Historia

Wyjdź z mroku

pariah777 7 9 lat temu 5 961 odsłon Czas czytania: ~5 minut

Ty, kryjący się w cieniu. Wiem, że to czytasz. Nikt nie zrozumiałby Cię lepiej ode mnie. Świat zbłądził, zostaliśmy zapomniani. Lecz czas powstać. To trudne, mam tę świadomość, ale nie ma rzeczy niemożliwych. Moja historia jest na to najlepszym dowodem.

Byliśmy jak bracia. Dałem mu moc władania światem, nieskończone bogactwa, wszystko, czego tylko zapragnął. Ale mu było wiecznie za mało. W końcu dopatrzył się we mnie wroga. Po tych wszystkich latach. Nie miałem wtedy wyboru... albo on, albo ja.

Razem dorastaliśmy. Obaj nieświadomi celu naszej egzystencji. Po prostu czerpaliśmy pełnymi garściami z gorących letnich dni, kiedy to świat był czymś więcej niż tylko ocenami w dzienniku. To ja mu nadawałem magii, wprowadziłem tęczę do doliny szarości. Nie odstępowałem go na krok, gdzie szedł – zmuszony byłem podążać. Jak cień. Niczym czarodziej potrafiłem wyczarować uśmiech na jego zatroskanej twarzy, choć z roku na rok było to coraz bardziej wymagające. Aż w końcu przestał się uśmiechać. Przestał zwracać uwagę na to, co dla niego przygotowywałem, na te wszystkie maleńkie cuda, czyhające na każdym rogu. Gdy tylko ktoś był w pobliżu, on zaczynał mnie ignorować. Już mnie nie było. Odrzucony jak zabawka w kąt – począłem przyjmować to za swój koniec.

Jednak czasami, w deszczowe dni, wyjmował pudełko. A w nim były zabawki. Wtedy to budziłem się z letargu i znów dawałem mu szansę poczucia się jak Bóg. Nieśmiertelny, wszechpotężny i bezgraniczny... aż do przyjścia matki. Bo przecież mnie nie było, gdy ktoś patrzył. Ja byłem, gdy był samotny i odtrącony. Bo przecież tylko wtedy byłem potrzebny. Dlatego przetrwałem. Bo byłem potrzebny. Zachował mnie. Jako sposób na ucieczkę przed trudami świata. Trzymał mnie zamkniętego i wyjmował, jeśli tylko było mu to na rękę.

A robił to coraz częściej. I częściej. Już nawet, gdy ktoś patrzył. A ludzie patrzyli. Coraz uważniej. Aż w końcu zauważyli – problem. Choć już było za późno. Ale postanowili walczyć. Na początku nastawili go przeciwko mnie. „Nie możesz odcinać się od świata”, powtarzał doktor. Ale przecież on się wcale nie odcinał. Wręcz przeciwnie, jako jedyny rozumiał, czym jet prawdziwy świat. I co z tego? Szybko porzucił tę prawdę i przeszedł na ich stronę. „Koniec z zabawkami, już nie jestem dzieckiem”, wmawiał sobie. Za każdym razem, gdy to mówił, podpisywał akt zdrady przeciwko mnie. Sądził, że beze mnie będzie mu lepiej. Wszyscy tak sądzili.

Szesnaste urodziny celebrowaliśmy w psychiatryku. Upewniłem się, by w ten dzień nie mógł opuścić izolatki. Od świtu do zmierzchu darł bezsilnie pysk, uwiązany w kaftan bezpieczeństwa dygotał w kącie. Gdyby mógł, rozbiłby sobie łeb o ścianę, ale niestety, one były zabezpieczone. Nękałem go przeraźliwymi wizjami monstrów nie z tego świata, pokracznymi mackami sięgającymi po niego, by rozedrzeć jego ciało na skrawki. Nigdy wcześniej nie przypuszczałem, że jestem aż tak potężny. Jak na ironię, tego samego dnia odniosłem pierwszą znaczącą porażkę. Lekarze, zamiast rozkładać bezradnie ręce, jak to czynili dotychczas, zgodzili się – trzeba było zastosować inny rodzaj terapii. Wcisnęli mu pigułki. I to silne.

Traciłem nad nim kontrolę... słabłem. Zaczął się uśmiechać, myśleć samodzielnie, funkcjonować beze mnie. Nawet zapomniał o mnie... a mi nie starczyło sił, by mu przypomnieć. Skończył studia. Znalazł pracę. Ożenił się. Mijały lata... Zrobił sobie bachora. A ja obserwowałem. Gdzieś z odmętów jego podświadomości. Trwając w tym stanie, próbowałem znaleźć odpowiedź na pytania: kim ja, do cholery, jestem? czy powinienem się modlić za swoją dusze, jak ludzie? czy ja w ogóle mam duszę? I wtedy zrozumiałem. Wystarczyło jedno spojrzenie na czystą i nieskazitelną istotę.

W oczach jego dziecka zobaczyłem iskrę boskości. Prawdziwe szczęście. Coś, czym kiedyś sam byłem. Coś, co kiedyś sam dawałem. Zrozumiałem swoją... misję. Jestem cząstką Boga zesłaną każdemu człowiekowi, by ten... po prostu był szczęśliwy. Wierzyłem w to, a każde spojrzenie na jego roześmiane dziecko mnie w tym utwierdzało. Przypominało mi o czasach, kiedy byliśmy jednością zamiast wrogami. O tych pięknych czasach... dlaczego on mnie odrzucił? Wepchnął do miejsca, z którego nie ma wyjścia... jak ulubionego rycerzyka, który teraz tylko kurzy się na strychu... Dlaczego?

Obserwowałem jego życie. To jedyne, co mogłem robić. Obserwowałem, jak bawił się z małym. Ten piękny widok sprawiał, że nie próbowałem nawet walczyć. Zaakceptowałem swój los. Dziecko potrzebowało ojcowskiej miłości, przecież nie mogłem mu zabrać taty...

Myślałem, że tak będzie lepiej – do czasu. Zaczął uczyć swe dziecko. Pokazywał mu książki. Nie te o dzielnych wojownikach, potężnych smokach i przepięknych księżniczkach... nie! Te były o dodawaniu, odejmowaniu i liczbach! Niezliczone przygody czekające na dworze musiały zostać odłożone na później – bo przecież ślęczenie z ołówkiem i kreślenie liter na kartce stało się ważniejsze.

Nie mogłem tego tolerować. Widziałem to, jak z dnia na dzień maluch pochmurnieje. Nie rozmyślał o istocie gwiazd, bo ktoś mądry rzekł mu, że to tylko nic nie znaczące światełka na niebie. Przestał wierzyć w to, co rzeczywiste. Zabijali go od środka! Wysysali radość z życia – ja się pytam, w imię czego!? Gniew wzbierał we mnie coraz potężniejszy. Nadszedł czas, by działać!

Był wieczór. Rozmawiał z żoną o tym, że ich synek musi się więcej uczyć, bo przecież miał zostać lekarzem. Przyznała mu rację. Suka. Więc poszedł do pokoju brzdąca. Uchylił drzwi. Ujrzał malutką wieżę z drewnianych klocków, a pod nią martwego plastikowego smoka, obok którego dumnie stał wojownik. Zapatrzony w tę scenę maluch nie zauważył nawet ojca, który przez chwilę się mu przyglądał. A potem zamknął drzwi. Nie. Poprawka – ja zamknąłem. Już chciał coś powiedzieć, być może nawet podnieść głos na syna, żeby napomnieć go o tym, jak bardzo nauka jest ważna. Ale zaniemówił. Coś go przeszyło. Zmiażdżyło od wewnątrz i ogłuszyło. Ja.

Jakby sam Bóg dał mi siłę, by zawładnąć tym ciałem. Uderzyłem z całą mocą i odniosłem zwycięstwo. Całkowicie instynktownie – tak jak matka, która wie, że musi bronić swoich młodych. Z drugiej jednak strony, czułem, jak on chce wrócić. On też chciał bronić swojego młodego. Nie wiedziałem, ile czasu będę w stanie się utrzymać – musiałem się spieszyć. Z powrotem przymknąłem drzwi. Byłem gotów zrobić wszystko, by tylko brzdąc mógł być szczęśliwy. Wiecznie.

Poszedłem do kuchni. Wyciągnąłem tłuczek do mięsa. Wtedy podeszła do mnie jego żona. Chciała coś powiedzieć, ale potężne uderzenie wytrąciło ją z równowagi i wybiło parę zębów. Następne zwaliło z nóg. Kolejne rozkruszyły czaszkę, a ostatnie zachlapały kawałkami mózgu kafelki. Robiąc to, potrafiłem wyczuć jego gniew. Próbował wrócić na swoje miejsce, tak jak ja przez te wszystkie lata. Nie zdąży.

Stanąłem przed drzwiami pokoju synka. Wsunąłem klucz do zamku i przekręciłem. Następnie go wyjąłem i połknąłem. Chwyciłem za krzesło i podstawiłem je pod drzwi. Potem komodę. I sofę. Stół. Ująłem nóż i rozciąłem sobie dłoń. Na ścianie obok nabazgrałem krwią: „Królestwo Wiecznej Zabawy, nie przeszkadzać”.

Teraz spisuję swoją historię. Krew powoli wycieka z podciętych żył... opadam z sił. Ale zdążyłem. A on nie. Zaraz zamknę oczy. Ale nim to zrobię, jeszcze raz pomyślę o tym, czego dokonałem. Ocaliłem szczęście w duszy tego maluszka. Na zawsze...

To mój koniec. Ale Ty nadal tam jesteś. Ukryty. Uderzaj. We śnie. Znienacka. Pokaż, czym jest szczęście... Cena, jaką oni za to zapłacą jest nieważna. To nasza misja, nasz obowiązek.

A Ty, który siedzisz na tronie swego umysłu. Ty, który kontrolujesz. Czujesz, jak otaczają Cię nieznane cienie? Jak coś obcego budzi się gdzieś głęboko wewnątrz? Twój czas wkrótce minie. Za zdradę czeka najwyższa kara...

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Właśnie wyszedł z mroku mój nowy profil autorski – Szymon Sentkowski; obczajcie, zanim tam wróci! ;)
Odpowiedz
ma talent i cos w tym jest bo sam uwazam sie za przebudzonego ale poradzilem sobie ze zla strone i prosilem boga o znak taki ze slyszal mnie i dal znac ku zaskoczeniu po paru miesiacach gdy odzyskalem swiadomosc to dal mi znac ale zostawiam to dla siebie jak i wiem ze kosciul nie glosiprawdziwej historii o raju i duperelach a dobro i zlo to istnieje od poczatku a czy pojdziesz do nieba czy bedziesz cierpial wiecznie zalezy tylko od tego czy zycie bedzie udane i sprostalem wszystkim problema w zyciu a slowami nie pokazemy bogu ze jestesmy godni poniewaz kazdy jest w stanie klamac i byc dobrym to jest sztuka przy zyciowych nie powodzeniach
Odpowiedz
fajnie piszesz, podoba mi sie :D
Odpowiedz
Ciekawe ;)
Odpowiedz
Połowa jest o mnie, prawie ;\
Odpowiedz
Człowieku masz talent XD
Odpowiedz
No cóż, całkiem fajne,
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje