilka miesięcy po śmierci mojego bratanka, Tadka. Wracałem rowerem z workiem skoszonej trawy. Zapadł już zmierzch. Byłem cholernie zmęczony i patrzyłem tylko pod koła roweru. W pewnej chwili słyszę: "Dobry". Unoszę wzrok, a tu wokół żywej duszy. Dopiero jak się obróciłem, zauważyłem, że Drzewo Wisielców minąłem. Zrobiłem znak krzyża i pognałem do domu. Od tamtej pory co wieczór w moich zabudowaniach psy rwały się na łańcuchach i ujadały przeciągle, jakby ktoś obcy kręcił się po obejściu. Po dwóch tygodniach poprosiłem miejscowego proboszcza. Ten obszedł dookoła cały teren, pokropił, gdzie trzeba, święconą wodą i wszystko się skończyło.

- To co to było? - spytałam.

Wzruszył ramionami.

- A co miało być? Dusza zabitego i powieszonego na drzewie Tadka wołała o sprawiedliwość. I sprawiedliwość nadeszła. Dokładnie w rocznicę śmierci - rzeźnik kiwną głową, jakby dodając mocy swoim słowom.

Poczułam przechodzący po plecach dreszcz.

- No to kto zabił braci Anity?

Mężczyzna popatrzył na mnie spod oka, upił piwa.

- Mówią, że dusze winowajców powinny omijać drzewo z daleka, bo to brama do piekła, i swoich tam przywołują... Kuszą. Jak te, no, syreny. I im dusza czarniejsza, tym śpiew słodszy i trudniejszy do odparcia.

Więcej nic nie powiedział.

Tej nocy nie spałam dobrze. Kręciłam się spocona w łóżku w wynajętym pokoju. Mino nocy, duchota po gorącym dniu nie odpuszczała. W głowie mieszały mi się zasłyszane historie nieszczęsnych kochanków z S., ON moje dawne życie.

Wreszcie miałam dość. Czułam wewnętrzny niepokój, jakby coś mnie gnało. Wzywało...

Na dworze jeszcze panowała noc. Kiedy dotarłam pod Drzewo Wisielców, na horyzoncie zaczynało jaśnieć. Na tle czarnego nieba drzewo sprawiało wrażenie, jakby było przeniesione z krainy fantazji. I to tej niezbyt przyjaznej. Dreszcze niemal nieprzerwanie przetaczały się przez moje ciało. Patrzyłam na drzewo z odległości kilkunastu metrów, kilku... metra.

Kiedy podeszłam? Kiedy zdecydowałam poruszyć mięśniami nóg Usłyszałam cichy szelest, moja ręka uniosła się i nagle zobaczyłam w niej sznur... Kiedy go wzięłam - i skąd? Uniosłam głowę. Czy ta gałąź już wcześniej zwisała tak nisko, że mogłabym jej dosięgnąć?

- Nie... - szept.

Rozejrzałam się, ale nie dostrzegłam nikogo. Gałąź zapraszała.

- Nie.

Tym razem głos dobiegł z boku. Spojrzałam szybko. To był ten mężczyzna w dżinsach i flanelowej koszuli. Wciąż nie zmienił ubrania.

- Dlaczego nie? - spytałam. - Wszystko się skończyło. Nie mam domu, miłości, szacunku do siebie. Mam tylko wstyd. A ze wstydem żyć się nie da.

Nagle stanął przy mnie. Poczułam rozkoszny powiew chłodu, jakby nosił przy sobie osobistą chłodziarkę. Pewnie dlatego ma tę koszulę... Nie. Drzewo jest dla winnych nie dla tchórzy.

Obudziłam się. Nie jestem tchórzem! Jestem winna. Drzewo to rozumie. Chce mnie ukarać. Nie. Drzewo żywi się wstydem, winą i złem. Bólem. Weźmie wszystko. Ale ty masz żyć. Wyprostować ścieżki Odkupić winy. Odnaleźć cel w życiu.

Nie! Nie wolno ci stchórzyć i uciec od odpowiedzialności.

NIE!

Nagle świat zawirował, pociemniał. I zgasł. Obudziłam się późnym rankiem, czując na twarzy coś mokrego i szorstkiego. Leżałam kilka metrów od Drzewa Wisielców, a twarz lizał mi mały źrebaczek. Kilka kroków dalej stała dwójka kilkulatków. Chichotali i robili mi zdjęcia komórką. "Cudnie wkrótce znajdę się na You Tube",pomyślałam. Jednak zamiast kolejnej fali rozpaczy czułam w sobie narastający... radosny chichot!

No proszę, na trawie leży baba w piżamie, z jeżem na głowie, a twarz wylizuje jej źrebak. No, czyż to nie zabawne?! Kiedy wyśmiałam się już z dzieciakami i uściskałam zwierzaka, wróciłam do samochodu i do wynajętego pokoju w S.

Nie wiem, czy to, co przydarzyło mi się pod Drzewem Wisielców, było jawą, czy snem. Wiem jedynie, że tego ranka poczułam w sobie coś, czego nie czułam od tygodni - chęć do życia. Do stawienia czoła moim problemom. Do wyprostowania tego wszystkiego, co namotałam. Nie wiem , skąd się to we mnie wzięło, lecz byłam za to wdzięczna... Komukolwiek.

Wyjeżdżając tego popołudnia z S. zajrzałam jeszcze do pana Walentego, stryjka zmarłego Tadka Jędrzejczyka.

- Czy ma pan jakieś zdjęcia swojego bratanka? - spytałam. A gdy pokazał jedno, wcale się nie zdziwiłam, rozpoznając na nim mężczyznę spod Drzewa Wisielców, we flanelowej koszuli. Kiedy już wsiadłam do samochodu, pan Walenty podszedł do mnie i powiedział: - Ma pani taki sam błysk w oczach jak Anita, kiedy rano wróciła spod Drzewa Wisielców. Mówiła mi, że nie potrafiła żyć bez Tadka, beż dziecka. Z poczuciem winy. Poszła więc powiesić się, żeby być z ukochanym. I zobaczyła go tam. Odpędził ją od drzewa. Zemdlała, a jak się obudziła, poczuła, że znów ma ochotę żyć. Wyjechała stąd. Czy pani też widziała mojego bratanka?

Skinęłam głową, ale czułam, że wbrew mojej woli na twarzy mi wykwita szeroki uśmiech.

- Myślę, że powinniście zmienić nazwę drzewa - stwierdziłam, przekręcając kluczyk. - Zamiast Drzewa Wisielców może... Drzewo Nowej Nadziei?

------------

Historia podobno została oparta na faktach i opisana przez panią Marię.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Ciekawe i bardzo wciągające-)
Odpowiedz
barzo ale to bardzo dobre wciąga i super się czyta szacun dla
Odpowiedz
Cudowne *q*
Odpowiedz
zajebiste:)
Odpowiedz
Rewelacja :)
Odpowiedz
Od czasów "Ręki psychopaty" na tej stronie nie było nic równie dobrego. Świetna robota Pani Mario!
Odpowiedz
Podoba mi się. Super. Wciągające.
Odpowiedz
Świetna historia :)
Odpowiedz
Jest parę błędów ortograficznych (ach te klawisze, są tak blisko) Ale opowiadanie na 5+ :)
Odpowiedz
Naprawdę świetne, super się czyta. W końcu coś na poziomie tu trafiło :)
Odpowiedz
Czytałam tą historię chyba z rok temu w jakiejś gazecie. Nie pamiętam już co to była za gazeta, ale sam artykuł jest dość ciekawy.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje