Historia

Maska o zapachu skóry

ermengarda 3 9 lat temu 5 562 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Zmuszony był przyspieszyć i tym samym pozbyć się swojego charakterystycznie wolnego, opanowanego i tym samym dostojnego ruchu. Kroczył jak szaleniec. Nie mając nawet pojęcia gdzie w ogóle zmierza. Gdy tylko udało mu się zmusić nogi do większego wysiłku i szybszego kroku natrafiał na koniec korytarza, drzwi, barykadę lub zwykły zakręt. I tak w kółko. Nie widziało mu się spędzić wieczności na szukaniu wyjścia, ani tym bardziej na pozyskaniu większych uszczerbków na ciele, toteż nie mógł biec na oślep.

Ktoś ujrzał w nim wroga, ewentualnie przeciwnika i zapędził tutaj. W sam środek chorego budynku bez wyjścia. Mężczyzna bez przerwy słyszał kroki podążającego za nim szaleńca. Wydawało mu się też, że od czasu do czasu docierają do jego uszu chorobliwie podniecone szepty czy chichot. Znacznie częściej towarzyszyły mu dźwięki skrzypiącej podłogi czy jakichś trzasków.

W pewnym momencie spostrzegł przed sobą klatkę schodową. "Uratowany" - była to jego pierwsza myśl. Desperackim pędem rzucił się wprzód i złapał za barierkę. Stawiając kolejne pospieszne kroki, myślał już tylko o wyjściu i końcu ucieczki przed kto wie kim. Jednak przeliczył się, że po prostu sobie stąd wybiegnie. Nawet dom był przeciw niemu.

W połowie drogi w dół spróchniały stopień pękł pod jego ciężarem, więżąc jego nogę w szparze. Na nic zdawały się próby podniesienia, jakiegokolwiek uwolnienia. To było jak wyrok. Zabije go. Umrze w otoczeniu zgnilizny i smrodu staroci i nikt tego nawet nie zauważy.

- Puk, puk. Kto tam? Na pewno nie wolność. - Szaleńczy śmiech rozniósł się po całym budynku, zaglądając w jego najciemniejsze zakamarki.

Mężczyzna w dalszym ciągu szarpał się, chwytając tego, co tylko było w pobliżu. Na nic. Jest przegrany. Zbyt zajęty uwalnianiem nogi, nie zauważył nawet, iż wszystko ucichło. Jedynie miarowe tykanie zegara w dole zakłócało ciszę. Tik tak. Tik tak. Tik tak. Odliczał czas dzielący go od zagłady. Tik tak. Tik tak.

- Puk puk. Kto tam? Na pewno nie śmierć. - Poczuł delikatny zapach. Przyjemny zapach kobiecych perfum. Lepiej by było chyba powiedzieć dziewczęcych. Słodki, poziomkowy. Woń wraz z jego cichym, wibrującym szeptem, który oplótł całe ciało mężczyzny, były nazbyt blisko. Zaledwie milimetry dzieliły ich twarze. A przynajmniej twarz ofiary i "gębę" napastnika.

Widocznie rozbawiony oprawca zmierzył wzrokiem uwięzionego i cicho westchnął. Zapewne liczył na więcej zabawy ze ściganiem go. Przecież nie wpadł jeszcze na żadną pułapkę. To karygodne.

Chwycił za ramię nieszczęśnika i podniósł do góry, wyswobadzając mu tym samym nogę. Nie czekając na protesty, krzyki czy działania, ujął go za szyję i ruszył w dół. Mężczyzna chwycił jego rękę, chcąc odsunąć od siebie chociażby na kilka milimetrów. Byleby złapać głębszy oddech. Na nic to jednak się zdało. Przedramię wciąż uciskało, utrudniając łapanie powietrza. Pozostawało mu się modlić, że niewiele drogi zostało do miejsca, w które go prowadził. Zorientowawszy się, że tam, gdzie idą, czeka go śmierć, poprzedzona najgorszymi torturami, jeszcze raz spróbował się wyrwać. Potem zaczął się szarpać jak oszalały. Nie chciał zdechnąć jak zwykły laboratoryjny królik po nieudanym eksperymencie.

Co z tego, że miał wolę życia, skoro wszystko szło nie po jego myśli? Opadał z sił, a przeciwnik wręcz przeciwnie. Dopiero po chwili, nie potrafiąc zmusić ciała do ani jednego ruchu więcej, poczuł, że ręka już nie uciska jego gardła, a on sam leży w samym środku ciemnego pomieszczenia. Pochylił się do przodu, oparł dłonie na posadzce i począł łapać powietrze wielkimi haustami.

Po chwili ośmielił się spojrzeć w górę, na tego, który przed nim stał. Twarz wcale nie przypominała twarzy, może nawet nią nie była. Wyglądało to na marną imitację ludzkiej głowy zrobioną ze skóry, która zatrważająco przypominała człowieczą.

- Podoba ci się moja maska? Dawniej nosiła ją pewna młoda kobietka, jednak niewłaściwie jej używała, a widzisz? Mnie pasuje jak ulał. Tobie z pewnością również. - Uśmiechnął się i zdjął to coś z twarzy, a następnie podszedł. Powolnym, pewnym krokiem. Mężczyźnie udało się zauważyć, że porywacz wcale nie był mutantem czy kimś wyjątkowo szpetnym, jak przypuszczał. Wręcz przeciwnie. Delikatnie falowane, niemal czarne włosy, śnieżnobiała cera bez jakichkolwiek defektów i te jasne, przenikliwe oczy, które wydawały się prześwietlać całe jego ciało.

Nagle jego pole widzenia zostało drastycznie ograniczone. Na głowę wcisnął mu tę "maskę". Początkowo wyrywał się, jednak był zbyt słaby. O wiele za słaby na walkę z przeciwnikiem. Takie są skutki wieloletniego lenistwa, które nie pozwalało mu chociażby wstać z krzesła i wybrać się na spacer. Teraz żałował. Czy będzie kiedyś miał okazję zmienić swoje nawyki?

Dwa drobne otwory pozwalały dojrzeć jedynie to, co było centralnie przed nim. Niestety, nie było tam oprawcy.

- Zawsze chciałem mieć przyjaciela, który nigdy by mnie nie zostawił. Długo takiego szukałem, ale żaden się nie nadawał. Każdy wrzeszczał - zaczął cicho mówić, jednak znikąd gwałtownie podniósł ton, chcąc zacytować "przyjaciół":

- Wypuść mnie. Wypuść, słyszysz? Naślą na ciebie policję! Co chcesz zrobić? Do psychiatryka z tobą! Szaleniec! - Nagle pojawił się przed mężczyzną. Jego mina wyrażała wściekłość, jakiej ofierze nigdy dotąd nie było dane widzieć. Ta śnieżnobiała, nawet przystojna twarz w jednej chwili nabrała obrzydliwych czerwonych wypieków, nos rozszerzył się od głębokich oddechów, a ściągnięte brwi nadawały jej tylko bardziej niebezpiecznego wyrazu.

Przerażony mężczyzna krzyknął i odskoczył w tył.

- Czasem używali brzydkich słów i określeń. To było męczące. Mam nadzieję, że ty będziesz bardziej wyrozumiały. Nie chciałbym ci robić nic złego. Nigdy nikomu nie chciałem, ale mnie zmusili. Rozumiesz? Oni nigdy nie chcieli być moimi przyjaciółmi. - Tak samo nagle jak się rozwścieczył, uspokoił się. Niczym zagubione dziecko upadł na kolana, przysiadł na piętach i złapał w dłonie czarny materiał spodni. Spuścił głowę i wydawał się płakać. Drżącym głosem powiedział:

- "Ze wszystkich moich przyjaciół jestem jedynym, który mi pozostał". To smutne, bardzo. Czy ty kiedykolwiek się tak czułeś? Taki oszukany, samotny? - zapytał, ciągle wpatrując się w zbielałe knykcie.

- Odpowiedz! - wrzasnął.

- T-tak, cały czas. Też nie mam nikogo, kto zrozumiałby mnie - ofiara wypowiedziała szybkosłowa, nawet nie zastanawiając się nad tym co mówi.

- Zostańmy przyjaciółmi. - powiedział rozweselony napastnik - Będziemy się nawzajem słuchać, chodzić na spacery, do klubów, będziemy się wszystkim dzielić. Jak Leszek i Mieszek, tylko ja nie pozwolę ci zginąć, ty mnie też?

Zbity z tropu mężczyzna przytaknął prędko. Zaczął się zastanawiać, na kogo on trafił. Osoba siedząca przed nim z pewnością miała zaburzenia psychiczne. Nie można było być pewnym, co planuje zrobić. W każdej chwili mógł go zabić.

- Jeśli chcesz, wypuszczę cię, nie chcę na siłę cię tutaj zatrzymywać, ale obiecaj, że wrócisz. Złóż słowo harcerza - powiedział nagle, wpatrując się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Co za głupiec nie skorzystałby?

- Nie wolisz iść ze mną, żeby mnie pilnować? - Na to pytanie roześmiał się, może nawet i szczerze. Melodyjny śmiech rozniósł się po całym pomieszczeniu.

- Ufam ci, przyjacielowi zawsze należy ufać, idź.

Mężczyzna powoli i niepewnie wstał, wychodząc z pokoju. Skierował się ku ogromnym drzwiom przed nim i zatrzymał. Następnie, jakby rozumiejąc, że to nie żart szybko popchnął drzwi. Przed nim rozciągał się długi korytarz. "Mogę uciec" - pomyślał i zaczął biec.

Usłyszał świst przy uchu, przyuważył, jak strzała odbija się od posągu po jego prawej stronie i upada na posadzkę. Wcześniej nawet nie widział tej statuy.

Następny strzał był celny. Mężczyzna nie zdążył nawet się odwrócić.

- Oh, nie. Jak mogłeś iść tymi drzwiami, głuptasie? - pytanie rozbrzmiało w pomieszczeniu, ale jedynym, który je usłyszał, był napastnik. Potem korytarz wypełniło kapanie, krople odbijające się od wypolerowanych płytek. I cichy śmiech. Chichot.

Oprawca podszedł do ciała, zabrał maskę i nałożył ją na twarz.

- Muszę poszukać przyjaciela.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Mi sie właśnie podobało :D 10/10
Odpowiedz
Borze ten oprawca przypomina dr. Thredsona z American horror story XD ale nie zastąpi oryginału. Dlatego opowiadanie nie było takie fajne
Odpowiedz
Słabe. 3/10
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje