Historia

Krwawe ostrze Sanguerów

pepe 5 9 lat temu 6 276 odsłon Czas czytania: ~9 minut

Była ciemna noc. Płonące na skraju lasu ognisko roztaczało wokół siebie przyjemne ciepło, będąc też jedynym w owym miejscu źródłem światła (z wyjątkiem nikłej poświaty księżyca, lekko przedzierającej się przez spowite chmurami niebo). Ferehyn siedział na pniu drzewa ogrzewając ręce. Jego towarzysz – Aerian, siedząc naprzeciw niego wpatrywał się nieruchomo w ogień. Do ich uszu docierał jedynie trzask spalanych gałęzi, oraz pohukiwanie sów. Co jakiś czas, dało się słyszeć złowrogi, dobiegający z oddali skowyt wilków. Obydwaj siedzieli tak w milczeniu przez dłuższą chwilę, jakby od jakiegoś czasu mieli sobie coś do powiedzenia. Aerian jakby nagle zdobył się na odwagę:

- Dokąd więc zmierzamy? - spytał.

- Do czarnej świątyni. - odparł Ferehyn.

- Do czego?

- Do czarnej świątyni. W głębi tego lasu, w który jutro wyruszymy. - wyjaśnił Ferehyn.

- Cóż to za świątynia? - ponownie spytał zdziwiony Aerian. - W głębi tak ciemnego lasu?

- Świątynia bractwa Sanguerów. - odrzekł Ferehyn. Na twarzy Aeriana dał się zauważyć wyraz lęku. Choć nigdy wcześniej nie słyszał o owym bractwie, to na sam dźwięk jego nazwy przeszedł go dreszcz.

- Jakich Sanguerów? - drążył dalej.

- Ano widzicie towarzyszu... - westchnął Ferehyn – nie jest bezpiecznie poruszać takie sprawy w ciemnościach nocy, miast przy świetle dziennym. Ale skoro już o tym mowa... Powiadają, że wieki temu, nim na te ziemie dotarli chrześcijanie, zamieszkiwane były one przez niewiernych.

- Przez pogan?

- Przez ludzi, którzy byli czcicielami samego Szatana. W jego imię ponoć plugawe obrzędy odprawiali i ofiary składali ze zwierząt ku czci piekielnych demonów. Niekiedy nawet i ludzi oddawali w ofierze siłom nieczystym. A gdy Bóg jedyny widząc to rozgniewał się srodze, postanowił położyć kres owemu bałwochwalstwu. Nasłał na te ziemie swych wiernych, chrześcijańskich rycerzy, którzy raz na zawsze położyli kres wszystkim okrucieństwom i krwawym rytuałom ku czci Szatana. Wkrótce potem mieszkańcy tych ziem zaczęli oddawać cześć Jedynemu Bogu. Ale i wśród nich byli też tacy, którzy zatwardziałymi heretykami pozostali i swemu Czarnemu Panu na jego rozkaz świątynię wznieśli w głębi lasu. Tam, głęboko, w mrocznej dziczy, gdzie nie sięga ludzkie oko, gdzie noga bogobojnego człowieka nigdy nie postała, kontynuowali swe mroczne obrzędy. Stworzyli czarną sektę, wierną mocom piekielnym. A że składali swemu panu krwawe ofiary, nazwali się Sanguerami, od słowa „sanguis”, które po łacinie znaczy „krew”. - Aerian słuchał owej opowieści z zapartym tchem. Im dłużej jego towarzysz opowiadał, tym bardziej cierpła mu skóra na karku. - Legenda głosi – kontynuował Ferehyn – że ich przywódca pewnej nocy – jako nagrodę za wierną służbę - otrzymał od samego Szatana miecz. Krwawe ostrze, wykute w czeluściach piekieł przez sługi zła. Nie była to jednak zwykła broń. Ponoć jej ostrze, zaklęte szatańską magią zdolne jest przebić każdy pancerz i posiekać każdą żywą istotę. Powiadają, że wciąż spoczywa w murach gmachu czarnej świątyni, wzniesionego wieki temu w głębi tego lasu, do którego obydwaj się jutro udamy. Jednak istota śmiertelna, aby tam wejść, musi poczekać pod drzwiami owego gmachu do pełni księżyca. Jedynie wtedy można przekroczyć próg domu Szatana. I my właśnie zdobędziemy ów piekielny oręż. Ale teraz lepiej połóżmy się spać, by mieć siłę na jutrzejszą drogę. - zdecydował Ferehyn, a po chwili dodał półgłosem – ów las nie wygląda przyjaźnie. Czort wie jakie istoty mogą się w nim czaić. - Aerianowi zdało się, że właśnie w tej chwili słyszy skowyt wilka. Po chwili obydwaj ułożyli się do snu.

Jednak Aerian długo nie mógł zmrużyć oka. Myśli kłębiły mu się w głowie. Nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel rzeczywiście pragnie udać się do miejsca skażonego przez siły nieczyste, by zdobyć przeklętą broń będącą dziełem demonicznych rąk. I to on miał w tym pomóc! Lecz gdy tak długo rozważał, zaczął dostrzegać pozytywne strony. Uznał, że niezawodna broń, zdolna przebić każdy pancerz może się przydać. Tylko któremu z nich przypadnie w posiadanie? Czy będzie musiał zabić przyjaciela by otrzymać nagrodę za swą pomoc i ogromne ryzyko? Im dłużej rozważał, tym bardziej był gotów to zrobić. Przeżegnawszy się z nadzieją, że wszystko pójdzie zgodnie z planem zasnął.

* * *

Następnego dnia obydwaj wstali niemal równo ze świtem i ruszyli ścieżką zapuszczając się w las. Aerianowi wydawało się, że w owym lesie panuje bardzo specyficzna, mroczna atmosfera. Odniósł wrażenie, że każde drzewo, każdy ptak, oraz wszystko, co żyje w tym lesie było do nich wrogo nastawione. Każdy szelest liści czy świergot ptaków napawał go lękiem. Może to tylko przez tą opowieść Ferehyna? - pomyślał sobie i wciąż kroczył odważnie za towarzyszem. A jednak... rzeczywiście coś było nie tak. Zdawało mu się, że – gdy tylko zatrzymywali się gdzieś, by odsapnąć na pniu lub kamieniu – dokoła nich, na gałęziach drzew siedziało mnóstwo czarnych ptaków, zdających się bacznie im przyglądać nie wydając żadnych dźwięków. Nie chciał od razu mówić o tym Ferehynowi, by go niepotrzebnie nie straszyć, ale zachowanie owych ptaków wydawało mu się niezwykle dziwne, a widok wręcz przerażający. Wciąż jednak starał się to ignorować. Obydwaj zapuszczali się coraz głębiej i głębiej w ów tajemniczy, ciemny las, a im głębiej się znajdowali, tym mniej promieni Słońca wpadało przez korony drzew – zaś samo Słońce – akurat tego dnia – świeciło bardzo słabo, ledwo przedzierając się przez złowrogie, czarne chmury. Powoli zaczynało opadać coraz niżej nad horyzont pogrążając ową dziką knieję w coraz głębszej ciemności. Ferehyn i Aerian wciąż – po krótkich przerwach – szli przed siebie oświetlając sobie drogę łuczywami. Z oddali znów zaczął dochodzić ich mrożący krew w żyłach skowyt wilków, a nad ich głowami dało się słyszeć pisk nietoperzy oraz pohukiwanie sów, od którego Aerianowi skóra cierpła na karku. Najbardziej jednak przerażało go zupełnie co innego... spojrzał po jakimś czasie na swego towarzysza. Odniósł wrażenie, jakby ten zachowywał się inaczej... Od dłuższej chwili się nie odzywał. Jego krok zaś zdawał się dziwnie pewny i energiczny. W prawdzie Aerian niewiele mógł dostrzec w ciemności, ale po tym co widział w świetle pochodni zdawało mu się, że Ferehyn w ogóle się nie boi. Samo to – w takim miejscu – było czystym szaleństwem. Kroczył energicznie naprzód, wyprostowany, zupełnie jakby... jakby to, co ich otaczało, cała przeklęta puszcza, wszystko to, co Aeriana napawało strachem na jego towarzysza działało dziwnie... pobudzająco. Zastanawiało go także, skąd Ferehyn wie którędy iść. Wyglądało na to, jakby doskonale znał drogę. Po chwili Ferehyn odwrócił głowę do Aeriana i rzekł - pierwszy raz od dłuższej chwili:

- Musimy zboczyć ze ścieżki.

- Ferehyn! - szepnął Aerian przerażony.

- Co jest? - spytał jego towarzysz odwracając się ponownie.

- A... nic. Prowadź. - odparł zmieszany. Mógł jednak przysiąc, że gdy Ferehyn odwrócił się do niego, ujrzał, że jego oczy jarzyły się czerwoną poświatą. Miał jednak nadzieję, że tylko mu się przywidziało. Szedł posłusznie za swym przyjacielem, przedzierając się przez zarośla, aż w końcu ich oczom ukazał się ogromny, złowrogi, czarny gmach ze spadzistym dachem oraz masywnymi wrotami. Obydwaj poczuli się nieswojo na sam jego widok.

- To tutaj. - poinformował Ferefyn. - Oto świątynia Szatana, wzniesiona przez bractwo Sanguerów. Gdy księżyc ukaże się w pełni, będziemy mogli przekroczyć jej próg i zdobyć krwawe ostrze. Na razie jednak ułóżmy się do snu. - Aerianowi zaparło dech w piersiach. Nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel podjął tak szaleńczą deczję, by spędzać noc śpiąc na progu przeklętego gmachu, wzniesionego ręką heretyka ku czci sił piekielnych. Jednak... pomyślał po chwili, że broń zdolna przebić każdy pancerz mogłaby mu się przydać. Może warto, by ją posiąść, nieco zaryzykować?

Ferehyn zasnął nad podziw szybko. Aerian nie był w stanie. Czuł się bardzo dziwnie. Jakby budynek, pod którym nocowali roztaczał wokół siebie dziwną atmosferę. A jego cień, spowijający ich niczym mroczny całun napawał go ogromnym lękiem. Rozejrzał się. Nikogo w pobliżu nie było. Jednak zdawało mu się, że coś było nie tak. Jakby mimo to wyczuwał czyjąś obecność. W ciemnościach nocy ciężko było dostrzec cokolwiek dokoła. Gdyby ktoś lub coś kryło się w zaroślach, nie miałby szans tego dostrzec. Nie mógł wyzbyć się wrażenia, że jest obserwowany. Rozejrzał się ponownie i tym razem, na gałęzi jednego z drzew oświetlonych poświatą wychylającego się powoli księżyca, ujrzał czarnego kruka, który wpatrywał się w niego w bezruchu, zdając się siedzieć na owej gałęzi już od dłuższego czasu. Patrzył na niego, a raczej „wlepiał” swe oczy, które – przez to, że się nie ruszał, zdawały się wyjątkowo przerażające. Aerian zerwał się na równe nogi chwytając gruby drąg, którym już miał zamachnąć się do rzutu, gdy nagle, dziwne ptaszysko przemówiło niskim głosem:

- Głupcy! Głupcy! - zaskrzeczało. Serce Aeriana biło jak oszalałe.

- Coś za jeden i czego od nas chcesz?!!

- Chcę was ostrzec. - „wycedził” kruk otwierając dziób.

- Przed czym?

- Z domu mego pana żaden śmiertelnik nie wyszedł jeszcze żywy! Głupcy! Wracajcie skąd przybyliście. Czarna Świątynia wzniesiona została rękoma moimi i mych braci! Mój pan zamieszkał w niej na zawsze, strzegąc ostrza wykutego dla nas wieki temu. Nie dotknie go żadna ręka sługi bożego!!! Wzniesiony przez nas gmach jest wrotami królestwa mego pana. Każdy, kto przestąpi ich próg zostanie w nim, by cierpieć na wieki!

- Idź precz pomiocie Lucyfera! - syknął przerażony Aerian i cisnął drągiem w ptaszysko.

- Co jest?! - zerwał się Ferehyn otwierając oczy. Po chwili jednak obydwaj spojrzeli na niebo i zorientowali się, że księżyc jest już w pełni. - Czas już na nas. Niech Bóg ma nas w opiece. Ruszajmy! - rzucił energicznie, po czym wstał i podszedł do wrót. Gdy położył rękę na klamce, stała się rzecz dziwna. Żelazne zasuwy odsunęły się same a masywne drzwi otwarły się ze skrzypieniem, jakby jakaś nieczysta siła zamieszkująca owe ponure miejsce rzucała im wyzwanie. Ferehyn bez wahania przestąpił próg i wszedł do środka z płonącym łuczywem w dłoni. Aerian, zrobiwszy krok wprzód zawahał się, lecz po chwili zdobył się na odwagę i podążył za towarzyszem.

Niewiele widział, gdyż w środku było ciemno a jedynym źródłem światła była pochodnia Ferehyna, jednak od samej mrocznej atmosfery, panującej wewnątrz budynku cierpła mu skóra na karku. Obydwaj szli powoli coraz głębiej w kierunku ołtarza. Echo kroków niosące się wśród ścian powodowało go o dreszcze. Momentami zdawało mu się też, że słyszy jakieś dziwne, złowrogie szepty. Nie mogąc ich jednak zrozumieć, przypisał je swej pobudzonej lękiem wyobraźni.

Zostawiając wyjście daleko w tyle stanęli nagle pod przeciwległą ścianą, przy której stał czarny (prawdopodobnie marmurowy) stół, przypominający mroczny ołtarz. Na nim leżał schowany w pochwie złowrogi miecz z czarną, rzeźbioną rękojeścią. Ferehyn dał towarzyszowi pochodnię.

- Ostrze Sanguerów... - rzekł z podnieceniem w głosie, jakby nastała właśnie chwila na którą od dawna czekał. Wyciągnął rękę do przodu i chwyciwszy rękojeść miecza wyjął go powoli z pochwy.

Nagle, w jednej chwili trzymana przez Aeriana pochodnia zgasła, a otwarte wrota zatrzasnęły się z łoskotem, jakby przez wnętrze gmachu dmuchnął silny wiatr. Aerian rozejrzał się przerażony.

- Ferehynie! Ferehynie! - zaczął wołać nerwowo. Po chwili, nie wiadomo skąd, padła czerwona poświata, rozświetlając kawałek pomieszczenia. Ujrzał swego towarzysza leżącego na podłodze z poderżniętym gardłem. W jednej chwili ogarnęła go panika oraz dzika chęć znalezienia się jak najdalej od owego przeklętego budynku w którym się znajdował. Lecz zanim zdążył rzucić się do ucieczki, ujrzał złowrogą postać, odzianą w czarny płaszcz z kapturem, wyłaniającą się majestatycznie spośród ciemności. Trzymała ona w ręku ów przeklęty miecz. Aerian chciał uciekać, lecz czuł się sparaliżowany. Miał wrażenie, że oczy owego zbliżającego się powoli widma świecą na czerwono. Nie mógł jednak dojrzeć twarzy spod kaptura.

- Każdy kto śmie zakłócić spokój mej świątyni pozostanie w niej na wieki. - przemówiła postać mrożącym krew w żyłach głosem, a gdy czerwone światło zgasło, Aerian poczuł jakby jego brzuch przeszyło nagle stalowe ostrze. Padł na ziemię na której leżał i krwawił aż wyzionął ducha.

Nikt od tamtej pory nie zdobył się na odwagę, by wyruszyć na poszukiwania czarnej świątyni i zdobyć ukryty w niej przeklęty oręż. Powiadają jednak, że duchy dwóch śmiałków wciąż są uwięzione wewnątrz niej, gdzie od wieków cierpią męki. Żadnemu bowiem śmiertelnikowi nie jest dane władać orężem wykutym ręką diabła a każdy, kto tego spróbuje cierpieć będzie przez wieki.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Poza paroma wpadkami o których wspomniała Wiktoria, nie ma sie w sumie czego doczepić, opowiadanie fajne, jakieś tam napięcie czuć, szkoda tylko że zakończone w tak nagłym momencie.
Odpowiedz
Pozwolisz, że zrobię małą analizę: "Ano widzicie towarzyszu" Ano widzicie, towarzyszu. Tak to w sowieckiej Rosji działa. "Czy będzie musiał zabić przyjaciela by otrzymać nagrodę za swą pomoc i ogromne ryzyko? Im dłużej rozważał, tym bardziej był gotów to zrobić." Bo to doprawdy najlepsi przyjaciele byli... "- Każdy kto śmie zakłócić spokój mej świątyni pozostanie w niej na wieki." -To po chuj żeś ją otwierał? - zapytała sceptycznie Wiktoria. Dobra, spoczko opowiadanie. Tych parę, według mnie, śmiesznych momentów aż tak czepiać się nie będę. No, ale mam małą radę, częściej pisz od nowej linijki lub właśnie takie "linijkowe" przerwy rób, bo inaczej tekst bardzo się zlewa, a i więcej napięcia by było :P.
Odpowiedz
Kiedyś tam pójdę XD
Odpowiedz
Piękne słownictwo i całkiem trzyma w napięciu. Bardzo na plus ~
Odpowiedz
Ta historia nie jest taka straszna
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje