Historia

ŻAŁOBNIK BEZ TWARZY

Poszukiwacz dobrej creepypasty 9 9 lat temu 12 766 odsłon Czas czytania: ~10 minut

Zastanawiam się, czy znajdzie się ktoś, kto mi z tym pomoże. Pytam już od jakiegoś czasu, ale nie dostałem żadnej konkretnej odpowiedzi, ludzie jedynie zarzucają mi, że to fałszywka lub jakieś opowiadanie. To nie jest opowiadanie. Potrzebuję pomocy, stawką są ludzkie życia. Prawdopodobnie też moje. Nie wiem jeszcze.

Mieszkam na wsi, zasadniczo w samym środku niczego. Mam niewielkie gospodarstwo, nic poważnego, wystarczy żeby się utrzymać i komfortowo żyć. Bardzo polegam na moim samochodzie, by pojechać do miasta po zakupy, do marketów rolniczych i hurtowni, którzy odkupują ode mnie część zbiorów.

Tyle, że pewnego dnia zniknął.

Wstaję sobie, ubieram się, jestem gotowy na wyprawę do miasta celem sprzedaży plonów, a tu nie ma mojego auta. Nie wiem, czy je ukradziono, czy po prostu zniknęło, niemniej jednak zadzwoniłem na policję.

Okazało się, że linie telefoniczne też wysiadły.

Starałem się dodzwonić na policję, do rodziny, chyba nawet raz do pizzerii dzwoniłem, ale za każdym razem słyszałem tylko trzaski i szumy w słuchawce, zamiast czyjegoś głosu lub choćby poczty głosowej. Nie krzyki, nie jakieś modły po łacinie, jak to bywa w różnych historyjkach, ale zwyczajny, spokojny szum. Jakieś śpiewy ptaków, bieżąca woda, coś takiego. Raz usłyszałem kobiecy głos mówiący coś, chyba po włosku. Jej głos brzmiał szczęśliwie, ale bez podekscytowania, spokojnie. Próbowałem wyszukać w internecie, co powiedziała, ale nieskutecznie. Nie udało mi się przetłumaczyć, musiałem źle przepisać ze słuchu.

Mówiąc o internecie, pewnie zastanawiacie się, dlaczego nie skontaktowałem się z kimś w ten sposób. Próbowałem powiedzieć jednemu z moich klientów, jak wygląda moja sytuacja w nadziei, że sprowadzi samochód lub coś, czym mogę się stąd wydostać. Za każdym razem, kiedy napisałem maila do kogoś z listy kontaktów, w odpowiedzi dostawałem jakieś bzdury i jestem pewien, że nie przez niego wysłane. Przykładowo, wysłałem do mojego kumpla wiadomość o takiej treści, w nadziei, że on mi pomoże:

"Siema, Dave.

Ktoś ukradł mój samochód. Możesz mnie podrzucić na posterunek policji? Z góry dzięki.

Jerry."

Oto odpowiedź, jaką otrzymałem:

"Bracie Jeramiaszu

Niech pokój będzie z Tobą. Bóg jest teraz przy Tobie. Nie ma żadnej potrzeby, byś opuszczał swój mały Rajski Ogród. Czy może raczej Rajską Farmę. Chciałbym cię odwiedzić, ale ściany są aktualnie zbyt grube. Za jakiś czas osłabną. Tak, jak wszystko inne niszczeje.

Ezekiel."

Nie znam nikogo o imieniu Ezekiel. Nigdy nie otrzymałem odpowiedzi podpisanej imieniem osoby, do której się zwracałem. Jednakże dostawałem e-maile od wielu innych osób. Ludzie o dziwnych, przestarzałych imionach, którzy przywodzili mi na myśl Amiszów lub pielgrzymów kręcących się po Oregonie. Ezekiel, Hekeziasz, Jonasz, Debora, Eunika… lista jest długa. Chyba nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby ktoś współcześnie nosił to imię, a przynajmniej nikt spośród ludzi, których znam. Brzmią amiszowo. Może jakaś grupka Amiszów sobie ze mną pogrywa.

Wszyscy byli bardzo mili, ale też bardzo obstawiali przy jednym - że nie mogę, albo jak to oni pisali "nie mam potrzeby" opuszczać tego miejsca. Wszyscy byli mili, poza jednym wyjątkiem. Za każdym razem, kiedy próbuję napisać wiadomość do jednego z moich klientów, Pana Drake'a, otrzymuję wiadomość od kogoś o imieniu Izaak. Podczas, gdy inni ludzie są w zasadzie mili i spokojni, Izaak jest wręcz okrutny. Oto przykład:

"Panie Drake,

Przykro mi, że nie mogłem pojawić się na naszym spotkaniu. Obecnie zostałem bez samochodu. Były Pan w stanie przyjechać po mnie, żeby mógł zgłosić kradzież na policji? Dzięki.

Jerry Franklin."

To otrzymałem w odpowiedzi:

"Ty pogański psie, gardzisz darem, którym cię obdarzono? Tyś został pobłogosławiony, a mimo to tyś jest tak niewdzięczny. Spłoniesz w ogniach Szatana, za niedopuszczenie Boga do swego czarnego jak smoła serca, tego jestem pewien.

Izaak."

Nie rozumiem kim są ci ludzie, ani czego ode mnie chcą, chociaż Izaak mógł mieć dla mnie "dobrą wiadomość" - tzn. wyjaśnić, dlaczego do mnie piszą. Nie wiedzieć czemu, Izaak jako jedyny posługiwał się staroangielskim. Jeżeli to, co się działo, nie miało jakiegoś innego znaczenia, to najwyraźniej musi być być dziwaczny żart ludzi ostro stukniętych.

Miałem jednak pewność, że to coś więcej, ponieważ niedługo po tym, jak to wszystko się zaczęło, pokazał się On.

Człowiek, a być może jakaś inna istota. Nazywam go opisowo Żałobnikiem Bez Twarzy. To z Nim albo z Tym potrzebuję pomocy. To on stanowi zagrożenie dla ludzkich żyć.

Ma około 180cm wzrostu. Kiedykolwiek go widzę, jest ubrany tak samo. Czarny garnitur i krawat, wyglądające na takie, które nosi się na pogrzebie, białe, jedwabne rękawiczki i kominiarka bez żadnych otworów. Tak mi się przynajmniej wydaje, że to kominiarka. Może nawet to nie są rękawiczki. Więc albo nosi kominiarkę i rękawiczki, albo jego skóra jest z materiału.

Tak czy owak, jestem pewien, że nie ma twarzy. Zawsze, gdy jestem na tyle blisko, żeby można było zobaczyć go wyraźnie, widać, że nie posiada rysów twarzy pod swoją "maską". Wiecie jak wyglądają zarysy i wypukłości ludzkiej twarzy, kiedy nosi się coś takiego? Przysięgam, ten koleś ma twarz zupełnie gładką i zaokrągloną. Ma wystający podbródek, wysokie czoło, ale to wszystko. Nie widzę oczu, ust, czy nosa wystających spod materiału. Strasznie to dziwne, nie jestem w stanie stwierdzić, czy ma zupełnie płaską twarz, czy może całkiem owalną.

Nosi też przy sobie otwarty, różowy parasol. Za każdym razem, kiedy go widzę. Róż wpadający w czerwień, z kwiecistymi wzorami. Uchwyt jest zwykły, drewniany. Początkowo parasol jest albo otwarty, albo zamknięty, zależnie od pogody, ale ostatecznie i tak go otwiera, obojętnie, czy pada deszcz, śnieg, czy świeci słońce. Pogoda mu nigdy nie przeszkadza, choćby nie wiem jak ciężkie warunki panowały. Najczęściej wcale się nie rusza, ale kiedy już to robi, wykonuje krótkie, szybkie kroki, albo porusza się powoli i jednostajnie jak kwiat obracający się w stronę słońca.

I jeszcze jedno.

Zawsze, gdy się zjawia, przynosi ze sobą trupa.

Teraz już chyba rozumiecie, dlaczego życia są zagrożone.

Nie wiem, czy to On ich zabija. W sumie nawet nie wiem, jak On je tu sprowadza, bo nigdy ich nie wiedziałem, kiedy go śledziłem, a On sam ich nie mógł nosić, jego postura była zbyt wątła. Pojawiają się różnie, zależnie od pory roku. Tak, powiedziałem PORY ROKU. Ta sytuacja trwa już od lat. Kiedy Żałobnik Bez Twarzy przyszedł po raz pierwszy, zauważyłem mały kalendarzyk na moim stoliku nocnym. Taki, który widuje się na biurkach, nie na ścianach. Nie był jakiś niezwykły, poza tym, że minęło wiele tygodni, zanim znów zasnąłem. Czas mija tu szybciej. Pory roku zmieniają się na przełomie tygodni. Jeden rok trwa tutaj pięćdziesiąt dwa dni.

A wracając do zwłok. Zawsze nad nimi stoi, jakby w ciszy rozmyślał o utracie przyjaciela. Okoliczności są za każdym razem te same, a zmieniają się w zależności od pory roku. Dla wygody wydarzenia te nazwę "pogrzebami". Pora roku się nie zmieni, a dzień się nie skończy dopóty, dopóki nie pochowam trupa lub go nie spalę. Zacząłem je palić, bo w końcu po tak długim czasie zabrakło mi miejsca na ich grzebanie - chociaż zauważyłem, że prowizoryczne krzyże, które ustawiałem na grobach znikały, a ziemia po jakimś czasie wyrównywała się.

Zimą pogrzeb odbywa się podczas zamieci śnieżnej. Żałobnik Bez Twarzy stoi niewzruszony, mimo nawałnicy. Jego parasol wystarczająco Go osłania, bo nigdy nie widziałem Go przemoczonego, ani wiosną, ani zimą. Trupy zawsze są zamarznięte na kość, pokryte kilkucentymetrową warstwą śniegu. Te pogrzeby są najtrudniejsze, bo nie tylko muszę odkopać zwłoki, ale także znaleźć wystarczająco dużo suchego drewna. Śnieg przestaje padać zawsze, kiedy już nazbieram opału, więc mogę wykopać zagłębienie pod ognisko i spalić zwłoki. Żałobnik Bez Twarzy dość często, ale nie zawsze, wyciąga swój notatnik, coś zapisuje, odrywa stronę i daje ją mnie. Zawsze pisze coś w stylu: "Ubierz się cieplej, Jeremiaszu. Przeziębisz się." albo "Robię kakao. Chcesz trochę?" Chciałem się nawet napić tego kakao, ale kiedy uniosę wzrok znad kartki, Jego już nie ma.

Wiosną pogrzeb odbywa się w lekkim deszczu. Żałobnik Bez Twarzy stoi nad trupem twarzą zanurzonym w kałuży. Co do zwłok, to te zimowe i wiosenne nie mają żadnych ran wskazujących na przyczynę śmierci. Jeśli miałbym strzelać, to powiedziałbym, że zamarzły albo utonęły, tylko czemu są pokryci śniegiem albo leżą w błocie? W każdym razie, ten pogrzeb jest najłatwiejszy, bo mogę po prostu wykopać dziurę w rozmokniętej ziemi i złożyć tam tę biedną duszę na wieczny odpoczynek. Groby często oznaczam kilkoma zbitymi ze sobą deskami. Kiedy je ustawię, Żałobnik Bez Twarzy podchodzi do nich i przypina notatkę ze swojego zeszytu. Rzeczy, które tam wypisuje, są naprawdę dziwne. Wydaje się, że wymyśla swoje własne przyczyny ich śmierci. Kilka przykładów:

"Tu leży Uriel. Zmarł ze smutku".

"Tu leży Meredith. Starałem się jej pomóc. On nie".

I, żeby było jeszcze zabawniej:

"Tutaj spoczywa Ben. Nie wiem, gdzie dokładnie poszedł. W końcu go znajdę".

Nie jestem pewien, czy ma to znaczenie fizyczne, czy może duchowe, ale po przypięciu notki kiwa głową i stoi tak tam, póki nie przestanę go obserwować. Kiedy odwrócę wzrok, On znika.

Jesienne pogrzeby są drugie w kolejności moich najmniej ulubionych. Żałobnik puka do mych drzwi. Jeśli otworzę, On odchodzi i gestem nakazuje mi iść za Nim. Jeśli nie otworzę, On nie odejdzie. Jeżeli pójdę za nim, prowadzi mnie do gaju drzewnego, który jest tam tylko i wyłącznie jesienią. Trup zawsze zwisa z drzewa. Na nim zawsze znajduje się przylepiona karteczka. Zawsze o treści: "Czujesz się winny?"

Zawsze się czuję. Nie wiem dlaczego, bo ledwo znam tych ludzi. Jak przez mgłę pamiętam niektórych z nich, że byli dla mnie niezbyt mili, może najwyżej kilka lat temu, ale mojej nauczycielce matematyki z trzeciej klasy, Pani Rosetti, nigdy nie życzyłem śmierci. Z pewnością też nigdy nie spodziewałem się znaleźć jej tutaj, powieszonej na drzewie. Zwłoki zawsze są na jednej z wyższych gałęzi, więc muszę je odciąć, aby pochować. Gleba jest jeszcze w miarę dobra, więc zazwyczaj je zakopuję. Zwykle po prostu grzebię je w lesie, ale raz się zdarzyło, że potem znowu znalazłem trupa na drzewie i musiałem zakopać go na podwórku. Ta osoba z całą pewnością zmarła na skutek powieszenia, na szyi były wyraźnie ślady na to wskazujące. Pytanie brzmi, jak zwłoki się tam znalazły? Wyższe drzewa mają jakieś sześć metrów, a Żałobnik nie wygląda na takiego, który by sie po nich wspinał. Bardziej oczywistym pytaniem byłoby: "Skąd się wziął ten las?", ale nawet nie chcę o tym myśleć.

W okresie letnim pochówki są najgorsze. Najgorsze z możliwych. Już w maju na myśl o nich robi mi się niedobrze. Nie jestem w stanie spać dłużej, niż kilka minut ostatniej nocy przez czerwcem. Podczas letnich pogrzebów ziemia jest popękana niczym na pustyni. Trawy nie ma, a kilka ostatnich drzew usycha. Słońce świeci tak mocno, że muszę smarować się kremem z filtrem, bo inaczej spaliłbym się na skwarkę. Żałobnik stoi nad rozkładającymi się zwłokami, pozbawionymi życia w okrutny sposób. Rany bywają różne, od postrzałów w głowę, po rozszarpane brzuchy z organami wewnętrznymi upchanymi w ustach. Żałobnik przypina do zwłok przygotowaną wcześniej notatkę. Te mają zawsze oskarżycielski ton typu: "Potwór", "Niewybaczalne", "Żałuj". Nie rozumiem, co ma przez to na myśli. Nigdy w całym swoim życiu nikogo nie skrzywdziłem, a teraz ten skurwysyn przynosi złoki na moją posiadłość i obwinia mnie za ich śmierć. Po trzeciej takiej sytuacji chciałem mu przywalić w twarz, ale takiej zwinności, jak Jego, nie powstydziłby się kot, odparował mój cios parasolem uderzając tak szybko, że prawie złamałem sobie nadgarstek.

Nie jestem w stanie pogrzebać zwłok latem. Podłoże jest zbyt twarde. Na szczęście drzewa są uschnięte, więc mam łatwy dostęp do opału. Najgorszy jest zapach. Śmierdzi, jakby wszystkie martwe rzeczy na świecie połączyły w jedną całość, bym porzygał się na miejscu. Rzygam za każdym razem. Przy pierwszym letnim pogrzebie dopiero przy czwartej próbie się powstrzymałem. Spojrzałem w górę i zobaczyłem, że Żałobnik podaje mi butelkę. Cokolwiek w niej miał, to nie była woda. Nie obchodziło mnie to. Musiałem się pozbyć zapachu trupa z nozdrzy i posmaku żółci z ust.

Chwyciłem ją i pociągnąłem dużego łyka. Trudno opisać smak. Nie smakowało jak jabłko, bardziej jak obierki z jabłek. W ogóle nie miało znaczącego smaku, pozostawał tylko posmak. Wtedy mógłby mi dać wodę z kanału, a i tak bym wszystko wypił. Oddałem mu butelkę. Schował ją w kieszeni garnituru i odszedł w charakterystyczny dla niego sposób, był tam póki na niego patrzyłem.

Pogrzeby były raz w "miesiącu", chociaż zdarzyło się, że miałem dwa. Na szczęście nigdy nie było dwóch latem. Nigdy nie rozpoznawałem żadnych zwłok, z wyjątkiem niektórych chowanych jesienią. Trwa to już, według moich orientacyjnych obliczeń, około dwóch lat. Pochowałem lub spaliłem już z setkę ludzi.

To tyle. Wiem, że to brzmi niewiarygodnie, ale proszę, potrzebuję pomocy. Wie ktoś, czy mogłem zostać przeklęty, a może coś mnie nawiedza? Wiem, że nie ma żadnego racjonalnego wyjaśnienia. Jeżeli ktokolwiek wie, jak mi pomóc, proszę o niezwłoczny kontakt. Na koniec zostawię wam list, który dostałem latem w odpowiedzi na mój.

"Izaaku,

Wyjaśnij mi coś, proszę. Muszę wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego lato jest takie popierdolone? Proszę, pomóż mi.

Jerry."

"Jeremiaszu,

Lato jest bolesnym czasem dla wszystkich z nas. Podłoże się rozgrzewa, a my czujemy Jego gniew i nienawiść głęboko poniżej. Ty możesz teraz tego nie pamiętać, ale pochowałeś mnie. Bardzo chciałbym, abyś nie musiał tego robić. Pod ziemią nie byłoby tak okropnie, gdyby nie pieśń, którą śpiewa. Pieśń pełna nienawiści i gróźb. Jej słów nie rozpoznaję poza jednym, Jeremiaszu i nie wróży ci to zbyt dobrze.

To słowo, to twoje własne imię. Jeremiasz.

Będę się za ciebie modlić, ale teraz to już w niczym nie pomoże.

Izaak."

Oryginał: http://creepypasta.wikia.com/wiki/The_Faceless_Mourner

Przetłumaczył: ~Phosphoester

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Czy tylko mi sie wydaje ze ta postać do zludzenia przypomina slendera?
Odpowiedz
Cześć. 1. Z jakiego powodu ocenia się tutaj tekst będący tylko przetłumaczonym dziełem kogoś innego? Wygląda to trochę tak, jak przypisywanie zasług tłumaczowi. Dziwne. 2. Nie jestem grabarzem, ale kilka razy w życiu kopałem w ziemi i wiem, że mokra ziemia to przekleństwo dla kogoś, kto ma wykopać w niej dziurę: jest cięższa (bo trzeba wynieść jeszcze wiele litrów wody na łopacie), a nadto klei się, przez co uniesienie szpadla jest reudniejsze. A sucha gleba twarda jest tylko na wierzchu. Mimo to szpadlem dość łatwo się ją przebija i łatwo wynosi, gdyż jest lżejsza bez wody.
Odpowiedz
Pogrzeby co miesiąc, według obliczeń trwa to od dwóch lat a pochował setkę ludzi. Hm
Odpowiedz
Przecież napisał, że u niego pory roku zmieniaja się na poziomie tygodni. A te dwa lata które mu wyszły to dlatego że przeliczyć je na nasze lata. Wystarczy czytać ze zrozumieniem!
Odpowiedz
Paulina Pająkowska przeczytaj jeszcze raz ze zrozumieniem , pomyśl i dopiero pogadamy. A przy okazji naucz się pisać. Nasz rok ma 365 dni, jego 52. Prosty rachunek, 7 razy krócej. Czyli jego 7 lat to nasz jeden rok. Nasz rok ma 12 miesięcy, u niego te 12 miesięcy mija w 52 dni, więc na każdy miesiąc przypada 4,33 dnia. Ma jeden pogrzeb w miesiącu, czasami dwa, więc zamiast 12 przyjmijmy 15 pogrzebów na jego rok, co daje 15 pogrzebów na 52 dni. Całość tego cyrku trwa nasze dwa lata, co daje 14 jego lat. 14 lat, każdy po 15 pogrzebów to 210 ciał.
Odpowiedz
fajne, jakiś ciąg dalszy?
Odpowiedz
fajne
Odpowiedz
A święci prorocy się w grobach przewracają... Ogólnie fajne, zwłaszcza wysoka kultura Żałobnika. Pukać do drzwi i prowadzić do lasu - grzeczność lvl 15
Odpowiedz
Dużo powtórzeń. A zamiast słowa "nieskutecznie" lepiej brzmi "bezskutecznie" :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje