Historia

Czas Z, część 4

gabriel grula 48 9 lat temu 20 218 odsłon Czas czytania: ~18 minut

Część pierwsza: http://straszne-historie.pl/story/10204-Czas-Z

Część druga: http://straszne-historie.pl/story/10232-Czas-Z-Odslona-2

Część trzecia: http://straszne-historie.pl/story/10290-Czas-Z-Czesc-3

Dzisiejszej nocy spałem strasznie źle. Zapewne wynika to z faktu planowanego na dzisiaj opuszczenia mieszkania, a tym samym rozpoczęcia wyprawy. Co chwilę budziłem się odnosząc wrażenie, że ktoś chodzi po balkonie lub po przedpokoju.

Śniły mi się także wiszące ośmioletnie dzieci i z powrotem powracająca do świata żywych dziewczyna leżąca w wannie.

Umęczyłem się tymi koszmarami strasznie. Do tego mniej więcej od drugiej w nocy, czuję w ustach smak siarki.

Wstaję gdy jest już widno, od razu kierując kroki w stronę balkonu.

Po prostu muszę zaczerpnąć świeżego powietrza.

Jakież jest moje zdziwienie, gdy cała okolica okazuje się być spowita niesamowicie gęstą mgłą.

Jej natężenie jest tak duże, że nie sposób zauważyć czegokolwiek, co jest oddalone chociażby metr dalej.

Do tego jest ona jakaś dziwnie wilgotna. Przypomina tak jakby opary.

Moich uszu dochodzą jedynie odgłosy wymiotów przeplatających się z jękami.

Posmak siarki zdecydowanie nasila się, doprowadzając niemalże do mdłości.

-, Co to za cholerstwo? – zadaję sam sobie pytanie.

Niespełna dwadzieścia minut później, po raz pierwszy wymiotuję.

Natychmiast zamykam szczelnie wszystkie okna oraz drzwi balkonowe.

Mój mózg zaczyna panikować.

Są chwilę, w których mam wrażenie, że się duszę.

Z godziny na godzinę czuję się coraz gorzej.

Niestety, rozpoczęcie wyprawy muszę przełożyć do czasu, po pierwsze opadnięcia mgły, po drugie poprawienia samopoczucia.

Trzy godziny później, temperatura mojego ciała wynosi czterdzieści stopni.

Znów coraz ciężej mi się oddycha, dochodzą jeszcze zawroty głowy oraz mrowienie w dłoniach.

Kładę się na łóżku nie mając siły ani chęci na cokolwiek.

Temperatura musiała się chyba jeszcze zwiększyć, ponieważ mam halucynacje.

Stoję w centrum miasta, z każdej strony mijają mnie ludzie. Każdy z nich gdzieś się śpieszy.

Ich twarze są jakieś dziwnie wykrzywione. Staram się pójść w którąkolwiek ze stron, lecz nie mogę się ruszyć. Jestem tutaj tylko i wyłącznie w charakterze biernego obserwatora.

Za chwilę wszystko znika.

Chwilę później wraz z kilkoma przyjaciółmi bawię się w chowanego. Wszyscy mamy po nie więcej niż dziesięć lat.

Śmiejemy się, cieszymy, biegamy. Krótko mówiąc zabawa w najlepsze.

Nagle zza rogu wychodzi zmartwychwstały.

Każdy z nas co sił w nogach ucieka, krzycząc przy tym przeraźliwie.

Biegnę przed siebie, każdy krok wydaje się króciutki. Staram się wkładać w bieg całą energię, a mimo to niemalże stoję w miejscu.

Goniący zbliża się. Właśnie mnie obrał sobie za cel.

Rozwiązuje mi się but, do tego o coś się potknąłem.

Dopadnie mnie, jak nic dopadnie mnie. Już jestem na wyciągnięcie obleśnych, martwych dłoni…

Spadam w dół. Wokół panuje ciemność. Jedyne, co mi towarzyszy to uczucie opadania w dół.

Czuję błogość. Jest fajnie.

A może umieram?

Nie mam nic przeciwko, byleby nie uwalniać się spod wpływu tego cudownego uczucia.

Przytomność odzyskuję wieczorem. W zasadzie to w nocy. Zegarek wskazuje dwudziestą trzecią pięćdziesiąt dziewięć. Na moich oczach właśnie wybija północ.

Jestem cały spocony. Koszulka, którą mam na sobie autentycznie jest mokra. Śmiało mógłbym ją wyżymać.

Kręci mi się w głowie. Bardzo ciężko mi się oddycha.

Cały czas czuję posmak siarki. Zanim podchodzę do okna, duszkiem wypijam ponad litr wody.

Okolicę cały czas spowija niesamowicie gęsta, biała zawiesina.

Postanawiam nieco się odświeżyć. W łazience odkręcam oba kurki z ciepłą i zimną wodą.

Ciepła niemalże nie leci, natomiast zimnej sączy się mała strużka.

Z grubsza obmywam przepocone ciało, pozbywając się uczucia ciężkości. W jednej chwili zastąpione ono zostaje niesamowicie przenikliwym uczuciem zimna.

Zaczynam się tak niesamowicie trząść, że od razu z łazienki idę do łóżka.

Tam przykrywszy się kocem zasypiam.

Nocne majaki powracają.

Stoję w kuchni przyglądając się wznoszącej się ku górze parze z czajnika.

Przekręcam kurek odcinając w ten sposób dopływ gazu. Para stopniowo traci na intensywności.

Słyszę dzwonek do drzwi. Czym prędzej idę więc w tamtą stronę.

Z przyzwyczajenia wyglądam przez wizjer.

- O Boże! To Natalia.

Cieszę się niesamowicie, czym prędzej otwierając drzwi.

Wita mnie jej cudowny uśmiech. Zapraszam ją do środka.

-, Czego się napijesz? Akurat przegotowała się woda – mówię jednocześnie idąc w stronę kuchni.

Nie zdążam jednak zrobić więcej niż cztery kroki, kiedy słyszę paskudny, zawodzący jęk za plecami.

Odwracam się.

Twarz mojej dziewczyny wykrzywiona jest w paskudnym grymasie, z oczu płynie jej krew.

Trupio biała skóra wygląda paskudnie.

Z tyłu za nią stoją moi rodzice. Obydwoje przypominają żywe trupy.

Cała trójka rusza w moją stronę.

Przerażony zaczynam uciekać. Biegam z jednego pomieszczenia do drugiego.

Nigdzie jednak nie jestem bezpieczny. Drzwi od łazienki rozpadają się tak jakby wykonane były nie z drewna, a tektury.

W końcu zatrzymuję się przy drzwiach balkonowych.

Przerażony patrzę na niegdyś najbliższe i najukochańsze osoby. Teraz są żądnymi krwi i mięsa bestiami.

Nie mając wyjścia wybiegam na balkon. Co najmniej tysiąc par martwych oczu należących do stojących na dole wskrzeszonych, skierowany jest w moją stronę. Jestem w ich centrum zainteresowania.

Natalia ma mnie prawie na wyciągnięcie zakończonych szponami rąk. Niewiele myśląc przekraczam balkonowy próg skacząc w dół.

Spadam…znów odczuwam niesamowicie błogie uczucie spadania.

Następnego dnia budzi mnie straszny ból głowy.

Na chwiejnych nogach podchodzę do okna. Mgła cały czas niezmiennie utrzymuje się. Nie widać nic a nic.

Po wypiciu litra wody znów kładę się do łóżka. Po chwili ponownie tracę kontakt z rzeczywistością.

Nie mam siły zastanawiać się nad przyczyną mojego tragicznego samopoczucia. Na pewno jednak w znacznym stopniu związane jest to z mgłą i nieodłącznie towarzyszącym od dwóch dni smakiem siarki w ustach.

Następny dzień wygląda identycznie tak samo.

Przez cały ten czas As leży na lewym boku nie ruszając się. Obawiałem się czy aby nie wyzionął ducha.

Ale nie, cały czas miarowo oddycha. Po prostu śpi jak zabity.

Zauważam dziwne plamy na skórze całego ciała.

Są one mocno czerwone i swędzące.

Powstrzymuję się jednak od drapania. Nie chcę roznieść ich po całym ciele.

Osłabiony, wycieńczony, zapadam w koszmarnie męczący sen.

A to podczas ucieczki przed kimś rozwiązują mi się buty. Czasami wręcz bez powodu spadają mi z nóg same.

To znów przeciskam się jakimś wąskim korytarzem lub widzę płonące zwierzęta albo ptaki.

Zapamiętałem także mnóstwo chodzących do tyłu zegarów.

Krótko mówiąc sceneria moich wizji sennych przypomina tą z obrazów surrealistów.

Tak mi się coś zdaje, że to już koniec.

Od dłuższego czasu czuję na twarzy miłe ciepło. Uczucie to towarzyszy mi od chwili ocknięcia się.

Nie chcę otwierać oczu, dlatego leżę tak sobie jeszcze przez kilkanaście minut.

W końcu unoszę powieki.

Przez okno wpadają promienie słoneczne.

Po gęstej mgle nie pozostał nawet ślad.

Wychodzę na balkon. Niebo jest bajecznie niebieskie, powietrze zaś czyste i rześkie.

Rozglądam się dookoła. Okolica wygląda koszmarnie. Po ulicach walają się śmieci, wnętrza domów zieją pustkami natomiast poszczególne ulice zapełnione są pustymi autami.

Przejazd możliwy jest tylko najbliższą z ulic, a to za sprawą amfibii torującej sobie kilka dni temu drogę.

Mimo dużo lepszego samopoczucia jestem wycieńczony i niemalże odwodniony.

Jak tylko dojdę do siebie od razu wyruszam w podróż.

Dziwi mnie tylko brak jakiegokolwiek zmartwychwstałego.

Zarówno rano, popołudniu jak i wieczorem poświęcam kilka godzin na obserwację okolicy, a mimo to nie zauważam ani jednego z nich.

Może w końcu pozdychali? Chciałbym aby gęsta, dusząca mgła załatwiła ich raz a dobrze.

Zastanawiam się tylko, co to było?

Może była to nie mgła, a jakaś gęsta zawiesina w skład, której wchodziło jakieś chemiczne gówno?

Czyżby zdecydowano się walczyć z nimi właśnie w taki sposób?

Oznaczałoby to kontrofensywę w wykonaniu rasy ludzkiej.

Na samą myśl takiego scenariusza poprawia mi się samopoczucie.

Tymczasem ze snu budzi się mój towarzysz. Od razu biegnie do miski z wodą opróżniając ją w całości.

Tak samo sprawę załatwia z miską wypełnioną jedzeniem.

Dzisiaj niestety muszę pozbyć się resztki otwartej jakiś czas temu konserwy, popsuła się.

Szkoda, bo każdy kęs mięsa jest teraz na wagę złota.

Postanawiam przeznaczyć jeszcze ten jeden dzień na regenerację, po czym ruszam w podróż.

Następnego dnia czuję się już naprawdę dobrze.

Pozbyłem się także wysypki. Tak jak szybko pojawiła się, tak szybko zniknęła.

Jem śniadanie, wypijam kawę i punkt godzina szósta trzydzieści opuszczam swoje dotychczasowe schronienie.

Ostrożnie wychodzę na klatkę schodową.

Co prawda zamknąłem, barykadując następnie wejście do niej, ale nie jestem pewien czy aby moje zabezpieczenia na sto procent sprawdziły się. As spokojnym krokiem idzie parę metrów przede mną.

Pocieszające jest to, że nie czuję ich smrodu.

Jedynym odgłosem jaki słyszę jest spadająca raz na dwie, trzy sekundy, kropla wody z sufitu.

Z charakterystycznym dla siebie dźwiękiem przyczynia się do powstawania coraz większej kałuży zalewającej niemalże już całe piętro.

Schodząc na dół na pierwszym piętrze zatrzymują mnie przeplatające się nawzajem odgłosy tak jakby skrobania paznokciami o drzwi i szarpania za klamkę.

Zatrzymuję się, bez problemów lokalizując, z którego miejsca one dochodzą.

Ostrożnie podchodzę do drzwi z widniejącym na nich numerem „201”.

To tutaj znalazłem leżącą w wannie dziewczynę.

Od razu przebiega mi po plecach dreszcz, a w głowie pojawia się myśl – Ona zmartwychwstała!

Na szczęście zarówno te mieszkanie jak i to, w którym znalazłem powieszoną rodzinę zamknąłem na cztery spusty.

Oczyma wyobraźni już widzę szarpiących się wiszących nieszczęśników.

Spierdalam stąd i to jak najszybciej. Wyjaśnia się także kwestia ewentualnego uśmiercenia umarlaków.

Mogę sobie jedynie o tym pomarzyć.

Schodzę na dół nigdzie po drodze nie zatrzymując się. Dwa metry przede mną biegnie mój bulterierek.

Usuwam barykadę, wychodząc na zewnątrz.

W pierwszej chwili zakręciło mi się w głowie. Tak dawno nie byłem na świeżym powietrzu, tak dawno nie stałem właśnie w tym miejscu, że jest to dla mnie naprawdę ważna, a zarazem doniosła chwila.

Tętno nieco podnosi się, oddech natomiast staje się płytki i nierówny.

Za wszelką cenę staram się nie spojrzeć w stronę trawnika, na którym mogą leżeć zwłoki mojej kochanej Natalii.

Mimo walki przegrywam. Nie mogąc powstrzymać się spoglądam.

Znajduje się tam tylko krwawa plama, nic więcej. Może to oznaczać jedno, najbliższa mi osoba zasiliła armię umarłych.

To nie jest odpowiedni czas na zastanawianie się nad tym. Czym prędzej idę więc dalej.

Tyle razy tędy przechodziłem. Zupełnie nieświadom zbliżającego się kataklizmu.

Nie mogę przestać o tym myśleć. Cały czas mój umysł podsuwa mi wspomnienia związane z tamtym minionym światem.

Idę chodnikiem przebiegającym równolegle względem najbliższej z ulic.

Póki co, nie czuję nic prócz zbliżającej się dużymi krokami wiosny. Jest niemalże połowa marca.

Powietrze coraz częściej przesycone jest więc tak charakterystycznym dla tej pory roku zapachem.

Mijam rozbite, stojące na chodniku, a czasami nawet na trawniku samochody.

Ich wnętrza są poplamione krwią.

Dochodzę do pierwszej poprzecznej ulicy.

Podążam w kierunku wyznaczonym przez pousuwane z drogi przejazdu konwoju auta.

Przechodzę obok placu zabaw.

Wiatr delikatnie poruszył karuzelą. Ta wydając cichy pisk nieco obraca się.

Od razu zamieram w bezruchu czujnie rozglądając się.

Po prawej stronie dostrzegam szkołę podstawową. Kilka merów przed wjazdem na jej teren, znajduje się mały, zdewastowany warzywniak.

Najwyraźniej ktoś chciał się w nim ukryć albo po prostu splądrować zabierając to, co jeszcze nadawało się do zjedzenia.

Przechodzę obok kolejnych, opuszczonych, kilkupiętrowych bloków.

Wychodząc zza rogu jednego z nich dostrzegam stojące kilka metrów dalej sylwetki.

Standardowo zatrzymuje się wykonując kilka głębokich wdechów.

Czuję ich.

As siada, kierując jednocześnie spojrzenie w moją stronę.

Przykładam palec do ust w geście zachowania ciszy.

Rozumie to, nawet nie drgnie.

Na wszelki wypadek wyjmuję kij bejsbolowy.

Postacie stoją nieruchomo. Położenie głowy każdego z nich sugeruje usilne próby wychwycenia interesującego ich zapachu.

Konfrontacja z nimi to ostatnie co mi potrzeba.

Postanawiam ominąć ich.

Przejdę jedną z bocznych uliczek. Mam nadzieję, że tam ich nie ma.

Idę kilka metrów do przodu następnie skręcam w lewo. Oddziela mnie od nich odległość pozwalająca nieco im się przyjrzeć.

Ich twarze są krwisto czerwone. Jest to pierwsze, co mi się rzuca w oczy.

Nagle jeden z nich ożywia się, kierując głowę w moją stronę. Po wykonaniu kilku wdechów z jego ust wydobywa się dziwny rodzaj pomruku.

Chwilę później wszyscy odmieńcy patrzą już w moją stronę. Mijają cztery sekundy i ruszają wprost na mnie.

- Zaczyna się! – myślę w duchu.

Coś mi tu jednak nie gra. Z moich ostatnich obserwacji wynikało, że w ciągu dnia są ospali, wolni.

Tymczasem ci idą szybkim krokiem koordynacyjnie bardziej zbliżonym do tego ludzkiego niż umarlakowego.

Truchtem pokonuje kolejne metry docierając do stojącej w poprzek drogi ciężarówki. Chowam się za długą na kilkanaście metrów naczepą. As natomiast nie zatrzymując się biegnie dalej.

Odmieńcy mijają ciężarówkę szybkim krokiem idąc za psiakiem.

Nawet nie zwracając uwagi, mijają mnie.

Postanawiam odczekać jeszcze chwilę i ruszam za nimi. Zachowując oczywiście bezpieczną kilkudziesięciometrową odległość.

As ostatecznie wyprowadza ich w pole.

Zatrzymują się więc, przełączając tak jakby na tryb czuwania. Znów unoszą głowy starając się wychwycić zapach.

Omijam ich niezauważony dużym łukiem.

Dzisiejszego dnia mam jeszcze dwie takie sytuacje. Za każdym razem zainfekowani podążają w ślad za moim przyjacielem.

Uważam, że jak na jeden dzień przebyłem całkiem niezłą odległość.

Za drogowskazy służą mi poszczególne ulice.

Stojące na chodnikach i trawnikach poprzesuwane samochody, świadczą o przejechaniu tędy konwoju.

Powoli zaczyna się ściemniać. Najwyższy więc czas poszukać odpowiedniej do noclegu kryjówki.

Wszystkie budynki odpadają. Stanowią one raczej pułapkę niż schronienie.

Aż boję się pomyśleć jak zmartwychwstali będą się zachowywać w nocy.

Z tego co pamiętam właśnie o tej porze byli dużo bardziej niebezpieczni.

Mijam długi budynek, którego parter jest pasażem handlowym.

Przechodzę obok galerii. Na jej wystawie wyeksponowanych jest kilka abstrakcyjnych obrazów.

Tuż obok znajduje się sklep odzieżowy. Poubierane w poszczególne kreacje manekiny patrzą na mnie swym martwym wzrokiem.

Mijam sklep spożywczy. Wszystkie szyby, zarówno te w przeszklonych, masywnych drzwiach wejściowych jak i te ze sklepowych wystaw są powybijane.

Wnętrze wygląda na doszczętnie splądrowane.

Podchodzę nieco bliżej zaglądając do środka. Słyszę kroki, a po chwili szelest jakiegoś foliowego opakowania.

Cofam się. Za wszelką cenę staram się uniknąć zdemaskowania, dlatego idę dalej.

W sklepie i tak nie znalazłbym nic przydatnego.

Moją uwagę przykuwa do połowy opuszczona, antywłamaniowa żaluzja zdaje się kiosku.

Postanawiam bliżej się temu przyjrzeć.

Najciszej jak tylko się da, podnoszę żaluzję o kilkanaście centymetrów.

Najlepiej gdyby udało się ją podnieść do wysokości klamki.

Unoszeniu metalowej zasłony towarzyszy seria zgrzytów i pisków.

Na szczęście odgłosy wydają się być przez żadnego z odmieńców nieusłyszane.

W zamku znajduje się niewielki kluczyk.

Przekręcam go dwukrotnie słysząc dźwięk otwieranego mehnizmu zamka.

Po chwili wnętrze pomieszczenia stoi przede mną otworem.

Wchodzę, na wszelki wypadek oburącz ściskając kij bejsbolowy.

Jest to naprawdę prymitywna broń, ale póki co, to właśnie ona uratowała mi dwukrotnie życie.

W środku jest strasznie duszno. Nie ma w tym nic dziwnego, sklep ładnych parę dni był zamknięty.

Rozglądam się dookoła.

Panuje tu ład i porządek. Wszystkie półki i regały wyglądają tak jak w dniach, kiedy kiosk odwiedzany był przez klientów zainteresowanych kupnem porannej, codziennej prasy, krzyżówek, jak również wszelkich pism typu miesięczniki, kwartalniki.

Na ladzie stoi kasa. Natomiast tuż obok maszyna pozwalająca chętnemu wysłać numery dużego lub małego lotka.

W rogu sklepu znajduje się chłodziarka z napojami.

Kiosk wydaje się być idealnym miejscem do noclegu. Zanim się tu jednak zamelinuję na dobre, postanawiam wyjrzeć jeszcze na zewnątrz.

W drugim końcu ulicy widzę kilkudziesięciu zainfekowanych starających się dopaść Asa.

Z tego co widzę ich działania są jednak skazane na porażkę.

To niesamowite, ale oni współpracują ze sobą. Starają się zagonić czworonoga w ślepy zaułek.

Nie są jednak na tyle sprawni by go pojmać. Psiak jest niesamowicie zwrotny, a ich przewaga liczebna na niewiele się zdaje.

Może gdyby było ich trzy razy więcej i rzucaliby się na niego coś by z tego było.

Mój przyjaciel wymyka się im bez większych problemów.

Następnie zatacza duży łuk, obiegając dwa trzypiętrowe budynki i wbiega do kiosku.

Skubaniec pomimo zmęczenia merda ogonem.

Najpierw całkowicie zasłaniam rolety, potem natomiast zamykam drzwi.

W środku jest ciemno, mam jednak dwie świeczki. Zapalam jedną z nich.

Z chłodziarki wyjmuje litrową wodę.

Wylewając ją sobie na dłoń umożliwiam zwierzakowi zamoczenie w niej pyska.

Wypija połowę butelki.

Ja nie mogę za to powstrzymać się przed otwarciem pepsi.

Tych kilka łyków zdecydowanie poprawia mi nastrój.

Jem skromną kolację, a następnie przystępuje do przeglądania gazet.

Pierwsza strona popularnej codziennej gazety obwieszcza ujawnienie, oczywiście nagranych po kryjomu, rozmów ludzi piastujących w naszym kraju najwyższe stanowiska państwowe.

Jeden z nich nazwał ludzi łatwym do sterowania oraz podatnym na wszelkie manipulację plebsem.

Kolejna strona ujawnia sekrety romansu najdroższego piłkarza świata.

Inne z pism pokusiło się o zestawienie setki najbardziej wpływowych ludzi na świecie.

Następne reklamuje hotel dla każdej z naszych pociech.

Nie ma różnicy czy jest to kot, pies, wąż, pająk, czy chomik.

Każdy zwierzak może liczyć na trzy posiłki, kąpiel i wygodne miejsce noclegowe.

Wiem, że to śmiech przez łzy, ale nie potrafię powstrzymać się przed nim.

Jakie to wszystko nieistotne.

W przeciągu kilku godzin najbardziej wpływowi tego świata stali się najbardziej bezradnymi.

Nikogo nie interesuje najdroższy piłkarz świata. A większość domowych pupilów zatraciło swoją łagodność.

Ożyły w nich za to zakodowane, dzikie, nastawione na przeżycie instynkty.

Przeglądam jeszcze kilka pism żyjących newsami z poprzedniego świata.

Aż mi się nie chce wierzyć, że to wszystko z godziny na godzinę zniknęło pękając niczym bańka mydlana.

W ręce wpada mi jedna z gazet opisująca wszelkie możliwe ruchy i prognozy finansowe dotyczące branży biznesowej.

Na piątej z kolei stronie, rzuca mi się w oczy artykuł dotyczący niesamowicie lukratywnego kontraktu podpisanego przez dwie firmy chemiczne. Mianowicie „Mirwex” i „Cobad”.

Prognoza finansowa dotycząca wzrostu wartości papierów wartościowych obu firm jest niesamowicie optymistyczna.

Wieści niemalże dwustu procentowy zwyżkę

Oczy odmawiają mi jednak posłuszeństwa. Chce mi się spać.

Postanawiam dokończyć czytanie artykułu, kiedy indziej.

Chowam pismo do plecaka. Następnie gaszę świeczkę.

Zaśnięciu wtóruje odgłos padającego deszczu.

Ze snu wyrywają mnie odgłosy bezwzględnej, dzikiej, rozgrywającej się na zewnątrz walki.

As stoi wpatrzony w zasłonięte okno. Jest wyraźnie pobudzony. Głaszczę go mówiąc aby nie szczekał.

Powoli dwukrotnie przekręcam kluczyk nieco uchylając drzwi.

Odgłosy walki zdecydowanie nasilają się.

Oprócz jęków, stęków i charczenia umarlaków, słyszę głośne pomrukiwania tak jakby dzikich kotów.

Na zewnątrz jest tak głośno, że podniesienie żaluzji do połowy okien zostaje zupełnie niepostrzeżone.

Pozostawiam metalowe zasłony na takiej właśnie wysokości, sam natomiast wracam do sklepu zamykając za sobą drzwi.

To niesamowite, ale cztery lwice i dwa lwy wycofują się przed co najmniej setką nieumarłych naganiających ich na swych pobratymców stojących za jednym z rogów budynku.

Nie mam pojęcia, ilu ich się tam ukrywa. Z okien kiosku tego nie widać.

Koty cofają się, lecz co kilka sekund potężnymi, masywnymi łapami masakrują kolejnych zbyt blisko podchodzących do nich zmartwychwstałych.

W chwili, gdy zwierzęta są parę metrów od narożnika budynku, wylega zza niego fala nastawionych na atak zainfekowanych.

Jestem świadkiem masakry. Ulice spływają litrami czarnej, galaretowatej cieczy niegdyś będącej ludzką krwią.

Zwierzęta niczym oszalałe walczą o życie. Sił wystarcza im na około trzy minuty.

Potem zostają przygniecione, unieruchomione i żywcem pożerane.

Widok jest niesamowity.

Uczta trwa jeszcze kilkadziesiąt minut. Wokół ciał zwierząt tłoczą się setki zmartwychwstałych.

Cały czas ich przybywa.

Przepychają się między sobą, dziko na siebie powarkując. Ich uwagę całkowicie pochłaniają leżące na ziemi ciała drapieżnych ssaków. Dzięki temu mam okazję dobrze się im przyjrzeć.

Są paskudni, ich strasznie mocno czerwone twarze powykrzywiane są w demonicznym wyrazie.

Oczodoły większości z nich zieją pustkami.

Wszyscy są chudzi, obdarci, ich ręce zakończone są długimi paznokciami.

Poruszają się jednak prawie jak ludzie. Najgorsze jest to, że zaczynają koordynować swoje ataki.

Nie są już bezmyślnie biegającymi ciałami.

Wcześniej zupełnie nie pomyślałem o dzikich mieszkańcach naszego ZOO.

Przecież gdybym został zlokalizowany przez lwy, pożarłyby mnie żywcem.

Z tego co pamiętam, w naszym niewielkim ogrodzie zoologicznym był jeszcze tygrys.

Nie będę wspominał o jaszczurkach, skorpionach i wężach.

Wszystkie one odzyskały pewnie wolność z eksponatów zamieniając się w łowców.

Pozostaje mieć tylko nadzieje, że zmartwychwstali załatwią ich zanim oni załatwią mnie.

No i oby tylko zwierzęta nie zasilały pośmiertnie ich szeregów.

Zmartwychwstały lew, słoń, czy nosorożec. To byłaby „MA-KA-BRA”.

Jakież to wszystko jest przewrotne. Z samej góry łańcucha pokarmowego zostaliśmy zdegradowani niemalże na sam dół.

Zamiast tego bez wątpienia pięknego i ostrego miecza samurajskiego, mogłem wziąć jednak strzelbę.

Teraz to już jednak musztarda po objedzie.

Przez całe to zamieszanie z lwami nie jestem w stanie opuścić swojego schronienia.

Dookoła kręci się tylu odmieńców, iż niemożliwym jest przejście niezauważonym.

Dopiero po godzinie szesnastej jest możliwość wyjścia z ukrycia.

Na dalszą podróż jest już jednak za późno.

Nie pozostaje mi nic innego jak zostać tutaj na kolejną noc.

Stałem na zewnątrz przyglądając się dużemu banerowi reklamowemu, kiedy zostałem oślepiony odbitym przez lusterko światłem zachodzącego słońca.

Na początku myślałem, że być może promienie odbiły się od jednej z szyb.

Od razu skoncentrowałem uwagę na tamtym właśnie miejscu.

Wtedy oślepiony zostałem po raz drugi.

Dłonią zasłoniłem rażący strumień światła. Ten zniknął, a z oddalonego kilkadziesiąt metrów, mieszczącego się na trzecim piętrze mieszkania zaczął machać mi człowiek.

Ucieszyłem się niesamowicie. Natychmiast odmachałem.

Z kiosku wziąłem wszystkie swoje rzeczy i czym prędzej pobiegłem w stronę kryjówki ocalałego.

Na samą myśl zamienienia z kimś paru słów, uśmiech sam pojawił mi się na twarzy.

W ślad za mną podążał As.

Na trzecie piętro wszedłem po linowej, sznurowej drabinie. Nie była to łatwa czynność zważywszy, że na plecach miałem wypchany do granic możliwości wojskowy plecak, a pod pachą trzymałem swego czworonoga.

Jakoś jednak wdrapałem się na trzecie piętro.

Od razu podaliśmy sobie dłonie.

Grzesiek też bardzo cieszył się na okoliczność naszego spotkania.

Spragnieni rozmowy, wypowiadaliśmy słowa jeden przez drugiego.

Mimo iż nie znaliśmy się, to jednak mieliśmy do opowiedzenia naprawdę wiele.

Grzesiek był wysokim, szczupłym mężczyzną.

W domu miał pół puszki paprykarzu szczecińskiego.

Jutro miał jednak udać się po jedzenie.

- Poszedłbym dziś, ale jatka z lwami nie pozwoliła mnie. Ha.

Faktycznie zamieszanie z dzikimi kotami pokrzyżowało także moje plany.

Kiedy jednak opadły pierwsze emocje, zacząłem dostrzegać dziwne nawyki nowo poznanego.

Pomijam tutaj niepoprawny sposób wysławiania się.

Po zakończeniu, niemalże każdego zdania mówił „Ha", non stop mrugał oczami, co było oznaką nerwowego tiku i ten jego wzrok, było w nim coś dziwnego.

No cóż, każdemu zaistniała sytuacja dała się w większym lub mniejszym stopniu we znaki.

Jemu akurat poszło w tę stronę.

Podczas wspólnej kolacji starałem się zasięgnąć nieco informacji o celu swej wędrówki jak i konwoju.

- To skorwysyny! O mało mnie nie ubili. Ja do nich z sercem oni do mnie kulami. Ha – mówił wyraźnie zbulwersowany.

- Wiesz skąd przyjechali? – zapytałem.

- A ja wiem? Ja tu mam dobrze, nie ruszam się do odsieczy.

- Obawiam się, że z tą odsieczą to… - nie zdążyłem dokończyć.

-, Co ty pleciesz. Chyba nie myślisz, że cały świat dał się na to nabrać. To celowa robota. Chcą załatwić nasz naród i przejąć ziemię. Ha. Już ja to przejrzałem, cały ten plan.

Tego tematu akurat nie chciałem ciągnąć. Szybko więc staram się go zmienić - Jak się czułeś przez te kilka mglistych dni?

- Kuźwa zdychałem. Mówię ci stary, zdychałem. Ale te oszołomy się pozmieniały. Ha. To przez to wiszące ścierwo. Wcześniej w dzień łatwiej było ich mijać. Tylko w nocy trzeba było siedzieć w domu. A teraz i w dzień i w nocy, świątek, piątek, są tacy sami. A w ogóle…to, co dziś za dzień?

- Jedenasty marzec.

- Dopiero? A ja myślałem, że już z pół roku minęło. Ha.

- Nie są agresywniejsi w nocy?

- Nie, stali się tacy sami. Ha. To ty nie wiesz? Jak tyś się uchował?

- Nie miałem czasu obserwować ich nocą. Poza tym jakoś sobie radzę.

- Zobaczymy. Ha.

Ostatecznie ustalamy wspólny jutrzejszy wypad po jedzenie.

Potem Grzesiek zainteresował się moim mieczem samurajskim oraz bagnetem. Przy okazji wyjaśniając jak przy jego pomocy uśmiercić nieumarłego.

Sam dysponuje bardzo podobną pamiętającą chyba jeszcze czasy Drugiej Wojny Światowej, białą bronią.

Pokazuje mi dokładnie miejsce znajdujące się w dolnej części tyłu głowy, w które trzeba wbić ostrze.

Identyczny efekt można osiągnąć poprzez umieszczenie jakiegokolwiek kilkunastocentymetrowego przedmiotu, w którykolwiek z ich oczodołów.

Tuż po godzinie dwunastej w nocy kładziemy się spać.

Na początku proponowałem Grześkowi przyłączenie się do mojej wyprawy. Wiadomo w dwójkę raźniej.

Niestety, pierwszy ze spotkanych ocalałych ludzi twardo czekał na mającą niedługo nadejść odsiecz.

No cóż, jego sprawa.

Jutro nieco uzupełnię zapasy i ruszam w dalszą podróż.

Chcesz być na bieżąco z Czasem Z? Polub fanpage:

http://on.fb.me/1b3zWgx

Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/10391-Czas-Z-Czesc-5

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Do bólu przypomina Jestem Legendą. Nawet te lwy są jakby z tamtąd wzięte ;). Ale o drobnostki nie czepiam się. Faktycznie jest kilka interpunkcji, ale nawet osobie 40 letniej może się zapomnieć. Nie jesteśmy cudotwórcami tylko ludźmi. Istotą nieidealną :). Pozdrawiam Kot =^.^=
Odpowiedz
Strasznie wciągająca . Nie jestem typem czytelnika ale się tak skręciłem w ta historie
Odpowiedz
Dlugie nie jest straszne byles na dobrej drodze ale zchrzaniles to Nara I jak sie robi takie historie
Odpowiedz
Wszystko zależy od tego czy preferujesz dłuższe, czy krótsze opowiadania. Nie uważam jednak, że schrzaniłem pomysł jak i całą historię (wskazują na to w pełni obiektywne komentarze). Jedyne co mogłem to nie trafić w twój gust. Czy ostatnią część twojego komentarza mam potraktować jako pytanie? "I jak się robi takie historie". Wszystko wskazuje na to, że jest to pytanie, ale wolę się upewnić.
Odpowiedz
Jejkuu kiedy 5 część :c
Odpowiedz
Właśnie czeka w poczekalni. Niedługo powinno być dostępne. Miłej lektury.
Odpowiedz
Pierwsza i do tej pory chyba jedyna pasta, która naprawdę mnie wciągnęła i po jej przeczytaniu, prócz efektu "WOW!" mój mózg chce JESZCZE! :) Bez bicia przyznam - czuję, że w porównaniu z "Czasem Z" moje "Wagary" przegrywają z kretesem :) PS. Jako moderator, wracający własnie do aktywności zapewniam, że gdy spostrzegę kolejną część w poczekalni, z pewnością bez wahania wrzucę na główną - to aż się chce czytać! :)
Odpowiedz
Dzięki za komentarz. Czytałem "Wagary" z tym, że najpierw natrafiłem na drugą część z lektorem. Po przesłuchaniu zacząłem szukać jedynki. Bardzo dobre opowiadanie, naprawdę na wysokim poziomie. Które z opowiadań lepsze? To zależy od gustu, a wiadomo o tym się nie dyskutuje. Czytałem także "Opuszczona Szkoła". Fajny klimat. Pozdrawiam.
Odpowiedz
Wszystkie części 'Czas Z' wzbudziły mój podziw i często zaglądam tu sprawdzić, czy jest coś nowego od Ciebie :) może pomyśl nad założeniem bloga, którego poświęciłbyś na pisanie dalszych rozdziałów 'Czas Z'? Zapewne miałbyś wielu czytelników, w tym mnie :D pozdrawiam i szacun! ;)
Odpowiedz
Myślałem nad tym. Kolejne odcinki Czas "Z" będą się jednak pojawiać tutaj. Dzięki. Pozdrawiam.
Odpowiedz
Ziomuś, kurde, co chwilę patrzę na główną, żeby zobaczyć czy nie wrzuciłeś już kolejnej części :) Poza tym, z twojej historii mógłby powstać zajebisty film ;) PS. Szacun dla ciebie za te opowiadania :)
Odpowiedz
Nie moge sie doczekać 5 części nagrań film albo coś pozdrawiam serdeczne
Odpowiedz
Może kiedyś powstanie bezpośredni konkurent serii Resident Evil w postaci Czasu "Z" Ha ha! Pozdrawiam.
Odpowiedz
Jacie już nie mogę doczekać się następnych części,masz talent do pisania takich opowieści,napisz kiedyś książkę o podobnej tematyce jak ta,kupiłabym ją od razu po wydaniu :D czekam już na następne części bo już się wciągnęłam i to bardzo :D
Odpowiedz
Mam już napisane coś w stylu Czasu "Z". Lubię Quentina Tarantino dlatego jest to trochę zakręcona historia. W pewnym momencie akcja zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Jakiś czas temu wysyłałem ją nawet do kilku wydawnictw, bez jakiegokolwiek odzewu. Nie przejmuję się tym jednak bo to standard. Pozdrawiam.
Odpowiedz
Gabriel Grula A kiedy będzie następna część Czasu Z? bo teraz tak się wciągnęłam że wchodzę codziennie i patrze czy jest następna część :PPP
Odpowiedz
Nikola Pingwin Wierzbicka Piąta część Czas "Z" ukaże się najprawdopodobniej dziś wieczorem. Ewentualnie jutro rano. Jest mi niesamowicie miło, że tyle osób nie może doczekać się dalszych losów bohatera. Pozdrawiam.
Odpowiedz
Świetna seria opowiadań ;) Czekam na następną :)
Odpowiedz
myślałem że ten gas wybije ząbiaków lub chociaż je osłabi :D a potem np nastąpi nieoczekiwana zmiana w ich organizmach i to ich jednak wzmocni a grzesiek chyba troszkę oszalał
Odpowiedz
czekam na więcej , świetne < i tak po cichu czekam na jakieś elementy survivalowe , wytwarzanie przedmiotów , zdobywanie jedzenia , lekarstw , no po prostu przetrwanie >
Odpowiedz
Dzięki za komentarz i sugestie.
Odpowiedz
Jeżeli te pomysły są tak dobre jak do tej pory, to owszem, nie będę narzekać :) Pozdrawiam również :)
Odpowiedz
EEPICKIE, lepsze nawet niż TWD.
Odpowiedz
Dzięki. Postaram się utrzymać poziom do końca.
Odpowiedz
Jest moc kiedy następna część ?
Odpowiedz
Myślę, że na początku przyszłego tygodnia. W zasadzie prawie już powstała, ale muszę jeszcze trochę nad nią popracować. Robię co mogę a i tak niestety wszystkich błędów nie wyłapuję. Postaram się jednak jak najszybciej ją ogarnąć.
Odpowiedz
Zajebiste. *o* Pisz dalej. :D A co do Grześka to wydaje mi się, że jest taki, hmh... Zarażony w połowie? xd
Odpowiedz
"Zarażony w połowie". Coś tak jakby. Na pewno parę ostatnich dni życia, mocno dało mu się we znaki.
Odpowiedz
Mega ! Czekam na dalsze części ! :D Mam nadzieje że będzie ich sporo ! Powinieneś pisać więcej takich opowieści, bardzo dobrze napisane ! :D Mistrz, jak dla mnie ale myślę że też dla innych :)
Odpowiedz
Dzieki!!!
Odpowiedz
Uwielbiam ❤️ Czekam z niecierpliwoscią na dalsze części.
Odpowiedz
Super, wreszcie nastepna część :) Naprawdę wciąga niesamowicie. Nie zawiodles czytelników.
Odpowiedz
Dziękuję. Mam jeszcze w zanadrzu kilka pomysłów. Czy dobrych? Ocenisz sama. Pozdrawiam.
Odpowiedz
Choliera! Kocham tą opowieść. Szkoda Natalii... Od jakiegoś czasu codziennie wchodzę na straszne historie i sprawdzam "a może kolejna część Czasu "Z" dodana?" I tak codziennie. A teraz to wręcz za przeproszeniem zesrałem się ze szczęścia widząc, że nowa część została dodana!
Odpowiedz
Dzięki za słowa uznania. Kolejna część niebawem. Choć pośpiech to zły doradca, to jednak postaram się jak najszybciej opublikować kolejną odsłonę.
Odpowiedz
Już nie mogę się doczekać 5 części, czekam z niecierpliwością.
Odpowiedz
Czadowe
Odpowiedz
mega zajebiste czekam na kolejne części
Odpowiedz
Nareszcie, myślę że ten grzesiek coś mi zdobi nie ufam mi jakoś xD
Odpowiedz
Nie chce zdradzać co będzie dalej, ale coś w tym jest.
Odpowiedz
Dziękuję za komentarze. Naprawdę motywują do działania. Z interpunkcją cały czas walczę.
Odpowiedz
Nad ortografią też popracuj,bo było kilka błędów. Świetna część, czekam na kolejne;)
Odpowiedz
Michał Pawlak Kolejne części staram się publikować jak najszybciej, co oczywiście w żaden sposób nie jest usprawiedliwieniem dla błędów. Gdyby tekst mógł poleżeć jakiś czas "w szufladzie", wtedy mógłbym spojrzeć na niego świeżym okiem i wychwycić kolejne uchybienia z mojej strony. Jednak każda z części powstaje na bieżąco, czytam ją kilka razy po czym publikuje. Na wychwycenie błędów niestety akurat ja potrzebuję czasu i iluś tam czytań. Nie mogę jednak czytać tekstu więcej niż dwa razy dziennie, gdyż po pierwsze nie mam na to czasu, a po drugie przy trzecim czytaniu robi mi się taki mętlik w głowie, że po prostu dalsze wysiłki nie przynoszą pożądanego efektu. Tak niestety mam. Bardzo ważna jest także praca redaktorów i korektorów. Szczególnie przy długich tekstach. Ja wszystko robię sam. Oczywiście kocham to robić, ale w pewnym momencie zmęczenie po prostu bierze górę. Postaram się jednak poprawić. Pozdrawiam.
Odpowiedz
Według mnie jest dobrze, możliwe że tylko przeoczył, tak trzymaj. :)
Odpowiedz
Przez ten gas/opary przypomniala mi sie koncowka filmu 28 tygodni pozniej. Dobre opowiadanie i idzie w dobra strone. Nic dodac, nic ujac :D
Odpowiedz
Strasznie wciąga zarąbista opowieść
Odpowiedz
mnie się ta część nie za bardzo podobała ale też jest bardzo fajna
Odpowiedz
Ziomek, to jest ZA-JE-BIS-TE.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje