Historia

Wszczep

Poszukiwacz dobrej creepypasty 7 9 lat temu 10 127 odsłon Czas czytania: ~8 minut

Dziś w nocy sobie pośpię. O Panie, będę spał jak kamień.

Pościel jest ciepła, prosto z suszarki, tak jak lubię. Sypialnię wypełnia zapach płynu do płukania, tak chyba pachnie letnia bryza według producenta. Ten cholerny pies z sąsiedztwa w końcu zamknął jadaczkę, co było słuszną decyzją z jego strony, bo w przeciwnym razie wybrałbym się tam do niego z taśmą montażową. Jeszcze raz rzucam okiem na kalendarz, by ponownie upewnić się, że jutro nie mam absolutnie kurwa nic do zrobienia.

Wychylam się i wyłączam lampkę przy łóżku. Nie ma dziś księżyca. Tylko ciemność. Błoga i spokojna ciemność. Jestem już w półśnie.

Pocieram lekkie swędzenie na gardle, wtulam w poduszkę i-

ZAPALENIE PŁUC. BAKTERYJNE. GRONKOWIEC ZŁOCISTY ODPORNY NA METYCYLINĘ.

Niech to chuj strzeli.

Nienawidzę poczekalni. Nienawidzę czekania w ogóle, ale poczekalni nienawidzę po dwakroć tyle.

Zostałem posadzony, a właściwie wciśnięty obok klejącego się tłuściocha z brzuchem na kolanach. Jego bebech zahaczał prawie o moje uda. Przez ostatnie pół godziny kaszlał i pluł w chusteczkę. Udało mi się rzucić na nią okiem. To gówno wyglądało jak melasa. Nie powinno go tutaj być. On nadaje się na SOR. Ludzie, którzy nie mają zamiaru umrzeć nie wydają takich odgłosów, ani nie plują czymś takim.

Przechyla się do przodu, by chwycić gazetę, jedna z jego fałd tłuszczu wyskakuje i ociera o moje udo. Zwijam się, skręcam, krzyżuje nogi, jakby jakiś niewidzialny rosomak wypowiedział wojnę moim jajom.

Skąd mam wiedzieć, co nosi w sobie ten koleś? Co, jeśli to zaraźliwe? Czy tylko mnie to kurwa obchodzi? Gdziekolwiek indziej mógłbym tego uniknąć, ale akurat tutaj nie mogę uciec przed jego wyziewami, muszę krztusić się jego zarazkami w miejscu, które ma za zadanie dbać o moje zdrowie. Co za bzdura. Może jeszcze się nachylisz i mnie pocałujesz, zasrana baryło? Po tym, jak długo musiałem wdychać twoje gnijące oddechy, nie sprawiłoby to żadnej różnicy. Absolutnie kurwa żadnej. No dawaj. Wepchnij mi ten swój wstrętny, oślizgły jęzor w usta, napluj mi prosto w-

- Pan Heath?

-pierdolone gardło.

Rozejrzałem się. Zbyt już mi znana twarz mojego lekarza wskazuje na drzwi.

- Tak? - mówię.

- Pańska kolej.

Podążam za nim do jego biura. Otyły koleś spogląda na mnie dziwnie, kiedy przechodzę obok niego.

- Wszystko już wiemy, Panie Heath.

Nie przewracam oczami. Już nawet tego mi się nie chce robić.

- Mówi pan, że to się stało w łóżku? - Kilkukrotnie stuka w klawiaturę środkowym palcem. Wciąż nie idzie pisanie, co doktorku? Czy może chcesz wyglądać na pracusia? - Czy to możliwe, że zasnął pan? Czy to mógł być sen?

- Było tak samo, jak zwykle. To nie był sen. A nawet jeśli by był, to coś darło japę jeszcze długo po tym, jak wstałem. Odzywało się po każdym, maleńkim kaszlnięciu. Nie zdaje pan sobie sprawy, jak często się kaszle podczas dnia, dopóki fraza ZAPALENIE PŁUC nie ryczy za każdym jednym razem. Mam już tego dość - powiedziałem. - Macie mi to usunąć.

- Przykro mi - mówi. - A pewnie, że ci przykro. Byś chociaż na mnie spojrzał. Przestań udawać, że coś czytasz na ekranie komputera. - Nie możemy tego zrobić. Zgodził się pan na testowanie implantu przynajmniej przez najbliższe dwa lata.

- Jest popsuty. Okej? Zgodnie z umową, jeśli chip zacznie działać nieprawidłowo, narażając moje zdrowie, kontrakt mnie nie obowiązuje. Zapoznałem się z "drobnym druczkiem". Mój prawnik też zapoznał się z "drobnym druczkiem". Ma kopię w swoim biurze.

Wymachuję telefonem jak bronią, a on nawet podnosi ręce. Powoli, na wysokość ramion, ale wciąż.

- Mam do niego zadzwonić? Tak to rozwiążemy?

- Rozumiem pańskie zdenerwowanie. Jednakże przeprowadziliśmy kilkanaście testów, panie Heath, na pańskie życzenie i nie znaleźliśmy nic, co wskazywałoby na awarię.

- Czyżby? W takim razie mam zapalenie płuc, tak? Bo jeśli nie, to to jest awaria.

Bierze głęboki wdech przez nos.

- Nie ma pan zapalenia płuc.

- Dobrze. Dobrze to słyszeć. Czego jeszcze nie mam? Jak wielu rzeczy jeszcze mam nie mieć, żeby wreszcie pan przyznał, że jest jakiś problem?

Nie dałem mu odpowiedzieć, chociaż chyba nawet nie miał zamiaru. Rozkręcałem się. Obiecałem sobie, że nie będę się nakręcał, nie tym razem, to nigdy nie pomaga, przez to traktuje cię tylko mniej poważnie, ale było już za późno, zaczynałem rzygać słowami.

- Parę dni wcześniej odlewałem się, dostałem takiego skurczu, co to trwa ułamek sekundy, takie ukłucie, co to się zdarzają. Wie pan o czym mówię?

Czekam kilka sekund na jakieś potwierdzenie z jego strony, że wie, ale tylko gapił się na mnie tym swoim beznamiętnym, lekarskim spojrzeniem. To spojrzenie w stylu: "mam nadzieję, że wziąłeś swoje cukrowe pigułki". Koleś miał już dość na dzisiaj. Wyłączył się. Czy on nie gapi się na zegar? Kutas.

- W każdym razie, znowu się odezwało i zakomunikowało, że mam rzeżączkę. Z pewnością bym zauważył rzeżączkę do tej pory. Z pewnością by mi to nie umknęło. Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek miał okazję złapać rzeżączkę, doktorze. Czasem myślę, że mógłbym być nieco wdzięczny za małą rzeżączkę.

- No dobrze, panie Heath. - Coś zapisuje. - Mamy pana zbadać?

Wstaję szybko z krzesła i chwytam rozporek kciukiem i palcem wskazującym.

- Nie wydaje mi się, żebym doszedł w takim momencie. Jak mamy sprawdzić, czy mam rzeżączkę? Pobierzecie wymaz? Czy mam do czegoś nasikać? Trochę siedziałem w tej poczekalni. To chyba mógłbym zrobić. Do czego mam nasikać, panie doktorze? Do kubka. Do kubka po kawie, tego tam. Idealnie. Chyba już nie będzie pan z niego korzystał. Do roboty.

Podsuwa mi kartkę papieru.

- Polecam panu terapeutę, panie Heath.

Usiadłem.

To był formularz. Wypełniłem, podpisałem, moje imię na górze, a na dole jego parafka. Terapeuta. Psychiatra. Najpierw wkładasz mi do głowy jakiś popsuty badziew, a teraz mi mówisz, że to z moją głową jest coś nie tak.

- Więc uważa pan, że sobie to wszystko wymyśliłem - mówię beznamiętnie. - Że to ja tu jestem problemem.

- Cokolwiek się dzieje, najwyraźniej martwi to pana. Myślę, że korzystnie dla pana będzie z kimś porozmawiać.

Podaje mi godzinę i adres. Wychodzę. Nie zatrzymuje mnie. Zaraz po wyjściu z budynku gniotę kartkę i wywalam do pierwszego napotkanego kosza. Pierdolone bzdury. Banda jebanych, bezużytecznych dupków.

Powinni mi dać rentę.

Przynajmniej tak wyglądam, kiedy spoglądam w lustro. Jakbym bł ostatnim ocalałym z czegoś. Wojna. Rok w gułagu. Jestem po trzydziestce, ale jeśli bym poszedł do kina i poprosił o zniżkę dla seniorów, to nikt by nawet nie wnikał. Ohydne wory pod oczami. Jakiś pryszcz mi tam wyskoczył. Skóra jak u trupa...

Pryszcz?

Przekręcam głowę i patrzę na niego. Czerwony, miękki punkt na moim policzku, nieco spuchnięty. Nie do końca pryszcz, ale wkrótce nim będzie.

Jezu. Nie miałem pryszczy odkąd-

GUZ. ZŁOŚLIWY. NIEOPERACYJNY. LOKALIZACJA: LEWY POLICZEK

Oj, odpierdol się. Spierdalaj.

GUZ. ZŁOŚLIWY. NIEOPERACYJNY. LOKALIZACJA: LEWY POLICZEK

- Zamknij się - mówię pod nosem. - To jebany pryszcz. Zobacz.

Łapię go między palce wskazujące i ściskam najmocniej jak mogę. Skóra wokół bieleje od nacisku, ale ja nie widzę różnicy. Skoro tak się nie da, to spróbuję inaczej. Wsadzam kciuk do ust i wypycham od środka, aby skóra była napięta. Naciskam paznokciami, aż odchodzi krew, aż zaczyna piec i pulsować dziesięć razy gorzej, niż gdybym zostawił to w spokoju. Próbowałem na wszystkie sposoby, których używało się za młodu, aby wycisnąć krostę z gwarancją na bliznę. Nie da rady. Nie jest wystarczająco dojrzały.

GUZ. ZŁOŚLIWY. NIEOPERACYJNY. LOKALIZACJA: LEWY POLICZEK

Mrowienie pod pachami sygnalizuje, że zaczynam się pocić. Wyjmuję telefon z kieszeni. Słuchawki wciąż są podłączone. Wkładam je do uszu i włączam pierwszą piosenkę na liście, na tyle głośno, że można by ogłuchnąć, ale

GUZ. ZŁOŚLIWY. NIEOPERACYJNY. LOKALIZACJA: LEWY POLICZEK

nie podziałało. To nie głos dobiegający uszu. To nie jakiś głos z zewnątrz, który można zagłuszyć. To nie ten cholerny pies od sąsiadów. To siedzi w twojej głowie. To taka świadomość, ale nie twoja, gryząca, drapiąca, próbująca cię zdominować. Wgryza się w twoje myśli i nimi rządzi. Robi ci dziurę w mózgu i dyma ją.

Wpadam do kuchni i pociągam za szufladę tak mocno, że wypada z szyn i spada na podłogę pod kątem, cała zawartość rozlatuje się po podłodze. W bałaganie szukam noża do obierania. Zabieram go do łazienki, przed lustro. Mam szał w oczach.

Nieoperacyjny?

Przykładam ostrze do policzka.

Nieoperacyjny?

Zaczynam od dołu zostawiając pół centymetra zapasu. Staram się jedynie nacinać koniuszkiem i ciąć w okręgu, tak samo jak szypułkuje się truskawkę, jednak tutaj nie mam takiego pola manewru, a nóż nie jest zbyt ostry. Wbijam głębiej, staram się nie krzywić z bólu, ani nie przejechać zbyt daleko nożem. Następuje mokre klapnięcie, kiedy nóż zatoczył koło, zakrwawiony kawałek ciała zwisa na ochłapie skóry. Małe drzwiczki do wewnętrznych warstw mojej skóry, zupełnie jak w chacie hobbita. Nie boli tak bardzo, jak się tego spodziewałem.

- No. I już. - Odcinam co zostało i przyciskam kciukiem do tafla szkła. - Oto twój pierdolony-

GUZ. ZŁOŚLIWY. NIEOPERACYJNY. LOKALIZACJA: LEWY POLICZEK

Moja pięść zaciska się na rękojeści. Kącik ust dociskam wolną ręką, naciągam i znów podstawiam nóż. Z bólu i złości, a także z powodu siły, z jaką zaciskam dłoń na nożu, ciężko mi wycelować. Wbijam ostrze w ranę głębiej, coraz głębiej, wycinam i patroszę ją jak dynię. Skrawki mokrego mięsa jak larwy wpadają do zlewu. Moja twarz zastygła skoncentrowana. Głębiej. Muszę upewnić się, że wyjmę to wszystko. Już nawet nie wiem, co tak naprawdę tnę. Za dużo krwi. Poczułem smak końcówki noża przebijającej się przez ostatnią warstwę policzka. Umyłem go? Chyba tego nie zrobiłem. Kurwa.

Skończyłem, krew spływa po twarzy i do ust. Łzy bólu zasalają ranę. Boli dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałem.

- To wszystko? - powiedziałem do swojego odbicia. Płakać mi się chce, jak na siebie patrzę. - Czy to już kurwa wszystko?

TĘŻEC. ZAINFEKOWANA RANA. LOKALIZACJA: LEWY POLICZEK

O nie.

Uderzam w lustro tępą stroną noża. Wydycham powietrze przez zęby. Znowu. Znowu. Oddech świszcze przez dziurę w policzku. Szkło pęka. Mam troje oczu. Uderzam dalej Wale i walę, aż nie jestem w stanie się rozpoznać. Nawet, kiedy przestałem, nadal czułem pulsowanie w mojej pięści. Mam odłamki szkła w grzbiecie dłoni. Wyciągam jeden.

TĘŻEC. ZAINFEKOWANA RANA. LOKALIZACJA: PRAWA DŁOŃ

Kolejny. Wyciągnij je.

Wyciągnij to.

Podnoszę rękę za głowę i macam skórę po szczeciniastymi włosami.

Dość już. Gdzie to jest. Gdzie to kurwa jest. Gdzie to KURWA...

O, tutaj. Podłużna wypukłość, tam jest. To blizna. To tam to włożyli.

Podnoszę nóż.

TĘŻEC. ZAINFEKOWANA RANA. LOKALIZACJA: TYŁ GŁOWY.

Dość już. Dość już.

TĘŻEC. ZAINFEKOWANA RANA. LOKALIZACJA: TYŁ GŁOWY.

TĘŻEC. ZAINFEKOWANA RANA. LOKALIZACJA: TYŁ GŁOWY.

WSTRZĄS MÓZGU.

PĘKNIECIE. CZASZKA. KOŚĆ POTYLICZNA.

TĘŻEC. ZAINFEKOWANA RANA. LOKALIZACJA: PŁAT POTYLICZNY. KRWOTOK W MÓZ-

Mam cię.

Odkładam "skalpel".

Mam cię. Mam cię. Ty skurwielu.

Trzymam urządzenie przed twarzą. Mrużę oczy. Coś ciemno tutaj. Nie widzę dokładnie. A co, jeśli to kawałek kości?

Przesuwam palcami po powierzchni. Kwadratowy kształt. Małe kolce z tyłu. Szorstkie. To nie kość. To to. Mam cię.

Wyrzucam. Mówię: "i chuj z tobą", ale to nie brzmi, jak jakiekolwiek słowa.

Zmęczony.

Staram się stać. Staram się stać. Stoję.

Dłoń na ścianie. Zakrwawiona. Jutro. Teraz zmęczony, łóżko.

Otwieram drzwi i upadam. Sięgam ręką. Coś miękkiego. Łóżko? Pasuje. Pies wciąż nie szczeka. Spokojny pies. Dobry pies. Nic na jutro. Nic do zrobienia.

O Panie, będę spał jak kamień.

HIPOWOLEMIA

===

Oryginał: http://creepypasta.wikia.com/wiki/Implanted

Przetłumaczył: ~Phosphoester

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

mocne;)
Odpowiedz
Zajmujące 10/10
Odpowiedz
No z lekka ryje banie 6/10
Odpowiedz
BOSKIEE
Odpowiedz
Może nie jest do końca straszne.. ale jest obrzydzające - tak z moją umiejętnością zajebistego wyobrażania sobie wszystkiego jakbym tam stał.. tak, to obrzydliwe ;) Mimo wszystko i tak + a chęci i przetłumaczenie ;)
Odpowiedz
Super ;)
Odpowiedz
Lekarz frajer. Pasta mi się podobała :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje