Historia

Dwa metry pod ziemią

bila_majina 6 9 lat temu 7 839 odsłon Czas czytania: ~8 minut

Powoli odzyskiwał przytomność. Z każdą chwilą wyostrzały się jego zmysły, a wraz z nimi potworny ból głowy. Ponadto odczuwał olbrzymią suchość w gardle i w tym momencie jego myśli dążyły jedynie do tego że musi się czegoś napić. Otworzył oczy. Nie leżał jednak na łóżku w swoim mieszkaniu po całonocnej imprezie, jak to miał w zwyczaju odkąd wylali go z pracy. Leżał na czymś twardym, a wokół niego roztaczała się ciemność. W pierwszej chwili pomyślał, że jeszcze się na dobre nie obudził, jednakże silny, pulsujący ból w tylnej części głowy szybko odpędził od niego tę myśl. Postanowił spróbować delikatnie się podnieść. Oparłszy się na lewym łokciu zdał sobie sprawę, że głowa nie jest jedyną bolącą go częścią ciała. W tamtym momencie nie wiedział czy znalazłaby się taka w ogóle. Mimo to, udało mu się odrobinę unieść ku górze. Spodziewając się zobaczyć pomieszczenie, w którym prawdopodobnie odsypiał szaleństwa minionej nocy, próbował przypomnieć sobie, co dokładnie się wydarzyło. Nagle stało się coś, czego się nie spodziewał. Wciąż podnosząc się delikatnie na łokciu uderzył się w głowę. Nie było to mocne uderzenie, jednak na tyle zaskakujące, że o mało nie krzyknął. Jego wzrok przyzwyczaił się już do ciemności i był w stanie zobaczyć miejsce, w którym się znajdował i które miało całkowicie zmienić jego życie (chociaż tutaj chyba lepiej byłoby użyć słowa "skrócić").

Nie przeżył nigdy wcześniej tak dużego szoku, jak wtedy, gdy zdał sobie sprawę, że leży w małej, ciasnej, drewnianej skrzyni. W ciągu kilku ostatnich miesięcy zdarzyło mu się ostro zabalować i niejednokrotnie budził się w najokropniejszych spelunach, ale to miejsce wywoływało u niego jakiś dziwny niepokój. Postanowił jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. W tym celu położył się ponownie i mimo okropnego bólu wyciągnął ręce w kierunku wieka. Naparł na nie z całej siły, jednak ono ani drgnęło. Serce zaczęło bić mu mocniej, jednak wtedy nie zdawał sobie jeszcze sprawy z powagi sytuacji, w której się znalazł. Spróbował więc ponownie, jednak tym razem efekt był podobny, a właściwie nie było go wcale. Coraz bardziej zdenerwowany rozejrzał się, poszukując innego wyjścia. Skrzynia nie była zbyt duża (mając 175 cm wzrostu nie mógł nawet rozprostować nóg), mimo to udało się mu przekręcić odrobinę w prawo. Naparł siłą swoich obolałych mięśni boczną ścianę, ale bez żadnego zadowalającego skutku. To samo uczynił po drugiej stronie, jednak i to nie przyniosło efektu. Wrocił do pozycji wyjściowej. Wewnątrz robiło się coraz cieplej i zdał sobie sprawę, że jest cały mokry od potu. "Hej, jest tam ktoś, wypuście mnie bo się uduszę" - jego głos był dziwnie stłumiony, czego nie wziął za dobry znak. Odczekał chwilę, ale nie było żadnej odpowiedzi. Był całkowicie zdezorientowany, czuł się jak w koszmarze, z którego nie może się wybudzić. Przerażenie dotarło do niego po chwili. W momencie, w którym zaczął odzyskiwać pamięć.

Nigdy nie był grzecznym chłopcem. Od najmłodszych lat posiadł w sobie umiejętność pakowania się w kłopoty. Drobne kradzieże, mandaty za nagminne przekraczanie prędkości, czy bójki w pubach z podpitymi typami były jego codziennością. I zapewne tak wyglądałoby jego życie dalej, gdyby nie pewna przyjaciółka, którą poznał kilka miesięcy temu. Ową przyjaciółką była kokaina. Nie żeby był jakimś strasznym ćpunem, ale lubił wciągnąć sobie działkę dla poprawy humoru, czy też dla podbudowania własnego ego. Dzięki tej znajomości najpierw stracił pracę na poczcie, a później samochód (będąc pod wpływem koki dał kluczyki jakiemuś nieznajomemu facetowi na imprezie). Po pewnym czasie takiego życia - co zrozumiałe - zaczęło brakować mu funduszy. Doszło nawet do tego, że nie miał kasy na podstawowe produkty spożywcze. I wtedy zawarł kolejną znajomość, jak się później okazało, wcale nie lepszą niż ta z panią K. Pożyczając pieniądze od mężczyzny, z którym skontaktował go kumpel, nie zawracał sobie głowy takimi drobiazgami jak to, czy będzie miał z czego oddać. Wtedy najważniejsze było, że znów mógł żyć jak król. Eldorado skończyło się po kilku tygodniach, gdy zaczęli nachodzić go napakowani faceci w celu spłaty pożyczki. Po tym, jak kilka razy pobili go do nieprzytomności i zrujnowali mu całe mieszkanie, postanowił się ukryć. Jako że nie było go stać na wyjazd z miasta, zaczął wieść życie uliczne. W ciągu dnia sypiał po klatkach schodowych, tudzież piwnicach bloków, a nocą buszował po śmietnikach w poszukiwaniu jedzenia. Właśnie podczas jednej takiej wizyty w kontenerze natknął się na swoich napakowanych przyjaciół. Tyle pamiętał...

Teraz gdy leżał w ciasnej skrzyni cały oblany potem i z topniejącym zapasem powietrza, wszystko układało mu się w klarowną całość. Znów stłukli go tak, że stracił przytomność, a potem włożyli do tego okropnego drewnianego pudła. Tylko po co? Miało to być kolejne ostrzeżenie? Przecież wiedzieli, że był goły jak święty turecki. W tej sytuacji już prędzej by go zabili. Nagle coś do niego dotarło. Starał się odpędzić tę myśl od siebie jak najszybciej, jednak w sytuacji, w której się znajdował nie było to takie proste. Czytał kiedyś historię o facecie, którego pochowano żywcem i wiedział, że był to jeden ze sposobów załatwiania spraw w środowisku mafijnym. Nie był jednak w stanie wyobrazić sobie, że mogło go to spotkać. "Wypuśćcie mnie już, zaraz się uduszę" - żadnej reakcji. - "Wy cholerne skurwysyny, jesteście tam?" Huknął pięścią w drewniane wieko ponad nim. Nic. Cisza. W tej samej chwili poczuł, że coś chodzi mu po szyi. Chwycił to w rękę i z przeraźliwym krzykiem rzucił na drugi koniec skrzyni. Cóż, można być drobnym przestępcą i ćpunem, ale wstręt do robactwa pozostaje z człowiekiem do końca życia. Nie wiedział dokładnie, co to było, ale wiedział z czym się to wiązało. Teraz był już niemal pewny, że jest zakopany. Zaczął płakać. Nie tak wyobrażał sobie swój koniec. Oprócz robaków, najbardziej bał się śmierci. Pamiętał, że kiedy był dzieckiem, zmarł jego dziadek. Nie mógł pojąć jak to możliwe, by jednego dnia się z nim bawił, a drugiego już go nie było. Pomimo swych dalszych, zawiłych losów, zawsze gdy usłyszał o czyjejś śmierci, przechodził go dreszcz niepokoju. A teraz sam był na skraju życia i tego, co niektórzy nazywali przejściem na drugą stronę. Zdawał sobie sprawę, że niedługo zabraknie mu powietrza i najzwyczajniej w świecie się udusi. Nikt nie będzie go szukał, nikt nie będzie tęsknił. Miał jakąś daleką rodzinę, ale ostatni raz widział ich kilka lat temu na pogrzebie matki. Nagle wpadł w furię. Na twarzy pojawiła się wściekłość. Zaczął gwałtownie uderzać głową raz w górną, raz w dolną ścianę swojej trumny. Poczuł, jak krew spływa mu po twarzy ciepłym strumieniem, jak wlewa mu się do oczu powodując, że zaczął widzieć swą sylwetkę zabarwioną na czerwono. Zdołał się podnieść jeszcze kilka razy, gdy nagle padł wycieńczony na deski. Głowa mu płonęła. Nigdy wcześniej nie czuł tak potwornego bólu, jaki teraz przeszywał jego czaszkę. Mimo to, ten potworny grymas nie zniknął z jego - teraz już całej czerwonej - twarzy. Zawył z wściekłości, choć brzmiało to raczej jak ciche błaganie o litość. Zaczął okładać swą twarz pięściami, chociaż wewnątrz było mało miejsca, starał się robić jak najmocniej. "No czemu jeszcze nie umierasz?! Niech to się wreszcie skończy". Widząc, że nie przynosi to żadnych efektów postanowił zacisnąć sobie ręce na szyi, chcąc jak najszybciej zakończyć ten koszmar. Nie wytrzymał jednak długo. Znów położył się na deskach, nie mając nawet siły płakać. Mimo ogromnego lęku przed śmiercią, to właśnie tego pragnął w tej chwili najbardziej. Przez jego głowę przemknęła myśl, że nie dane mu jest zaznać spokoju i będzie musiał tutaj cierpieć w nieskończoność. Lecz jego świadomość powoli ustępowała. Potworny ból głowy jakby zelżał, strach przed wiecznym cierpieniem ustąpił. Oczy powoli się zamykały, a na jego twarzy pojawił się lekki wyraz ulgi.

Stał teraz na wzniesieniu, patrząc na dom po drugiej stronie. Doskonale wiedział gdzie jest. Był to jego dom rodzinny, w którym mieszał razem w matką do czasu ukończenia szkoły średniej. Popatrzył na rozciągające się z boku podwórko, na którym jako dziecko bawił się wraz z dziadkiem. Ruszył przed siebie. Gdy znalazł się blisko werandy, przystanął i rozejrzał się dokoła. Nic nie zmieniło się od czasu jego dzieciństwa. Ta sama ulica, po której uwielbiał jeździć rowerem, a w późniejszych latach skuterem, te same domy, w których mieszkali jego przyjaciele. Powrócił wspomnieniami do lat młodości - ostatnich lat, gdy był szczęśliwy. Nie mógł czekać dłużej. Coś bardzo wyraźnie ciągnęło go do domu. Drzwi były otwarte. Zaraz po wejściu poczuł ten wspaniały zapach pieczonego przez jego mamę ciasta, które tak uwielbiał. Po lewej stronie znajdowała się kuchnia, lecz nie zajrzał tam. Ciągnęło go do salonu, który był na wprost wejścia. Wolnym krokiem podążał w tamtym kierunku. Gdy w końcu się tam znalazł ogarnął go szok (choć może w głębi duszy tego się spodziewał). Na kanapie siedzieli jego matka i dziadek. Oboje byli odświętnie ubrani i patrzyli na niego pustym wzrokiem. Już chciał coś powiedzieć, gdy nagle oboje wstali i ruszyli w jego stronę. Nie zatrzymali się jednak, tylko poszli dalej. Obserwował ich i zastanawiał się co to wszystko ma znaczyć. Nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa, mimo że miał im tyle do powiedzenia. Nagle, w połowie korytarza przystanęli. Matka odwróciła się w jego stronę i kiwnęła głową, dając znak by poszedł z nimi. Tak też zrobił. Gdy już do nich doszedł, wzięli go za ręce i ruszyli dalej w kierunku drzwi, z których teraz biła olbrzymia jasność.

Wtedy ogarnął go całkowity spokój.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Smutne bardziej niż straszne, ale mimo wszystko kewl
Odpowiedz
spodziewał się cudownego ocalenia całe szczęscie nie :F
Odpowiedz
Piękne, ale niesty nie do końca straszne
Odpowiedz
So beautiful...
Odpowiedz
Smutne
Odpowiedz
ladn
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje